Pierwsze Kroki Sukcesu
Szłam spokojnie ulicą. Qaintmore świeciło pustkami, co nie było dziwne, zważywszy na ostatnie wydarzenia. Wszyscy woleli przebywać w magazynie - aktualnym centrum życia towarzyskiego, gdzie stacjonował najlepszy okoliczny wojownik, oficer Ferdynard. Przyczyną niespotykanej dotąd ciszy była też wczesna godzina, ponieważ dopiero dochodziła piąta. Słońce właśnie wschodziło, a wiatr tańczył między budynkami, jak ptak, który wzniósł się do lotu. Ostatnie dni mijały bardzo spokojnie. Wszyscy odpoczywali, pozbawieni chwilowo zmartwień, jakie przysporzyć im może ostatni intruz - Qertinus. Jedynie ja byłam zaniepokojona. Ciągle dręczyła mnie kwestia tajemniczej postaci, którą spotkałam w lesie. To na pewno nie był żaden z mieszkańców, ponieważ nikt nie miał odwagi zapuszczać się w dalsze okolice.
Treningi szły pełną parą. Od pierwszego szkolenia minął tydzień. Ćwiczenia odbywały się codziennie o zmierzchu, dzięki czemu nikt nie zauważył tych systematycznych wypadów. W tym czasie bardzo wzmocniłam swoje ciało i technikę walki. Postanowiłam wykorzystać do niej broń, której nigdy nie widziałam. Na długim, bardzo mocnym i prostym patyku przymocowane było ostrze w kształcie półkola. Na końcu kija znajdował się mosiężny kryształek. Mimo że nigdy jej nie widziałam, od razu mi się spodobała. Była lekka, a zarazem pożyteczna.
Kilka minut później byłam już w magazynie. Pod ścianami były poustawiane prowizoryczne leżaki, na których spali mieszkańcy. Wczoraj odbyły się pogrzeby zmarłych w ataku. Wszyscy pocieszali rodziny ofiar, jednak moim zdaniem, to bardziej przeszkadzało niż pomagało. Ludzi było mało. Zaledwie kilka osób, które wstały wcześniej, aby zająć najlepsze miejsca, bo spóźnialscy mogli liczyć tylko na podłogowy kocyk. Przy przeciwległym wejściu dostrzegłam Tempester rozmawiającą z oficerem Ferdynardem. Mieli zaniepokojone miny i prowadzili zagorzałą dyskusję.
-Qertinus...wyjazd...tydzień...Mirinnium... - do moich uszu docierały tylko skrawki rozmowy. Czarodziejka machnęła nerwowo palcem i powiedziała coś, co zdecydowanie wywarło wrażenie na starym wojowniku. Dziewczyna rzuciła jeszcze kilka słów i oddaliła się. Gdy tylko mnie zobaczyła, zwróciła swoje kroki w moją stronę. Wraz jej twarzy zelżał.
- Hej! Co ty tak wcześnie? - szturchnęła mnie lekko ramieniem. Wyglądała jakby przed chwilą prowadziła luźną rozmowę, a nie nerwową dyskusję.
- O czym mówiliście? - spytałam. - Z Ferdkiem - dodałam, widząc, że dziewczyna nie wie o co chodzi.
-A! - przypomniała sobie. - Mówiliśmy o...eee...- na jej czole pojawiły się kropelki potu. - O...o Pe Gazach! Tak! Rozmawialiśmy o Pe Gazach! - krzyknęła, jakby w przypływie wielkiego olśnienia. - Podobno coś się stało z Pe Gazem, który miał przekazać królowi strasz... znaczy ważną informację - dokończyła rzeczowym tonem, jakby całe życie uczyła się mówić do rzeczy.
Zmrużyłam oczy. Uniosłam brew. Coś kręci.
- Na pewno? Wydajesz się zdenerwowana - spojrzałam na nią z uporem.
Tempester gorliwie pokręciła głową.
-Ja? No coś ty! To wszystko przez to napięcie! - odparła, drapiąc się po głowie. - Cała ta sytuacja jest pełna stresu i w ogóle...
I tak jej nie uwierzyłam. Nie umie kłamać. Chyba mi jej żal. Jak ona sobie w życiu poradzi? Małe kłamstewko często jest potrzebne, aby wybrnąć z sytuacji.
- Dobrze, lepiej znajdźmy sobie miejsce, bo zostanie nam podłoga - westchnęłam ciężko i zrezygnowana ruszyłam na poszukiwanie stolika.
Tempester szybko poszła w moje ślady. Polowanie zakończyło się sukcesem i po chwili siedziałyśmy przy drewnianej składance, którą stwórca mylnie okrzyknął mianem stołu. Zobaczyłam Ricka wchodzącego przez główne wejście. Ponoć był już w pełni zdrowy, ale moje obawy na temat jego stanu, nie pozwalały mi myśleć o nim jak o wyleczonym. Do śniadania zostało jeszcze trochę czasu, ale ludzie zaczęli stopniowo się pojawiać. Po około dziesięciu minutach stołówka była już prawie pełna.
- Ven - zagadnęła niespodziewanie Tempester. - Czy ten kosmyk nie był wczoraj fioletowy? - spytała wskazując palcem moje włosy.
Machnęłam ręką.
- Tak masz rację - chwyciłam ów kosmyk, który był teraz biały - Nie wiem czemu, ale codziennie zmienia swój kolor. - powiedziałam.
Dziewczyna wyglądała na zaskoczoną. Nie dziwne, w końcu to nie jest naturalne, aby twoje włosy zmieniały kolor same z siebie. Sama nie wiedziałam, skąd to się bierze.
- I od kiedy tak masz? - dopytywała się.
- Odkąd pamiętam - odpowiedziałam. Ten wyróżniający się kosmyk był chyba jedyną częścią mojej twarzy, którą lubiłam. W końcu jak można lubić twarz pełną piegów, surową i zadziorną?
Podczas naszej krótkiej rozmowy pojawiło się śniadanie, więc zabrałyśmy się za jedzenie.
************
Był już późny wieczór, kiedy wracałam do domu po dniu pełnym wrażeń. Po porannym posiłku pomagałam pielęgniarkom przy osobach, które po ataku na Qaintmore były w stanie krytycznym. Powoli dochodziły do siebie, ale musiały jeszcze sporo odpoczywać, aby być w pełni sił. Przed chwilą skończyłam trening z Ferdynardem. Ćwiczyliśmy dzisiaj władanie bronią, o czym, przyznam bez bicia - nie miałam pojęcia.
Oczy same mi się zamykały, kiedy stwierdziłam, że pomyliłam drogę. Zamiast pójść do drugiego schronu, mylnie skręciłam w prawo i teraz stałam między zniszczonymi budynkami zastanawiając się, jak to mogło się stać. Wciąż lekko zdziwiona tym drobnym wypadkiem zawróciłam. Musiałam szybko znaleźć dobry zakręt, aby nie zasnąć na środku ulicy. Błąkałam się między budynkami, a mój zaćmiony zmęczeniem umysł nie dawał mi możliwości odnalezienia dobrej drogi.
Nagle zobaczyłam światło. Mały, żółty punkcik iskrzył w ciemności niczym lampa w nocy. Powoli zaczęłam iść w stronę tajemniczego blasku, coraz bardziej mrużąc oczy. Kiedy podeszłam bliżej, stwierdziłam, że jest to ognisko. Było schowane między domami, przez co wcześniej go nie zauważyłam. A może wcześniej go nie było? Nie wiem. Z każdym krokiem widziałam więcej szczegółów. Butelki, koc, papiery i... człowiek?
Ciemna postać odziana w czarny płaszcz siedziała przy ognisku i tępo patrzyła się w przestrzeń. Kaptur zasłaniał twarz tajemniczej osobie, przez co nie mogłam ocenić ani płci ani wyglądu. Jedyne co spostrzegłam, to przygarbiona sylwetka i podarte skórzane buty. Stałam tam jak sparaliżowana, wyglądając nieśmiało zza rogu. Miałam oczy utkwione w dziwnym przybyszu, nie mogłam oderwać od niego wzroku. Roztaczał wokół siebie paraliżującą aurę, jakby był nie z tego świata.
Nagle postać w płaszczu z niesamowitą szybkością odwróciła głowę i spojrzała na mnie. Przerażona napotkałam jego oczy, nieskazitelnie białe, bez tęczówek. Przez zaciśnięte usta wysunął długi, gadzi język i zasyczał. W tej samej chwili coś złapało mnie za rękę.
- AAAAAAAAAAAA!!! - szybko się odwróciłam i nie patrząc na napastnika chwyciłam go za nadgarstek. Skręciłam mu rękę do tyłu i natychmiast skoczyłam na jego plecy przygniatając go do ziemi. Tej techniki unieruchamiania nauczył mnie Ferdynard zaledwie wczoraj. W tej chwili byłam mu tak wdzięczna. Człowiek na którym leżałam był niski i szczupły. Miał bardzo znajomą sylwetkę. Taką... dziewczęcą.
- Au, Ven co ty robisz? Puść mnie, do diabła! - do moich uszu dobiegł bardzo dobrze znany głos.
Delikatnie puściłam ręce postaci, którą przed chwilą unieruchomiłam i szybko zeszłam z jej pleców.
- Przepraszam! Nie chciałam! - tłumaczyłam się. - Och, Tempester, naprawdę nie wiedziałam, że to ty! Myślałam, że to jakiś bandzior, więc chciałam się bronić! - na myśl o bandytach, spojrzałam w stronę miejsca, w którym było ognisko. A raczej w którym go nie było. Obozowisko, wraz z przerażającą postacią w płaszczu zniknęło bez śladu. Jak to możliwe?
- Venus, wszystko w porządku? Wydajesz się zmartwiona - zauważyła czarodziejka.
Zmarszczyłam brwi, wciąż z niedowierzaniem patrząc w miejsce niedawnego ogniska.
- Nie, nic - powiedziałam powoli. - Tak właściwie, to co ty tu robisz? - zapytałam, już bardziej przytomna.
- Chyba to ja powinnam spytać, co ty tu robisz! - odparła nerwowo Tempester.
Podrapałam się niezręcznie po głowie.
- Po prostu zamyśliłam się w drodze do drugiego schronu i zabłądziłam.
-Jak można zgubić się we własnym miasteczku... - westchnęła. - No, tak czy inaczej, oficer woła nas na zebranie. Kazał mi ciebie zawołać. - poinformowała i bez słowa uprzedzenia ruszyła w stronę magazynu. Jeszcze raz spojrzałam z niepokojem na niedawne miejsce tajemniczego obozowiska i poszłam za nią.
*****************************
Wszyscy byli już na swoich miejscach, gdy wpadłyśmy jak huragan do miejsca zebrań. Kamienne drzwi trzasnęły z hukiem o ściany. Wielka aula, w której się odbywało się zebranie znajdowała się w "Fanfricu", niedawnym domu handlowym, a teraz - całkowitą ruiną. Jednym z niewielu ocalałych miejsc była właśnie to ogromne pomieszczenie. Szybko zajęłyśmy swoje miejsca, po obu stronach Ferdynarda. Wszyscy patrzyli na nas, lecz potem odwrócili wzrok. Były tu wszystkie największe osobistości. Burmistrz, wiceburmistrz, Tempester, oficer Ferdynard no i oczywiście ja. Szczerze, nie wiedziałam, co tu robiłam, przecież nie jestem jakąś szychą, tylko zwykłą mieszkanką. Pewnie to sprawka Tempester, która mnie tu zabrała, a że była bardzo ceniona, nikt się jej nie sprzeciwiał. Nagle zauważyłam jeszcze jednego wysokiego i barczystego mężczyznę, stojącego w cieniu pomieszczenia. Był ubrany w czarne, luźne spodnie do kolan, przyciśnięte pasem. Czerwono krwiste buty sięgały trochę ponad kostkę. Miał czarną koszulę na guziki, która rozpięta, ukazywała potężnie umięśniony i wyrzeźbiony tors, przekreślony długą prostą blizną i mniejszymi wgłębieniami. Na zewnętrznych stronach obu dłoni widniały tatuaże, kształtem przypominające skreślone koła. Można też było dostrzec skórzaną opaskę, zawiązaną na przedramieniu. Głowę, pokrytą kruczoczarnymi, niedbale rozczochranymi krótkimi włosami , zakrywał lekko przechylony, płaski kapelusz z dużymi rondem, w kolorze dojrzałej wiśni i pawim piórem wystającym z boku. Spoglądał na pozostałych czarnymi jak noc oczami, spod zadbanych brwi. Miał zadziorny nos i pełne, lekko różowe usta. O dziwo z prawego ucha zwisał kolczyk. Zaczynał się czarnym łańcuszkiem, na którym wisiała, bodajże metalowa kulka. Sprawiał wrażenie, jakby chciał kogoś zamordować, i że zrobiłby to bez wahania. Mimo to był jednak na swój sposób przystojny. W czasie kiedy przyglądałam się tajemniczemu przybyszowi, wszyscy byli już gotowi do rozpoczęcia zebrania.
Pierwszy zaczął oficer Ferdynard, organizator tego spotkania.
- Zebraliśmy się tutaj, aby omówić sprawy ważne dla naszego miasteczka. Jednak najpierw chciałbym przedstawić państwu gościa honorowego. - nieznany gość wystąpił z cienia i stanął obok starego wojownika. - Oto Klaudius Hammonk nazywany też Czarną Lampą, królewski posłaniec. Przybył tutaj w imieniu króla i całego dworu, aby pomóc nam odbudować Qaintmore, ale co najważniejsze - zrobił dramatyczną pauzę. - Obmyślić plan!
***
Witajcie fani dobrej fantastyki, tajemnic i podróży! Po tak długiej nieobecności mogę tylko uciekać przed wami ( o ile ktoś jest smutny z powodu przerwy w pisaniu tej książki ). Po prostu mam jakąś blokadę, która nie pozwala mi pisać. Tak, przez ten cały wolny czas napisałem tylko dwa rozdziały. Tylko DWA przez kilka miesięcy. Jestem z siebie dumny.
Wpadłem na kilka dobrych pomysłów, które zamierzam to wrzucić. Niektóre już się pojawiły, więc doradzam ponowny przegląd rozdziałów:) mam nadzieję, że blokada zniknie, bo w końcu są wakacje i szmat czasu!
Życzę wam miłego wypoczynku i wielu dobrych książek! Do następnego:)
FfN
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top