Rozdział 35
Trzy dni później, Mihrimah
Kolejne zimne noce spędzone w obskurnym lochu, przy braku dziennego światła, w brudnej, wygniecionej sukni. Sama już dawno bym oszalała, tylko dzięki obecności Bali beya zachowałam zdrowy rozsądek. Nie byłam w stanie określić ile czasu minęło od naszego porwania. Od Rustema dowiedzieliśmy się, że sułtan wyjechał na wojnę wraz z moimi braćmi, przy czym stwierdził również, że w tych okolicznościach nikt nas nie znajdzie, albowiem to on prowadzi poszukiwania. Nie wierzyłam w to, przyrzekłam sobie, że dopóki nie umrę, nadzieja nie zniknie.
Oparłam głowę na ramieniu bruneta, który już wiele razy został poturbowany przez wielkiego wezyra lub jego ludzi, którym nie spodobał się fakt, że ma odwagę bronić mojego honoru.
- To moja wina - odezwał się nagle, a jego wypowiedź wprawiła mnie w zdziwienie. - Miałem cię chronić, a tymczasem naraziłem cię na ogromne niebezpieczeństwo. Wszystko przez to, że pozwoliłem uczuciom przejąć nade mną kontrolę. Wybacz mi - szepnął, przeczesując palcami moje włosy.
- O czym ty mówisz? - Zmarszczyłam brwi nadal przytulając się do niego, to dawało mi choć odrobinę ciepła.
- Nie mam powodu, aby dłużej ukrywać przed tobą prawdę. Mój przyjazd nie był przypadkowy, pewien człowiek zlecił mi pilnowanie cię, szczególnie przed twoim mężem. Był pewien, że wkrótce sprawy przybiorą zły obrót, a on będzie stanowił zagrożenie - wyznał, a ja momentalnie odsunęłam się patrząc na niego w osłupieniu.
- To wszystko było kłamstwem? Oszukiwałeś mnie przez cały ten czas? - pytałam, kręcąc głową.
- Niezupełnie. Moja miłość do ciebie nie była udawana, gdyby nie ona, lepiej wykonałbym swoją misję. Zaślepiła mnie, sprawiła, że przestałem zwracać uwagę na pewne rzeczy, które powinny mnie zaniepokoić - wyjaśnił, lecz nadal nie byłam przekonana.
- Kto za tym stoi? - zapytałam natychmiast.
- Nie wiem. Nigdy nie pokazał mi swojej twarzy, ale miał dobre zamiary, jestem tego pewien. Zaufaj mi, tak, jak ja zaufałem jemu - poprosił, na co westchnęłam ciężko.
Oparłam się o kamienną ścianę chcąc sobie to poukładać. Ktoś kazał mu mnie strzec, jakimś cudem przewidział niecne zamiary Rustema i próbował mnie przed nimi uchronić, ale na próżno. Przeszkodą okazało się moje zauroczenie z dzieciństwa, które zostało odwzajemnione.
- Chciałeś dla mnie jak najlepiej - stwierdziłam łagodnie. - I nawet, jeśli przez to mam zginąć, to nie żałuję. Chwile spędzone w tej przeklętej piwnicy, na przekór rozumowi, były jednymi z najpiękniejszych w moim życiu. Wystarcza mi twoja obecność - dodałam cicho.
- Nie pozwolę na to. Przysięgam, uwolnię cię stąd - szepnął całując mnie w czoło.
Ta chwila względnego spokoju nie trwała długo, bowiem Rustem postanowił nam o sobie przypomnieć. Wszedł do celi dumny jak paw, w kaftanie z najlepszych materiałów i z pierścieniami na palcach obu dłoni.
- Ile będziesz nas tu trzymał? - zapytałam z wyrzutem.
- Jak już wspominałem, to nie ode mnie zależy - odparł tak, jakby nie było w tym jego winy.
- Po co przyszedłeś? - warknął szambelan, gniewnie zaciskając pięści.
- Chciałem sprawdzić jak się miewacie - stwierdził. - A ty uważaj do kogo mówisz. Jestem najważniejszym przedstawicielem sułtana, nie twoim sługą - mruknął, po czym odwrócił się napięcie zostawiając nas samych.
- Wyjdziemy stąd. Oboje - zapewniłam patrząc w ciemne oczy swojego ukochanego, choć sama powoli przestawałam być dobrej myśli.
To trwało zdecydowanie zbyt długo.
Ismihan
- Nie musisz chodzić za mną krok w krok! - Krzyknęłam zdenerwowana przeszywając mężczyznę chłodnym spojrzeniem.
- Wybacz, książę kazał mi się tobą opiekować - odpowiedział jak zwykle, spokojnie i bez większych emocji.
- Nie jestem dzieckiem! - Wybuchłam, pośpiesznie wychodząc z pałacu.
- Jeśli coś by ci się stało, wielu ludzi, w tym ja, straciłoby głowę. Zwłaszcza, że nosisz w sobie potomka Osmanów. - Jastrząb nie odpuszczał, nadal uparcie podążał za mną, choć wyraźnie mu tego zabroniłam.
- Nic mnie nie obchodzą rozkazy Bayezida - odburknęłam kierując się w stronę lasu.
- Pani, muszę ci towarzyszyć czy tego chcesz, czy nie. W razie potrzeby uchronię cię przed czyhającymi zagrożeniami. - Zbliżył się do mnie, jednak nadal pozostawał nieco w tyle.
- Chcę pobyć sama, nie rozumiesz? - Zatrzymałam się gwałtownie, na co on również przystanął.
- Niestety, to mój obowiązek - wytłumaczył po raz kolejny.
Zrezygnowana udałam się w głąb dzikiego boru, jednak nie dane mi było pospacerować. Ledwie się oddaliłam, mój towarzysz poprosił, abym zaczekała, a sam podszedł do stojącego niedaleko strażnika. Wartownik powiedział coś do niego, po czym wierny sługa mojego przyszłego męża pozwolił mu odejść, a następnie dołączył do mnie.
- Coś się stało? - spytałam widząc jego minę.
- Sułtanka Hurrem pilnie wzywa cię do siebie. Podobno to ważne - przekazał mi, a ja zaczęłam się zastanawiać, czego ta zielonooka żmija może ode mnie chcieć.
- Czyli nic nie będzie z mojej wędrówki. - Wypuściłam głośno powietrze, psychicznie przygotowując się na spotkanie z Ruską wiedźmą, jak nazywali ją mieszkańcy stolicy. - A więc chodźmy - dodałam i niechętnie wróciłam do seraju.
Nie miałam ochoty na przebywanie w budynku. Te mury kryły wspomnienia, wciąż przypominały mi zarówno o dobrych, jak i złych wydarzeniach. W środku dopadała mnie straszna tęsknota, potworne poczucie pustki, którego nic nie potrafiło wypełnić. Ogarniała mnie dziwna melancholia, pragnęłam porozmawiać z Mihrimah, a jeszcze bardziej znaleźć się w ramionach Bayezida, w których czułam się bezpiecznie...
- Sumbul aga - zwróciłam się do eunucha, który, jak to miał w zwyczaju, czuwał przy wejściu do sypialni swojej ulubionej sułtanki. - Każ rozdać w haremie lokmę szerbet - poleciłam.
- Z jakiej okazji? - zainteresował się.
- Ogłoś, że spodziewam się dziecka. - Uśmiechnęłam się, a następnie przekroczyłam próg pomieszczenia, w którym oczekiwałam zastać jedynie żonę padyszacha.
Wbrew moim przypuszczeniom za drzwiami było dość tłoczno i chyba czekano już tylko na mnie. Oprócz Hurrem, znajdowały się tam prawie wszystkie sułtanki. Prześledziłam wzrokiem po każdej z nich, rozpoznając je. Po prawej siedziała Rumeya nerwowo stukająca palcami o kolano, a obok niej Fatma Sanaz, która zauważając mnie posłała mi ciepły uśmiech. Po drugiej stronie spoczywała Nuriye wraz z Nurbanu, która jednak odcięła się od swoich towarzyszek patrząc wyczekująco na matkę następców tronu.
- Siadaj, Ismihan. - Wskazała mi miejsce przy sobie, co wydało mi się dosyć dziwne, ale posłusznie zajęłam je rozważając wszelkie powody, dla których mogłaby zwołać to zgromadzenie.
Przez dłuższą chwilę milczała, a gdy przemówiła, jej głos drżał, jakby niedawno płakała.
- Jak wiecie, sułtan wyruszył wraz ze swoimi synami na wyprawę przeciw Persji. Mieli dotrzeć do granicy, a wtedy przekazać wielkiemu wezyrowi wieści i kierować się dalej. Niestety, coś poszło nie tak - przerwała zerkając w górę, dzięki czemu atmosfera stała się napięta. - Wjeżdżając na teren wrogiego państwa wpadli w zasadzkę. Wczoraj przyszła wiadomość, jest wielu rannych, poza tym... - urwała, ukradkiem ocierając łzy. - Prawdopodobnie padyszach i książęta odnieśli poważne obrażenia, możliwe, że ktoś z nich przeniósł się na tamten świat.
W momencie, w którym skończyła swoją wypowiedź, zapanowała głucha cisza. Zdawało mi się, że nikt nawet nie oddychał. Myślę, że wszystkie poczułyśmy to samo - nasze serca przestały bić dokładnie w tym samym czasie.
Pierwsza zerwałam się z kanapy i bez słowa wybiegłam, zostawiając pozostałe kobiety w stanie odrętwienia. Żadna z nich nie próbowała mnie zatrzymać, każda cierpiała niemniej ode mnie. Słona ciecz spływała po moich policzkach, a ja wprost nienawidziłam samej siebie. Jak mogłam pozwolić mu wyjechać, kiedy było między nami tak źle? Chciał to naprawić, a ja uniosłam się dumą, odmawiając. I byłam pewna, że nigdy nie będę niczego żałować bardziej.
- Pani, dokąd się znowu wybierasz? - zdumiał się Jastrząb, gdy minęłam go w głównej bramie.
Zignorowałam to podążając w kierunku stajni, ale dogonił mnie i złapał za nadgarstek, czym zmusił do zatrzymania się.
- Proszę, zostaw mnie. Muszę tam jechać, rozumiesz? Chcę być przy nim - wyszeptałam błagalnie wpatrując się w jego czekoladowe tęczówki.
- To zbyt niebezpieczne, pani. Jesteś w ciąży, nie możesz narażać dziecka - oznajmił zdecydowanie, spuszczając wzrok i puszczając moją rękę.
- Kochałeś kiedyś kogoś? - spytałam cicho, a gdy nieznacznie skinął głową, kontynuowałam. - W miłości nie ma czasu na zastanawianie się. Ona prowadzi cię przez ciemne zakamarki pełne strasznych potworów, nie oszczędza, rani. Jednak kiedy przejdziesz przez ścieżkę wypełnioną cierpieniem, dostaniesz najwspanialszą nagrodę - szczęście u boku tej jedynej osoby, która może sprawiać ci ból, a ty i tak będziesz do niej wracał - skończyłam.
- Pani, ja rozumiem. Przekazano mi tę straszną nowinę i wiem, że nie zdołam cię powstrzymać przed podróżą do Persji. Pozwól mi chociaż ci towarzyszyć - zaproponował, na co po zastanowieniu, zgodziłam się.
- Uprzedzam, że chcę dotrzeć tam jak najszybciej, najlepiej przed zachodem słońca. Dlatego też nie planuję żadnych postoi - zastrzegłam od razu, ale dobrze wiedziałam, że on był do tego przyzwyczajony.
- Oczywiście - odparł pokornie, a ja wzięłam głęboki oddech podchodząc do Elmasa, który na mój widok zarżał radośnie.
Ostatnio poświęcałam mu każdy wolny moment, więc bardzo się ze sobą zżyliśmy. Zabrałam się za czyszczenie jego czarnej sierści, a następnie osiodłałam go i sprawnie wsiadłam na jego grzbiet. Przy siodle przymocowałam łuk oraz torbę z najpotrzebniejszymi rzeczami, którą przyniósł Jastrząb. Zerknęłam na mężczyznę, który już siedział na swej kasztanowej klaczy. Za pasem umieszczony miał sztylet.
- Ruszajmy - zdecydowałam popędzając ogiera, który ochoczo pogalopował przed siebie.
Kilka godzin później
Mimo zmęczenia i nadchodzącego zmroku, od wyjazdu ze stolicy nie zrobiliśmy ani jednego przystanku. Czasem zwalnialiśmy, aby napić się czy dać odpocząć koniom.
- Jesteśmy blisko celu - powiadomił mnie mój współtowarzysz, a jego słowa dodały mi siły, której powoli zaczynało brakować.
Wkrótce rozciągnął się przed nami krajobraz, którego tak wyczekiwaliśmy. Kilkanaście metrów dzieliło nas od obozu rozbitego przez padyszacha, książęta oraz jego ludzi. Słysząc tętent kopyt, zaalarmowani janczarzy wyciągnęli broń otaczając największy z namiotów, który zapewne należał do Sulejmana. Rumaki wyhamowały, a my wreszcie poczuliśmy grunt pod nogami.
- Kim jesteście? - zawołał hardo jeden z żołnierzy, podchodząc bliżej.
- Pokłoń się, głupcze. Masz przed sobą sułtankę Ismihan - pouczył go Jastrząb, a wszyscy strażnicy prędko oddali mi należny szacunek.
- Wybacz, pani, nie spodziewałem się ciebie tutaj. Co cię sprowadza? - zapytał podziwiając swoje buty.
- Muszę zobaczyć się z księciem Bayezidem - wyjaśniłam słabo, albowiem nie czułam się najlepiej.
- Oczywiście. - Gestem wskazał mi drogę, którą podążyłam, wkrótce znajdując się na miejscu.
Minęłam czuwających wartowników, niepewnie wchodząc do środka. Obawiałam się, iż zastanę tam widok, którego długo nie będę potrafiła wymazać z pamięci. Jednak, mimo moich obaw, wszystko było w porządku. Bayezid pochylał się nad mapą, a słysząc kroki, spojrzał w moją stronę.
- Ismihan? - zdziwił się obchodząc stolik, aby móc stanąć przy mnie. - Co ty tutaj robisz?
- Dzięki Bogu, żyjesz... - wyszeptałam odczuwając niewyobrażalną ulgę.
- Mam się dobrze, ale ty chyba nie. Jesteś blada - zauważył marszcząc brwi. - Dlaczego naraziłaś się na... - urwał, bo jego wypowiedź została przerwana.
Niespodziewanie poczułam rozrywający ból i krzyknęłam, zginając się w pół. Oddychałam płytko i szybko, nie mogąc złapać tchu. Trzymałam się za brzuch i wiedziałam, że coś złego dzieje się zarówno ze mną, jak i z dzieckiem.
- Straże! - wezwał Bayezid, lecz to jedyne, co pamiętam.
Później była już tylko ciemność.
_______________________________
Witajcie!
Znów rozdział tutaj, tak :D Mam wenę na to opowiadanie, więc piszę. Jednak chcę też zająć się moim drugim opowiadaniem, a niebawem chciałabym również zacząć pisać Kader (tak, zdecydowałam się jednak kontynuować tę historię, która miała być tylko one-shotem).
Znowu sporo się dzieje ^^ Mihrimah nadal uwięziona, a tymczasem do stolicy przychodzi straszna wiadomość - sułtan i jego synowie zostali napadnięci po przekroczeniu granicy. Czy to tylko plotka i naprawdę nic im nie jest? No i co z Ismi oraz dzieckiem? Tego dowiecie się w kolejnym rozdziale, ale oczywiście możecie pisać swoje pomysły, chętnie je poczytam ;3
Koniecznie zostawcie opinię w komentarzu!
Buziaki ;*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top