"Chcę pomagać, a nie zawadzać"

Wokół mnie rosły kwiaty. Niebieskie, czerwone, fioletowe, żółte, nawet różnokolorowe. Słońce lekko przygrzewało, a zielone ździebełka muskały delikatnie moje bose stopy. Miałam na sobie przewiewną sukienkę do kolan. W brązowe włosy wpięty był piękny kwiat.

Czułam się świetnie. Wirowałam wokół własnej osi, uśmiechając się, z powodu śpiewu ptaków, który otaczał mnie zewsząd.

- Venus...

Przerwałam swoje piruety. Zaczęłam nasłuchiwać.

-Venus...

Ten głos był coraz głośniejszy. Ktoś mnie wołał.

- Venus.

Poczułam mdłości. Zakręciło mi się w głowie.

- Venus!

Czaszka mi pękała. Zacisnęłam powieki.

- Venus!!!

- Aaaaaaaaa! - krzyknęłam i otworzyłam oczy. Łąka zniknęła. Zamiast nieskończonej zieleni widziałam teraz podniszczone ściany zbudowane z szarych cegieł. Nade mną pochylała się Tempester, z wyrazem zmartwienia na twarzy.

- Boże, przepraszam Ven, naprawdę nie chciałam, ale zaklęcie wymknęło się spod kontroli - tłumaczyła się gorączkowo - Na szczęście poważnie wpływa tylko na wrogów - widać, że dziewczyna przejęła się moim stanem zdrowia. Zrobiło mi się jej żal.

- Nic się nie stało - zapewniałam ją. Nagle wszystko sobie przypomniałam. - Co z tym drugim Qertinusem?

Jasnowłosa uśmiechnęła się uspokajająco.

- Załatwiłam go. Spokój to jeden z trzech ostatecznych ataków Tytani. Nie mógł tego przeżyć.

Od razu poczułam się lepiej. Został jeszcze tylko jeden przeciwnik do pokonania. Odrzuciłam koc i siadłam. Nienawidziłam bezczynności. Znowu miałam dużo pytań, a mało odpowiedzi.

- Czyli - zaczęłam - Naprawdę jesteś Tytanią. One istnieją.

To było raczej stwierdzenie niż pytanie .

- Oni też - poprawiła mnie Tempester. - Mężczyźni, którzy posiądą tę moc zostają Tytanami, a kobiety Tytaniami.

- Myślałam, że to tylko legenda - powiedziałam. Ciągle nie mogłam w to uwierzyć - Jesteś TĄ Tytanią? - chodziło mi o postać z legendy

- Chciałabym - niebieskooka zaśmiała się. - Ja szukam Ostatniej Tytani. Nikt nie wie gdzie jest, a nieświadoma swojej mocy może zrobić gorsze rzeczy, niż te opisane w legendzie. Jako jedna z najlepszych wojowników Tyłu, zostałam wyznaczona do tego zadania - dokończyła dumnie.

No to super. Najgroźniejsza osoba na świecie lata sobie właśnie po tej planecie. Jeśli nie wie o swojej mocy, to jeszcze pół biedy. Ale jeśli ma pojęcie o swoich zdolnościach to jest bardzo źle. Co jeśli to właśnie ona jest powodem tych porwań?

- I znalazłaś jakiś trop?

Tempester zmarszczyła brwi.

- Jedyna poszlaka to informacja o tym, że Ostatnia Tytania jest gdzieś w Neferis - oznajmiła smutno - Królestwo jest ogromne, a muszę je całe przeszukać. Strasznie dużo roboty - podsumowała.

Ciągle byłam mocno zszokowana, że legenda okazała się prawdą. Miałam jeszcze tylko jedno pytanie do magiczki. Dziewczyna jednak wstała już i udała się w stronę wyjścia.

- Czym jest Mirinnium? - krzyknęłam szybko. Tempester zatrzymała się w półkroku. Odwróciła się powoli i spojrzała na mnie budzącym grozę wzrokiem.

- Nieważne - jej ponury i pełen napięcia głos praktycznie oznajmiał " Owszem, ważne". Mimo to postanowiłam nie męczyć jej dłużej i dałam spokój. Nałożyłam moje lekko zniszczone buty i spięłam włosy w solidny kucyk. Byłam wdzięczna pielęgniarkom, że mnie nie przebierały. Zmarnowałabym wtedy mnóstwo czasu na ponowne założenie ubrań.

Ostatnie wydarzenia mocno się na mnie odbiły. Zniknięcie rodziców, atak na Qaintmore, pojedynek Tempester z Qertinusem. To wszystko odcisnęło na mnie piętno. Zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo jestem bezużyteczna i bezbronna. Tylko przeszkadzałam innym, zamiast pomagać. Nie zdołałam ochronić bliskich. To prze zemnie rodzice zniknęli. To prze zemnie teraz cierpią. Po moim policzku spłynęła pojedyncza łza. Łza samotności. Bólu. Rozpaczy. 

***

Błądziłam w tłumie mieszkańców, wytężając wzrok do granic możliwości. Rozglądałam się uważnie, nie chcąc przegapić żadnego szczegółu. Dzięki Bogu, udało mi się jakoś wymknąć się ze strefy szpitalnej. Teraz musiałam tylko znaleźć właściwą osobę. Osobę, która jako jedyna może mi pomóc. Nagle mignął mi w tłumie barczysty, wysoki mężczyzna. To jego szukałam. Szybko, przepychając się przez ludzi mknęłam w stronę owego człowieka.

- O, panna Tebros! Co cię tu sprowadza, kochaniutka? - usłyszałam znany mi dobrze głos.

Spojrzałam na niego spode łba. Spuchnięte od płaczu oczy, potargane włosy i morderczy wzrok chyba nie dał mu nic do myślenia.

- Mam do pana prośbę. Możemy porozmawiać - to był raczej rozkaz, niż pytanie..

- Oczywiście, o co chodzi? -spytał oficer Ferdynard.

- Potrzebuję treningu - powiedziałam bez żadnego wprowadzenia w sytuację.

- Treningu? Po jakie licho ci trening?  - przywódca garnizonu był zaskoczony moją wypowiedzią. 

- Chcę się wreszcie na coś przydać. Ciągle tylko przeszkadzam, a chciałabym chociaż troszkę was wspomóc. Po za tym nie potrafiłam ochronić rodziców - wyjaśniłam cicho - To moja wina - łzy zebrały się w kącikach oczu, ale nie pozwoliłam im wypłynąć. Musiałam być silna. 

Spojrzał na mnie z oburzeniem.

- Nie ma opcji, młoda damo! Nie pozwolę, abyś się narażała! - zaprotestował ostro.

- Nie potrzebuję twojej zgody - warknęłam - tylko pomocy - mój nastrój zmienił się diametralnie.

- Przecież mamy żołnierzy. Mamy pomoc od króla - czarodziejkę z Bractwa! Nie musisz niepotrzebnie się narażać - powiedział głosem dorosłego, który tłumaczy coś niesfornemu dziecku. Ale on nic nie rozumiał. Nie rozumiał tej bezsilności, tego bólu, tego smutku. Nie rozumiał, co czułam. 

Poczułam ciepło. Nie, to nie było ciepło. Raczej uczucie... Wściekłość. Tak, strach, ból i smutek przerodziły się we wściekłość. Niepohamowana złość wstrząsnęła moim ciałem, dostając się do każdego jego skrawka, każdej komórki. Już nie byłam tą starą, dobrą Venus. To uczucie było tak przyjemne, tak miłe. Dawało mi władzę nad tym co chcę, a czego nie chcę. Złość i wściekłość dawały mi siłę. 

  Miałam dosyć wszystkiego i wszystkich. 

NIE! Nie mogę tak myśleć! Muszę się kontrolować, opanować. Jednak coś w moim wnętrzu mi na to nie pozwalało. Moja mroczna strona daje o sobie znać.

Ale to ich wina. To oni mnie nie rozumieją, traktują jak dziecko. Mają mnie gdzieś, w głębokim poważaniu. Moje słowa się nie liczą. Czas to zmienić. Z chęcią mordu w oczach podeszłam bliżej oficera i spoliczkowałam go. Nagle zaczęłam się śmiać. Śmiałam się jak obłąkana. To był złowieszczy śmiech osoby, która straciła wiele i sobie z tym nie radzi. To był MÓJ śmiech. 

- W takim razie widzimy się na Północnej Polanie o dziewiętnastej - powiedział Ferdynard i odszedł. Przestałam się śmiać. Co tu się stało? Przecież go uderzyłam i się z tego śmiałam! A on normalnie odszedł. Może to wszystko się nie wydarzyło? Może to była tylko...

Iluzja?

***

Teraz tylko poczekać do dziewiętnastej. Postanowiłam sprawdzić miejsce spotkania. Dawno tam nie byłam. Często chodziłam w tamto miejsce z Rickiem, ale kiedy staliśmy się starsi już tam nie przebywaliśmy. Minęłam kilka budynków i moim oczom ukazały się liczne drzewa. Weszłam między nie i ruszyłam na północ, gdzie znajdowała się polana. Słońce osiągnęło najwyższy punkt, więc grzało najmocniej. Jednak tu, w leśnej gęstwinie panował przyjemny półmrok i nie musiałam martwić się o problem nadmiernego ciepła. Ścieżka strasznie zarosła, od mojej ostatniej wizyty, ale można było dostrzec wyklepany szlaczek. Dróżka skończyła się, a ja znalazłam się w jednym z najpiękniejszych miejsc w okolicy.





Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top