XXV
Park Jimin siedział w swoim pokoju, kręcąc się na obrotowym krześle. Jego myśli gnały tak szybko, jak obraz przed jego oczyma, kiedy stopami odpychał się od podłogi, nabierając większego rozpędu.
Przez jeden moment.
Przez jeden, głupi moment pomyślał, że istnieje opcja, aby Taehyung nie wyjeżdżał.
Mógł go zastraszyć. Powiedzieć swojemu rówieśnikowi, że jeśli ten wyjedzie i zostawi Jungkooka samego, on rozpowie wszystkim o jego orientacji, tym samym robiąc z niego pośmiewisko. Młodzież potrafiła być okrutna i nawet, jeśli kilka osób stanęłoby po stronie Kima, zdecydowana większość wytykałaby nastolatka palcami.
Tylko jaki byłby tego sens?
W ten sposób nie zdziałałby niczego dobrego. Po takim incydencie Taehyung mógłby jedynie jeszcze bardziej chcieć opuścić Koreę, byleby tylko nie musieć się mierzyć ze złośliwymi uwagami, a Jungkook nigdy nie wybaczyłby mu czegoś takiego. Nigdy.
A co tu dużo kryć – zależało mu na tym dzieciaku i jego szczęściu. Nie chciał więc go niszczyć zwykłą złośliwością, potajemnym szantażem, który prędzej czy później i tak dobiegłby uszu młodszego. Wiedział, że nie powinien ingerować, jeśli swoim działaniem nie przyniósłby żadnych pozytywnych skutków. Mimo wszystko jednak czuł, że nie powinien siedzieć bezczynnie, po prostu pozwalając się temu cichemu konfliktowi rozwijać. Zdawał sobie sprawę z tego, że mordęga tkwiła gdzieś w sercu Jeona, a ten jedynie zbywał ją machnięciem ręki, nie dopuszczając jej do wyjścia.
Tylko że Jimin nie musiał tego usłyszeć bezpośrednio, by wiedzieć, że ten uśmiech jest tylko przykrywką dla skrywającego się pod nim cierpienia.
°
– Czy ty nie widzisz, do czego doprowadziliśmy? Nasz własny syn...
Taehyung niemal przycisnął się do drzwi swojego pokoju, chcąc dokładniej słyszeć kłótnię swoich rodziców. Już od jakiegoś czasu dochodziło między nimi do spięć, kilkakrotnie do podniesionego głosu, jednak wszystko zamykało się w kilku zdaniach, by następnie spowić atmosferę gęstą ciszą.
Chyba finalnie doszło do kulminacyjnego momentu, kiedy skumulowane emocje musiały znaleźć swoje ujście.
– Skarbie, ja rozumiem, ile ten gabinet dla ciebie znaczy, ale... Cholera, Taehyung zataił przed nami próbę zdobycia indeksu na studia. Tak bardzo nie chciał takiej przyszłości, że posunął się do czegoś takiego...
– Gówniarz nie docenia własnego szczęścia – wycedziła kobieta, a szatyn mimowolnie poczuł nieprzyjemne ukłucie gdzieś w okolicach serca. – Chciałam dla niego jak najlepiej, Seunghyun. Ale on musiał, jak zwykle musiał wszystko zepsuć!
– Naprawdę nie rozumiesz, że nie możemy go zmusić do życia, jakiego ty dla niego chcesz? To nasze jedyne dziecko... Jedyne...
– No właśnie! Jedyne! Kto jak nie on ma odziedziczyć mój gabinet?
– Przestań ciągle mówić o tym pieprzonym gabinecie! Nie dziwię się, że przerażała go ta perspektywa, jeśli jego zainteresowania wychodziły w zupełnie inną stronę, zaś ty potrafiłaś jedynie patrzeć na czubek własnego nosa!
Taehyung zakrył dłonią usta, nie dowierzając w usłyszane słowa i był pewien, że jego matka również to zrobiła.
– Jak śmiesz! To on jest egoistą, nie ja! Bo myślę o nim, o jego przyszłości, o dobrych zarobkach, a on...
– A on po prostu tego nie chce – wrzasnął mężczyzna, czym już do reszty zmroził podsłuchującego Taehyunga. – Pozwólmy mu pójść na studia, na które chce iść. Pozwólmy mu chociaż raz zadecydować o samym sobie. Popełniliśmy miliony błędów przy jego wychowaniu, a to może być jedyna szansa, aby je naprawić.
– Błędów? – prychnęła kobieta, poprawiając lśniące włosy. – Więc powiedz mi, mój drogi, gdzie popełniliśmy jakikolwiek błąd?
Młodszy Kim bez trudu potrafił sobie wyobrazić twarz swojego ojca w tej właśnie chwili. Tę pełną żalu i smutku twarz, którą ukazał mu kilka dni temu, dowiedziawszy się o wygranej konkursu. Czuł, że tę samą twarz ukazał właśnie swojej żonie.
– Zrobiliśmy z niego małego prymusa. Zamknęliśmy w książkach, nauce, olimpiadach. To nic złego, że rodzice chcą czuć dumę z osiągnięć swojego dziecka, ale... Ale my go zamknęliśmy, nie zostawiając przy tym nawet malutkiego okienka.
– Czego nie zrobiliśmy? – zmarszczyła nos.
Cisza trwała dość długo. Taehyung z napięciem oczekiwał pod drzwiami, niemal przylepiając swój policzek do drewna, nie chcąc przegapić ani jednego słowa z tej wymiany zdań.
– Nigdy nie pozwoliliśmy mu na jakąkolwiek znajomość z rówieśnikami, nigdy nawet nie odprawiliśmy mu tych dziecięcych urodzin. Nie dla rodziny. Dla przyjaciół. Bo on ich po prostu nie miał – urwał.
Taehyung nie miał pojęcia, że do jego ojca w końcu dotarło, jak wielką krzywdę zrobił własnemu dziecku.
– Zabraliśmy mu najcenniejsze lata beztroski – kontynuował. – Bo od początku musiał się uczyć, od początku musiał wygrywać, a jego ego rosło i rosło, tak bardzo, że sam zaczął wierzyć, że niczego więcej mu do szczęścia nie potrzeba. A to ty przysłoniłaś mu najcenniejsze wartości tymi swoimi wywodami, podczas gdy ja tak po prostu pozwalałem, żebyś wyniszczała tego dzieciaka. Nie widziałem tego. Ale teraz już widzę.
– Dość tego – przerwała kobieta. – Nie zamierzam wysłuchiwać tych wszystkich bzdur. Mówisz, że go zniszczyłam, ale tak naprawdę po prostu nie pozwoliłam, aby jego potencjał się zmarnował. Gdyby nie ja, ten smarkacz nawet nie mógłby brać udziału w tym swoim całym konkursie na indeks – prychnęła. – Bo kto go naciskał na dodatkowe lekcje angielskiego? Ja, Seunghyun. A jak myślisz, w jakim języku będą się odbywać wykłady dla obcokrajowców?
– Gdyby nie ty – warknął mężczyzna. – On nigdy nawet nie próbowałby zdobywać tego indeksu.
– Przestań pleść głupoty! Nie rób ze mnie wyrodnej matki tylko dlatego, że pilnowałam jego edukacji. Rodziców takich jak ja... Wróć. Jak my, jest miliony.
Pokój znowu spowiła cisza, czas wyszukiwania kolejnych argumentów. Osiemnastolatek nadal stał pod drzwiami, tak bardzo nie chcąc, aby bezdźwięczna pustka zakończyła się zwycięstwem jego matki.
Nie poddawaj się, tato... – pomyślał rozpaczliwie.
– Nie pozwolę ci dłużej ingerować w jego życie – odezwał się w końcu męski głos. – On już nie jest dzieckiem. Będzie studiował, co tylko będzie chciał i na jakimkolwiek uniwersytecie będzie chciał, choćby miał wybrać najgorszą uczelnię na zupełnie innym kontynencie. Ten jeden raz zachowam się jak porządny ojciec. Możesz się od niego odwrócić, robić mu wyrzuty, grozić brakiem wsparcia. Wynagrodzę mu to sobą. Pomogę we wszystkim, w czym tylko będzie chciał, niezależnie, czy będzie to znalezienie mieszkania, czy podwózka na lotnisko – mówił. – Ach, i jeszcze jedno. Możesz go oblepić milionami zakazów, ale wiedz, że obalę każdy z nich. Tak samo jak ty jestem za niego odpowiedzialny i mam do tego pełne prawo. Będzie chciał gdzieś wyjść i ty mu zabronisz? Dobrze, nie ma problemu. Ja wsadzę go do samochodu i nawet podwiozę.
Nasłuchujący pod drzwiami Kim nie mógł zobaczyć zaciśniętych ust swojej rodzicielki.
– Nie pozwalałam mu na te znajomości, bo nawet nie wiem, z kim nasz syn się zadaje. Co jeśli ten podejrzany kolega, u którego kiedyś był, to tak naprawdę zwykły łobuz? Nie zaprosił go nigdy tutaj, więc nie wiem, kim ten człowiek jest i czy faktycznie zasługuje na towarzystwo naszego dziecka.
– To dobry chłopak – rzucił pewnie mężczyzna.
– A skąd niby ty możesz o tym wiedzieć? – zmrużyła podejrzliwie oczy.
– Bo Taehyungie zaczął się zmieniać. Bo już nie jest rozkapryszonym księciem, którego z niego zrobiłaś, a jego oceny nie uległy żadnemu pogorszeniu. I coś czuję, że to właśnie ta znajomość tak bardzo na niego wpłynęła – powiedział. – To dobrze, że znalazł przyjaciela. Że w końcu ma kogoś, na kim może polegać.
Szatyn mimowolnie uśmiechnął się, odsuwając twarz od drewnianych drzwi. Wiedział, że rozmowa jego rodziców właśnie się zakończyła.
Tak. To dobrze, że go mam.
°
Ostatnia lekcja wtorkowego popołudnia była istną katorgą dla całej klasy trzeciej B, która od ósmej rano siedziała w szkole, kończąc ją o szesnastej. Godziny lekcyjne dłużyły się w nieskończoność, zaś wszyscy uczniowie mieli ochotę po prostu wyjść z budynku i wrócić do domu. Nikt już nie myślał, a jak na złość ostatnią lekcją była matematyka, którą musieli odrobić z powodu ostatniej nieobecności nauczyciela.
Taehyung siedział na ławce pod ścianą z zamkniętymi oczyma. Nawet on był już zmęczony dziewięciogodzinnymi zajęciami. Lubił matematykę, a co więcej, mógł się pochwalić wieloma osiągnięciami w tej dziedzinie, ale kto normalny byłby w stanie policzyć cokolwiek po tylu godzinach siedzenia w szkole?
Wtorek był zawsze jednym z tych najbardziej wyczerpujących dni. Cała klasa wiedziała jednak, że ich matematyk nie będzie przejmował się usypiającymi uczniami, nadal z tą samą werwą prowadząc swoje zajęcia, co jakiś czas biorąc kogoś do tablicy.
Kimowi tym bardziej odechciewało się wszystkiego, kiedy miał pełną świadomość, że albo zgłosi się dobrowolnie do tych najtrudniejszych przykładów, albo będzie tam zaciągany przez nauczyciela, bowiem był jedyną osobą w klasie, która sobie z nimi radziła.
Westchnął ciężko i nagle poczuł, jak ktoś dosiada się obok niego, gdyż ów osobnik dość mocno otarł się o niego swoim ramieniem.
– Hej – usłyszał, a po podniesieniu powiek ujrzał przed sobą Park Jimina.
– No hej – mruknął, siadając prosto.
– Możemy o czymś pogadać?
– Teraz? – spytał zdziwiony. – Dzwonek jest za trzy minuty.
– Może nauczyciel się spóźni? – uśmiechnął się entuzjastycznie, co było naprawdę zadziwiające po całych dziewięciu godzinach lekcji. – To naprawdę ważne, nie chciałbym z tym zwlekać...
Niestety, sprawa Park Jimina musiała jednak poczekać, bowiem po korytarzu rozniósł się dźwięk kroków nauczyciela, który z kamienną miną otworzył drzwi do klasy, zapraszając ich do środka, aby resztę przerwy przesiedzieli już w środku.
– Mój bus przyjeżdża dopiero dwadzieścia minut po lekcjach – rzucił cicho szatyn, kiedy wchodzili do klasy, przepuszczając wpierw wszystkie dziewczęta. – A twój?
– Dwadzieścia trzy, jeśli mamy być dokładni.
– To świetnie – mruknął Kim, nadal zostając z rudzielcem w tyle, kiedy do środka weszła również niewielka ilość chłopaków w ich klasie. – Jeśli to naprawdę takie ważne, to będziemy mieli masę czasu, aby przedyskutować to na przystanku – powiedział i wszedł do klasy, co zrobił również jego rówieśnik, zamykając drzwi do pomieszczenia.
°
– Więc? – zapytał młodszy o kilka miesięcy chłopak. – O czym chciałeś ze mną porozmawiać?
– Chodzi mi o... – zaczął jaskrawowłosy, przygryzając wydatną wargę. – Chodzi mi o ten indeks, który wygrałeś.
O nie... – pomyślał Taehyung, już wiedząc, że za chwilę Park uraczy go wyjątkowo długim monologiem.
– Ja wiem, że twoja matka to potwór, a przynajmniej tak wywnioskowałem z opowieści Kooka i wiem, że chce cię zmusić do zostania stomatologiem. Potrafię się domyślić, że chciałeś wygrać indeks tylko po to, aby się jej przeciwstawić, ale... Taehyung, naprawdę? Nie ma innego sposobu? Serce mi się łamie, jak widzę tego dzieciaka, którego znam tyle czasu, kiedy tak po prostu milczy, ale w środku krzyczy, że nie chce, żebyś gdziekolwiek jechał. Ja wiem, że nie mogę tego od ciebie wymagać, że może faktycznie ten pieprzony uniwersytet w Tokio jest cholerną szansą, ale może da się to rozwiązać jakoś inaczej? Żeby choć trochę umorzyć mu cierpienia?
– Jimin, proszę – zaczął Taehyung zmęczonym głosem. – Nie mieszaj się w to. Naprawdę doceniam wszystko, co robiłeś i nadal robisz dla naszego związku, ale tą jedną rzecz zostaw w spokoju. Zaufaj mi, proszę.
– Zaufać? Bez urazy, Tae, ale od początku naszej znajomości nie mam o tobie zbyt dobrego zdania i gdyby nie Kook, pewnie nadal bym go nie miał.
– Nie jestem tym szczególnie zdziwiony, w końcu byłem zarozumiałym bucem – przyznał szatyn. – Ale powolutku się zmieniam. Już nie jestem tym aroganckim chłopaczkiem, który składał się tylko i wyłącznie z najgorszych cech, jakimi można by opisać człowieka.
– Posłuchaj mnie uważnie, Taehyung – zaczął oschle. – Jeśli teraz wyjedziesz, patrząc tylko na własne szczęście, to oznacza, że tak naprawdę wcale się nie zmieniłeś.
Kim zacisnął usta w wąską linię. Jego bus podjechał na przystanek, zaś on wsiadł do niego, nawet nie rzucając rówieśnikowi jakiegokolwiek pożegnania.
Wiedział, że Jimin miał cholerną rację. Wiedział o tym już dawno temu. Nie potrzebował uświadamiania, poważnych rozmów, cudzej ingerencji, bo on już doskonale wiedział, co powinien teraz zrobić.
°
Ważne Ogłoszenia!
Przygotujcie się na malutki monolog z mojej strony, ale naprawdę, nie mogę zareagować inaczej bo...
Jakiś czas temu wybiło mi 300 obserwatorów. Naprawdę nie macie pojęcia, jak wiele to dla mnie znaczy i nadal nie dowierzam w to, że wy naprawdę tutaj jesteście, że naprawdę to wszystko czytacie, a teraz tak po prostu robicie ze mnie rozczuloną kluskę, kiedy mogę oglądać waszą zadziwiającą aktywność, kiedy mogę czytać te wszystkie miłe słowa, kiedy po prostu mogę czuć waszą obecność w swoich skromnych ficzkach, które dorobiły się takich świetnych i kochanych czytelników
I tak sobie pomyślałam... Co byście powiedzieli na nowego ficzka z tej okazji?
I psst, jeśli są tutaj osóbki, które czytają również chłopca od tatuaży, to chcę zakomunikować, że postaram się o to, aby jeszcze w tym tygodniu wleciał nowy parcik 💕
Pamiętajcie, moje najukochańsze robaczki, że kocham was najbardziej pod słońcem i jeszcze raz dziękuję za wszystko, co dla mnie tutaj robicie 💕
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top