Rozdział 8
Chwilę stałam pod drzwiami nie mogąc się ruszyć. Coś we mnie pękło, zraniło moją duszę tak boleśnie, że czułam to od jakichś dziesięciu minut, czyli od momentu, w którym usłyszałam od strażnika te słowa. Pogrążyłam się w dziwnym odrętwieniu, który nie mijał z upływem czasu. Dopiero odgłosy dobiegające ze środka obudziły mnie z tego letargu. Najpierw usłyszałam śmiechy dwóch osób, jeden kobiecy, drugi należący do Bayezida.
- Moja piękna, moja sułtanko... - Ciche słowa docierające z pokoju wywołały u mnie nieprzyjemny dreszcz.
- Mój książę. - Słodki chichot odbił się echem od ścian pałacu.
Ból, który poczułam w tamtym momencie nie był jedynie zjawiskiem w mojej głowie. Poczułam się tak, jakby strzała trafiła mnie prosto w serce, zabijając na miejscu.
- Nuricihan, moja ukochana... - szepnął z taką czułością, że nie potrafiłam tego dłużej znieść.
Zawładnęła mną tak ogromna wściekłość, że miałam ochotę rzucić się na niego z pięściami. Świadomość, że do mnie nigdy nie odezwie się w ten sposób powodowała, że rozpadałam się na drobne kawałki. Skąd nagle we mnie taka zmiana? Co się ze mną stało? Nie znałam tego stanu. Księżniczka Katarzyna nigdy nie była zakochana, nie walczyła o mężczyznę. To o jej rękę panowie staczali zacięte pojedynki, jednak mimo tego żaden nie osiągnął celu. Żaden nie był godzien zostać moim mężem, żadnego nie darzyłam tym szczególnym uczuciem. Byłam nazywana damą o stalowym sercu, co po części było prawdą. Nie pozwalałam nikomu się do mnie zbliżyć, nie chciałam tego. Tak, czekałam na tego jedynego, księcia na białym koniu. Chciałam żyć jak w bajce.
Wzięłam głęboki oddech i odwracając się gwałtownie udałam się w stronę sali nałożnic. Po zaledwie kilku krokach zatrzymało mnie zderzenie z niewolnicą. Obie wylądowałyśmy na ziemi tak samo, jak taca z jedzeniem, którą niosła. Niezdara skarciłam się w myślach patrząc przepraszająco na nieznajomą. Zanim jednak zdążyłam się odezwać z pomieszczenia wyłoniła się znajoma postać.
- Co tu się dzieje? - Syn sułtana zmarszczył brwi wychodząc na korytarz.
Podniosłyśmy się szybko stając obok siebie.
- Wybacz, to moja wina - odezwałam się cicho ze złością wbijając wzrok w podłogę.
- Sehzade, czy coś się stało? - Zaraz za nim pojawiła się Nuricihan, przez co z wściekłością zacisnęłam dłonie na materiale sukni.
- Wróć już do siebie - powiedział do swojej faworyty cały czas bacznie mnie obserwując.
Blondynka z wyraźną niechęcią dygnęła i rzucając mi złowrogie spojrzenie oddaliła się.
- Azra hatun, posprzątaj to - zwrócił się do drobnej szatynki. - A ty chodź ze mną - te słowa skierował do mnie i wrócił do pokoju.
Mimowolnie podążyłam za nim, a strażnicy zamknęli za mną drzwi. Och, tak bardzo chciałam uciec jak najdalej stąd. Wrócić do swojej ojczyzny, to mojej kochanej Polski. Znów znaleźć się w Krakowie, otoczona przyjaciółmi i rodziną.
- Co cię trapi? - zapytał brunet zbliżając się do mnie.
- Nic - odparłam natychmiast uparcie wpatrując się w swoje splecione dłonie.
- Przecież widzę, że coś jest nie tak - mruknął unosząc mój podbródek i zmuszając mnie tym samym do patrzenia mu w oczy. - Zauważyłem, jak patrzyłaś na Nuricihan. Jesteś zazdrosna? - Uniósł brwi.
- Żartujesz? - Wybuchnęłam nerwowym śmiechem. - O co miałabym być zazdrosna? To twoja faworyta, masz prawo spędzać z nią noce. Przecież nie jestem twoją żoną.
- Więc o co chodzi? - Przyglądał mi się badawczo.
- Już mówiłam, wszystko w porządku. - Nadal trwałam przy swoim, choć nic nie było w porządku.
Przecież nie powiem mu, że chyba się w nim zakochałam. To niedorzeczne. Wyśmiałby mnie i wygnał z seraju. A wtedy nie miałabym żadnych szans na przetrwanie, czy choćby powrót do domu.
- Dobrze, nie mów. - Odsunął się lekko ode mnie. - Zjesz ze mną kolację - zdecydował.
Nie miałam na to najmniejszej ochoty, ale nie zamierzałam protestować. Nadal uwielbiałam jego towarzystwo, ale przez to wszystko już nie potrafiłam czuć się przy nim swobodnie. Muszę spróbować. Chcę żeby nasza przyjaźń nadal trwała.
Bez słowa pokiwałam lekko głową i zajęłam miejsce na dużej poduszce, które mi wskazał, a sam usiadł naprzeciwko. Czekając na służącą zajęliśmy się luźną rozmową na mało znaczące tematy. Kiedy przyniesiono jedzenie spożyliśmy posiłek praktycznie w ciszy, co jakiś czas wymieniając parę zdań. Kiedy Azra zabrała tacę skierowałam wzrok w stronę skrzypiec leżących na stoliku.
- Grasz? - zapytałam z błyskiem w oku przypominając sobie czasy, kiedy moja matka grała na tym instrumencie ku uciesze mojej i mej siostry.
- Tak - przyznał uśmiechając się w sposób, w jaki tylko on potrafił. - A ty?
- Mama kiedyś mnie uczyła, ale średnio mi szło, więc zrezygnowałam - przyznałam.
- Chodź - powiedział nagle wstając i wyciągając rękę w moją stronę.
Niepewnie chwyciłam jego dłoń i podniosłam się z jego pomocą. Chwycił przedmiot o którym rozmawialiśmy i pociągnął mnie na taras. Ciemne, nocne niebo rozświetlały jedynie gwiazdy i księżyc. Delikatny wiatr wprawiał w ruch liście drzew, a w powietrzu czuć było zapach kwiatów. Panował magiczny klimat, w innych okolicznościach powiedziałabym, że było romantycznie.
- Proszę. - Podał mi skrzypce, a ja spojrzałam na niego pytająco. - Nauczę cię grać pewną melodię - dodał tak, jakby to było oczywiste.
Zapatrzona w jego tęczówki bez protestów wzięłam przedmiot, który trzymał w wyciągniętych w moją stronę rękach. Ustawiłam je gotowa do grania i czekałam na ruch mojego towarzysza. Bayezid stanął za mną jedną dłoń kładąc na tej, w której trzymałam instrument, a drugą złapał tą, gdzie miałam smyczek. Pod wpływem jego dotyku na moje policzki wkradł się rumieniec, którego na szczęście nie mógł zauważyć. Po chwili do moich uszu dobiegł charakterystyczny dźwięk, który składał się w piękny utwór. Byłam pod wrażeniem i nawet nie zauważyłam, że z balkonu niżej przyglądała nam się sułtanka Hurrem. Kiedy muzyka się skończyła oniemiała odwróciłam się w stronę księcia. Byłam zdecydowanie zbyt blisko niego.
- To cudowne - szepnęłam nie znajdując lepszych słów.
- Dobrze sobie poradziłaś. - Złapał dłońmi moją twarz i musnął delikatnie policzek.
Boże, dlaczego on mi to robi? Zrobiłam się jeszcze bardziej czerwona nieśmiało spuszczając wzrok.
- Skąd znasz ten utwór? - zapytałam aby przerwać niezręczną ciszę.
- Nauczył mnie tego nieżyjący już Ibrahim Pasza. On był mistrzem gry na skrzypcach - przyznał uśmiechając się na myśl o zmarłym.
- Kto to taki? - zapytałam z zaciekawieniem, a przez twarz mężczyzny przeszedł dziwny grymas.
- To wielki wezyr Imperium Osmańskiego, został zabity wiele lat temu z rozkazu sułtana. Był bliskim przyjacielem mojego ojca - wyjaśnił.
- Zrobił coś złego? - zdziwiłam się.
Sułtan Sulejman był przedstawiany jako sprawiedliwy i dobry władca o wielkim sercu, który nawet muchy by nie skrzywdził. Jak ktoś taki mógłby zamordować kogoś bliskiego? Może nie rozumiem tego, bo zostałam inaczej wychowana. W naszej religii relacje z bliźnimi są bardzo ważne i nie postępujemy w ten sposób. Zwłaszcza w mojej rodzinie nigdy nie dochodzi do takich sytuacji.
- To stare dzieje, nie ma o czym mówić. - Odgarnął z mojej twarzy niesforny kosmyk.
Ten prosty gest spowodował, że ciepło rozlało się po moim ciele. Dla niego to nic nie znaczyło, dla mnie było czymś wyjątkowym. Jak wytchnienie po ciężkim dniu, jego obecność dawała mi ukojenie. Z nim czułam się bezpiecznie. Wiedziałam, że nie pozwoli aby ktokolwiek mnie skrzywdził. Tą magiczną chwilę przerwało pojawienie się eunucha. Zawstydzona odsunęłam się od księcia na bezpieczną odległość.
- Sehzade. - Aga skłonił się nisko. - Przyszedł książę Selim.
- A co on tu robi? - zdziwił się.
- Przyjechał razem z sułtanką Nurbanu aby odwiedzić sułtana oraz sułtankę Hurrem - wyjaśnił sługa.
- Dobrze, wpuść go. - Skinął głową, a po chwili w środku pojawił się rudowłosy mężczyzna zupełnie niepodobny do Bayezida.
- Sehzade. - Dygnęłam kiedy spojrzał w moją stronę.
W jego oczach pojawił się figlarny błysk, a ja zmieszana spuściłam wzrok. Dosłownie rozbierał mnie wzrokiem, co ani trochę mi się nie podobało. Zwłaszcza, że przecież miał żonę i cały harem nałożnic czekających tylko na zaproszenie do jego alkowy.
- Pójdę już - zwróciłam się do młodszego z nich, a kiedy skinął głową ukłoniłam się im obu i wyszłam na korytarz.
Opanuj się Kaśka skarciłam się w myślach. Nie mogę się zakochiwać, nie w tym momencie i nie w tej osobie. Ale co zrobić, kiedy serce już wybrało..?
________________________
Na razie jest tak miło, słodko i przyjemnie. Cieszcie się, bo to już długo nie potrwa :D
BARDZO zależy mi na komentarzach, więc proszę - zostawcie swoją opinię! Nie jestem do końca zadowolona z tego rozdziału.
Nic więcej nie mam do dodania. Po prostu chciałabym zobaczyć tu masę komentarzy, najlepiej żeby liczba gwiazdek i komentarzy była taka sama ^^
Buziaki ;*
PS Ten gif jest odzwierciedleniem sytuacji którą tutaj opisałam (wtedy jak Bayezid pocałował w policzek naszą Kasię) <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top