Rozdział 6
- Sehzade. - Dygnęłam stając przed obliczem mężczyzny.
- Bayezid - poprawił mnie ze śmiechem. - Tak mam na imię.
- Wybacz. - Również zaśmiałam się lekko przypominając sobie naszą wczorajszą rozmowę.
- Tak jak obiecałem, możemy teraz iść zobaczyć twojego konia - powiedział zbliżając się do mnie.
- Wspaniale. - Uśmiechnęłam się szczerze i razem z nim opuściłam komnatę.
~*~
- A więc pochodzisz z Polski? - zapytał kiedy zmierzaliśmy do stajni.
Delikatny wiatr rozwiewał mi włosy, a w powietrzu było czuć zapach deszczu, który zaczynał kropić, jednak nie przeszkadzało nam to. W oddali było słychać śpiew ptaków i cichy szelest liści, który nadawał magiczną atmosferę. Gdyby nie towarzyszący nam strażnicy, czułabym się naprawdę wolna.
- Tak - potwierdziłam. - Jestem córką króla Polski, Zygmunta Augusta - dodałam.
- Więc pewnie jesteś przyzwyczajona do innych standardów niż sala dzielona z innymi niewolnicami - powiedział, na co westchnęłam cicho.
- Masz rację, jako księżniczka mieszkałam w innych warunkach. Jednak nie zamierzam się wywyższać, zostałam porwana tak, jak wiele innych dziewcząt - wyjaśniłam patrząc prosto przed siebie.
- Rozumiem. - Pokiwał głową. - Miałem już okazję widzieć, jak posługujesz się łukiem i jeździsz konno. Co jeszcze potrafisz? - zapytał zainteresowany.
- Potrafię również pokonać cię w walce na miecze. - Rzuciłam mu wyzwanie uśmiechając się przy tym uroczo.
- Ach tak? - Zatrzymał się wyraźnie rozbawiony. - A więc sprawdźmy to.
- Kiedy tylko będziesz chciał - stwierdziłam, a on przywołał swoich strażników.
Powiedział coś do nich, a oni natychmiast oddali mu swoje miecze.
- Teraz - rzekł podając mi jeden z nich.
- To nie w porządku, mam na sobie suknię. - Zaśmiałam się przyjmując przedmiot.
- Nie przejmuj się, i tak bym wygrał. - Uśmiechnął się pewnie, więc postawiłam sobie za cel pokonanie go.
Chwyciłam pewniej trzon i zaatakowałam jako pierwsza, jednak Bayezid obronił ten atak. Następnie on spróbował, jednak odsunęłam się w porę i odwracając się zadałam kolejny cios powodując, że nasze bronie się zderzyły. Jeszcze przez chwilę toczyliśmy zaciętą walkę, ale minutę po minucie moja przewaga rosła. Po chwili więc Bayezid wylądował na ziemi, a ja stałam nad nim, triumfując.
- Gratulacje. - Zaśmiał się podnosząc i otrzepując szatę z piasku. - Niewielu potrafi mnie pokonać.
- Zamiast do haremu powinieneś mnie przyjąć to swojej straży - stwierdziłam śmiejąc się i oddałam strażnikowi jego miecz.
- Kobieta w armii? Nie wiem co na to powiedziałby mój ojciec. - Zawtórował mi.
Resztę drogi spędziliśmy pogrążeni w rozmowie. Co chwilę wybuchaliśmy śmiechem powodując zdziwienie u naszych towarzyszy. Szczerze mówiąc wolałabym zostać sama z Bayezidem, ale rozumiałam, że to ze względu na jego bezpieczeństwo. Po kilkunastu minutach doszliśmy do stajni, gdzie czekał już na nas koniuszy.
- Sehzade. - Ukłonił się nisko. - Wszystko gotowe.
- Doskonale. - Bayezid uśmiechnął się i wskazał mi dwa wierzchowce stojące nieopodal. - Ten jest twój - dodał pokazując na tego, który był kary i posiadał piękną, długą grzywę.
Z uśmiechem zbliżyliśmy się do nich. Pogładziłam zwierzę po miękkiej sierści.
- Nazwę go Elmas - stwierdziłam przyglądając się mu z zachwytem.
- Diament - przetłumaczył z uśmiechem. - Ładnie - przyznał.
- Przejedziemy się? - spytałam z nadzieją.
Kochałam to poczucie wolności kiedy przemierzasz las galopem. Kiedy pędzisz przed siebie nie zważając na nikogo i na nic. Co było możliwe tylko po części, niestety.
- Oczywiście. - Uśmiechnął się. - Każę osiodłać nam konie.
- Mogę sama to zrobić? - Powstrzymałam go.
Aby zbudować relację z koniem trzeba spędzać z nim jak najwięcej czasu. Nie chciałabym, aby mój wierzchowiec przyzwyczaił się do kogoś innego.
- Skoro chcesz - zgodził się i zawołał mężczyznę, który przyniósł mi potrzebne rzeczy.
Wzięłam się do pracy pod czujnym okiem Bayezida, który obserwował każdy mój ruch. Może nigdy tego nie robił? Ja to uwielbiałam. Po kilkunastu minutach skończyłam po raz ostatni poprawiając popręg i odwróciłam się w stronę księcia. W tym samym momencie pojawił się jeden ze służących prowadzący jego rumaka.
- Jedziemy? - spytał, na co ochoczo pokiwałam głową i zajęłam miejsce w siodle.
Zrobił to samo i kłusem ruszyliśmy leśną ścieżką. Kiedy trochę się oddaliliśmy przyspieszyłam nie oglądając się za siebie. Czułam ten upragniony zew wolności, wiatr we włosach, a ciszę przerywał tylko tętent kopyt. To było niesamowite, magiczne. Tak za tym tęskniłam...
- Hej, zaczekaj! - Wołanie Bayezida sprowadziło mnie na ziemię.
Zwolniłam odrobinę czekając, aż zrówna się ze mną, co po chwili uczynił.
- Już myślałem, że Ccię nie dogonię - przyznał ze śmiechem.
- Wygrałam z tobą w walce, jestem szybsza na koniu... Może to ja powinnam zająć twoje miejsce? - zapytałam rozbawiona.
- Mam rozumieć, że chcesz być księciem? - Wybuchnął śmiechem, na co zawtórowałam mu.
- Tak. Jak myślisz, sułtan by się ucieszył? - spytałam zerkając w jego stronę.
- Och, na pewno chciałby mieć taką córkę jak ty - odparł również patrząc w moją stronę. - Wracamy?
- Tak - stwierdziłam zawracając konia i ruszyłam znaną już drogą.
Brunet jechał tuż za mną, a kiedy byliśmy prawie na miejscu zrównał się ze mną. Zatrzymałam się i zeskoczyłam na ziemię klepiąc Elmasa po szyi. Koniuszy zabrał zwierzęta do stajni, bo książę stwierdził, że czas już wracać.
- Destur! Haseki Hurrem Sultan hazretleri! - Usłyszałam nagle, więc oboje zatrzymaliśmy się.
Kiedy rudowłosa zbliżyła się do nas skłoniłam się oddając jej szacunek. Zauważyłam, że zmierzyła mnie surowym spojrzeniem, a następnie przeniosła wzrok na syna. Kątem oka jednak zerkała w moją stronę znacząco, co od razu zrozumiałam.
- Sehzade, za pozwoleniem. - Podniosłam wzrok na Bayezida, a kiedy skinął lekko głową dygnęłam i oddaliłam się.
- Co to za dziewczyna? - Podniesiony głos sułtanki słyszałam pomimo, że byłam już kawałek od nich.
Odpowiedź bruneta już do mnie nie dotarła, gdyż mówił znacznie ciszej niż jego matka. Starając się tym nie przejmować szybkim krokiem wróciłam do pałacu, gdzie już na progu zatrzymał mnie jeden z eunuchów.
- Katarzyna hatun, przyszedł list do ciebie. - Podał mi złotą tubę ozdobioną drogocennymi kamieniami.
To nie może być list od byle kogo pomyślałam przyglądając się przedmiotowi trzymanemu w ręce. Zaintrygowana prawie biegiem dotarłam do komnaty niewolnic i siadając na swoim posłaniu w pośpiechu otworzyłam list. Królewska pieczęć...
- To od mojego ojca... - szepnęłam sama do siebie.
____________________________
Kochani, przepraszam was, że w niedzielę nie było rozdziału, ale nie wyrobiłam się ;--;
Cały tydzień mam zajęty sprawdzianami kartkówkami i wszystkim, więc naprawdę nie mam na nic czasu. Dzisiaj akurat znalazłam chwilę na napisanie rozdziału tutaj, bo nie było go w niedzielę, ale do końca tygodnia nic się już nie pojawi na żadnym opowiadaniu. W sobotę postaram się dodać kolejną część ,,Przeznaczenia", a w niedzielę pewnie wstawię coś tutaj.
Mam nadzieję, że rozumiecie. Naprawdę chciałabym mieć więcej czasu na pisanie :__:
Buziaki ;*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top