Rozdział 18

Sięgnęłam po upragniony kawałek materiału, który był przyjemnie miękki w dotyku. Miałam wrażenie, że czas się zatrzymał. Niby głupia chustka, a dla mnie była cenniejsza od wszystkich klejnotów tego świata. Przeniosłam się do krainy marzeń, gdzie Bayezid trzymał mnie w swych silnych ramionach i zapewniał o swojej miłości. Dopiero kiedy pozostałe dziewczyny wychodziły już z komnaty zeszłam na ziemię. Pośpiesznie podniosłam się i dygnęłam z zamiarem dołączenia do reszty nałożnic.

- Zaczekaj. - Jego głos sprawił, że zastygłam w bezruchu.

Serce biło mi jak szalone, a oddech był krótki i niespokojny. Pozwól mi odejść, muszę się uspokoić błagałam w myślach. Zaraz zrobię lub powiem coś niestosownego i tyle będzie z mojego pójścia do alkowy denerwowałam się. Ledwo panowałam nad emocjami i bałam się, że lada moment wydostaną się na zewnątrz, co mogło wszystko zepsuć. Książę tymczasem odprawił Afife hatun, która wcześniej przyglądała się naszemu występowi. Kobieta posłusznie wróciła do swoich obowiązków, więc zostaliśmy sami. Kiedy zbliżył się do mnie automatycznie podniosłam wzrok. Jego ciemne tęczówki przeszywały mnie na wylot wywołując u mnie nieznane dotąd uczucia. Pragnęłam zasmakować jego ust, poczuć jego dotyk na swojej skórze... Dlaczego nie mogę spędzić tu już tej nocy? zastanawiałam się.

- Chcę cię zobaczyć - odezwał się po dłuższym milczeniu zbliżając rękę do mojej twarzy.

Dotknęłam jego dłoni nie pozwalając na to. Przyglądał mi się zdziwiony, zapewne nikt wcześniej nie ośmielił się sprzeciwić jego woli. Gdyby wiedział... pomyślałam smutno. Często miałam odmienne zdanie niż on i zawsze otwarcie mu o tym mówiłam, a on przyjmował to ze spokojem. W tamtej chwili jednak nie byłam Katarzyną, tylko nieznajomą tancerką, przed którą otworzył drzwi swojej komnaty. Pokręciłam delikatnie głową dając mu do zrozumienia, że moją tożsamość pozna dopiero następnego dnia. Następnie ponownie oddałam mu szacunek i opuściłam pokój. Byłam pewna, że będzie zastanawiał się komu podarował przepustkę do alkowy. I dobrze.

W doskonałym nastroju dotarłam do sali niewolnic. Przyciągając zazdrosne i wrogie spojrzenia przebrałam się w koszulę nocną. Nie przejmowałam się tym, że wszystkie szeptały na mój temat. Byłam najszczęśliwszą kobietą na ziemi i nic nie mogło tego zmienić. Zasnęłam z uśmiechem na ustach ściskając chustę jakby bojąc się, że ktoś mi ją odbierze.

Nuriye

Nadeszła noc, a ja w końcu uwolniłam się od Jastrzębia, który widocznie dostał za zadanie pilnowanie mnie. Zrozumiałam, że nie mogłam liczyć na pomoc Ahmeta. Postanowiłam działać sama. Córka wielkiego sułtana Sulejmana przez prawie miesiąc mieszkała w lesie. Niedorzeczne. Kiedy ja walczyłam o przetrwanie, moja przyrodnia siostra, Mihrimah, codziennie ubierała piękną kreację i kosztowną biżuterię. Każdy oddech mych wrogów był dla mnie obelgą. Zniszczę ich wszystkich, padną przede mną na kolana i będą błagać o litość, a ja będę świętowała swoje zwycięstwo. Żaden członek rodziny Osmanów nie zasługuje na miłosierdzie.

Ben Nuriye
Światło wśród ludzi
Córka pięknej Baharaz i okrutnego sułtana Sulejmana
Urodziłam się sułtanką i nią pozostanę
Niebawem wszyscy poznają me imię, każdy zadrży przed mą potęgą
Krew na moich rękach będzie oznaką wygranej
Każdy, kto odważy mi się sprzeciwić, zapłaci za to wysoką cenę
Ben Nuriye
Niczym anioł śmierci zadecyduję o losie tych, którzy mnie skrzywdzili
Ich rozpacz będzie dla mnie ukojeniem

Niepostrzeżenie wymknęłam się z pałacu. Musiałam uważać, bo strażnicy byli czujni, a nie mogłam pozwolić, aby ktoś mnie zauważył. Naciągnęłam kaptur peleryny i ostrożnie stawiając kroki skierowałam się do stajni. Tak jak podejrzewałam nikt jej nie pilnował. Stajenny zapewne udał się na zasłużony odpoczynek, a to miejsce nie wymagało dodatkowej ochrony. Podeszłam do jednego z koni, który zarżał przyjaźnie na mój widok.

- Cicho, bo ktoś usłyszy. - Zaśmiałam się gładząc go po aksamitnej, śnieżnobiałej sierści.

Prędko zabrałam się do czyszczenia i siodłania, starając się robić to sprawnie i dokładnie. Miałam wprawę, więc nie zajęło mi to dużo czasu, którego miałam niewiele. Po zaledwie kilkunastu minutach usiadłam w siodle pewnie chwytając za wodze. Popędziłam wierzchowca wjeżdżając do spowitego nocą boru. Cienie rzucane przez drzewa przyprawiały mnie o dreszcze, jednak księżyc w pełni oświetlał drogę, przez co czułam się bezpieczniej. Nie myślałam o czyhających zagrożeniach. Pragnęłam jedynie zemsty. Może i pozbawiło mnie to zdrowego rozsądku, ale co to miało do rzeczy? Byłam gotowa umrzeć byleby tylko Osmanów spotkało to, na co zasłużyli.

Podróż zajęła mi sporo czasu, bo niezbyt dobrze znałam okoliczne tereny, więc kiedy przybyłam do stolicy wstawało już słońce. Matkę pamiętałam jak przez mgłę, postawiłam sobie za cel, aby ją pomścić. Zeskoczyłam na ziemię. Dostrzegłam wejście od strony ogrodu, przez które miałam szansę przedostać się do środka. Bez wahania ruszyłam w tamtym kierunku. Poczekałam, aż wartownik, który przechadzał się po ogrodzie odejdzie i wykorzystałam ten moment aby wejść do seraju. Zdjęłam narzutkę i poprawiając rozczochrane włosy udałam się korytarzem przed siebie.

- A co ty tu robisz o tej porze? Wracaj do spania! - Odwróciłam się w stronę starszej, ubranej na czarno kobiety. - Nie znam cię, więc pewnie należysz do haremu któregoś z książąt. Teraz przyjechali wszyscy, więc wszędzie was pełno - stwierdziła ciężko wzdychając.

- Ja... - Chciałam zaprotestować, ale moja rozmówczyni nie dała mi dojść do słowa.

- Nie wyraziłam się jasno? Wracaj do łóżka! - Popędziła mnie.

Nie chcąc się z nią kłócić posłusznie oddaliłam się w zasadzie nie wiedząc dokąd idę. Przez dobre kilkanaście minut kręciłam się po różnych bardziej lub mniej mrocznych zakamarkach haremu. Więcej nikt nie zwrócił na mnie uwagi, co było dość dziwne, ale wytłumaczyłam to sobie tym, że każdy gdzieś się spieszył.

- Destur! Mihrimah Sultan hazretleri! - Donośny krzyk eunucha przykuł moją uwagę.

W ułamku sekundy obmyśliłam plan, który zamierzałam wcielić w życie. Kiedy więc ujrzałam swoją siostrę ukłoniłam się zerkając na nią. Tak jak podejrzewałam zatrzymała się obok mnie.

- Kim jesteś? - Przyjrzała mi się z ciekawością.

- Przybyłam tu aby ci służyć - wyjaśniłam wkładając w to cały swój talent aktorski, bo miałam ochotę coś jej zrobić.

Ta jej niewinna buzia, staranny makijaż, diadem wpleciony w ciemne loki. Wszystko to powodowało u mnie wściekłość. Miała wszystko, co należało się mi. Wiodła życie usłane różami, kiedy ja nie miałam nawet dachu nad głową.

- Kto cię tu przysłał? - zapytała podejrzliwie.

- Fulane kalfa, służy w marmurowym pałacu - wymyśliłam, a ona w to uwierzyła.

- Dobrze, chodź ze mną - odparła, po czym ruszyła przed siebie, a ja w ślad za nią.

Miałam wyjątkowe szczęście, że udało mi się jej to wmówić. Może naprawdę istnieje jakaś Fulane kalfa? Bardzo możliwe. Tak czy inaczej udało mi się wejść do ich świata. Wkrótce era ich rządów dobiegnie końca.

Katarzyna

Cały dzień unosiłam się dwa centymetry nad ziemią, jakby wyrosły mi skrzydła. Uśmiech wciąż gościł na moich ustach powodując zawistne spojrzenia moich konkurentek. Część z nich jednak zachowała się należycie i pogratulowała mi tego zaszczytu. Gdy zbliżał się wieczór euforia wręcz mnie roznosiła. Niecierpliwie zerkałam za okno czekając, aż się ściemni. Kiedy w progu pomieszczenia pojawił się Sumbul aga podbiegłam do niego.

- Już czas? - spytałam z nadzieją powodując u niego śmiech.

- Hatun, uspokój się. Możesz już iść do hammamu - odparł rozbawiony moim podekscytowaniem.

Poszłam do łaźni, gdzie chyba pobiłam rekord w szybkości brania kąpieli.

- To mój wieczór... - szepnęłam do siebie wchodząc do niewielkiego pokoju gdzie mogłam się przygotować.

Założyłam suknię z wczoraj, ponieważ tylko do niej pasowała mi zrobiona wczoraj zasłonka. Wygładziłam jasnoniebieską spódnicę i zajęłam miejsce przy lustrze. Pomalowałam się starannie chcąc wyglądać jak najlepiej. Dopełnieniem całości była delikatna ozdoba, ta sama co poprzednio. Każdy element musiał być idealny, aby tworzyć spójny całokształt. Spojrzałam na swoje odbicie będąc zadowolona z efektu.

- Katarzyna hatun, idziemy! - zawołał sługa i nie musiał powtarzać.

Poprawiłam tkaninę zakrywającą mi twarz i w towarzystwie eunucha skierowałam się złotą drogą do swojego raju. Nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Z każdym krokiem byłam coraz bliżej. Każda komórka mojego organizmu wyrażała to, co czułam wewnątrz. To mogło zmienić wszystko. Wreszcie mój ukochany będzie wyłącznie mój. I nie miałam zamiaru już z nikim się nim dzielić.

Przed drzwiami jego sypialni zatrzymałam się biorąc głęboki oddech. Mój towarzysz przypomniał jak mam się zachowywać, jednak w ogóle go nie słuchałam. Wiedziałam co mam robić, a nawet jeśli zrobiłabym coś źle, nic by się nie stało. Kiedy skończył swój monolog pozwolił mi na wejście do środka. Po chwili znalazłam się w tak dobrze znanym pokoju, w którym spędziłam wiele godzin. Wrota zamknęły się za mną, więc posłusznie uklęknęłam czekając na ruch Bayezida. Zbliżył się do mnie powoli i dotykając podbródka dał mi znak, abym się podniosła, co też zrobiłam. Wpatrywał się we mnie z fascynacją, a jego ciemne tęczówki płonęły. Przez moment nie robił nic, by w końcu przekonać się kim jestem. Ściągnął tkaninę, a wtedy coś się zmieniło. Jego oczy wyrażały to, czego tak bardzo się bałam. Rozczarowanie.

- Katarzyna? - Zmarszczył brwi. - Nie poznałem cię wczoraj. Wybacz - powiedział kolejny raz nieświadomie sprawiając mi ból.

Mój entuzjazm zniknął, a jego miejsce zajęła rozpacz. Pochłonęła mnie jakaś czarna otchłań, z której nie miałam ochoty się wydostawać. Jeszcze nie pozbierałam się po ostatnim, a znów rozpadłam się na drobne kawałki. Straciłam wszelką nadzieję. Nikt już mi nie pomoże, sama przysporzyłam sobie kłopotów zakochując się w niewłaściwej osobie. Mimo, że jasno dawał mi do zrozumienia, że nic z tego nie będzie, ja wciąż wierzyłam. Byłam taka głupia, tak bardzo naiwna.

- Chcesz mi przez to powiedzieć, że to nie powinno się wydarzyć? - zapytałam siląc się na spokój.

- A ty myślisz inaczej? - Tak, kocham Cię tak bardzo, że to mnie zabija.

- Nie. To nieporozumienie. Wrócę do siebie - szepnęłam kłaniając się, po czym wyszłam na korytarz.

Będąc sama nie musiałam się już powstrzymywać. Gorzkie łzy spłynęły po moich policzkach zostawiając ślady. Już nic nie mogło przynieść mi wytchnienia.

__________________________
Zapewne macie ochotę mnie teraz zabić...
Ale ja już mam w myślach taką piękną scenę, w której wreszcie będzie dobrze. No bo Bayezid musi zrozumieć, że kocha Kasię c; Zapewniam was, że to będzie piękny moment <3
Za jakiekolwiek błędy przepraszam, ale jest już bardzo późno i strasznie chce mi się spać xd
6 komentarzy = next.
Jestem ciekawa co myślicie o rozdziale :D
Buziaki ;*

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top