MNK - Teren okrucieństwa cz.1

Oryginał: Terrain of Cruelty

Autor: nie mam pojęcia, znalezione na archiveofourown.org

Rating: +18

Pairingi: JP/LE, SB/RL

Ostrzeżenia: yaoi, słownictwo

Notka: Mając nadzieję pomóc Harry'emu po koszmarze, Syriusz opowiada mu swoje doświadczenia pierwszej wojny magicznej. Akcja dzieje się po wydarzeniach z opowiadania „Martwi nie krwawią".

Stwierdziłam, że podzielę tę miniaturkę na części, gdyż całość na 24 strony w Wordzie, a wiem, jak źle czyta się tak długie rozdziały. Kolejny będzie za 5 gwiazdek.


Sierpień 1995

Syriusz podskoczył, natychmiast sięgając po różdżkę, gdy drugi krzyk przeciął nocny spokój. Odrzucając kołdrę, wyturlał się z łóżka. Będąc ślepym w ciemności, potknął się o próg i zamrugał przez nagły wybuch światła.

- Remus? Lumos! – dodał światło swojej różdżki do chaosu, który tylko dalej go oślepiał.

- Obskurus! – zawołał z korytarza Remus ochrypłym głosem; kinkiety wzdłuż ścian przygasły.

- Nie!

Tym razem był to głos Harry'ego, czysty i absolutnie przerażony. Odwracając się od kompletnie oszołomionej twarzy Remusa, Syriusz dotarł do pokoju Harry'ego w trzech krokach. Harry rzucał się na poduszce. Syriusz pochylił się nad nim.

- Harry? – Chwycił ramię chrześniaka, potrząsając nim delikatnie, ale Harry tylko odskoczył.

- Nie...

- Harry. – Tym razem potrząsnął mocniej.

Harry otworzył oczy. Były szerokie i spanikowane, ale tym razem chłopiec nie odsunął się.

- Syriusz?

Syriusz odetchnął z ulgą, padając na łóżko.

- Tak, to ja. – A potem, gdy Harry tylko na niego patrzył, położył dłoń na jego czarnej głowie i uśmiechnął się. – Wszystko w porządku. To był tylko sen.

Na ciche szuranie oboje odwrócili się do drzwi; Remus kręcił się tuż za progiem. Uniósł brwi, a na jego ustach pojawił się lekki uśmiech.

- Wszystko gra?

Harry skinął głową i wymamrotał coś, co Syriusz uznał za przeprosiny za obudzenie Remusa.

- Tak – zgodził się Syriusz, mrugając do chrześniaka. – Przepraszamy za obudzenie cię, Lunatyku. Pomyślałem, że Harry mógłby chcieć posłuchać kilku wspomnień. Mimo wszystko nie chcielibyśmy zmarnować nocnego snu. – Trącił podbródek Harry'ego, kiedy chłopiec uśmiechnął się.

Remus też starał się nie uśmiechać.

- Nigdy nie spałeś wiele w nocy. Nie pozwól mu gadać do późna, Harry, bo inaczej rano będzie nieznośny.

Syriusz prychnął, co tylko poszerzyło uśmiech Remusa. Pokiwał w ich kierunku palcem i odszedł, rzucając Syriuszowi skryty uśmiech.

- Nie słuchaj go – pokręcił nosem Syriusz. – W każdym calu jestem rannym ptaszkiem.

Uśmiech Harry'ego trwał tylko przez chwilę. Skręcił palce na starej kołdrze Remusa.

- Nie chciałem cię obudzić.

- O mnie się nie martw. I tak nie spałem.

Zdobył tylko wątpiące spojrzenie.

- Ach tak?

- Jeszcze nie. – To nie była całkiem prawda; właśnie zasypiał. – Musiałem słuchać jednego z wykładów Remusa po tym, jak powiedziałem ci dobranoc. Który, muszę dodać, był już drugim w ciągu ostatnich kilku dni. – Przesunął się tak, że Harry mógł usiąść, ale Harry nie odsunął się, nawet gdy ich ramiona docisnęły się do siebie. Unosząc kolana, Harry zapytał:

- Jest zły?

- Był zły dwa dni temu – odpowiedział Syriusz. – Przed tym, jak zjawiłem się w Ministerstwie. Nigdy nie widziałem Remusa tak wściekłego.

Jego wściekłość była czystym lękiem.

- Był przerażony, że mogę zostać zabity – wyjaśnił Syriusz. W reakcji Remusa nie było nic racjonalnego.

Nie ważne, jak bardzo Syriusz starał się wyjaśnić.



- Remus – wyszeptał dziko Syriusz. – jeśli posłuchasz mnie przez moment...

- Nie!

Wybuch posłał Syriusza o krok do tyłu.

W oczach Remusa błyszczało dzikie światło.

- Słuchałem – syknął, zmniejszając przestrzeń między nimi. – I jestem całkowicie pewny jednego – oszalałeś.

- Remus...

- To szaleństwo – ryknął Remus. Chwycił ramiona Syriusza i potrząsnął nimi mocno; Syriusz nie zaprotestował. – Jeśli przyjdziesz na rozprawę, od razu cię zabiją.

- Nie zrobią tego – powiedział cicho Syriusz, najbardziej kojącym głosem, na jaki było go stać, mimo że chciał zrozumieć Remusa i szeptać do niego, aż zapomni o wszystkim innym. – Zagwarantowali moje bezpieczeństwo.

- Zagwarantowali... Syriuszu, czy ty siebie słyszysz? To Ministerstwo najpierw cię uwięziło, bez procesu, a teraz zamierzasz zaufać im na słowo?

- Jeśli tego nie zrobię, Harry wróci do tych ludzi. A ja na to nie pozwolę, Remus. Po prostu nie pozwolę.

- Harry nie chciałby żebyś to robił.

- Ponieważ Harry wolałby cierpieć, niż widzieć, jak ktokolwiek inny jest w trudnej sytuacji – kontynuował Syriusz tym samym cichym głosem, chociaż było mu ciężko rozluźnić szczękę. – Przez dziesięć lat zamykali go w komórce. Nawet nie karmili go właściwie. – Przełykając ciężko, Syriusz ścisnął palce Remusa; mocno. – Nie kochają go.

- Ale Dumbledore mógłby...

- Dumbledore wie – powiedział Syriusz, a jego głos drżał bez jego zgody. – I nic nie zrobił. Powiedział mi, że Harry musi tam wrócić w każde wakacje, nawet po tym, jak Harry niemal został sprany na kwaśne jabłko przez swojego własnego kuzyna. I jego gang. – Wypluł te słowa, a jego złość rosła, jak wczoraj. – On tam nie wróci.

- A kiedy zostaniesz zabity? – zapytał Remus, a jego absolutnie spokojny głos był zniekształcony przez całkowite drżenie. – Co wtedy Harry zrobi?

- Artur znalazł mi adwokata – matkę Franka. Ufam jej, Remus.

Remus odsunął się.

- Więc jesteś głupcem.

Syriusz obserwował, jak walczy, by utrzymać emocje na wodzy, ale nie ważne jak ciasno Remus owijał jego tors własnymi rękami, nie potrafił oddychać.

- Zabiją cię – wyszeptał.

- Jestem niewinny. – Syriusz wahał; nienawidził tego, że brzmiał, jakby błagał. Ale nie potrafił znieść bólu na twarzy Remusa.

- I myślisz, że to coś znaczy? Dla kogokolwiek?

- Muszę to zrobić.



Syriusz chciał się poruszyć; chciał powiedzieć Remusowi, że będzie dobrze, ale nie był w stanie tego obiecać.

- Nie musiałeś tego robić, wiesz. – Harry przerwał syriuszową opowieść.

Syriusz zmruży jedno oko, patrząc na niego przez przyciemnione światło świec.

- Zdaj mi się, że to załatwiliśmy, dzieciaku.

Harry oparł głowę o wezgłowie łóżka.

- Wiem – mruknął do swoich kolan, – ale gdybyś został... - Potrząsnął głową i nie dokończył.

- Nic mi nie jest. – Syriusz chwycił palce Harry'ego. – Czujesz? Hej, spójrz na mnie. – Harry przełknął i uniósł wzrok. – Jestem cały i zdrowy – powiedział stanowczo Syriusz. – A Remus ostatecznie nie miał racji. Sam to przyznał zaledwie kilka godzin temu.

- Naprawdę?

- Remus jest tak mądry jak ja. Ci ludzie nie zasługiwali na ciebie i jest tak samo szczęśliwy, jak ja, że nie musisz tam wracać.

- Ale właśnie powiedziałeś, że był zły – zaprotestował Harry, choć było to bez entuzjazmu.

- Cóż, tak, był. Ludzie tak mają, że wpadają w złość, gdy się martwią. Zwłaszcza, gdy kogoś kochają. – Trącił Harry'ego w żebra. – Sam byłeś zły. Między wami dwoma, chyba mam szczęście, że nie oberwałem.

Mimo to uśmiechnął się lekko.

Syriusz ponownie ścisnął jego dłoń, zanim ją puścił. Pomyślał chwilę nad rozciągniętą skórą pod oczami chłopca; zastanawiał się, co dokładnie zaciemniło sny Harry'ego.

- Twój koszmar był właśnie o tym? – zapytał w końcu. – Nie? Więc o czym?

Harry nie odpowiedział.

- Jeśli mi nie powiesz, nie będę mógł ci pomóc.

- To nie ma znaczenia.

- Dla mnie ma wielkie znaczenie.

Harry odszukał jego spojrzenie, być może rozważając słuszność tego, co rozdzierało Syriusza.

- Obiecuję, że to zostanie między nami – powiedział.

Gdy został kolejny raz ściśnięty, Harry odwrócił wzrok i wymamrotał:

- Cedric.

- Śniłeś o cmentarzu? Voldemortcie?

Harry wzruszył ramionami.

Jednak Syriusz wiedział, że widział śmierć Cedrica.

- Przykro mi, że musiałeś na to patrzeć...

- Nie powinienem pozwolić mu chwycić pucharu.

- Co masz na myśli? Harry?

- Nic. – Dłonie Harry'ego zacisnęły się na jego kolanach. – To był mój pomysł. Żeby chwycić puchar jednocześnie. Gdybym tego nie zasugerował...- Zacisnął zęby i nie dokończył.

Syriusz wsunął mu rękę na ramiona.

- Nie mogłeś wiedzieć, co się stanie.

- Nie powinien tam być... - Harry ponownie potrząsnął głową. – Nie ważne, nie rozumiesz.

- Rozumiem.

Harry spojrzał na niego spod grzywki.

- Jak? – zapytał, a pytanie znaczyły gorycz i rozpacz.

Syriusz zawahał się, ale tylko przez moment. Twarz Harry'ego była zbyt wystraszona.

- Ponieważ – powiedział cicho, – obwiniałem siebie za śmierć innych. Twoi rodzice umarli przeze mnie, bo zasugerowałem, że to Peter może zostać ich strażnikiem tajemnicy.

- To nie to samo.

- Nie ma wielkiej różnicy.

Ale Harry pokręcił głową.

- Nie rozumiesz...

- Więc pomóż mi zrozumieć.

Harry popatrzył na niego, a jego usta poruszały się między protestem a zgodą. W końcu założył ramiona na piersi i wymamrotał:

- Powiedziałem mu, żeby chwycił Puchar. Gdybym tego nie zrobił, wciąż by żył.

- Mówisz to z absolutną pewnością?

- Tak.

Syriusz skinął głową.

- Więc Cedric nie wziąłby go bez twojego pozwolenia? Albo odepchnąłby cię na bok? Był od ciebie cięższy o co najmniej dwa kamienie.

Tym razem Harry nie odpowiedział.

- Nie masz pojęcia, co mogłoby się wydarzyć – powiedział łagodnie Syriusz, co nie zmieniło zaciśniętych ust Harry'ego. Tak mocno, jak jego chrześniak chciał nalegać, że nie mógł tego zrozumieć, Syriusz doskonale znał poczucie winy. Nawet lepiej rozumiał, co oznaczało poczucie odpowiedzialności za czyjąś śmierć.

W pewnym sensie miał nadzieję, że Harry nigdy tego nie poczuje.

- Mogę ci coś opowiedzieć? – zapytał.

Harry zmarszczył brwi.

- Historyjkę?

- Pamiętasz, jak mówiłem ci, że twoi rodzice i ja byliśmy w pierwszym Zakonie? – zapytał Syriusz.

Brwi Harry'ego przekazały jego zdezorientowanie, ale chłopiec skinął głową; ostre kąty na jego twarzy wygładziły się.

- Tak?

- Na początku nie robiliśmy wiele. Głównie różne dochodzenia – dla Dumbledore'a. To było zaraz po tym, jak skończyliśmy Hogwart. Ale trwała wojna, bardziej się wysilaliśmy. Twoi rodzice pobrali się w grudniu 1979... - Syriusz uśmiechnął się, gdy usta Harry'ego uniosły się nieco, – i nie mieli domu od samego początku. Tylko ja miałem mieszkanie, choć chyba spędzałem więcej czasu w domu twoich dziadków.

- Dlaczego?

- To był dom – powiedział Syriusz wzruszając ramionami. – Mieszkanie było jednym z miejsc, które zostawił mi wuj Alphard, wraz ze swoją fortuną, za którą byłem bardzo wdzięczny, ale lubiłem być w domu twojego ojca. Lily i James mieszkali tam, czekając na znalezienie czegoś własnego, więc naturalnie było to miejsce naszych spotkań. Zwłaszcza po wyjściach na misje Dumbledore'a. Było miło wracać do kuchni twojej babci. I – dodał z uśmiechem, – dzięki temu twoi dziadkowie mniej się martwili.

- Ile miałeś lat?

- Dwadzieścia. Przedtem nie mieliśmy zbyt wielu ekscytujących misji, ale Voldemort rósł w siłę, zbierając niemal legion.



James i Syriusz zostali poproszeni, by sprawdzić jedną rodzinę, ale niemal od razu, gdy przybyli, wpadli w zasadzkę kilku czekających śmierciożerców.

Gdy w ich stronę zbliżyło się zielone światło, Syriusz rzucił się na przyjaciela przez co oboje upadli w błoto. Szarpiąc się za koszulkę, złapał za amulet, który Dumbledore zrobił na taką sytuację i wycharczał:

- Portus.

Znajome szarpnięcie za pępek zabrało ich dalej, moment później wyrzucając ich w sekretnym pokoju obok biura Dumbledore'a. Syriusz zeskoczył z Jamesa, przewracając go na plecy. Jego twarz była pokryta błotem i Syriusz nie miał pojęcia, czy zaklęcie go dotknęło...

- Wyglądasz jak gówno – wycedził James.

Syriusz wypuścił oddech, który wstrzymywał i opadł na twardą podłogę.

- Jesteś wielkim, cholernym dupkiem – zdołał w końcu powiedzieć, a jego słowa wyszły raczej drżące i słabe.

- Przynajmniej nie pachnę jak toaleta Marty...

- Pachniesz gorzej.

Zęby Jamesa błysnęły na biało pośród błota na jego twarzy. Ale uśmiech zgasł tak szybko, jak się pojawił i oboje usiedli, rozciągając przed siebie nogi w ciszy, którą zakłucały tylko ich ciężkie oddechy, wciąż będące poza kontrolą.

Syriusz odsunął kosmyk włosów z twarzy.

- W porządku?

James przesunął palcami po przedzie koszulki, kiwając głową, kiedy uznał, że jest cały.

- A ty?

- Chyba złamałem kość ogonową...

- Raczej rzucam marny Episkey – powiedział James ze śmiechem, - jeśli chcesz tutaj naprawić tyłek.

- Nie, dziękuję – odparł Syriusz. Uniósł głowę i przyjrzał się bladej twarzy Jamesa.

- Wyglądasz trochę mizernie... Jesteś pewny, że wszystko gra?

- Jestem tylko trochę potłuczony – powiedział James, wzruszając ramionami z zuchwałością. – Jesteś silniejszy niż wyglądasz.

Syriusz uśmiechnął się.

- Najwyższy czas to przyznać. – Delikatnie zaoferował przyjacielowi pomocną dłoń, którą James przyjął z syknięciem i przekleństwem.

- Nic mi nie jest – zapewnił, krzywiąc się lekko, gdy dotknął obolałego ramienia; rzucił okiem na Syriusza zza swoich pokrytych błotem okularów. – Tak naprawdę nie złamałeś kości ogonowej, prawda?

- Żebyś wyśmiewał mnie przez kilka tygodni? – przeciągnął z uśmiechem Syriusz. – Remus nie jest jedynym Huncwotem z mózgiem, wiesz?

James prychnął.

- Tak, wiem. Ale niestety nie mamy dla ciebie dodatkowego egzemplarzu.

- Jesteś przekomiczny. – Syriusz wykrzywił usta, stając prosto. Może i nie złamał żadnej kości, ale bez wątpienia zaczynał mieć siniaka na tyłku. I to raczej dużego, czując go pod palcami.

Drzwi otworzyły się z głośnym skrzypnięciem.

- Witajcie z powrotem – powiedział Dumbledore z uśmiechem pełnym ulgi.

- I zrobiliśmy to będąc w jedynym kawałku i tylko jeden z nas złamał kość ogonową – powiedział radośnie James.

Dumbledore przekręcił głowę, jego oczy były pełne troski, gdy spojrzał przez okulary na Syriusza.

- Pani Pomfrey czeka w moim gabinecie...

- Nic mi nie jest, sir – powiedział Syriusz, stojąc ostrożnie. – James jest po prostu tylko nieco głupszy niż kilka godzin temu; oberwał zbyt wiele razy w głowę. – Nieco błota na brwiach Jamesa odpadło płatami, kiedy udał obrazę.

Dumbledore uśmiechnął się ponownie.

- To oznacza, że oboje nie macie poważnych obrażeń?

- Tylko siniak czy dwa.

- Oczywiście nie licząc moich niedbałych zdolności poznawczych – dodał James, kiedy Syriusz pomógł mu wstać.

- Nigdy na nie nie liczyliśmy – mruknął Syriusz.

- Dąłbym ci w głowę, ale moja ręka krwawi.

Dumbledore obserwował z rozbawieniem, jak kuśtykając idą małym korytarzykiem do jego gabinetu, gdzie czekała Pomfrey.

- Cieszę się, że macie przynajmniej tak wiele energii – powiedział, kiedy zaoferował im krzesła blisko gotowej różdżki Pomfrey; Syriusz siadł z ostrożnym wysiłkiem.

- Z czego tu się nie cieszyć? – zapytał James, kiedy Pomfrey zaczęła poświęcać mu uwagę. – Pojedynek ze śmierciożercami; nie mógłbym znaleźć lepszego sposobu na spędzenie wtorkowego wieczoru.

Syriusz spojrzał na Jamesa, odczytując linie niepokoju i lekko nawiedzonych oczu, których najwyraźniej Dumbledore nie potrafił zobaczyć; albo dyrektor zwyczajnie grał tak dobrze jak on z Jamesem.

- Ilu? – zapytał Dumbledore, teraz już poważnie.

- Czterech... może pięciu – powiedział James, drgając ponownie, kiedy Pomfrey dźgnęła go w bok.

- Złamałeś dwa żebra – narzekała. – Nie ruszaj się.

- Jeden z nich użył zaklęcia łamiącego kości – powiedział jej Syriusz, jego słowa były napięte, kiedy obserwował, jak kobieta szuka eliksirów.

- Nie wspominając o klątwach zabijających – Au! Cholera jasna... - Uśmieszek Jamesa w końcu zniknął i Syriusz zauważył pot osiadający na jego górnej wardze.

Pomfrey zacisnęła usta, nie bez współczucia, zabierając dłonie z jego przepony.

- Radzę się nie ruszać, panie Potter. – Podała mu fiolkę eliksiru wzmacniającego kości, który wypił bez protestu. – Będziesz potrzebował kolejnej dwaki za jakieś dwanaście godzin.

- Czy ktoś został ranny?

Syriusz z trudem oderwał wzrok od Jamesa – Pomfrey wlewała dymiący eliksir na głębokie nacięcia na jego ramieniu.

- Nałożyliśmy tarcze tuż przed tym, jak przybyli śmierciożercy... to tylko nasz pech, że zobaczyli, jak odchodzimy.

- Moja wina – szepnął James.

- To nie prawda – powiedział szybko Syriusz. James otworzył usta, by zaprotestować. Syriusz szturchnął go w kolano – raczej delikatnie, wszystko rozważając. – Zamknij się.

James westchnął. Zamknął oczy; jego usta zacisnęły się ciasno razem, kiedy eliksir zaczął spajać jego żebra.

- Raniłem jednego z nich – powiedział cicho Syriusz, patrząc na sztywnego przyjaciela, obserwując jego niepewne oddechy. – Dwóch z nich... ale tylko jednego poważnie.

Dumbledore skinął głową, odwracając się, by posłać Patronusa przez ściany zamku.

- Caradoc i Dedalus będą patrolować to miejsce od rana; żeby się upewnić, że nie wrócą.

Syriusz skinął głową, modląc się cicho, by ich starania, by ochronić młodą rodzinę nie były bezowocne.

- Maść na siniaki na pierś – powiedziała Pomfrey, zwracając się do Jamesa, po czym odwróciła się do Syriusza, z różdżką wyciągniętą jak szabla przed sobą. – Też będziesz miał wiele siniaków – zauważyła klinicznie unosząc brew w kierunku jego tyłka. – Zamontuję parawany...

- Nie, nie – powiedział pospiesznie Syriusz. – Sam się tym zajmę... eee, później.

Pomfrey ponownie wygięła brew.

- Zapewne bardzo cię boli...

- To ledwie kłucie – przerwał jej; miał nadzieję, gładko. Nie było rzeczy na ziemi, dzięki której pokazałby swój goły tyłek Pomfrey. Nie, jeśli mógł coś na to poradzić. – Nic mi nie jest – powiedział, starając się przybrać jak najdoroślejszy ton, ponieważ był całkiem pewny, że jedyne, co kobieta zobaczyła, patrząc na nich to dwaj dwunastolatkowie, którzy przyszli do niej jęcząc po tym, jak wysadzili się, próbując zrobić łajnobomby. – Chociaż doceniam ofertę – dodał, mając nadzieję, że to pomoże.

Pomfrey westchnęła.

- Dobrze. Ubierz się. – Podała mu małą tubkę maści. – Skontaktuj się ze mną, jeśli będziesz potrzebować pomocy... jakiejkolwiek.

- Eee... dziękuję – powiedział, starając się nie brzmieć zbyt skrzekliwie.

Rozległ się za nim cichy dźwięk; prawie niesłyszalny. Syriusz spojrzał na Jamesa, który miał podejrzliwie zaciśnięte usta.

- Co, żadnego komentarza? – zapytał cicho, wyolbrzymiając swoje zdumienie.

- Obawiam się, że będzie bolało, jeśli się zaśmieję – powiedział James ze stłumionym wyszczerzem.

- Debil – mruknął cicho Syriusz, natychmiast tego żałując, gdy chichot Jamesa przerodził się w jęk bólu. – Wszystko gra, stary?

- Powiedziałam, żebyś się nie ruszał – zbeształa go Pomgrey.

Chcąc odciągnąć uwagę Jamesa, Syriusz zapytał:

- Czy wiemy, gdzie teraz zaatakuje Voldemort?

- Bierze na cel mugolaków – przypominał im dyrektor. Westchnął podchodząc do jednego z prostokątnych okien, wpatrując się w mroczne tereny. – Jednak nie ma żadnego wzorca jeśli chodzi o ataki... a Ministerstwo może zrobić tylko tyle. – Odwrócił się do nich, a jego oczy były pełne skruchy. – Obawiam się, że za niedługo będę potrzebował waszej pomocy.

Syriusz i James jednocześnie skinęli głowami.

- Kiedykolwiek będziesz nas potrzebował.

Wszystkie ślady humoru zniknęły, kiedy James złapał spojrzenie Syriusza. To natychmiast ich otrzeźwiło.



- To musiało być naprawdę trudne – powiedział cicho Harry.

Syriusz spojrzał na swojego chrześniaka, który nagle wydał się dużo mniejszy.

- Chodzi mi o tą całą walkę.

- Była trudna – mruknął Syriusz. – Ale w ogóle nie rozważaliśmy nie bycia częścią wojny, nawet przez chwilę. To było zbyt ważne. Ale zawsze z ulgą wracaliśmy do domu.

- Mama czekała na was tamtego wieczora?

- I Remus.


Kolejny przy 5 gwiazdkach ;)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top