turquoise car || lashton

Luke Hemmings dopiero zaczynał w tej "branży". Gdy pieniądze jakoś wyparowały z jego portfela, postanowił, że należące do niego turkusowe Bmw będzie dobrym pomysłem na zarobek.

Nie było, ale spodobało mu się to na tyle, żeby dalej to robić. Zwykle jeździł po okolicy, poznając Sydney i czasem znajdując sobie klientów.

Nie zarabiał na tym kokosów, a jedynie drobne pieniądze, jednak samo jeżdżenie po mieście i oglądanie go z otwartym dachem robiło na nim ogromne wrażenie i skutecznie pozbawiało go uczucia nudy.

Tak jak zawsze, tak i tym razem jeździł bez celu po uczęszczanych i po tych mniej obleganych przez ludzi drogach i raz na jakiś czas ktoś zatrzymał go, prosząc o podwózkę, co niezmiernie cieszyło chłopaka.

Podwiózł już dzisiaj dwie kobiety, którym uciekł autobus, jakiegoś nastolatka, którego ojciec porzucił na pastwę losu w środku miasta, nie dając mu nawet znać, że wraca do domu, no i kilku mężczyzn, których historii akurat nie poznał.

Tak jak to jest u fryzjera czy kosmetyczki, u niego było tak samo. Ludzie opowiadali mu jakieś historie i razem z nim śmiali się, gdy padały żarty. Luke nigdy nie nalegał na ludzi, by mówili, oni sami zaczynali opowiadać, przy tym dziękując, że ratuje ich z opałów.

Miał chyba jakiś swój urok, ponieważ nigdy nie widział strachu i innych negatywnych emocji u ludzi, wsiadających do jego auta. Nawet w nocy.

A może była to zasługa samochodu w pogodnym kolorze, z wiszącymi na lusterku pluszowymi zawieszkami?

Przeważnie, gdy zbliżała się północ, jechał na ulice, które nigdy nie śpią. Jeździł do klubów z neonowymi szyldami lub pubów i zbierał potrzebujących podwózki imprezowiczów. To zawsze skutkowało kilkoma jazdami, na których mógł zarobić trochę więcej kasy. Tym razem nie było inaczej.

Stał przed klubem, mając wywieszoną swoją wizytówkę z numerem kontaktowym, gdyby ktoś chciał zadzwonić po niego i zamówić jego usługę. Tak też zbierał klientele. Czasami zdarzały się telefony, czy może podwieźć kogoś do szpitala lub na lotnisko. Ludzie raczej lubili z nim jeździć, ponieważ nie cenił się wysoko.

Siedząc tak w pustym aucie, powoli nudziło mu się bezczynne czekanie i gdy miał już odjechać do innego klubu, przystojny mężczyzna o złocistych lokach podszedł do jego auta i z uśmiechem na twarzy zapytał, czy może się zabrać.

-Jasne, wsiadaj. - uśmiechnął się delikatnie.

Nieznajomy wsiadł do auta na miejsce obok Hemmingsa. To było trochę inne dla Luke'a, bo zazwyczaj to on tylko siedział z przodu, a klienci woleli siedzieć z tyłu, zwłaszcza gdy jechali sami. Ale też nie przeszkadzało mu to jakoś bardzo.

Mężczyzna poprawił kołnierzyk białej koszuli w kropki i odsłonił lusterko, które było z przodu, by później zacząć poprawiać włosy. Luke uniósł brew, ale nic nie powiedział. Lubił jak ludzie czuli się komfortowo w jego samochodzie. To było najważniejsze dla niego jako kierowcy.

- Więc, gdzie jedziemy? - odpalił silnik, zapinając swoje pasy.

- Do domu. - odpowiedział, chowając lusterko z powrotem. Luke zaśmiał się cicho na jego odpowiedź.

- W porządku. Ale gdzie dokładnie. - śmiał się dalej. Nieznajomy od razu poczuł czerwień na policzkach. Wiedział, że zrobił z siebie głupka, a dopiero wsiadł do auta.

- Oh... no tak ..- zaśmiał się nerwowo. Podał Luke'owi adres i zdenerwowany podrapał się po karku. Hemmings kiwnął głową i pojechał w tamtą stronę. Z uśmiechem i podgłośnił odrobinę radio, w którym leciały piosenki z lat pięćdziesiątych lub sześćdziesiątych. Za kilka zarobionych monet kupił nawet sobie składankę właśnie z takimi piosenkami. Od tamtej pory słuchał jej codziennie, cały czas i pasowało mu takie wyjście. Sporadycznie tylko czasem zmieniał na stację radiową, by dowiedzieć się, co teraz króluje na listach przebojów czy, by dowiedzieć się, co dzieje się w wielkim świecie.

Jechali w ciszy, wsłuchując się w Elvisa Presleya i jego Heartbreak Hotel.

Hemmings zręcznie omijał niektóre samochody, by jego klient dotarł jak najszybciej do domu.

Niektórzy, by pomyśleli, że Luke jeździ jak szaleniec, wariat, ale on miał coraz większą wprawę w jeździe samochodem. Coraz zręczniej i precyzyjniej omijał auta, tym samym dbając o bezpieczeństwo i przepisy drogowe. Nieskromnie mógł powiedzieć, że był bardzo dobrym kierowcą. I może dlatego klientela go tak ceniła i miał nawet kilku stałych pasażerów.

Piosenka zmieniła się na Beatlesów i ich Yesterday, a oni dojechali pod wielką kamienicę.

- To tutaj? - upewnił się Hemmings. Jego klient pokiwał szybko głową. Wyjął z kieszeni kilka banknotów. Położył mu większość z nich na miejsce obok skrzyni biegów. Luke zmarszczył brwi. - Ale nie musi Pan tyle płacić. Proszę wziąć połowę z tego...

Mężczyzna tylko uśmiechnął się do niego. Wziął jedną z jego wizytówek i wysiadł z auta, mamrocząc ciche "Do widzenia". Zamknął drzwi i zniknął już w swojej klatce schodowej.

Luke cały czas miał szeroko otwarte oczy. Wziął niepewnie pieniądze i przeliczył je. Tyle to on by zarobił na trzech osobnych jazdach. W życiu tyle nie dostał od jednego klienta.

Spojrzał raz jeszcze na klatkę schodową, w której zniknął nieznajomy i trzymając mocno banknoty, uśmiechnął się do siebie.

Za to mógł kupić coś do auta, może jakieś pokrowce na fotele albo dywaniki pod nogi? Albo zamalować rysy na blachach...

Z uśmiechem na ustach myślał już, na co wyda zarobione tego dnia pieniądze i tak jak zawsze, a teraz nawet spokojniej mógł odłożyć trochę banknotów "na czarną godzinę". Wolał być zabezpieczony, gdyby stało się coś, czego nie mógł przewidzieć.

Wsłuchując się dalej w swoją składankę, odjechał spod kamienicy, postanawiając na dzisiaj już skończyć dzień pracy i pojechać do domu, by odpocząć przed jutrem.

Kiedy Hemmings jechał po ulicach Sydney, by dotrzeć do swojej małej kawalerki, Ashton Irwin powoli, prawie że z ociąganiem zdejmował z nóg buty i odwieszał na wieszak marynarkę. Wizytówka w jego dłoni trafiła na szafkę przy drzwiach, a on zmęczony po wieczorze kawalerskim swojego przyjaciela Caluma Hooda powoli szykował się do snu. Jednak nim odpłynął całkiem, wyobraził sobie blondyna z turkusowego auta i naprawdę zapragnął zobaczyć go jeszcze raz.

I wizytówka na korytarzu mogła mu ułatwić sprawę.

***

Przez kolejne dni Luke dalej jeździł. Tym razem z różowo-czerwonymi pokrowcami w małe, urocze truskawki na przednich siedzeniach i z nową składanką. Ta była pełna Rickiego Nelsona i Franka Sinatry. A Teenager's Romance leciało, gdy odwoził jedną, starszą Panią. Trochę żałował, że nigdy nie miał takiego "Nastoletniego romansu".

W szkole dziewczyny nigdy nie miał. A tym bardziej chłopaka. Zawsze na korytarzach pałętał się sam. Sam siedział, sam jadł. Z perspektywy czasu wydawało mu się to cholernie smutne, że swoje nastoletnie lata spędził, łażąc po dzielnicach, nie robiąc nic ze swoim życiem. No cóż... widocznie tak musiało być. Przynajmniej zrobił to, co zawsze chciał- wyprowadził się od rodziców, do innego miasta.

Miał wrażenie, że nigdy go nie lubili. Jack i Ben byli lepsi od niego. Zawsze. Luke nigdy nie miał osiągnięć takich jak Ben i Jack, nie miał tylu znajomych jak oni i na dodatek był cały czas porównywany do nich, a to nie dość, że zniszczyło wiele jego marzeń, to zburzyło jego zdanie o sobie. Niezmiernie się cieszył, że ukończył te osiemnaście lat i się wyprowadził. Teraz jako dwudziestodwulatek, odkrywał kolejne miasta w swoim truskawkowym aucie. I co ważniejsze, znajdował siebie na nowo wśród ruin, które pozostawiło nastoletnie życie.

Wizja takiego życia jak na razie mu odpowiadała. Jeżdżenie czasem bez celu, czasem zarabiając na tym. Dopóki nie wymyśli nic lepszego, planował jeździć, zmieniając swoje auto w auto, o jakim od dziecka marzył. Dlatego też kupił samochód w niestandardowym kolorze i teraz coraz bardziej zmienia je w coś kolorowego i cukierkowego dzięki uroczym dodatkom.

Stał właśnie na parkingu przed marketem i jadł swój obiad, sałatkę ze słonecznikiem i oliwkami. Przeważnie tak wyglądały jego posiłki, nie miał za dużo czasu na gotowanie, a będąc w trasie, wolał zjeść to niż wozić jedzenie ze sobą.

Gdy już kończył swój posiłek, jego firmowy-domowy telefon rozdzwonił się.

-Idealnie w czas. - uśmiechnął się, wyrzucając puste pudełko po sałatce do śmietnika. Odebrał połączenie i od razu zgodził się na kolejną jazdę. Już chwilę później jechał pod wskazany adres. Zatrzymał się przed kamienicą, którą dobrze pamiętał i teraz zastanawiał się, czy znowu będzie wiózł mężczyznę, który dał mu spory napiwek, czy może inny mieszkaniec tej okolicy potrzebował transportu. A jeśli to ten sam facet to, czy ponownie da mu więcej niż przeważnie dostaje?

Już dwie minuty później ponownie zobaczył złociste loki, a mężczyzna tak samo, jak wcześniej usiadł z przodu tuż obok niego, z uśmiechem się witając.

-Gdzie pana zawieść? - dopytał Luke, odwzajemniając uśmiech.

Klient podał mu adres, który Luke znał znakomicie. Wielka korporacja należąca chyba do największej firmy adwokackiej w całym Sydney. Luke'a nie obchodziło czemu i gdzie woził ludzi i dopóki mu za to płacili, robił to z wielką chęcią.

Pokiwał głową i ruszyli w drogę. Ponownie Hemmings sprawnie omijał przeszkody na drodze i kilka minut później byli na miejscu.

Luke lubił, jak ludzie z nim rozmawiali, może było to spowodowane jego szkolnym stylem życia, ale jak tylko klient pytał go, jak mija mu dzień, skakał z radości. Jednak zdarzały się osoby, które nie były rozmowne i Ashton Irwin do takich właśnie należał.

Luke o tym nie wiedział, ale Irwin zwykle nie był cichym człowiekiem, lubił mówić, ale to towarzystwo Hemmingsa było powodem jego cichości. Dalej pamiętał, jak zrobił z siebie głupka i zdecydowanie nie po drodze było mu do ponownego upokorzenia się przed kierowcą.

Dlatego milczał i odezwał się dopiero, gdy byli na miejscu. Podziękował uprzejmie i dając Luke'owi kolejny spory napiwek, pożegnał się, później znikając w tłumie ludzi ubranych w garnitury.

Luke spojrzał na banknoty i znowu je przeliczył. Mężczyzna dał mu nawet więcej pieniędzy niż wcześniej. Pokręcił głową zszokowany. Tyle to naprawdę ciężko było mu zarobić w miesiąc. Pomimo tego, że szło mu coraz lepiej i coraz więcej klientów udawało mu się zebrać w ciągu jednego dnia.

Teraz to naprawdę nie wiedział, na co wydać te pieniądze. Przecież już kupił pokrowce i składankę, która jeszcze mu się nie znudziła.

Na rzeczy do domu nie miał co wydawać. I tak nie lubił tam siedzieć.

Kawalerka, jeden pokój, łazienka i ciasna kuchnia w biednej i niebezpiecznej dzielnicy. Nie miał po co wydawać pieniędzy na jakieś remonty, bo jak tylko ustawi się jakoś, planuje znaleźć coś w lepszej dzielnicy.

Jedyne na co mógł wydać pieniądze to dodatkowy zamek, by czuć się odrobinę bezpieczniej, gdy tam czasem był, czyli w nocy podczas snu. Bo w innym czasie starał się uciekać do auta.

Przygryzł mocno wargę, zastanawiając się powoli, kim jest jego klient.

Znowu był ładnie ubrany, musiał go zawieźć w takie miejsce. Może był tam kimś ważnym? Albo po prostu tam pracował? A może zarządzał tym kompleksem? Luke miał wiele pytań.

Zazwyczaj ludzie płacą tyle, ile powinni albo nawet mniej. Czy tylko jemu tak płaci czy każdemu?

Nie chciał wnikać za bardzo w życie swojego klienta, ale to było silniejsze od niego. I na pewno nikt mu się nie dziwił, bo dostając napiwki liczące nie kilka dolarów, ale dzięsiątki, jak teraz, nie potrafił nie myśleć, co kieruje mężczyzną i jak doszło do tego, że postanawia wyrzucać bez problemu tyle pieniędzy za transport.

Westchnął cicho i postanowił jutro iść w końcu na jeden z porządniejszy obiadów.

Jego dieta, która składała się praktycznie z sałatek i frytek, nie była najlepsza, więc chciał choć raz zaszaleć i najeść się na kilka dni, by dalej móc oszczędzać na mieszkanie.

Schował banknoty do portfela i pojechał w swoje zwyczajowe łapanie klientów na ulicach, ponieważ jego telefon milczał, a on nawet z napiwkami dalej potrzebował pieniędzy na czynsz.

Jeździł przy przystankach autobusowych i stacjach kolejowych, obierając swoją standardową trasę, po czasie mając kolejnego klienta i zarabiając kilka dolarów więcej.

Dzień minął mu spokojnie, zarobił kolejne osiemdziesiąt dolarów, których praktycznie całość odłożył do skarbonki. Tak jak sobie postanowił, kupił dodatkowy zamek do drzwi, bo skoro miał pieniądze z napiwków, wolał to zrobić, dopóki nie stało się nic złego. Zostawił w portfelu sobie trochę na obiady i przeliczył swoje oszczędności.

Westchnął zawiedziony, myśląc, że miał trochę więcej odłożonej gotówki, jednak nie, miał jedynie dwieście trzydzieści dolarów. Musiał następnego dnia postarać się o jak najwięcej klientów, ponieważ, gdy przyjdzie czas płacenia rachunków, niestety zbliżający się wielkimi krokami, mógł ledwo co je zapłacić i mieć na jedzenie. Teraz żałował zakupu składanki i pokrowców na fotele. Przygryzł wargę strapiony i dołożył do oszczędności trochę pieniędzy, które miały iść na jego obiad. Trudno, mógł dalej jeść sałatki, ale musiał mieć na paliwo i mieszkanie, bo nie ważne jak bardzo go nienawidził, tak bardzo musiał gdzieś spać.

Mimo że mieszkał w najgorszej z możliwych dzielnic, rachunki potrafiły zwalić go z nóg i często już tak było. Jego przyjaciele często proponowali mu pomóc w opłatach czy nawet sugerowali mu zamieszkanie razem, jednak on był uparty i dążył do wszystkiego sam. Chciał dojść do stabilnego życia bez pomocy, nawet jeśli miał jeść tynk ze ścian.

Odkąd był nastolatkiem, był samodzielny. Rodzice niechętnie dawali mu kieszonkowe, bo byli zdania, że musi zarobić na siebie samodzielnie. Oni najbardziej dbali o to, by Hemmings dawał radę sam. Nawet w tych ekstremalnych sytuacjach.

No i dawał radę. Nawet teraz, gdy jego sytuacja nie była zbyt ciekawa.

Zaczął się zastanawiać, czy zarwać dzisiaj nockę i postarać się zarobić trochę więcej. czy raczej powoli oszczędzać paliwo i po prostu się w miarę wyspać.

Jednak ta pierwsza opcja wygrała. Wyszedł z domu, biorąc tylko kilka monet i kluczyki. No i oczywiście telefon, który miał już trochę lat i nie był najlepszy. Nawet z tego co pamiętał, dostał go po swoim bracie, Jacku. Albo Benie, już nie pamiętał dokładnie. Urządzenie było stare, pobite i często zwyczajnie nie działało, ale Luke'owi szkoda było pieniędzy nawet na tani telefon.

Zamknął drzwi na klucz i zszedł na dół. Od razu wsiadł do auta i zaczął jeździć po mieście, co jakiś czas stając, by złapać klientów.

Dzisiejszego dnia akurat nie miał za wiele szczęście. Podwiózł dwie osoby w trzy godziny. Już miał powoli odpuszczać i jednak pojechać do domu, by chociaż kawałek nocki przespać, jednak telefon znowu zadzwonił. Odebrał i w słuchawce usłyszał głos, który już powoli kojarzył.

Jak klient kazał, pojechał w miejsce, w którym dzisiaj już był.

Podjechał jak najbliżej wejścia do firmy adwokackiej, by nie musiał ani daleko iść, ani go szukać. Choć raczej z rozpoznaniem auta nie miałby problemu.

Jego klient już tam na niego czekał. I był to ten sam mężczyzna co dzisiaj rano.

Wsiadł z uśmiechem do auta blondyna i powiedział adres jego kamienicy. Luke od razu tam pojechał.

Przygryzł delikatnie wargę, zerkając na nieznajomego. Był ciekawy, co tyle czasu robił w firmie. Zawoził go tutaj około dziewiątej, a było już po dwudziestej drugiej. Skarcił się w głowie, że znów chcę wciskać nos w nie swoje sprawy.

Znowu całą drogę przemilczeli, wsłuchując się tylko w Engelberta Humperdincka.

"A Man without love..." tak... zdecydowanie Luke był mężczyzną bez miłości. Żadnej miłości.

Gdy dojechali na miejsce, mężczyzna podziękował i dał Luke'owi znowu masę pieniędzy. Dużo więcej niż chciałby Luke za taką drogę.

- Czekaj. - powiedział szybko Luke, zanim on jeszcze wysiadł. - To zdecydowanie za dużo pieniędzy. Nie mogę tyle przyjąć. Licznik pokazuje osiemnaście dolarów... nie osiemdziesiąt... - mruknął nieśmiało, patrząc na niego błagalnie.

Potrzebował tych pieniędzy, to jasne. Ale jego sumienie nie pozwalało mu bez słowa przyjąć takiego wielkiego napiwka.

Ashton Irwin myślał, że się rozpłynie na to, jak blondyn był uroczy. A zarazem uczciwy. Patrzył na zakłopotanie kierowcy i uśmiechnął się do niego miło, by jakoś załagodzić atmosferę.

- Wolę dać je komuś, kto uczciwie wykonuje swoją pracę, niż wydać na głupoty. - powiedział z uśmiechem i wysiadł z auta. Luke spojrzał na niego niedowierzając w jego słowa.

Ten mężczyzna to był jego anioł.

***

Po kilku kolejnych jazdach następnego dnia, także opłaconych z małym napiwkiem, spokojnie miał na rachunki i tak jak sobie obiecał, w wolnej chwili, po ostatniej jeździe, wybrał się na duży, pożywny obiad.

Pierwszy raz od kilku miesięcy zjadł coś naprawdę sycącego, czuł, jak jego organizm aż tańczy z radości na te kalorie, które mu dał, jedząc podwójną porcję kurczaka z ryżem i warzywami.

Chłopak nie pamiętał już, jak to jest jeść ciepły posiłek. Czuł się jak nowo narodzony i nie żałował wydanych na to pieniędzy.

Po obiedzie znów wsiadł do auta i pojechał zbierać klientele. Po swojej standardowej trasie złapał jednego mężczyznę. Mulata, z tatuażami na ciele i z pogodnym uśmiechem na ustach.

-Dokąd jedziemy?- uśmiechnął się szeroko, zerkając do niego na tylne siedzenia.

Mężczyzna podał adres dużej starej kamienicy, do której blondyn wcześniej odwoził faceta od kolosalnych napiwków.

Pokiwał głową, po drodze na miejsce zastanawiając się, czy to znak, że tamto miejsce tak go prześladowało, czy tylko zbieg okoliczności. Jego mózg powoli zaczynał płatać mu figle.

Po chwili byli już na miejscu i facet w czarnej, skórzanej kurtce zapłacił mu z drobnym napiwkiem.

-Za tą składankę, uwielbiam ten kawałek. - uśmiechnął się, wskazując radio i wysiadł, a później wszedł do tej samej klatki, co tamten mężczyzna.

Luke od razu skarcił się w myślach, że tak interesuje się loczkowatym.... Adwokatem? Westchnął ciężko i odjechał spod jego mieszkania. Planował znowu pojeździć po okolicy, poszukać klientów, albo po prostu jeździć bez celu.

Jednak nawet nie ulicę później dostał telefon. Odebrał i ponownie w słuchawce usłyszał dobrze już mu znany głos, mężczyzny od napiwków, który praktycznie płacił jego rachunki.

Gdy pojechał w miejsce, w którym był dosłownie dwie minuty temu, zobaczył na chodniku dwie postacie. Tą, która wiózł przed chwilą tutaj i poznanego wcześniej mężczyznę o złocistych lokach.

Obaj mężczyźni wsiedli z uśmiechem do auta. Calum z tyłu, a Ashton oczywiście z przodu. Luke dyskretnie przeskanował swojego klienta wzrokiem. Tym razem bez garnituru, ale nadal z koszulą. I Zamiast spodni garniturowych, zwykłe czarne, opinające jeansy.

Luke nie mógł zaprzeczyć, że nieznajomy-znajomy wyglądał bardzo, bardzo dobrze. I może odrobinę zrobiło mu się gorąco. Otworzył swoje okno.

Calum powiedział kolejny adres. Luke kiwnął głową i znowu zaczął jechać. I to ponownie przy Rickym Nelsonie i jego Teenager's Romance. Calum z tyłu bujał się z cichym śmiechem. Naprawdę składanka mu podpasowała i wiedział, że jego przyjacielowi również, ale bał się tego pokazać.

- Skąd masz tą składankę? Mogę mówić na ty? Naprawdę myślę, że nie jestem o wiele starszy, a ciekawi mnie gdzie dostajesz takie cacka. - zaśmiał się Calum.

Twarz Hemmingsa rozjaśniła się jeszcze bardziej. Uwielbiał interakcję z ludźmi. A zwłaszcza jeśli chwalili jego ulubione piosenki.

- Co weekend rozkłada się taki mały bazarek na rynku głównym. Można dorwać stare książki, kasety, magnetofony no i płyty. - uśmiechnął się, mówiąc komuś coś o sobie. Nie często miał okazję powiedzieć komuś, jak minął mu dzień, więc naprawdę się ucieszył, że ktoś pyta o taką głupotkę.

Ashton przysłuchiwał się ich rozmowie z uśmiechem. On nie miał odwagi zagadać do kierowcy, a Calum to zrobił bez żadnego problemu. I był mu wdzięczny, ponieważ mógł poznać blondyna, bez zadawania pytań.

- Będę musiał się tam przejść z Michaelem. - uśmiechnął się. - Ashton przejdziesz się z nami? Na pewno mają jakieś AC/DC czy co ty tam lubisz. - Calum machnął ręką i napisał do Michaela, że może już schodzić, bo zaraz będą.

A Luke w końcu dowiedział się, jak nieznajomy ma na imię. Ashton.... wiedział, że z łatwością to zapamięta.

Chwilę później byli już na miejscu wskazanym przez Mulata. Do auta wsiadł mężczyzna z kolczykiem w brwi i z różowymi włosami. Luke w lusterku kątem oka zobaczył, jak ten całuje siedzącego z tyłu mężczyznę i wygodnie rozsiada się na fotelu.

Po przywitaniu się z Luke'iem grzecznym "Dzień dobry", zagadał, co ucieszyło blondyna jeszcze bardziej niż pytanie o składankę.

-Fajne auto. Bardzo ładne, dobry model. - uśmiechnął się do niego z tylnego siedzenia.

Luke wyszczerzył się i podziękował, będąc naprawdę szczęśliwym z komplementu dla jego auta, które powoli stawało się takie, o jakim marzył.

Zawsze cieszyły go małe rzeczy, a takie rozmowy z klientami sprawiały, że jego radość wybuchała jak wulkan.

Luke ponownie usłyszał kolejny adres i już kilka minut później byli na miejscu. Siedząca z tyłu para wysiadła z auta, dziękując mu za podwózkę, a Ashton dał Hemmingsowi dużo więcej niż powinien. Dużo za dużo.

Nigdy nie dostał stu pięćdziesięciu dolarów za jedną jazdę. A teraz trzymał właśnie tyle w drżącej dłoni, ponieważ emocje wzięły nad nim górę i Luke był chwilę od rozklejenia się całkiem i wycałowania nowego stałego pasażera za jego wdzięczność i hojność.

Pociągnął cicho nosem. Patrzył przez chwilę na klub, w którym zniknął Ashton i oczy naprawdę zaszły mu łzami, kiedy uświadomił sobie, że naprawdę trzyma te pieniądze, że je zarobił i teraz są już jego.

Wiedział, że już raczej nie ma po co dzisiaj jeździć. Zamiast na plac czy pod inny klub bądź pub, pojechał do domu, gdzie wziął szybki prysznic, by oszczędzić ciepłą wodę.

Zrobił sobie jedną kanapkę z serem, zjadł ją i położył się do łóżka. Chwilę siedział na Instagramie i podłączył telefon do ładowarki.

Nakrył się kołdrą po uszy i od razu wręcz zasnął. Jednak jego sen nie trwał długo, bo już po pięciu, może sześciu godzinach został obudzony przez telefon. Obudził się od razu z bijącym sercem. Gdy zauważył, że to tylko urządzenie, odetchnął głośno. Bał się, że ktoś włamał się do jego malutkiego... pustego mieszkanka. Podniósł się do siadu i na oślep odebrał.

W słuchawce znowu usłyszał Ashtona, zamawiającego ubera. Zmarszczył brwi. Odsunął telefon i sprawdził godzinę. Było już koło drugiej. Naprawdę nie był zadowolony, że ktoś budzi go o tej godzinie, kiedy śpi i skończył pracę już dawno.

Nigdy nie dostał telefonu o tak późnej porze. Znowu przyłożył słuchawkę do ucha.

Słuchał zachrypniętego głosu klienta i po chwili zastanowienia, odpowiedział, że zaraz przyjedzie, a później rozłączył się.

Podniósł się ociężale z łóżka. Postanowił ubrać tylko spodnie do swojej koszuli, która robiła mu za piżamę. Wziął kluczyki i telefon z szafki. Zamknął drzwi od mieszkania i pognał na dół. Od razu wsiadł szybko do auta, bo nie spodziewał się, że temperatura aż tak spadnie, a on miał na sobie tylko krótki rękawek.

Odpalił auto i pierwsze co to włączył ogrzewanie.

Wyjechał z parkingu i pojechał do klubu. Ulice były wręcz puste, dlatego dojechał tam w niecałe pięć minut, z czego był naprawdę wdzięczny.

Na szczęście Ashton i jego koledzy już czekali. On był w najlepszym stanie, pozostała dwójka już w gorszym i ledwo co trzymali się na nogach.

Ash zaprowadził ich do auta i usadził ich z tyłu, a sam jak zwykle usiadł z przodu.

Luke chciał zapytać, czemu zerwał go z łóżka o drugiej w nocy, ale darował sobie. Mógł to przemilczeć, zależało mu na pieniądzach, bo zbieranie na nowe mieszkanie nie było łatwe, mając tak płynne zarobki. Nie potrafił przewidzieć czy w jeden dzień zarobi sześćdziesiąt dolarów, czy może sto. Dlatego każdy klient, nawet o takich godzinach był dla niego ważny i nie potrafił mu odmówić.

Odwiózł praktycznie zezgonowanych kolegów Ashtona, a później jego. Nie był już w tak wielkim szoku, gdy dostał kolejny duży napiwek. Uśmiechnął się zmęczony i podziękował.

Mężczyzna wyglądał, jakby coś go trapiło, jakby walczył, by mu to powiedzieć, ale nie miał odwagi, nim jednak Luke zdążył zapytać go, czy wszystko okej, Ashton wysiadł z auta i zniknął w klatce, pozostawiając za sobą otwarte drzwi, które powoli zamykały się jakby za sprawą duchów.

***

Kolejny tydzień był dla Luke'a bardzo owocny. Zyskał wielu nowych klientów i nawet poszerzył swój obszar usług o kilka nowych dzielnic. Raz nawet odwoził kogoś poza Sydney, a to był przełomowy czas dla Hemmingsa. Zarobił na tym wystarczająco na zapas paliwa i był z siebie naprawdę dumny.

Mimo kilku takich większych podwózek dalej miał te na mniejsze dystanse i z nich także się cieszył. No i były jeszcze te specjalne podwózki, te interesujące i może odrobinę podejrzane.

Tak, mężczyzna od napiwków... Ashton, dalej korzystał z jego usług. Teraz nawet bardziej natrętnie i aż za często. Kiedy Luke o tym myślał, dostał kolejny telefon od Ashtona. Już nawet zapamiętał jego numer, tak wiele razy go widział. Ashton znowu chciał, by ten po niego przyjechał.

Jasne że się zgodził, z jakiegoś powodu nie potrafił odmówić, choć bardzo chciał. Już długo, od momentu, kiedy zaczęło go to zwyczajnie irytować. Pojechał pod wskazany adres, pod jakiś market, a później odwiózł mężczyznę pod jego dom, który był... skrzyżowanie dalej. Pięć minut drogi na piechotę.

Luke westchnął ciężko, już nawet nie ciesząc się z pieniędzy i kolejnego napiwku. Spojrzał na mężczyznę zirytowany. W końcu nadszedł moment, kiedy nie wytrzymał i musiał zapytać, czemu. Nie potrafił dłużej żyć z tak wielkim pytajnikiem wiszącym nad nim za każdym razem, gdy Ashton pojawiał się w jego aucie.

-Czekaj, nie wysiadaj jeszcze. Mam pytanie...- powiedział cicho.

Ashton spojrzał na niego z delikatnym uśmiechem i czekał.

-Czemu cały czas jeździsz ze mną... Nawet takie krótkie dystanse... licznik pokazuje mi, że nawet dolar nie wychodzi... a ty mi dajesz aż dziesięć... Czemu? Dziękuję bardzo, jestem ci wdzięczny... ale nie szkoda ci pieniędzy?

Ashton chwilę w ciszy patrzył na Hemmingsa. W oczach miał iskierki i po chwili wyrzucił z siebie coś, co drażniło go od wielu tygodni.

-Chciałem cię zaprosić na kawę... spodobałeś mi się... bardzo... ale nie wiedziałem, jak zagadać... dlatego tak po ciebie dzwoniłem... - odetchnął i ponownie na jego ustach zagościł uśmiech. Tym razem nieśmiały. - Mogę zaprosić cię na randkę?

W jednej chwili Luke poczuł, że nie jest już "Mężczyzną bez miłości".

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top