12. IWR - Żadnego więcej bzykanka!

- Chcecie zagrać w Eksplodującego Durnia?

Brak odpowiedzi.

- Chcecie pooglądać film? Możemy się też przejść, jeśli macie na to ochotę.

- Glizdogon, mógłbyś na chwilę się przymknąć? Nie mam ochoty na robienie niczego – odpowiedział James, zdejmując okulary i pocierając oczy. Był zmęczony, ale mimo to ni wiedział, co robić.

Łapa przemierzał salon od dwóch godzin, a James zaczął czuć zawroty głowy od samego patrzenia na niego.

Była druga w nocy. Z mieszkania nie dochodziły żadne odgłosy. Lunatyk przestał wydawać jakiekolwiek dźwięki dwie godziny temu. Trójka Huncwotów próbowała dostać jakieś odpowiedzi od trzech kobiet będących w sypialni, które próbowały pomóc wilkołakowi urodzić pierwsze dziecko, ale nikt nie odpowiedział na ich usilne prośby. Poza Lily, która raz otworzyła drzwi i spojrzała na chłopaków z nieśmiałym uśmiechem i łzami w oczach.

Łapa był pewny, że straci swojego chłopaka i spiorunował wzrokiem wazon z kwiatkami, które eksplodował na drobne kawałeczki. Po tym zaczął chodzić, a Glizdogon mógł przysiąc, że zauważył jakieś ślady na podłodze.

Szczurzy animag był bardzo zakłopotany tym, co się działo w mieszkaniu i próbował zająć swój umysł jakąś rzeczą, starając się złagodzić napięcie wyczuwalne w pokoju.

James starał się ponownie usadzić Syriusza. Psi animag potrząsnął głową i wrócił do chodzenia.

XxX

Była już czwarta nad ranem i Syriusz zdecydował się usiąść koło Jamesa. James poklepał go po plecach, a Syriusz zrobił coś całkiem niespodziewanego: zaczął głośno i histerycznie szlochać. Glizdogon był szczerze zaskoczony i oświadczył, że musi do toalety.

Emocjonalne momenty nie były jego bajką. Odchrząknął i zdecydował się usiąść na toalecie, aż usłyszy, że z pokoju nie dobiegają już odgłosy łez.

James też poczuł się niekomfortowo, ale starał się jak najbardziej wesprzeć brata, który był nim we wszystkich aspektach, oprócz krwi.

- Przysięgam, James, jeśli Luni umrze, ja też umrę. Nie mogę żyć bez niego – pociągnął głośno nosem.

- Czy ty próbujesz wytrzeć nos w moje ramię?

- Może.

- Wiesz, Łapciu, że Lunatyk jest silniejszy niż to. Jestem pewny, że będzie z nim okej. Po prosty pomyśl o tych wszystkich głupich kawałach, które wykręciliśmy z nim i jemu. Przez nas wypił srebro na drugim roku! Prawda, był trochę chory i wymiotował krwią i bolał go brzuch przez kilka dni, ale dość szybko nam wybaczył i był niemal jak nowy w ciągu jednego tygodnia. Mówię ci, Lunatyk będzie zdrowy.

- Mam nadzieję, że masz rację, James. Zrobiłbym dla niego wszystko. Przysięgam na tyłek Merlina, że nigdy więcej nie przelecę Lunatyka, jeśli przeżyje tę noc.

- Naprawdę mógłbyś to zrobić, Black? – zapytała Lily ze złośliwym uśmiechem na twarzy. Jej ręce były poplamione krwią, włosy miała związane w niechlujny kok, makijaż spływał jej po policzkach, a jednak była szczęśliwa. Dosłownie promieniowała.

Byli tak zaaferowani rozmową, że nie usłyszeli skrzypnięcia drzwi.

McGonagall również wyszła z pokoju z wielkim uśmiechem na twarzy.

- O czym to ja miałam powiedzieć, chłopcy? – Profesorka wydawała się szukać czegoś.

James uniósł brew, a Syriusz próbował zrozumieć, co się działo, dyskretnie ocierając oczy, by ukryć fakt, że chwilę temu płakał.

- Ach tak, to było: koniec psot, chłopcy. Cóż, nie powinnam już cię tak nazywać, Syriuszu, ponieważ teraz jesteś ojcem słodkiej małej…

- NA SKARPETY MERLINA! – krzyknął psi animag, popychając Jamesa na podłogę i biegnąc sprintem do sypialni.

Spotkał się ze sceną, którą będzie pamiętał jeszcze przez wiele lat. Lunatyk, jego Lunatyk leżał na łóżku z małym zawiniątkiem w ramionach. Pani Pomfrey uśmiechała się i pocałowała Lunatyka w głowę, zanim szybko opuściła pokój.

Lunatyk wyglądał na zmęczonego. Miał zaschniętą krew w kącikach ust, jego grzywka była przyklejona do czoła, a twarz była lekko czerwonawa i wydawało się, że ma piegi, które zwykle pojawiały się, gdy wilkołak opalał się na słońcu przez kilka godzin. Mimo to wilkołak był teraz najpiękniejszą istotą, jaką kiedykolwiek w życiu widział. W tym momencie wiedział, że nic nie znaczy dla niego więcej niż jego Lunatyk i do cholery będzie musiał poprosić wilkołaka o rękę, ponieważ zwyczajnie go potrzebował przez resztę życia i chciał, do licha, wiedzieć, że jest jego. Tylko jego.

Słońce zaczęło wschodzić, kiedy spojrzał na dziecko. Była to śliczna dziewczynka z meszkiem grubych, czarnych włosów na malutkiej głowie. Z włosami takimi jak jego. Miała małe, różowe usteczka i duże, bursztynowe oczy. Tak, jak Lunatyk.

Była ich i była perfekcyjna.

- Kocham cię, Luni.

- Ja ciebie też, Łapo.

I pocałowali się, podczas gdy reszta patrzyła na scenę z radością.

Kilka godzin później, gdy Glizdogon wyszedł z łazienki, zobaczył od razu, że coś się zmieniło. Lily i James spali, skuleni na kanapie, profesor McGonagall uśmiechnęła się do niego – czego nigdy wcześniej nie zrobiła, - a drzwi do pokoju szczeniaków były otwarte.

Zajrzał do pomieszczenia i zaczął uśmiechać się jak głupi. Stworzyli śliczną rodzinkę, pomyślał. Mam nadzieję, że mogę być ojcem chrzestnym razem z Jamesem. Mimo wszystko, dziecko było Lunatyka i Łapy – to na pewno wystarczyło, by wymagać dwóch, jeśli nie trzech ojców chrzestnych.

XxX – 5 miesięcy później – Wigilia – XxX

Lily właśnie kończyła lukier na Yule Log* z pomocą Jamesa, kiedy Lunatyk przybył na dwór Potterów. Był nieco spóźniony. Na dworze padał śnieg i wilkołak wytrzepał go z włosów, po czym przywitał się ze szczęśliwą parą. Lily była w trzecim miesiącu ciąży i dosłownie promieniała.

Glizdogon był w salonie z Łapą. Oboje bawili się z Emmeline. Dziewczynka miała pięć miesięcy i była dumą i radością dwóch tatusiów. Glizdogon został wyznaczony na oficjalnego opiekuna dziecka i razem z Jamesem był wybrany na ojca chrzestnego maleńkiej.

Lunatyk poklepał Petera po plecach, pocałował córeczkę w głowę – dziecko zachichotało i wydało z siebie słodkie, bulgoczące dźwięki, - i złapał swojego chłopaka za rękę.

- Muszę ci coś powiedzieć.

- Coś nie tak, moje księżycowe kochanie? Wydajesz się zmartwiony.

Czarnowłosy animag spojrzał na wilkołaka z pełnymi zdumienia oczami.

- Pamiętasz ostatnią pełnię?

- Od niej łóżko już nigdy nie będzie takie samo. Dlaczego? – zaśmiał się.

- Cóż, poszedłem zobaczyć się z Pomfrey i… mogę być znowu w ciąży…

Syriusz pocałował chłopaka w usta i mrugnął w kierunku Glizdogona.

- Remusie Lupin, kiedy zacząłem się z tobą umawiać, nigdy nie myślałem, że zostanę ojcem dwójki dzieci, jako dwudziestolatek.

- Eeemm… spraw, byś był ojcem trójki.

Koniec

*ciasto bożonarodzeniowe, przypominające kłodę drewna…

Jest to ostatni rozdział "Ich własnej rodziny". Został jeszcze tylko sequel 😊

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top