3. Raport
- Cześć Joy!
- O! Joy!
- Nasza wspaniała gwiazda idzie!
Wymusiłam uśmiech i pomachałam do współpracowników, którzy również gnili w serduszkach. Ale oni akurat ze swojej własnej, nieprzymuszonej woli. Wiele razy słyszałam, że chcieli śledzić losy ludzi i pomagać im w znalezieniu ich prawdziwej miłości. Dlatego ci w boksach szukali w swoich laptopach idealnych połączeń, a potem drukowali nam – łucznikom – ich wizerunki, żebyśmy mogli w nich strzelać. Oczywiście nie mogłabym tego tak streścić komukolwiek w tym dziale. Nie chciałabym żeby się na mnie pogniewali, a przynajmniej nie przed Wyborem.
Zresztą lubiłam widzieć ich oczy lśniące zachwytem na mój widok. To sprawiało, że czułam się tu odrobinę lepiej, bo doceniano mój talent.
- Joy!
Skrzywiłam się słysząc głos Walentego, co więcej Walentego niosącego mój raport, nad którym siedziałam do godzin wieczornych. Ale nie wyglądało, jakby go zniszczył, przez co poczułam ulgę, bo drukowanie tego po raz kolejny, a potem pośpieszne sklejanie do kupy było ostatnim marzeniem jakie mogłabym mieć. Tym bardziej, że za dwie godziny miałam przyjść do Gaspara, który nagle mógł zażyczyć sobie raportu wcześniej. Jego humorki, jak i cała osoba, były nieprzewidywalne, wobec czego należało dmuchać na zimne.
- Wal.
- Uznałem – po przeczytaniu tego cuda – że należy mu się mój autograf! – zawołał Walenty, od którego ulatniał się wręcz zapach alkoholu. – Wobec czego postarałem się go jak najszybciej dodać.
- Co?
Mrugając wyrwałam mu, swój raport z dłoni. Nie mogłam uwierzyć, że ta pijaczyna podpisała się pod moim raportem, w którego wkład nic nie włożyła. Prócz swojego... podpisu.
Otworzyłam usta, wpatrując się w ostatnią stronę, na której z wielkim trudem napisałam swoje podsumowanie całej naszej pracy oraz wypisałam nad jakimi zmianami wypadałoby się zastanowić (co wynikało z ankiet, nie z mojego widzimisię). Właśnie tam, na samym dole zobaczyłam odciśniętą butelkę i bazgroły, które musiały być owym podpisem. I jeszcze to mogłabym przełknąć z ciężkim sercem, jakoś się tłumacząc z tego Gasparowi. Gdyby nie to, że...
- Położyłeś na moim raporcie butelkę ze swoim trunkiem?! – krzyknęłam machając w powietrzu moją ciężką pracą. – Naprawdę? Nic w nią nie włożyłeś, więc uznałeś, że możesz ją wysmolić?!
- To sprawa drugorzędna. Masz mój podpis!
Zagryzłam wargę. Chciało mi się płakać. Nie spałam dobrze, zwłaszcza że cały wczorajszy dzień męczył mnie kac. A teraz dowiedziałam się, że mój raport był brudny.
Gaspar nie zostawi na mnie suchej nitki, widząc upaskudzony raport. Raport, który miał być idealny i był jeszcze wczoraj, gdy zostawiłam go w swojej szafce. Sprawdziłam dwa razy, czy gdzieś nie zostawiłam błędu, czy literówki. W dodatku zamknęłam szafkę! A mimo to...
- Walenty – jęknęłam z bezsilności.
Wolną ręką potarłam czoło, pośpiesznie przeglądając resztę kartek. Niczego nie brakowało i wyglądało na to, że tylko ta strona uległa tak znaczącej zmianie. Wobec czego jeszcze mogłam to naprawić.
Ruszyłam biegiem do laptopa, na którym wszystko wczoraj robiłam. Należał on do łuczników i znajdował się przed wejściem na strzelnicę. To był również powód, dla którego nikt go tak często nie używał. A więc teraz miałam jedyną szansę. Ostatnią nadzieję na...
- Uff!
Wleciałam w ścianę. A przynajmniej na początku wydawało mi się, że to musiała być ściana, przez to, że była twarda. Niemniej ściana nie mogła ani oddychać, ani mieć rąk, którymi złapała nie mnie, lecz raport. Właśnie dlatego runęłam na ziemię, samotnie, ku okrzykom zaskoczenia współpracowników.
- Joy, nic ci nie jest?!
- Jesteś cała?
Jęcząc z bólu, spojrzałam w górę i zesztywniałam ze strachu. Ta kupa mięśni i wysoka sylwetka... znałam ją aż za dobrze. Był to jeden z goryli pani Minister, ponoć mający pilnować jej bezpieczeństwa. A tak naprawdę był osobą, która miała gnębić tych, którzy podpadli jego pani. Więc skoro on tu był to...
Mój wzrok przesunął się w bok. Stała tam wysoka, szczupła kobieta w wystylizowanych włosach i ubraniu idealnie do niej dopasowanym. Przez to wydawała się chłodna i niedostępna, zupełnie taka jaka była. Szczególnie porażając ludzi tym zimnym, błękitnym spojrzeniem.
- Och, to nieszczęsne dziecko – rzuciła, spoglądając na dokument, który chwycił jej goryl. Złapała raport i rzuciła nim w podłogę tuż przy mnie. – Nie dotykaj niczego co ona trzymała. Pamiętaj, że ma te paskudne czerwone oczy. Więc kto wie, czy nie ma jakiegoś paskudztwa przy lub w sobie?
- Matko!
Gaspar pojawił się przy pani Minister. Nerwowo przyjrzał mi się i skostniałym z zaskoczenia pracownikom.
- Co znowu? Od lat wiadomo, że ludzie z czerwonymi oczami przynoszą nieszczęście. I ona to udowodniła, przynosząc je – rzuciła z odrazą kobieta. Spoglądała na mnie, jakbym była chorobą zakaźną. – Powinieneś był ją wywalić przy pierwszej lepszej okazji – pani Minister minęła mnie, depcząc szpilkami po moim raporcie. Z premedytacją i mściwym uśmiechem na wargach. – Musimy się przebrać, żeby to nieszczęście nie przeniosło się na nas. Już czuję się brudna!
Tym razem wargi mi się zatrzęsły z powstrzymywanych łez. Mój raport był brudny i pomięty. Moja ciężka praca poszła na marne. W dodatku zostałam tak... Ha. Powinnam była się przyzwyczaić.
- Joy?!
Walenty zaczął szybko sprawdzać czy było ze mną wszystko w porządku. Zaraz potem podniósł mnie na nogi i otrzepał, nim to samo zrobił z raportem. Chociaż tu niewiele mógłby zrobić, gdy był on w takim stanie.
Czy to właśnie dlatego siedziałam do północy, tak bardzo się starając? Tylko po to, żeby moja ciężka praca poszła na marne?
Pośpiesznie zamrugałam, odganiając łzy i zagryzając wargę. Nie mogłam się rozpłakać. Wciąż był tu Gaspar.
- Możemy jeszcze... - zaczęła starsza kobieta, która pomagała Walentemu mnie otrzepać.
- Daj to – Gaspar wyrwał raport i ruszył do swojego gabinetu. – Wydaje mi się, że Joy jest gotowa złożyć mi już raport. Prawda?
- Ależ szefie! – krzyknęła starsza kobieta.
- Już!
- To nic – wyszeptałam w amoku ruszając za Gasparem. – To było do przewidzenia.
- Joy... - wymamrotał Wal, próbując chwycić moją rękę.
Mimo to ruszyłam za mężczyzną do gabinetu, dobrze wiedząc co mnie czekało. W głowie dalej słyszałam słowa pani Minister i widziałam z jaką satysfakcją deptała po moim raporcie. Zapewne wiedziała, że robiąc to upokorzy mnie i wykpi. Nie mogła nie widzieć kamer, jak z dumą szłam do działu, wierząc że mój raport był doskonały.
Zachciało mi się roześmiać z własnej głupoty. To było do przewidzenia.
Zamknęłam za sobą drzwi, od razu stając przed biurkiem, za którym siedział już Gaspar, przeglądając z uniesioną brwią mój raport. Po minie niczego nie pokazywał, ale wiedziałam, że zachowanie jego matki bardzo mu się spodobało. Teraz miał czego się czepiać i mógł zajść mi za skórę dowoli.
Zacisnęłam palce w pięści, wbijając paznokcie w skórę. Tylko ból mógł sprawić, że powstrzymywałam łzy, które chciały popłynąć mi po policzkach. Dalej pamiętałam jak chwaliłam się rano Cassie, że dziś uda mi się wykpić Gaspara moim wspaniałym raportem. Przyjaciółka nawet nałożyła dla mnie makijaż, wiedząc że to doda mi pewności siebie i podkreśli moje „wspaniałe i piękne oczy". Szkoda tylko, że to zadziałało odwrotnie.
- Co to jest?
Wzdrygnęłam się, pośpiesznie mrugając.
Oczywiście, że Gaspar coś takiego powiedział. Przecież nawet, jeśli widział co zrobiła jego matka, oskarży mnie o zbezczeszczenie czegoś, co miało iść do niego. Nie mógł nie skorzystać z tego, co się wydarzyło.
- Raport – wymamrotałam opuszczając głowę.
Po raz pierwszy żałowałam, że zawsze ścinałam swoje ciemnobrązowe włosy do ramion. Gdybym je zapuściła, mogłabym jakoś ukryć twarz. Taką czerwoną ze wstydu i powstrzymywania łez.
- Pytam co to jest? – spytał po raz kolejny.
Gaspar postukał palcem w coś, przez co spojrzałam na biurko. Wskazywał jedną ze stron, tę z podpisem Walentego, przez co prawie się roześmiałam. Teraz wydawało mi się, że to nie było takie złe. Przynajmniej ten stary pryk nie zniszczył niczego więcej.
- Autograf Walentego – powiedziałam cicho.
- Czemu to tu jest?
- Bo Walenty uznał, że jest potrzebny jego podpis.
Zapadła cisza. Nie widziałam jaką minę miał Gaspar, ale też to nie było mi potrzebne. Było pewne, że tego się przyczepi najbardziej, bo nie mógł przyznać się, że widział co jego matka zrobiła z całą resztą. Gdyby to zrobił, mogłabym wnieść skargę wraz z podpisami naocznych świadków, że nadużywał władzy. Oczywiście niewiele by to dało, gdyż jego matka nie dopuściłaby tego do zniszczenia kariery jej syna. Dlatego właśnie byłam bezradna.
- Ale to twój raport – padły ciche słowa mężczyzny.
- Co? – w zaskoczeniu uniosłam spojrzenie.
Błękitne oczy Gaspara wpatrywały się we mnie poważnie. Nie było w nich kpiny ani złośliwości. Po prostu stwierdzał fakt, jakby było to wszystko co mógł teraz zrobić.
- Mówię, że to twój raport, więc dlaczego ktoś, kto nic do niego nie wniósł, się podpisał? Jaki w tym sens?
- Dlaczego mnie o to pytasz? – spytałam, marszcząc brwi. – Wprowadziłeś zasadę, że wszystko ma zostawać w dziale i niczego nie możemy stąd wynosić. Dlatego właśnie mój raport został w mojej szafce. A szafki łuczników nie mają ani zamka, ani niczego, co chroniłoby ich zawartość przed innymi. Właśnie z tego powodu Walenty mógł sobie przygarnąć wszystko co tam było. Włącznie z wyciągnięciem raportu, nad którym pracowałam – SAMA – kilka godzin! – moja rozpacz zmieniła się w gniew. – A teraz mnie o to pytasz? Zapytaj Walentego! Albo nie! Obwiń mnie tak, jak pani Minister! Zwal to na to, że mam te przeklęte czerwone oczy i to moja wina, że dzieją się takie rzeczy! No śmiało!
Zatrząsł mi się podbródek, ale powstrzymałam się od płaczu, chociaż byłam tak bardzo zmęczona. Byłam zmęczona, że ci wszyscy ludzie zajmujący wysokie stanowiska, tak bardzo ze mnie kpili i utrudniali wszystko co mogli. Tylko z jednego powodu. Bo miałam czerwone oczy.
- Joy...
- Jeśli będziesz mieć pytania odnośnie raportu, wezwij mnie – warknęłam, pocierając oczy. – Chociaż pewnie jedynie będziesz się czepiać tego, że tak wygląda.
- Joy!
Wyszłam trzaskając drzwiami. Dopiero wtedy po moim policzku popłynęły łzy, ale się nimi nie przejmowałam. Ruszyłam od razu na strzelnicę kierowana złością, gniewem i urazą. Byłam wściekła, że kiedykolwiek marzyłam żeby się znaleźć w Podniebnym Ministerstwie. Byłam wściekła, że tak bardzo mnie wyklinali, choć nie miałam wpływu na to jak wyglądałam.
Chwyciłam łuk i strzałę, po czym wycelowałam ją w kamerę na swoim stanowisku z nienawistną miną. Było mi wszystko jedno, czy potrącą mi za to z pensji czy dostanę jakąś karę.
Wystrzeliłam, a zaraz potem usłyszałam rozbijający się sprzęt. A nawet kilka. W zaskoczeniu spojrzałam w bok, dalej z łukiem w dłoniach. Pozostali łucznicy zrobili dokładnie to samo, co ja, uśmiechając się do mnie. Zdawali się chcieć mnie wesprzeć.
- Uważam, że masz prześliczne oczy, Joy – rzucił chłopak, który niedawno do nas dołączył. Miał na imię Tom i mieszkał niedaleko Tęczowej Doliny.
- Dokładnie! – przytaknęła Theodora wskazując mnie łukiem. Śliczna, drobna dziewczyna wyszczerzyła zęby w uśmiechu. – Zawsze ci, ich zazdrościłam.
- To, co? – Walenty zatarł ręce. – Robimy sobie wolne?
- Ty zawsze robisz sobie wolne – parsknął ktoś.
- Ostatnio sekretnie dokładasz nam swoje papiery – poparł go inny głos.
- A i tak dostajesz pieniądze.
- To takie niesprawiedliwe.
- Ale to dobry pomysł – zauważyła Philipa odrzucając łuk.
Płacząc, roześmiałam się. Cała ta trzydziestka ludzi była za mną. Prawdopodobnie dlatego, że pomagałam im, wspierałam i śmiałam się razem z nimi. W końcu byliśmy ze sobą dzień w dzień, więc ciężko byłoby się jakoś nie zaprzyjaźnić.
Byłam im tak bardzo wdzięczna.
- Ooooch! To może przytulasek?
Ale w ten zespół nie wchodził Walenty.
- Musiałeś zepsuć tę chwilę? – Theodora tupnęła z niezadowoleniem nogą. – Joy wreszcie się uśmiechnęła!
- Jak zwykle nie wie kiedy się zamknąć.
- Co za utrapienie.
- Hej! – Walenty zaczerwienił się z urazy. – Czemu zawsze macie do mnie wąty?! Zapominacie kim jestem!
- Wolę Joy – parsknął Tom.
Na mojej twarzy ponownie zagościł uśmiech. Coś czułam, że gdziekolwiek bym nie poszła ta trzydziestka pójdzie za mną. Nie wiedziałam skąd miałam to przeświadczenie, ale poczułam dzięki temu ulgę.
Należałam do pewnej grupy.
Nie było tylko mnie i Cassie.
- Niech będzie ten przytulasek – jęknęłam cierpiętniczo, wyciągając ramiona, jakbym się litowała. – Niech stracę.
- Naprawdę?!
- Hurra!
Właśnie w ten sposób zostałam zgnieciona.
Ale przynajmniej poczułam się lepiej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top