MNK - Teren okrucieństwa cz. 2
Przeszli przez sieć Fiuu do salonu Potterów, gdy tyko Pomfrey stwierdziła, że Jamesowi już dłużej nie grozi przebicie płuc.
- Pozwól mi to zrobić – powiedział szybko Syriusz, gdy James szarpał się z zapięciem w płaszczu.
- Cholerny eliksir paraliżujący – gderał James, dając spokój i pozwalając Syriuszowi rozpiąć ciuch. – Nie zrobił nic z kłuciem w żebrach, ale nie czuję palców... - Syriusz odsunął płaszcz.
James westchnął.
- Dzięki. Nie pozwól, by dotknął mebli albo mama ukręci mi głowę.
- Czym ja jestem, górskim trollem? – Syriusz przewrócił oczami i posłał brudny płaszcz do pralni.
Zamiast łatwej obelgi, James powiedział cicho:
- Nie mów Lily o żebrach. Będzie tylko...
- Jesteście w domu! Nie spodziewałam się was tak wcześnie.
Spoglądając w górę, przestali cicho szeptać. Lily i Remus wyszli z kuchni bez tchu. Lily owinęła Jamesa w ostrym uścisku; nie dostrzegła jego głębokiego jęku bólu.
Syriusz wyszczerzył się do Remusa, otrzymując w odpowiedzi uśmiech pełen ulgi.
- Hejka – powiedział cicho Syriusz i natychmiast został przyciągnięty bliżej.
- Nic ci nie jest?
- Nic, z wyjątkiem strategicznego siniaka czy dwóch – wtrącił James, również się uśmiechając.
Remus odsunął się, jego piaskowe brwi zmarszczyły się z niepokojem, spoglądając na Syriusza.
- Co to znaczy?
- Zignoruj go – powiedział stanowczo Syriusz, kątem oka piorunując Jamesa wzrokiem.
- Nic nam nie jest. Pomfrey zrobiła z nami porządek – powiedział James, jego starannie przygotowany brak niepokoju nie oszukał Lily tak, jak się spodziewał; zmarszczyła brwi, przyglądając się jego twarzy.
- Jesteś blady. Byłeś ranny.
- Jestem cały...
Lily skrzyżowała ramiona na piersi.
- Nie okłamuj mnie.
James westchnął.
- Złamałem dwa żebra.
- Jak?
James zerknął na Syriusza. Syriusz wzruszył ramionami, przepraszając bez powodu.
- Śmierciożercy przyszli, gdy odchodziliśmy – wyjaśnił James; Remus odetchnął cicho i mocno owinął ramię wokół Syriusza.
- Trochę się pobiliśmy...
- Aktywowałem świstoklik zanim mogli wyrządzić poważne szkody – stwierdził Syriusz, na co Lily przewróciła oczami.
- Czy wy musicie zawsze opowiadać tak cholernie wesoło o swoich ranach wojennych?
Ale tak było łatwiej.
- Łatwiej było udawać, że wszystko jest normalnie – westchnął Syriusz. – Choć, podejrzewam, że to nie zmniejszało strachu. I to częściej irytowało Remusa niż nie irytowało.
- A mamę?
Syriusz uśmiechnął się, chociaż podejrzewał, że odbiło się w nim dużo smutku.
- Żarty Jamesa były przeważnie brawurowe; długo nie byli samotni. Twoi rodzice bardzo się kochali... przez większość dni nie mogliśmy wejść między nich.
Harry uśmiechnął się, z czego Syriusz bardzo się ucieszył. Ścisnął ramię Harry'ego i kontynuował historię.
- Wezwanie Dumbledore'a przyszło następnego wieczora, razem z księżycem.
Żaden z nich nie miał dystansu do ataku z poprzedniej nocy, choć Remus zrobił co w jego mocy, by ułatwić to Syriuszowi. Tą część historii zachował dla siebie, wspomnienie, jak opadał na łóżko, gdy tylko on i Remus przenieśli się do mieszkania.
Syriusz jęknął, opadając delikatnie na brzuch. Miękki materac nigdy nie wydawał się tak przyjemny.
- Merlinie...
Syriusz przekręcił szyję i skrzywił się na wyraz twarzy Remusa.
- Tak źle?
- Gorzej.
- To dobry pretekst, żebyś mnie podotykał – powiedział Syriusz, uśmiechając się szeroko, gdy Remus musnął pocałunkiem jego łopatkę.
- Dureń – powiedział cicho, co posłało drżenie przyjemności przez jego skórę. – Nie potrzebuję wymówki.
Ugniatał napięcie na ramionach Syriusza, schodząc niżej.
- Czujesz się lepiej? – zapytał, a w jego głosie był śmiech.
- Mmmm...
- Powiedz, jeśli zaboli – powiedział Remus po chwili. Pocałował zagłębienie tuż nad pośladkami Syriusza; przynajmniej ta część skóry nie była w siniakach. Następna była chłodna maść, wmasowana palcami delikatnymi jak piórko tak, że Syriusz ledwie to czuł. Gdyby nie lekkie drżenie nagich ud Remusa tuż przy jego własnych, Syriusz nie wiedziałby, że chłopak tam jest.
I kciuków, które muskały go zbyt blisko miejsc, które nie mogłyby w żaden sposób zostać posiniaczone...
Biodra Syriusza drgnęły, szukając więcej kontaktu.
- Myślałem raczej, że podoba ci się, że...
Zanim Remus mógł dokończyć myśl, Syriusz odwrócił się, przerzucając mężczyznę pod siebie i uśmiechając się w jasne oczy, wypełnione zaskoczeniem. Uśmiechając się złośliwie, Syriusz powiedział:
- Chyba nie powinieneś tego użyć na nie posiniaczoną skórę.
Remus uśmiechnął się powoli.
- Myślę, że Pomfrey też by tak powiedziała.
- Mógłbyś nie wspominać Pomfrey, kiedy mam ochotę cię pieprzyć?
- Och, wybacz. Więc kogo miałbym wspominać?
- Jeśli imię tego kogoś nie brzmi Syriusz, nikogo.
- Nie sądzę, żebym znał innego Syriusza... - Syriusz ukąsił go w obojczyk. – Ach!
Syriusz spiorunował go wzrokiem, jednocześnie starając się nie śmiać z oburzonego wyrazu twarzy.
- Skończyłeś?
- To bolało!
- Tak? – mruknął Syriusz, pochylając się, by powoli przejechać językiem po małej, czerwonej plamce. – Chcesz, żebym zrobił to ponownie?
Remus wygiął szyję.
- Jeśli zrobisz to potem...
Gdy Syriusz kąsał zębami skórę na szyi Remusa, Remus owinął wokół niego ramiona, jakby upewniając się, że między nimi nie zostało więcej miejsca.
Naciskając do przodu i w tył; rozciągając się i kuląc, aż Remus westchnął, kiedy ostrożny rytm Syriusza stał się czymś mniej uporządkowanym, czymś chaotycznym. Mruknął imię Syriusza między ich wargami, również Syriusza wysyłając na krawędź.
- Cieszę się, że jesteś w domu – wyszeptał Remus, jego oddech zatrzepotał włosami Syriusza. Syriusz uśmiechnął się, nakreślając leniwy ślad w dół policzka Remusa.
- Ja też.
Wezwanie od Dumbledore'a przybyło tego wieczoru. Krążyły pogłoski o ataku na wielką skalę.
- To była mała czarodziejska wioska – wyjaśnił Syriusz, po raz kolejny wprowadzając Harry'ego do historii. – Był znany z atakowania mugolaków. Tym razem wszyscy poszli; twoja mama i tata. Peter. Rodzice Neville'a...
- Wszyscy?
- To był najbardziej ambitny atak Voldemorta – powiedział Syriusz, uśmiechając się łagodnie, gdy napotkał jasne spojrzenie Harry'ego. – Pozmienialiśmy się. Remus i twoja mama zostali wysłani, by wyprowadzić wrażliwych mieszkańców z wioski, podczas gdy twój tata, Peter i ja czekaliśmy na śmierciożerców. Tej nocy było absurdalnie zimno – zachichotał miękko Syriusz. – Pamiętam to, ponieważ James omal nie poparzył mi twarzy zaklęciem ogrzewającym.
Co było niezwykle irytujące, ponieważ kulili się, czekając, aż Lily i Remus dołączą do nich.
- Gdybym mógł trzymać twoje cholerne zaklęcia z dala od mojego nosa, mogłyby pomóc – mruknął Syriusz.
James nawet się nie odwrócił.
- Trzymaj nos z dala od moich zaklęć a nie będziemy mieć problemów.
- Mój nos nie jest w pobliżu twojej różdżki, ciulu.
- Nos, Łapo – ciągnął James, machając łokciem trochę zbyt blisko niego. – To ta brzydka rzecz pośrodku twojej twarzy. Suń się, co?
- Nie mam się gdzie sunąć. Może gdybyś przesunął tyłek trochę w lewo...
- Wtedy dotykałbym tyłka Petera, a to nie...
- Hej, co macie do mojego tyłka?
Syriusz i James parsknęli razem.
- Nie mamy czasu – powiedział szeptem Syriusz.
- To zajmie trochę wysiłku.
- Wielki spis...
- Możecie się zamknąć? – wyszeptał Remus, przesuwając na bok wilgotne liście. Syriusz okręcił się, a jego uśmiech zniknął, gdy zobaczył krew znaczącą policzek Remusa.
- Co się stało?
- Śmierciożercy – Remus przesunął się na tyle, żeby pozwolić Lily dołączyć do nich w krzakach, po czym poszukał palców Syriusza.
James i Peter również się odwrócili, a James wymamrotał przekleństwo, kiedy zobaczył Lily; Syriusz odsunął się mu z drogi
- Nic mi nie jest – powiedziała Lily, zanim James zdążył zapytać. Krew na policzku Remusa należała do niej, choć któryś z nich naprawił już nos; krew, która jeszcze nie wyschła, przylgnęła do jej warg. – Potknęłam się – powiedziała ze wstrętem, ale westchnęła, kiedy James wziął ją za podbródek i pozwoliła mu na badanie. – Nic mi nie jest – powiedziała ponownie, tym razem miękko.
James nie spuszczał wzroku z Lily, kiedy zapytał:
- Twoje zaklęcie, Lunatyku?
- Tak.
- Dzięki.
Remus wzruszył ramionami, ale James nie dostrzegł tego, ponieważ przykładał usta do włosów Lily.
- Nie widzieli cię? – zapytał.
- Nie, ale jest ich więcej, niż twierdził Dumbledore.
- Jak wielu? – zapytał Syriusz.
To Remus odpowiedział.
- Przynajmniej tuzni.
- Cholera jasna...
Peter wcisnął głowę między Remusa a Syriusza.
- Nie mamy dość ludzi – wyszeptał z niepokojem.
Remus uciszył go niecierpliwie.
- Frank i Alicja właśnie dotarli. Moody i kilku innych są na polu.
- Dumbledore i Podmore są już na miejscu – dodała Lily. – Niedaleko domu Quinces.
- Wyprowadzili już wszystkich? – zapytał Syriusz.
- Caradoc i Dedalus wciąż przenoszą kilka rodzin. – Remus spojrzał w kierunku domów majaczących w oddali. – To zajmuje zbyt dużo czasu.
Marszcząc brwi, James powiedział:
- Powinniśmy zgromadzić więcej ludzi.
- Nie było czasu – przypomniał mu Syriusz, zanim odwrócił się do Remusa i Lily. – Co mamy robić? Czy Dumbledore podał kolejne rozkazy?
- Takie same jak poprzednio. Czekać na sygnał – powiedział Remus, wciąż rozproszony budynkami w oddali.
- Z docierającymi do nas dwunastoma śmierciożercami? – zapytał James. – Żadnej pomocy oprócz „czekajcie aż was wezwiemy"? Cholernie błyskotliwie.
- Nie narzekaj na posłańca – powiedział Syriusz, kiwając karcąco palcem w stronę przyjaciela. – Poza tym, Moody zawsze się z nami kontaktuje, kiedy jest zmiana planów. Dajmy mu chwilę. To jego ulubiony rodzaj problemu.
- Nie sądzę, że mają jakąś wielką strategię, którą możemy zmienić. – Głos Lily zadzwonił cicho w ciężkim powietrzu. – Mają przewagę liczebną.
- Nie trać jeszcze nadziei, Evans – złajał ją Syriusz. – Jesteśmy Gryfonami.
- Gryfonami bez przewagi liczebnej – mruknął cicho Peter.
Wtedy przybył feniks Dumbledore'a.
- Już rozważył możliwość przybycia dodatkowych śmierciożerców – wyjaśnił Syriusz Harry'emu. – Oczywiście, że to rozważył i był gotowy z kilkoma członkami Zakonu więcej.
- Było was wielu?
Syriusz skinął głową.
- Więcej niż w tych czasach. Ale wracając, zagrożenie, jakim był Voldemort, było powszechnie znane. Nie ulegało wątpliwości, że ma zamiar zniszczyć wszystko, co nie wiąże się z czystością.
- Więc już nie mieli przewagi liczebnej? – zapytał Harry. – Dumbledore znalazł dość osób?
- Nie do końca.
Zdobyli przewagę tylko na krótki czas, zanim zostali przytłoczeni.
Ostrzeżenie Lily przyszło w odpowiednim momencie i promień zielonego światła minął ramię Syriusza, nie dotykając go. Nie miał czasu na wdzięczność, a Lily nie miała czasu, by czekać. Posłała zaklęcie uderzeniowe w przeciwnika Syriusza, kiedy śmierciożerca zaatakował ich obu.
- Drętwota! – Zaklęcie złapało nogi śmierciożercy, sprawiając, że potknął się i przewrócił. Syriusz zatrzymał się tylko na tyle, by przywiązać mężczyznę magicznymi więzami, po czym odwrócił się, by pomóc Lily z pierwszym śmierciożercą, zbliżając się od tyłu, by spróbować ją wypatroszyć.
- Nie trzeba dziękować! – krzyknął, przechodząc przed nią, by wymierzyć klątwę. Śmierciożerca upadł na ziemię.
- Nie zamierzałam! – odparła, zanim popędziła dalej.
Jego uśmiech zmienił się w grymas, pochylił się, by uniknąć chybionych zaklęć. Peter krzyknął, gdy jedno z nich otworzyło jego nogę.
- Cholera – mruknął Syriusz i uniknął jeszcze dwóch zaklęć w drodze do przyjaciela. James dotarł pierwszy.
- Trzymaj tu mocno, Pete... Syriusz... - Ale Syriusz zrobił krok do przodu, już tworząc wokół nich tarczę.
- Załatwione, kumplu – mruknął, słysząc, jak James rozdziera spodnie Petera nad kolanem. Ponownie rozdarł tkaninę i zrobił gustowny opatrunek; zawiązał go mocno.
- Tutaj. – James chwycił ramię Petera i po szybkim zaklęciu, został aktywowany awaryjny świstoklik i Peter zniknął. James odetchnął głęboko i zerknął na Syriusza. Zanim mógł cokolwiek powiedzieć, na placu rozbrzmiał tuzin trzasków aportacji.
- Jasna cholera...
Syriusz złapał ramię Jamesa, który podskoczył. Czarne szaty wypełniły wioskę. Czarne szaty i te skostniałe maski oznaczały, że powstanie groza.
- Trzy tuziny – powiedział Syriusz do Harry'ego, nawet teraz pamiętając dźwięczący w nim strach. – Co najmniej. I byliśmy na to kompletnie nieprzygotowani. Podłożyli ogień pod wioskę. Trzy osoby musiały się aportować – albo zostać odesłane przez świstoklik – w pierwszych kilku chwilach.
Co nie było najgorszą częścią.
- Pojedynkowałem się z wyjątkowo uzdolnionym śmierciożercą, dwoma, zanim jednego rozbroiłem. Wtedy zobaczyłem twoją mamę.
Śmierciożerca przyparł ją do muru jednego z płonących budynków. Nawet nie krzyknęła. Tylko piorunowała go wzrokiem, podczas gdy on podniósł różdżkę do jej gardła i zaśmiał się.
Ohydny śmiech rozdarł wnętrze Syriusza na strzępy.
Bieg w jej kierunku był plamom, choć był pewny, że uderzył swojego partnera w pojedynku w twarz. Pamiętał krew. Ale nie tak dobrze, jak pamiętał zielone oczy Lily kiedy patrzyła na swojego napastnika.
Głaskał jej szyję w dół, kierując się do jej biustu.
Syriusz dobiegł do niego bezdźwięcznie, używając ciała, by mocno pchnąć go na bok. Niższy mężczyzna chrząknął i zanim mógł odzyskać równowagę, Syriusz uderzył go łokciem w żołądek.
Maska śmierciożercy ześlizgnęła się z jego twarzy i Syriusz dostrzegł znajomą twarz – młodszy od Syriusza Ślizgon, dzieciak o nazwisku Mandrick, ale Syriusz nie przestawał. Jego mięśnie zwinęły się od nagłej dawki adrenaliny. Wskazał w chłopaka różdżką i syknął:
- Pulsus!
Niewidzialna pięść złapała młodszego mężczyznę pod brodą i po raz ostatni zwaliła go z nóg.
Syriusz pamiętał to tak żywo, jakby minęło tylko kilka godzin, a nie lat.
Spojrzenie na jego twarzy, błysk przerażenia a potem uświadomienie sobie, co się z nim stanie. Po paru sekundach pochłonął go ogień.
Krzyk skończył się ostatecznie po kolejnej minucie.
A Syriusz został z wyciągniętą ręką, w której był czarny kawałek rękawa, który pozostał po Ślizgonie.
- Wpadł... do ognia?
- Popchnąłem go. – Syriusz przełknął mimo mocnego bólu gardła. – Przykro mi – powiedział cicho, biorąc w dłonie twarz chrześniaka. Jego oczy były szerokie jak spodki. – Nie zamierzałem... Wiem, że to straszne.
Ale Harry potrząsnął głową. Jego głos był pełen grozy.
- Uratowałeś mamę.
- To był instynkt – powiedział Syriusz. – Nie chciałem, żeby zginął. To był okropny wypadek.
- Ale on zamierzał ją zabić. Prawda?
Był tak logiczny jak James, gdy chodziło o tą całą sprawę. Gdy tylko zrozumiał, co się stało.
- Twój ojciec powiedział to samo – mruknął Syriusz. – Ale dla mnie nie było łatwo być tak dorzecznym. To okropna rzecz, odebrać życie.
- Ale nie zabiłeś go – tylko broniłeś mamy.
- Byłem odpowiedzialny za jego śmierć. Choć w pierwszej chwili nawet nie pojąłem, co się stało. Tylko tam stałem, patrząc w płomienie. Może czekałem, aż wyskoczy, zaśmieje się i zacznie wywijać różdżką. Oczywiście tego nie zrobił.
Lily zawołała go więcej niż raz. Jej głos docierał do niego tak, jakby był we mgle.
- Syriusz...
Zamrugał. Lily stała tuż przed nim. Jej szaty były podarte; jej włosy zabrudzone. Końcówki były spalone.
- Syriusz – wyszeptała ponownie. Pociągnęła go za rękaw, a jej głos przybrał naglący ton. – Syriusz, chodźmy stąd.
Uszu Syriusza dotknęły dźwięki bitwy, a potem krzyk Jamesa.
- Syriusz! Lily! Wycofujemy się! Wynosimy się stąd! Szybko!
Syriusz próbował zrozumieć sens tego wszystkiego, ale twarz Mandricka latała przed jego oczami, tańcząc z ogniem przed nimi.
- Lily! – krzyknął ponownie James, a jego głos był tak ochrypły, że gardło Syriusza zabolało ze współczuciem. – Idźcie! Syriusz, co ty, do diabła, robisz?
I to wystarczyło, by wyciągnąć Syriusza z oszołomienia. Zagrażał Lily, to właśnie teraz robił. Dostrzegł Jamesa pośrodku pola, wciąż unikającego śmierciożerców, podczas gdy reszta Zakonu albo deportowała się albo chwytała innych w ramiona. Remus kuśtykał w stronę lasku przy pomocy Alicji Longbottom.
Syriusz chwycił dłoń Lily; trzęsła się.
- Chodźmy – szepnął. Aktywował świstoklik i oboje śmignęli z dala od rzezi.
Wylądowali na nogach w tymczasowym szpitaliku w kwaterze Zakonu. James pojawił się, zanim w ogóle się poruszyli. Zaatakował Syriusza.
- Do diabła, co jest z tobą nie tak? Nie słyszałeś mnie?
- Ja...
- Kurwa, Łapo, czwórka szła w waszą stronę!
Czwórka? Syriusz nie zauważył tego. James skrzywił się, wyraźnie chcąc kontynuować swoje wyrzuty.
- James – zainterweniowała Lily, a jej głos był bardzo miękki i to wystarczył, by zatkać usta Jamesa. Wciąż jednak był zirytowany, gdy zapytał:
- Co?
- Nic nam nie jest – powiedziała Lily, spoglądając szybko na Syriusza, zanim wróciła do Jamesa. Dotknęła jego policzka. – To nie była wina Syriusza. Przysięgam, że nic mi nie jest.
Gardło Jamesa zafalowało i minęła chwila, zanim skinął głową. Przyciągnął Lily bliżej.
- Nie znoszę tego – wymamrotał w jej włosy.
Odpowiedziała coś, czego Syriusz nie zdołał usłyszeć. Już miał się odwrócić, ale Lily odsunęła się od Jamesa.
- Czekaj... - Nieprzygotowany na jej silny uścisk, Syriusz cofnął się o pół kroku, zanim znieruchomiał. – Dziękuję – wyszeptała koło jego ucha. Pocałowała go w policzek, po czym puściła go, żeby poszedł zapytać Pomfrey, czy potrzebuje pomocy.
Syriusz patrzył na jej oddalające się plecy. Kiedy odwrócił wzrok, James patrzył na niego, a jego brwi były ściągnięte razem. Syriusz odwrócił się, by ruszyć szybko między rzędem materacy.
- Syriusz, tutaj jest – zawołała za nim Alicja z najdalszego łóżka. Chwilę zajęło, zanim Syriusz zrozumiał, o co jej chodzi. Na łóżku siedział Remus z nogą wyprostowaną na całą długość. Alicja wróciła do swojego zadania – przemyła eliksirem otwartą ranę. Remus uśmiechnął się do niego krzywo.
- W porządku? – zapytał, kiedy Syriusz zbliżył się. – Słyszałem, jak James krzyczy na ciebie i Lily.
Ignorując pytanie, Syriusz przykucnął obok Alicji.
- Dokończę.
Z uśmiechem Alicja pozwoliła mu na to i odeszła, by asystować mężowi. Eliksir zaczął bulgotać, co sprawiło, że Remus zacisnął zęby. Syriusz przywołał z półki eliksir na ból i podał mu go.
- Za chwilę zamknę tą ranę. – Złapał kolano Remusa, by uspokoić drżenie.
Uspokajający uścisk palców Remusa na jego nadgarstku pomógł na ból w oczach Syriusza. Widok tych płomieni, które zalewały usta Mandricka nie odchodził. Zacisnął usta i zaczął machać różdżką, rzucając zaklęcia uzdrawiające na nogę Remusa.
- O co chodzi?
Syriusz krótko uniósł wzrok z nowo tworzącej się skóry.
- O nic. – Uśmiechnął się i ponownie zaczął machać różdżką. – Jak się tego dorobiłeś?
- Zaklęcie łamiące kości. Nie było tak silne, jak powinno.
- Miałeś szczęście... - To była niesławna droga, by stracić kończynę.
Remus nie odpowiedział na tą cichą obserwację. Syriusz nie uniósł ponownie wzroku, zamiast tego koncentrując się na kończeniu skomplikowanych zaklęć. Kiedy skończył, zmarszczył nieco brwi.
- Dobra robota, panie Black – uznała Pomfrey, przechodząc obok. – Nie pozwól mu chodzić przynajmniej przez cały dzień.
Ponownie odeszła, by cmokać z dezaprobatą na Petera, który nie miał tyle szczęścia, choć przynajmniej wciąż miał wszystkie kończyny.
Remus pogładził wnętrze nadgarstka Syriusza.
- Syriusz?
- Muszę jeszcze nałożyć na to trochę maści – powiedział Syriusz, nie podnosząc wzroku. Dostrzegł, jak Remus marszczy brwi, kiedy odwrócił się do szafek. Szybko przywołał maść i ostrożnie rozprowadził cienką warstwę na skórze. – Przepraszam – mruknął, kiedy Remus syknął.
Oboje unieśli wzrok, gdy głos Dumbledore'a przerwał ciche odgłosy krzątania się opiekunów. Moody gestykulował gwałtownie, podczas gdy inni członkowie Zakonu przyglądali się. Dumbledore westchnął, skinął głową i grupa wyszła razem przez drzwi.
Syriusz odwrócił wzrok na zakrętkę maści, kręcąc nią bezsensownie, zanim zdał sobie sprawę, że zakręca w złą stronę. Remus wziął od niego słoik i zakręcił go właściwie.
- Powiesz mi, co się stało? – zapytał cicho.
Syriusz niechętnie podniósł na niego wzrok. Ale nie potrafił wyjaśnić, nie potrafił nawet pozwolić swojemu umysłowi przetworzyć to, co się stało.
To, co zrobił.
Przerażony wyraz twarzy Mandricka wciąż był zbyt jasny w jego umyśle.
Jego krzyk wciąż odbijał się w uszach Syriusza.
Przeszukał wzrokiem pomieszczenie, by znaleźć Lily, która pochylała się nad Caradociem. Starszy mężczyzna miał zamknięte oczy, ale oddychał. Mówiła do niego cicho; klepała go po dłoni.
Syriusz patrzył, jak się wyprostowuje i odsuwa z twarzy brudne włosy. Kiedy się odwróciła, ich oczy się spotkały. Rozdzieliła palcami nieco zwęglony rudy kosmyk, uśmiechając się słabo. Miała na policzku oparzenie; nie zauważył tego wcześniej.
I zaogniony obrzęk w miejscu, gdzie różdżka Mandricka dotknęła jej szyi.
Syriusz przełknął i spuścił wzrok.
- Powinienem pomóc – powiedział do butów Remusa. – Chcesz, żebym najpierw zabrał cię do domu?
- Nie jeszcze – zbeształa go Pomfrey, ponownie przechodząc obok nich. – Nie ruszaj go przynajmniej przez godzinę.
- Więc zabiorę cię do domu za godzinę, dobrze? – zapytał Syriusz.
Remus zmarszczył brwi, ale skinął głową.
Ale minęły dwie godziny, zanim wszyscy byli już bezpieczni i Pomfrey zaczęła odsyłać wszystkich, z wyjątkiem tych najciężej rannych.
Remus był dokładnie tam, gdzie go Syriusz zostawił. James i Lily siedzieli na materacu obok. Otaczali się wzajemnie ramionami, wyglądając tak, jakby chcieli tak zostać na zawsze.
Kolejny przy 6 gwiazdkach ;)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top