Rozdział 44
Nuriye zamrugała kilkukrotnie, przyglądając się siedzącej obok niej postaci. Znajome, szare tęczówki, z których nigdy nie potrafiła nic wyczytać, patrzyły na blondynkę z troską. Czarne włosy, zwykle ukryte pod turbanem, były w lekkim nieładzie, a granatowy kaftan ze srebrnymi zdobieniami opinał sylwetkę mężczyzny.
- Yahya? - zapytała cicho, a w jej głosie szok mieszał się z wdzięcznością za to, że przyszedł. - Co ty tu robisz?
- On ci to zrobił? - spytał, uważnie przyglądając się ranom na bladej twarzy niewiasty.
Dziewczyna spuściła wzrok, niemrawo mrucząc coś pod nosem. Wstydziła się, zażenowanie objawiało się wyraźnym rumieńcem, który pokrył policzki sułtanki. Jak mogła pozwolić, aby sługa tak ją upokorzył? Nie chciała, żeby ktokolwiek widział ją w tym stanie, pragnęła zniknąć, tak, aby nikt się nie dowiedział. To hańba dla niej samej i całej dynastii.
- Ahmed pasza pożałuje, że dopuścił się takiego występku - warknął brunet chcąc wstać, ale delikatny, niemal nieodczuwalny uścisk na nadgarstku mu to uniemożliwił.
Spojrzał w dół zauważając, że szczupłe palce Nuriye trzymają jego rękę. Poczuł w tym miejscu niesamowite ciepło, które powoli rozeszło się po całym ciele, wkrótce docierając do serca, które automatycznie przyspieszyło. Miał wręcz wrażenie, iż słychać, jak szybko bije.
- Zostań - wyszeptała błagalnie jasnowłosa, panicznie bojąc się powrotu swego męża.
Przyjaciel Mustafy, po chwilowym wahaniu, niepewnie usiadł obok osmańskiej księżniczki. Okrył jej drżące ramiona, nie pozwalając, aby zmarzła, choć w komnacie było ciepło. Blondynka niespodziewanie przysunęła się do niego, po czym wtuliła w jego klatkę piersiową. Zaskoczony Yahya początkowo nie zareagował, w końcu jednak przyciągnął ją do siebie i mocno objął, chcąc, żeby czuła się bezpiecznie. Córka padyszacha przymknęła powieki, odnajdując wewnętrzny spokój. Tysiące motyli tańczyło w brzuchu młodej kobiety, a delikatny uśmiech ozdobił jej malinowe wargi. Odetchnęła, a zdenerwowanie momentalnie ustąpiło, zupełnie tak, jakby bliskość Yahyi zdejmowała z niej cały ciężar, który został położony na jej barkach.
- On więcej cię nie skrzywdzi... - Słyszała ciepły ton głosu, który docierał do niej jakby z oddali, gdyż odpływała już do krainy Morfeusza. - Nie pozwolę na to... - dodał pewnie, lekko głaszcząc złote loki głównej bohaterki większości poematów, które napisał w ostatnim czasie.
- Masz rację, tak będzie lepiej... - odparła sennie blondynka, wygodniej układając się w jego ramionach, by po chwili zasnąć, otulona zapachem deszczu.
Padało nieustannie od kilku dni, prawie wcale się nie przejaśniało. Zielarki, lub, jak nazywali je niektórzy, wiedźmy, z którymi lubiła spotykać się sułtanka Hurrem, przepowiadały, że wkrótce zdarzy się coś, co zmieni Imperium Osmańskie. Pewna starucha mówiła wyjątkowo ciekawie, w dodatku wiele razy pomogła Roksolanie, dzięki czemu zdobyła zaufanie Rusinki. W jej słowa wsłuchiwała się ze szczególną uwagą i analizowała je, albowiem kobiecina mawiała, że nastanie ciemność, która pochłonie wszelkie złe dusze. Pozostaną jedynie dobre oraz te gorsze, którym uda się uchować przed niszczycielską siłą. Później stanie się jasność, wspaniały świt rozjaśni całe państwo, jednak czarne chmury pozostaną nad pałacem. I każdy, nawet najbardziej szlachetny człowiek, przekona się na własnej skórze, że w rezydencji władcy nie da się zaznać wiecznego szczęścia.
Ismihan
Idę przed siebie, kuszona widokiem różnokolorowych liści, wirujących na wietrze. Moje bose stopy zatapiają się w miękkiej trawie, a długi, jedwabny tren śnieżnobiałej sukni ciągnie się za mną po ziemi. Jesienne słońce oświetla mi drogę, a błękitne niebo sugeruje, iż panuje wiosna, choć mamy koniec września. Wystawiam twarz do góry i przymykam powieki, rozkoszując się tą chwilą. Dzięcioł stuka, przerywając głuchą ciszę i sprawiając, że nabieram ochoty, aby pójść dalej.
Kroczę wydeptaną, leśną ścieżką. Otoczenie wydaje się iście magiczne, jakbym znajdowała się w bajce. A może faktycznie tak jest? Kieruję się wgłąb lasu, dostrzegając rząd drzew, oddzielonych od reszty, wyróżniających się na tle innych. Zaciekawiona podchodzę bliżej, aby móc przyjrzeć się im dokładniej. Zauważam, że każde z nich ma na korze wyryte litery. Na pierwszym odnajduję napis "Sulejman", jest na tyle wyraźny, iż nie mam żadnych wątpliwości. Roślina prezentuje się mizernie, gołym okiem widać, że umiera. W wielu miejscach widnieją pęknięcia, niektóre większe, inne mniejsze. Każde na tyle głębokie, że dociera do samego środka.
Postępuję kilka kroków, oglądając pień z literami, które układają się w słowo "Hurrem". I to drzewo jest stare, ale na gałęziach spostrzegam młode listki, symbolizujące odrodzenie. Zupełnie jakby wstąpiła w nie nowa energia.
Następne drzewo wzbudza u mnie szczególne zainteresowanie, gdyż znajduje się tam imię mojego męża. Na pozór wydaje się zdrowe, jednak po dokładniejszych oględzinach dopatruję się jednej, wyraźnej rysy. Marszczę czoło, a moje serce ogarnia dziwny niepokój. Pogłębia się on, gdy obok spokojnie przechodzi dostojny lew, po czym siada na ziemi, tuż przy pniu. Omiata mnie wzrokiem przepełnionym wyższością i opiera się o potężną roślinę. Kiedy zauważa, że nie mam zamiaru odejść, z jego gardła wydobywa się donośny ryk, który aż dźwięczy mi w uszach.
Cofam się, wciąż obserwując drapieżne zwierzę, aż wpadam na coś, a kora osypuje się na glebę. Odwracam się, mając przed sobą osobliwą odmianę jabłoni, zupełnie pozbawioną owoców.
- Ismihan - czytam na głos, ze zgrozą patrząc w niebo, które po chwili przecina piorun.
Błyskawica trafia dokładnie w to miejsce, w które patrzę, rozcinając drzewo na pół. Ciarki przebiegają po moich plecach, po policzkach spływają pierwsze, duże krople deszczu. Granatowe chmury zasnuwają nieboskłon, a lew syczy, zbliżając się do mnie. Ten dźwięk paraliżuje moje ciało, nie potrafię wykonać absolutnie żadnego ruchu, choć w złotych tęczówkach majestatycznego stworzenia czai się niebezpieczeństwo. W ciągu kolejnych sekund syczenie zmienia się w kobiecy śmiech, mimo że bestia nadal ma zwierzęcą postać. Niespodziewanie odbija się od podłoża, a jego ślepia płoną żywym ogniem. Widzę w nich swoją śmierć.
- Nie! - krzyknęłam przeraźliwie, gwałtownie wybudzając się z głębokiego snu.
Łapałam płytkie oddechy, starając się uspokoić. Obrazy z sennego koszmaru powracały, ilekroć zamykałam oczy. Powodowały, że cała się trzęsłam, ich realność, a jednocześnie nieprawdziwość, wywoływała u mnie dreszcze. Nie chciałam nawet myśleć, że cokolwiek z tego, co zobaczyłam, mogłoby się spełnić. Powiadają jednak, że sny bywają prorocze. Tylko co miałyby oznaczać te tajemnicze znaki? Nie umiałam ich odczytać czy przełożyć na rzeczywistość.
- Ismihan? - Łóżko skrzypnęło, a czyjaś dłoń wylądowała na moich plecach, gładząc je z czułością. - Co się stało?
- Bayezid... - szepnęłam, momentalnie wtulając w silne ramiona ukochanego, albowiem tylko w nich czułam się naprawdę bezpiecznie.
- Jestem tu... Nie bój się... - Łagodne brzmienie jego głosu uspokajało, on był wszystkim, czego potrzebowałam do pełni szczęścia.
- Mam złe przeczucia - odezwałam się cicho, gdy zdołałam już opanować targające mną emocje. - Coś się stanie. Wiem, że to brzmi, jakbym oszalała, ale uważam, że ta zielarka ma rację.
- Moja Gwiazdo, nie wierz w te brednie. - Zaczął się bawić moimi włosami, kręcąc pojedyncze kosmyki, przy okazji lekko za nie ciągnąc, co jakoś specjalnie mi nie przeszkadzało.
- Och, ty zawsze tak twardo stąpasz po ziemi - westchnęłam z irytacją, gdyż książę nigdy nie interesował się przepowiedniami, proroctwami czy podobnymi rzeczami.
Mnie natomiast niesamowicie ciekawiło to, że ktoś może znać przyszłość. Chociaż rzadko spotykałam się z osobami, które zajmowały się taką działalnością, to jeśli już mi się zdarzyło, słuchałam uważnie, zapamiętując każdy, nawet najdrobniejszy szczegół. Jednocześnie obawiałam się, iż mogę usłyszeć coś niedobrego, co później będzie mnie prześladować, dlatego nie pytałam o swoje przyszłe losy, nie poruszałam także tematu rodziny.
- Ja po prostu myślę racjonalnie, jako następca tronu muszę kierować się przede wszystkim rozumem - odpowiedział poważnie. - A teraz wracajmy do spania. - Odsunął się, ucałował moje czoło, co robił zawsze, zanim zasnęliśmy, po czym położył się, przyciągając mnie do siebie. - Co ci się śniło? - zapytał, głaszcząc moje nagie ramię.
- Byłam w lesie i widziałam dziwne drzewa. Ozdabiały je różnorodne imiona - sułtana, sułtanki Hurrem, twoje i moje. Każda roślina była odmienna, inaczej doświadczona przez los. Potem pojawił się lew, wspaniałe zwierzę, które chciało mnie zaatakować - wyjaśniłam w skrócie, bo nie potrafiłabym racjonalnie wytłumaczyć tych osobliwych symboli, które ujrzałam.
- Może to dobry znak? Pamiętaj, że kiedyś to ja będę rządził tym państwem, a ty, będąc u mego boku, nie zaznasz już żadnych trosk ani zmartwień. - Choć było ciemno, mogłabym przysiąc, że się uśmiecha.
- Obiecujesz? - Ułożyłam rękę dokładnie tam, gdzie mogłam poczuć, jak bije jego serce.
- Obiecuję. - Dotknął mojej dłoni, mocniej przyciskając ją do swojego ciała.
- Jesteś najcenniejszą rzeczą rzeczą, jaką posiadam - dodałam jeszcze zanim usnęłam.
Niech Bóg oszczędzi nam cierpień, już dość złego przeżyliśmy pomyślałam, wsłuchując się w spokojny oddech Bayezida. Stworzyliśmy szczęśliwą rodzinę i jedyne, czego chciałam, to abyśmy tacy pozostali do końca swych dni.
Rano
- Sehzade! Sultanym! - Głośne dobijanie się do drzwi obudziło nas oboje.
Podniosłam się do pozycji siedzącej, całkowicie rozbudzona. Zerknęłam na ukochanego, który widocznie też został wyrwany ze snu. Chciał wstać, ale gestem pokazałam mu, że sama dowiem się o co chodzi i podniosłam się z królewskiego łoża. Podeszłam do drewnianych wrót, przecierając zaspane oczy i poprawiając rozczochrane włosy. Sądząc po widoku z okna, gdzie słońce powoli wstępowało na nieboskłon, był wczesny poranek.
- Co się dzieje? - zapytałam ospale, wychylając się na korytarz, gdzie stała wyraźnie zdenerwowana Derya hatun.
- Pani, wybacz, że was budzę, ale w pałacu jest straszne zamieszanie. Mówią, że coś się stało z padyszachem - wydyszała, łapiąc krótkie, urywane oddechy.
- Co ty mówisz? - Zmarszczyłam brwi, w jednej chwili wracając do stanu pełnej świadomości.
- Cały harem aż huczy, nigdzie nie widać sułtanek, Afife hatun, Fahriye kalfa i Sumbul aga też gdzieś przepadli - wyjaśniła przejęta służka.
- Rozumiem - odparłam spokojnie, choć w środku cała dygotałam. - Wracaj do mojej komnaty, ty i Esma nie zostawiajcie dzieci samych - poleciłam, a gdy zniknęła mi z oczu, wróciłam do sypialni księcia.
- Co się stało? - spytał właściciel pokoju, nadal siedzący na swym posłaniu, przykryty satynową pościelą w kolorze purpury.
- Podobno sułtan zaniemógł - wyjawiłam, nerwowo zaciskając palce na cienkiej tkaninie swojej sukni.
Książę od razu zerwał się na równe nogi, odrzucając kołdrę na bok. Pośpiesznie podszedł do szafy, wyjmując z niej pierwszą koszulę, jaka wpadła mu w ręce. Założył ją, prędko zapinając guziki swego odzienia. Obserwowałam to wszystko, nie mając pojęcia co mogłabym zrobić, żeby chociaż trochę go uspokoić. Wiedziałam jednak, że wrodzona porywczość mego ukochanego przejawiała się właśnie w takich, stresujących sytuacjach i prawdopodobnie nic nie pomogłoby mu zapanować nad silnymi uczuciami, które niewątpliwie nim targały.
- Chodź ze mną, trzeba dowiedzieć się czegoś więcej - rzucił, szybko opuszczając pomieszczenie, w którym się znajdowaliśmy.
Podążyłam za nim, starając się nadążać, ale tempo, jakie wyznaczył, było szaleńcze. Nawet strażnicy, niosący broń, ale i wysportowani, nie byli w stanie dotrzymać mu kroku. Miało to także swoje plusy, bo dzięki temu zanim upłynęło pięć minut, dotarliśmy pod izbę władcy tego potężnego imperium.
Pod nią zgromadzone były osoby, o których wspominała moja służąca. Sułtanka Hurrem, odziana w granatową suknię, stała najbliżej drzwi, wpatrując się w nie, jakby były to bramy raju. Zaraz obok znajdowała się Mihrimah, która musiała niedawno przyjechać, bo miała jeszcze na sobie pelerynę. Między sułtankami kręcił się znajomy eunuch, drepcząc z kąta w kąt, co chwila wznosząc wzrok ku górze. Fahriye kalfa, jak zwykle opanowana, czuwała przy ognistowłosej Rusince, gotowa spełnić każdą jej zachciankę.
- Matko, siostro? - Bayezid podszedł do swojej rodziny, patrząc to na Roksolanę, to na sułtankę słońca i księżyca. - Co z ojcem?
Zbliżyłam się do swojej przyjaciółki, dopiero wtedy dostrzegając łzy spływające po jej bladym licu. Nic nie mówiąc wtuliła się we mnie, co było jasnym znakiem, że stało się coś okropnego.
- Synu - szepnęła Hurrem, spoglądając na swego najstarszego męskiego potomka. - Sulejman... Nie chciał się obudzić... Medyk... - mówiła chaotycznie, co kilka słów gubiąc sens wypowiedzi przerywanej szlochem, który samoistnie wyrywał się z gardła Europejki.
- Matko, uspokój się. - Książę pogładził drżące ramiona rodzicielki, chcąc w ten sposób dodać ulubienicy władcy otuchy. - Ojciec z pewnością z tego wyjdzie.
- Oby, moje dziecko, oby... - odpowiedziała zrezygnowana, ze smutkiem kręcąc głową.
- Mihrimah... - zaczęłam cicho, czując, jak bardzo się trzęsie. - Nie zamartwiaj się na zapas, musimy wierzyć, że nasz pan przezwycięży chorobę - dodałam mając nadzieję, że tym zdaniem choć odrobinę poprawię humor swojej powiernicy.
- Obyś miała rację. - Pociągnęła nosem i odsunęła się pod karcącym spojrzeniem Roksolany, która nawet w takim momencie demonstrowała swą niechęć w stosunku do mojej osoby.
Nagle drzwi, przez które chciała przejść każda z mieszkających w seraju nałożnic, otworzyły się, a starszy, siwiejący mężczyzna pojawił się wśród nas, oddając szacunek zgromadzonym członkom panującej dynastii.
- Mów co z sułtanem - powiedziała twardo Rusinka, z przerażeniem wpatrując się w medyka, który swym wyrazem twarzy nie zdradzał niczego.
- Niestety, dziesiąty padyszach Imperium Osmańskiego, sułtan Sulejman Chan, nasz Prawodawca, syn sułtana Selima Chana i sułtanki Ayse Hafsy, zmarł tej nocy. Moje kondolencje.
________________________
Witajcie!
Ostatnio mam ogromny przypływ weny na to opowiadanie, więc nie marnuję jej i piszę, lecąc z rozdziałami jak burza. Mam nadzieję, że wam się to podoba :D
Ach, dużo się dzieje. Przede wszystkim, Sulejman nie żyje. Ja wiem, nikogo z was to nie martwi, ale to zaćmienie faktycznie oznaczało jego odejście, bo jakby nie patrzeć, zrobił wiele dla państwa i był wspaniałym władcą. Okoliczności śmierci wyjaśnią się dopiero za jakiś czas, ale już możecie zgadywać, co sprawiło, że zmarł. I zaznaczam, że nie są to przyczyny naturalne ;3
I tak, do Nuriye przyszedł Yahya. I tak, nasz Yahya jest zakochany w sułtance i to dla niej pisał te wiersze. Po prostu jest nieśmiały i nawet sam przed sobą nie chciał się do tego przyznać. Ostatnio skrzydziłam naszą Nuri, i to bardzo, to teraz ma odrobinę szczęścia. Co nie oznacza, że będzie już pięknie i kolorowo, bo ona przecież ma męża. Ahmed pasza nie wyparował, także spodziewajcie się, że jeszcze powróci c;
Sen Ismihan. Jest tajemniczy, dziwny... Jakieś drzewa, lew, zmienna pogoda. O co może chodzić? Ktoś z was ma jakiś pomysł? Piszcie, chętnie poczytam!
I najważniejsze - kto przejmie władzę? Bayezid, wybrany przez ojca, wspierany przez najsilniejszą sułtankę w pałacu czy Mustafa, bardziej doświadczony, cieszący się sympatią janczarów?
To tyle, co mam wam do powiedzenia. Ja uciekam, niecierpliwie czekając na mecz naszej reprezentacji z Kazachstanem <3
PS Rozdział z dedykacją dla GevherhanSultana, która odgadła moje zamiary ;)
Buziaki ;*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top