"Chyba czas na wyjaśnienia!"
W moim życiu było wiele zwariowanych dni, ale ten na sto procent zaliczał się do najdziwniejszych. Zaczęło się skromnie. Najpierw porwano mi rodziców. Potem, stopniowo coraz lepiej. Dowiedziałam się, że moje miasteczko zostało zaatakowane. Rewelacja! A na koniec? Ha, wspaniale! Jakaś wariatka postanowiła mnie uratować. Tylko pozazdrościć!
Teraz, po tych wszystkich dzisiejszych niedogodnościach, owa wariatka znana mi jako Tempester, stała, otoczona tęczową mgiełką, rozglądając się wokół pełnym gniewu wzrokiem. Emanowała teraz pewnością siebie i siłą. Była... straszna. Po chwili jednak jej twarz złagodniała, a oczy znów wesoło zamigotały. Spojrzałam na Qertinusa. Nie podnosił się się, ani nie dawał oznaków życia. Odetchnęłam z ulgą. To już koniec. Ta niepozorna dziewczyna pokonała Lokiego, jednego ze specjalnych żołnierzy Embroy.
Teraz szła do mnie, z szerokim uśmiechem na twarzy, jakby dopiero wróciła ze spaceru, a nie z pola walki.
- Cześć! Przepraszam, że musiałaś tak długo na mnie czekać, ale ofiar było więcej niż się spodziewałam. Na szczęście prawie wszystkich udało się uratować.
Zmarszczyłam brwi.
-Prawie wszystkich? Ktoś został poszkodowany? - zapytałam, czując narastający w moim sercu niepokój.
- Kilka osób jest w stanie krytycznym, a cztery niestety zmarło - powiedziała Tempester - Przepraszam, nie zdołałam ich ochronić - dodała po chwili, ze smutkiem zwieszając głowę.
- Spokojnie, to nie twoja wina - powiedziałam najspokojniejszym tonem, na jaki mogłam się zdobyć w tej sytuacji. Było mi żal wszystkich tych poszkodowanych osób. Stałyśmy tak w ciszy, nie wiedząc co robić. Miałam do tej dziewczyny wiele pytań, ale to mogło poczekać. Trzeba bylo natychmiast zaopiekować się rannymi.
- Zaprowadź mnie do nich - poleciłam zdecydowanym głosem.
Tempester lekko się uśmiechnęła.
- Dobrze, choć za mną - odparła i ruszyła w stronę głównej drogi.
Cała spięta podąrzyłam za nią.
Jednak całkowicie zapomniałyśmy o pewnej osobie, która teraz znikała za ścianą zniszczonej kamienicy.
***********
Gdy doszłyśmy na miejsce, słońce chyliło się ku zachodowi. Zatrzymałyśmy przed wielkim budynkiem, który, o dziwo nie leżał teraz w gruzach po tych wszystkich wybuchach.
Dziewczyna spojrzała na mnie.
- To tutaj.
Teraz sobie przypomniałam. To był magazyn broni. Pancerny budynek, zawierający większość mieczy, łuków, strzał i tym podobnych.
Weszłam do środka, spodziewając się najgorszego.
Wewnątrz panował półmrok. Odór dymu i ciał unosił się w powietrzu powodując zawroty głowy i ataki kaszlu. Zdecydowanie nie najlepsze miejsce na opatrywanie rannych. Po obu stronach budynku leżeli ranni, a obok nich rodziny, przyjaciele kuzynostwo. Wszyscy wspierali poszkodowanych jak mogli. Ofiary ataku zajmowały większość pomieszczenia, tworząc tym samym wąskie przejście pośrodku magazynu. Na półkach i w kątach sali stały drewniane skrzynie, zapewne z bronią.
Razem z Tempester szłyśmy wąskim przejściem, rozglądając się na boki.
- Ten drań myślał, że zabił wszystkich - odezwała się po chwili. - Musiałam za każdym razem odwracać jego uwa...
Ale ja już nie słuchałam. Wśród rannych dostrzegłam znajomą,
ciemną czuprynę. Zerwałam się do biegu. Pędziłam niczym wiatr, lawirując między kończynami innych poszkodowanych. Ominęłam ostatnie posłanie i znalazłam się naprzeciwko chłopaka z brązowymi oczami, który teraz nie wyglądał tak atrakcyjnie jak zawsze. Niegdyś przystojną, pełną uśmiechu twarz, teraz przecinała szkarłatna blizna na prawym policzku. Ciemnobrązowe włosy były zasłonięte przez biały bandaż, w niektórych miejscach nasiąknięty krwią. Do tego obie ręce były całe zmumifikowane. Dolna część jego ciała przykryta była cienkim kocykiem, więc nie mogłam zobaczyć, w jakim stanie są jego nogi.
Łzy napłynęły mi do oczu. Moje myśli przeganiały siebie nawzajem. Nie wiedziałam co powiedzieć. Mimo wszystkich tych ran i blizn on ciągle się uśmiechał. Zazdroszczę mu tej cechy.
-Venus! Jak dobrze, że nic się nie stało! Gdzie byłaś? - Rick jak zwykle był w znakomitym humorze. - Nawet nie wiesz, jak się o ciebie martwiłem.
Nie odpowiedziałam na pytanie, tylko padłam na kolana i przytuliłam go czule. Chłopak odwzajemnił uścisk.
- Idioto! Jak możesz się teraz śmiać, po tym wszystkim co przeszedłeś! - krzyczałam na niego płacząc i śmiejąc się równocześnie. Czułam niewyobrażalną ulgę. Mogłabym tak trwać wieczność, ale pani Jennes, miejscowa pielęgniarka powiedziała mi, abym dała mu odpocząć. Miałam na to sto ciętych odpowiedzi, ale że szanuję tą kobietę, przytaknęłam i machając ręką do przyjaciela, wciąż ze łzami w oczach, odeszłam w stronę Tempester.
*************
Po zapadnięciu zmroku, przywódca małego garnizonu stacjonującego w Qaintmore, zwołał naradę wszystkich nieposzkodowanych mieszkańców i żołnierzy.
- Sprawa jest naprawdę poważna! - zaczął donośnym głosem - W mieście ciągle znajduje się dwóch Qertinusów, którzy w każdej chwili mogą zaatakować. Musimy być gotowi na wszystko! Wystawimy warty wokół magazynu, gdzie aktualnie wszyscy będą przebywać. Zakazuję wam opuszczać ten budynek, bez opieki conajmniej pięciu żołnierzy i mojej zgody. Na szczęście król Neferis, nasz wspaniały władca zadziałał natychmiastowo. Wysłał do nas posiłki z Bractwa Fairy Night! - okrzyki radości przerwały mowę doświadczonego wojaka. Pobyt maga w Qaintmore oznaczał ochronę, a ochrona - bezpieczeństwo. Wszyscy cieszyli się z przybycia kogoś z Bractwa. Ja również byłam szczęśliwa, ale nie okazywałam tego w taki sposób. Nigdy nie lubiłam członków Bractw. Kilka razy spotkałam się z nimi i nie wywołali na mnie dobrego wrażenia.
- Cisza! Proszę o ciszę! Najpierw wyjaśnię wam parę spraw! - rumor powoli ucichł, aż wreszcie znów panował spokój. Fernard, oficer, a zarazem dowódca tego garnizonu, kontynuował swoją mowę. - Kilku z nas tu zgromadzonych, wie kim jest mag, który przybył nas wspomóc. Jednak dla ludzi niewtajemniczonych, oto Tempester McLarry, jeden z najwybitniej uzdolnionych magów! - entuzjazm w jego głosie zniknął, gdy zamiast radosnych wiwatów, usłyszał pomruki rozczarowania. Tempester wyszła z grupki i stanęła obok przywódcy.
Ponura atmosfera dosłownie wisiała w powietrzu. Pewnie spodziewali się jakiegoś barczystego mężczyzny o bicepsach ze stali, groźnym wyrazem twarzy i trzema metrami wzrostu, dźwigającym zbroję i miecz, a nie drobnej nastolatki w zwiewnej czarnej sukni i jasnymi włosami.
Ale dziewczyna, jak gdyby nigdy nic, uśmiechnęła się.
- Rozumiem, że jesteście rozczarowani, ale pamiętajcie, że człowieka nie osądza się po wyglądzie - powiedziała tym swoim spokojnyn głosem.
Tłum jednak nie dał się przekonać i ciągle w wręcz duchowym nastroju, zaczął się rozchodzić. Zostałam tylko ja, Tempester, oficer i garstka nieposzkodowanych żołnierzy.
- Panno McLarry, w imieniu miasteczka przepraszam za taką reakcję naszych obywateli.- zaczął pokornie Ferdynard - Nie powinni się tak zachowywać i...
Nie zdążył dokończyć zdania, a jasnowłosa położyła mu rękę na ramieniu.
- Spokojnie, przyzwyczaiłam się, że ludzie tak reagują na mój widok. W końcu kto by miał poczucie bezpieczeństwa, będąc pilnowanym przez niską nastolatkę, prawda? - powiedziała lekko rozbawiona, jakby ta sytuacja była zabawna.
- Idź już do środka, ja i Venus obejmiemy wartę. - dodała na koniec.
Zaraz, co ja miałam z tym wspólnego? Czemu mnie w to wplątała?! Wciąż byłam zszokowana, że Tempester należy do Bractwa. Zachowywała się inaczej niż wszyscy spotkani dotąd przezemnie członkowi tych stowarzyszeń. Była miła, wesoła i uśmiechnięta. Totalne przeciwieństwo tych ponuraków, na których kilka razy się natknęłam.
- Dobrze, więc życzę spokojnej nocy nocy - odparł oficer i odszedł w stronę bramy wraz ze swoimi podwładnymi.
Kiedy zostałyśmy same, Tempester odwróciła się do mnie i pociągnęła za rękę, prowadząc w stronę głównej bramy, gdzie miałyśmy objąć wartę.
- No to - rzekła wesoło - Chyba czas na wyjaśnienia!
**************
Hej! Ten rozdział był troszkę spokojniejszy niż pozostałe. Mam nadzieję, że się spodobał i liczę na wasze opinie, zauważone błędy i inne!
Zapraszam do następnego:)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top