Rozdział 20

Mihrimah

Październik był chłodnym miesiącem, a późna jesień powoli zmieniała się w zimę. Drzewa były już praktycznie pozbawione liści, trawa już nie tak zielona jak latem, a kwiaty zapadły w sen, aby obudzić się wiosną. Słońce nie zamierzało wyłonić się zza ciężkich chmur zwiastujących deszcz. Zimny, porywisty wiatr wprawiał w ruch nagie gałęzie i płoszył siedzące na nich ptaki. Mając dość wiecznie rozwianych włosów narzuciłam kaptur granatowej peleryny, która idealnie pasowała do mojej sukni w kolorze nieba i biżuterii ozdobionej szafirami. Potrzebowałam chwili aby pobyć sama, przemyśleć wydarzenia ostatnich dni i odpocząć od haremu, w którym nawet ściany miały uszy. W towarzystwie dwóch najwierniejszych służących i jednego strażnika miałam zamiar udać się na targ i tam, wśród setek nieznanych twarzy, odciąć się od seraju i na chwilę przenieść się do zupełnie innego świata, gdzie nie byłam już sułtanką, a zwyczajną dziewczyną, jedną z wielu. I myślałam. Zastanawiałam się nad swoim życiem, które wcale nie było usłane różami, jak myślą ci, którzy mnie nie znają. Każdy dzień wypełniony był zadaniami do wykonania, obowiązywały mnie sztywne zasady i każdy oczekiwał ode mnie właściwego zachowania. Czasem chciałam bez obawy płakać w poduszkę, krzyczeć czy całą dobę spędzić w łóżku. Nie mogłam. Musiałam wstać i wymalować na twarzy sztuczny uśmiech, nawet jeśli w środku rozpadłam się na tysiące kawałków. Matka, ojciec, bracia. Nikt nie dostrzegał mych wiecznie smutnych oczu, spuszczonego wzroku, nielicznych łez pod powiekami. A może ja nie chciałam się przed nimi otworzyć? Jednak nawet jeśli bym chciała, jak miałabym to zrobić, kiedy rodzina nie była rodziną? Matka nie była matką, a władczynią haremu. Ojciec sułtanem, przed którym musiałam czuć respekt, a bracia książętami, których byłam zobowiązana chronić za cenę własnego życia. Nie mogłam ufać nawet człowiekowi, z którym połączył mnie Bóg. Zbyt wiele razy kłamał, zdradzał i intrygował za moimi plecami. Rozwód byłby moim wybawieniem, ale nawet nie śmiałabym prosić o zgodę na niego. Chyba że w moim życiu pojawiłby się ktoś, dla kogo moje serce zabiłoby mocniej... A tym kimś był i na zawsze pozostanie Bali bey podpowiadała moja podświadomość, którą usilnie starałam się zagłuszyć, ale ona wciąż nie milkła. Bali bey w dzieciństwie był wszystkim, czego pragnęłam. Teraz stał się tym, czego najbardziej się obawiałam. Moją zgubą, utrapieniem, utraconą wolnością. Tlenem, bez którego nie potrafiłam oddychać i który jednocześnie mnie dusił.

Docierając do celu przegoniłam myśli, które dręczyły mnie od dłuższego czasu i zajęłam się oglądaniem poszczególnych stanowisk. Tu perskie dywany, tam drogocenne klejnoty, a obok świeże pieczywo. Sprzedawcy przekrzykujący się i oferujący swoje towary oraz klienci zastanawiający się nad zakupem produktów. Jakby na przekór logice właśnie pośród tego zamieszania i hałasu odnalazłam spokój. Dotykałam delikatnych materiałów nadających się na piękne stroje, słuchałam pochwał kierowanych pod adresem padyszacha i odnajdywałam się na nowo. Nie jako Mihrimah, córka wspaniałego Sulejmana i pięknej Hurrem oraz siostra następców tronu. Znalazłam w sobie cząstkę przeciętnej obywatelki Imperium Osmańskiego, która zakwitła we mnie zupełnie niespodziewanie. I obiecałam sobie, że już nigdy jej nie utracę.

- Witaj, jak sprzedaż? - zapytałam życzliwie starszego mężczyznę przy stoisku z pięknymi tkaninami.

- Dzięki Bogu bardzo dobrze. Kiedy sułtan zachorował wszyscy baliśmy się, że zostaniemy z niczym, ale na szczęście książę Bayezid zapewnił nam wszystko, czego potrzebowaliśmy. Niech Bóg da mu długie życie. - Rozpromieniłam się słysząc tak pozytywne słowa kierowane pod adresem mojego brata.

- Amen - odparłam będąc dumna z Bayezida, który doskonale zastępował naszego ojca. - Miłej pracy - dodałam radośnie i oddaliłam się podchodząc do Emira, mojego oddanego sługi, który mi towarzyszył.

- Pani, wracajmy już - odezwał się cicho. - Niedługo się ściemni.

Zgodziłam się, więc udaliśmy się w stronę pałacu. Rozważając wszelkie za i przeciw, w końcu postanowiłam zobaczyć się z Bali beyem i stawić czoła przeznaczeniu. Najwyższa pora na poważną rozmowę, która, mam nadzieję, wyjaśni wszystko między nami. Nie mogłam się spóźnić, a godzina spotkania zbliżała się nieubłaganie. Musiałam przygotować się również na dręczące pytania Rustema i na kolejne zapewnienia, że jestem mu wierna. Przez te wszystkie lata nawet nie pomyślałam o spędzeniu nocy z innym, kiedy on często odwiedzał tawernę, a każde takie wyjście kończyło się awanturą. Byłam na przegranej pozycji, mój mąż zawsze uważał, że to przeze mnie spotyka się z innymi kobietami. Twierdził, że nie spełniam jego oczekiwań. Fakt, ostatni raz pozwoliłam mu się dotknąć przed narodzinami naszej córki, a minęło już dziewięć lat, w ciągu których nie pragnęłam jego bliskości. Małżeństwa z przymusu rzadko kiedy okazują się szczęśliwe, zazwyczaj przynajmniej jedna osoba cierpi w tej złotej klatce, której nie sposób otworzyć.

Przekraczając bramę pałacu od razu skierowałam się do ogrodu, nawet nie wchodząc do budynku. Nie miałam powodu, a poza tym spieszyłam się, a tam mogłabym spotkać kogoś, kto by mnie zatrzymał. Po chwili znalazłam się blisko fontanny. Ta część była dobrze ukryta przez otaczające ją rośliny, dlatego tak często była wybierana jako miejsce schadzek. To tutaj moja ciotka Hatice w tajemnicy widywała się z Ibrahimem paszą, tu moja matka rozmawiała z Rustemem, a teraz ja miałam tu rozmówić się z tym, który skradł część mojej duszy. Dostrzegłam go będąc zaledwie kilka kroków od niego, a me serce mimowolnie zabiło mocniej. Przykazałam Asmin, Elif i Emirowi wejść do środka, a sama podeszłam do najwierniejszego przyjaciela sułtana. Zauważając mnie pochylił głowę z szacunkiem, na co skinęłam lekko splatając dłonie przed sobą.

- Chciałeś mnie widzieć - zaczęłam starając się by mój głos był wyniosły i chłodny.

- Wciąż przypominam sobie twoje słowa i zastanawiam się dlaczego je wypowiedziałaś - wyjaśnił przyglądając mi się z uwagą.

- Pamiętasz co powiedziałam ci przed twoim wyjazdem? - zapytałam, a kiedy przytaknął, kontynuowałam. - Przyrzekłam, że jeśli wrócisz aby znów sprawiać mi ból, odejdę z tego świata. Uznałeś to za puste słowa dziecka, za które mnie uważałeś. Ale ja nie mam nic do stracenia prócz mojej córki, która na szczęście zostanie w dobrych rękach. Znów tu jesteś, a ja ponownie szlocham przez ciebie. Przekonasz się, że zawsze dotrzymuję złożonych obietnic - zakończyłam swoją wypowiedź i odwracając się gwałtownie zrobiłam krok do przodu.

Chciałam odejść, jednak zostałam zatrzymana przez dotyk jego silnych rąk. Przeszedł mnie dreszcz. Tak bardzo pragnęłam jego bliskości, że nawet ten drobny gest wywołał u mnie uczucia, które tak długo skrywałam. Nie było tu nikogo przed kim musiałabym udawać. Wybuchłam, a wszystko, co było głęboko we mnie wydostało się na zewnątrz. Bali bey złapał mnie za ramiona, a ja zaczęłam wyrywać się i krzyczeć.

- Nienawidzę cię, tak bardzo cię nienawidzę! - Biłam go pięściami po klatce piersiowej, ale nie robiło to na nim żadnego wrażenia. - Odrzuciłeś córkę sułtana, każę ściąć ci głowę! Jesteś okropny, nie dałeś nawet znaku życia! Jak mogłeś mi to zrobić?! - Każde słowo wyrażało jak bardzo męczyłam się kiedy odszedł. - Nienawidzę cię... - wyszeptałam w końcu się uspokajając i ukrywając w jego ramionach by choć na moment poczuć to wyjątkowe ciepło, które ukoiło moje zszargane nerwy.

Trzęsłam się, a moje łzy spływały na czarny kaftan, który szybko zrobił się od nich mokry. Wreszcie wyrzuciłam z siebie wszelkie emocje i ogarnął mnie błogi spokój, który utraciłam w dniu, w którym odszedł. A on po prostu tulił mnie do siebie cierpliwie czekając aż będę w stanie się odezwać.

- Wybacz - rzekłam speszona kiedy dotarło do mnie co właśnie zrobiłam i jak bardzo sobie tym zaszkodziłam.

Naiwne dziecko pomyślałam czerwieniąc się ze wstydu i upokorzenia. Co mi to dało? Równowagę psychiczną. Jednak straciłam o wiele więcej. Jeśli ktokolwiek się o tym dowie... Co on sobie o mnie pomyśli..? W jego oczach stanę się jeszcze bardziej dziecinna niż byłam wcześniej. Aczkolwiek jednego rozwiązania nie przewidziałam...

Uniosłam głowę, a jego ciemne tęczówki niemal płonęły. Troska pomieszana była z czymś, czego nigdy wcześniej tam nie dostrzegałam. Lustrował mnie wzrokiem pełnym pożądania. Łącząc nasze wargi w pocałunku złamał wszelkie reguły, a ja poddałam się temu odcinając się od życia sułtanki, matki i żony. Oddałam mu się cała, choć już wcześniej fragment mnie samoistnie stał się częścią jego wnętrza. Nic się nie liczyło, nic nie mogło przerwać tego momentu, który był przeze mnie wyczekany i wymarzony. W świetle księżyca tragiczni kochankowie odnaleźli swoje przeznaczenie, a dwie połówki jednej duszy znów połączyły się w całość.

Katarzyna

Kolejna bezsenna noc spędzona w sypialni Bayezida, znów obserwowaliśmy razem gwiazdy. To było nasze ulubione zajęcie kiedy oboje mieliśmy problemy ze snem. Po prostu wiedzieliśmy, ze ta druga osoba również nie może oddać się w objęcia Morfeusza. Strażnicy już nawet nie dziwili się kiedy po prostu otwierałam sobie drzwi i bez pukania wchodziłam do komnaty księcia, gdy nawet jego matka musiała się zapowiadać. Byłam jego powiernicą, przyjaciółką, jedyną, która zna go lepiej niż on sam. Potrafiłam wyczytać wszystko patrząc jedynie na jego zachowanie, sposób poruszania się, ton głosu. Nie mógł mieć przede mną tajemnic, z resztą nie miał powodu aby coś przede mną ukrywać. Wiedział, że może mnie obdarzyć bezgranicznym zaufaniem, którego nigdy nie zawiodę. Nie mogłam zauważyć, że ktoś bacznie mnie obserwuje. Wtedy jeszcze nie wiedziałam co mnie czeka, jednak wkrótce miałam się o tym przekonać. Wrogowie nie znają litości.

____________________________________
Dodaję wam kolejny rozdział i idę spać c;
Kochani na początek taka mała informacja. Jestem chora, więc jeśli będę się czuła na siłach, to będę pisać i postaram się dodawać rozdziały dosyć często. Cały dzień siedzę w domu, więc mam czas.
A wy piszcie co myślicie o rozdziale. Zaskoczeni takim obrotem spraw? :3
9 komentarzy = next.
Buziaki ;*

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top