Aşk ve ölüm | One shot
Rok 1550
Blondynka przyglądała się błękitnej tafli jeziora, odbijającej promienie słoneczne. Delikatny wiatr rozwiewał jej gęste, złote włosy, a ciszę zagłuszał śpiew ptaków. Okolicę upiększały różnokolorowe, polne kwiaty, rosnące między bujną trawą i trzciną. Gizem uwielbiała tę niepozorną, leśną polanę, kojarzyła jej się z dzieciństwem, a także spotkaniami z kimś, na kogo właśnie czekała. Potrafiła przesiadywać na łące godzinami, niezależnie od pory dnia czy obecności innych osób. To bez wątpienia było jej miejsce na ziemi.
Nagle uwagę niewiasty zwróciły kroki, niedaleko za nią. Przybysz starał się zachowywać cicho, lecz dziewczyna miała wyjątkowo dobry słuch, więc nic nie mogło jej zaskoczyć. Udawała jednak, że niczego nie spostrzegła, pozwalając mężczyźnie na dalsze skradanie się.
- Długo na mnie czekasz? - zapytał, kiedy był na tyle blisko, aby rzucać cień na postać Turczynki.
- Zbyt długo - odparła, podnosząc wzrok na towarzysza oraz unosząc kąciki swych ust.
- Jesteś taka niecierpliwa. - Zaśmiał się blondyn i pochylił, całując czoło ukochanej, co robił zawsze na powitanie.
- Och, wybacz moją bezczelność, sehzade! - zawołała niemalże rozpaczliwie i padła na kolana, z trudem hamując wybuch śmiechu.
- Wstawaj, głuptasie. - Bayezid pokręcił głową, chichocząc pod nosem.
- Tęskniłam - wyznała brązowooka, wstając z ziemi, a w następnej chwili mocno przytuliła się do następcy tronu, który z radością odwzajemnił uścisk.
Ich ciała były do siebie niemal idealnie dopasowane, tak, jakby od początku byli sobie przeznaczeni. Jasne loki delikatnie łaskotały policzek potomka Osmanów, a ich słodki zapach powodował, że nie chciał wypuszczać z objęć tej, która skradła jego serce. Mógłby oddać dla niej wszelkie bogactwa, zrzec się władzy i pójść na koniec świata, byleby tylko mogli być razem. W towarzystwie niby zwykłej mieszkanki Konstantynopola odżywał, nabierał sił, a każda chwila była na wagę złota, gdyż widywali się rzadko ze względu na obowiązki księcia. A gdy już się zobaczyli, oboje zapominali o wszystkim i robili to, na co mieli ochotę, aż do czasu kolejnego rozstania.
- Wpadłem na pewien pomysł - odezwał się nagle syn Roksolany, odsuwając od blondynki, aby móc spojrzeć w te cudowne, czekoladowe tęczówki, otoczone wachlarzem czarnych rzęs. - Tak dłużej być nie może, to niszczy zarówno ciebie, jak i mnie. Dlatego chciałbym, abyś przeniosła się do pałacu - obwieścił, uważnie obserwując reakcję niewiasty.
- Ja? W haremie? - Gizem zmarszczyła brwi, nie do końca przekonana, czy to by się udało.
- Zgódź się, moja tajemnico - wyszeptał, po czym musnął wargi swej wybranki, a ona odwzajemniła pocałunek, szczupłymi palcami gładząc policzek Bayezida.
- Dobrze - mruknęła wprost w jego usta, na co mężczyzna poderwał ją do góry, jednocześnie obracając się wokół własnej osi, a po lesie rozniósł się wesoły śmiech zakochanych.
***
- Chcesz poślubić wolną muzułmankę?! - Echo, jakie wywołał krzyk Sulejmana, jeszcze przez moment rozbrzmiewało w komnacie i paraliżowało młodzieńca. - Myślałem, że ta dziewka to nałożnica! - huknął donośnie, gniewnie wyrzucając ręce w powietrze.
- Ojcze... - zaczął niepewnie, jednak władca nie pozwolił mu się wypowiedzieć.
- Ona ma stąd zniknąć jak najprędzej! - warknął, mrożąc syna surowym spojrzeniem. - Twoja matka nie ma prawa dowiedzieć się o tej sprawie. Możesz odejść - dodał i wrócił do czytania Koranu, co robił przed przyjściem najmłodszego z pełnosprawnych kandydatów do zostania monarchą, gdy dziesiąty padyszach opuści ten ziemski padół.
Niezadowolony książę wyszedł z sypialni rodzica, a w jego umyśle panował istny chaos. Nie chciał rezygnować ze związku z Gizem, jednak wola sułtana była święta i nie mógł jej podważać. Mimo to skłaniał się ku postąpieniu wbrew poleceniu Sulejmana. Każdy przecież dobrze wiedział, że od wielu lat sam nie przestrzega reguł w przypadku sułtanki Hurrem, chociaż kilku znawców, w tym także najbliżsi panującego, radzili mu pozbycie się ruskiej dziewki, jak była nazywana Roksolana. Tymczasem ognistowłosa Europejka wspięła się na sam szczyt, z którego zepchnąć mogła ją wyłącznie śmierć.
***
Trzask rozpalonego kominka, gwieździste niebo z księżycem w pełni, spokojny, letni deszcz stukający o szyby. Taka sceneria towarzyszyła pierwszej i jedynej nocy, jaką Gizem spędziła w alkowie sehzade Bayezida. Każdy, najmniejszy szczegół był magiczny, nawet zwyczajna suknia w kolorze czystej bieli z błękitnym kaftanem wydawała się kreacją z baśni.
- Jesteś najpiękniejszą kobietą w tym pałacu... - Niski głos Bayezida wywoływał ciarki na plecach blondynki, drżała pod wpływem subtelnego dotyku jego dłoni.
Musiała to zapamiętać, żeby kiedyś, gdy opuści rezydencję władców, mogła wciąż powracać do najszczęśliwszego dnia w jej życiu, aby w snach nadal widzieć oblicze mężczyzny, któremu bezpowrotnie ofiarowała swą duszę.
Świadoma, iż ostatni raz ma go na wyciągnięcie ręki, korzystała z tego skwapliwie. Nie okazywała strachu, ani tym bardziej smutku, zachowała negatywne emocje dla siebie, jemu posyłając najszczersze uśmiechy, na jakie było ją stać. Bała się, tak bardzo, że miała ochotę wyznać mu prawdę, a następnie przytulić go mocno, na ile starczy sił i nigdy nie puścić.
Nie mogła. Marzenia o wspólnej przyszłości, niepisanej tej dwójce, wybieranie imion dla dzieci, które nie zostaną poczęte. Żal, ogromny, dławiący, nie pozwalający się ignorować. Łzy zaznaczające wyraźnie ślady na bladej cerze niewiasty, uwolnione dopiero, gdy Bayezid usnął.
Miłość. Ona daje i zabiera, uczy i potępia, ofiarowuje życie i zabija, bawiąc się przy tym wyśmienicie. A przede wszystkim rani, zadaje ciosy, przed którymi nie sposób się bronić. Każdy, kto doświadczy zakochania, będzie cierpiał. Czasem zwodzi nas czułymi słówkami i krótkotrwałą euforią, aby w najmniej spodziewanym czasie brutalnie wyrwać nam serce. Nie ma nic gorszego oraz lepszego od miłości, żadne inne uczucie nie krzywdzi mocniej, jednocześnie będąc pożądane przez znaczną część społeczeństwa.
Łóżko skrzypnęło, gdy chciała odejść, znów odwlekając ten trudny moment. Książę rozchylił powieki i zdziwił się, zauważając, że jego partnerka wciąż czuwa.
- Mahfiruz? - zapytał sennie, podnosząc się do pozycji siedzącej.
Turczynka przełknęła ślinę, a kłucie w brzuchu, towarzyszące zdenerwowaniu, powróciło. Skłamałaby, gdyby uznała swe nowe imię za brzydkie, zwłaszcza, iż było tak symboliczne i oznaczające coś, co podarowała ukochanemu, to samo otrzymując w zamian. Ona była jego szczęściem, dosłownie i w przenośni, co tym bardziej nie pomagało.
- Śpij. - Dyskretnie starła z twarzy słoną ciecz i z powrotem spoczęła przy boku księcia, ufnie licząc, że udało jej się ukryć wszelkie ślady po nieprzespanej nocy.
Blondyn nie podejrzewał okoliczności, jakie dziewczyna starannie maskowała, w ogóle nie myślał nawet, że rankiem może się obudzić bez swej wybranki obok.
A tak właśnie się stało. Poprzedniego wieczoru nie marnowali na zasłanianie okien, toteż uporczywe słońce, święcące następcy tronu prosto w oczy, zbudziło go o świcie. Przeciągnął się leniwie, początkowo nie dostrzegając faktu, iż materac jest dziwnie duży. Dopiero po chwili, kiedy bardziej oprzytomniał, dotarło do niego, że Gizem zniknęła.
- Straże! - zawołał, zupełnie nie przejmując się tym, że nadal leży pod satynową pościelą, prawie nagi.
- Sehzade. - Do pokoju wszedł wartownik, kłaniając się nisko, gotowy spełnić każdą zachciankę potomka Osmanów.
- Czy Mahfiruz wróciła do swojej komnaty? - spytał spokojnie, nie przypuszczając najgorszego.
- Nic mi o tym nie wiadomo, książę - poinformował sługa, wbijając wzrok w czubki własnych butów.
- Jak to? - Bayezid wstał, pośpiesznie zakładając koszulę i niedokładnie zapinając guziki ubrania. - W takim razie gdzie ona jest?
- Wybacz, sehzade, ale nie mam pojęcia - oznajmił, już nieco zdenerwowany strażnik.
- Nie wiem kto was zatrudnił, ale macie natychmiast wynieść się z seraju - warknął rozgniewany książę i ominął posłańca, gwałtownie przekraczając hebanowe wrota.
Koniecznie musiał dowiedzieć się, gdzie jego faworyta przepadła i to jak najprędzej. Niby wiedział, że nic złego nie mogło jej się przytrafić, jednak podświadomie odczuwał lęk o swoją ukochaną. Strata pięknolicej niewiasty kosztowałaby go zbyt wiele.
***
Gizem, a właściwie Mahfiruz Gizem, ciaśniej opatuliła się peleryną, podążając ciemnymi uliczkami Konstantynopola. O ile za dnia targ tętnił życiem, to po zmroku stolica zamierała, przemieniając się w mroczne miasto pełne zagrożeń. Jedynym oświetleniem była zapalona pochodnia, trzymana przez idącego przodem, sympatycznego eunucha, którego imienia, jak na złość, nie potrafiła poprawnie zapamiętać.
- Sumlul aga, daleko jeszcze? - zapytała, gdyż zimno doskwierało jej coraz intensywniej.
- Sumbul, nie Sumlul! - wykrzyknął zirytowany kastrat, jeszcze kilkanaście sekund mrucząc pod nosem niezrozumiałe dla Turczynki słowa.
- Och, nieważne. - Przewróciła oczami, wzdychając ciężko. - Dokąd my właściwie zmierzamy? - Zadała kolejne pytanie, co aga skomentował pomrukiem gniewu.
- Zobaczysz na miejscu. - Twardo uciął dyskusję, na koniec każąc jej się jeszcze pośpieszyć, bo nie widziało mu się spędzenie kilku godzin w towarzystwie denerwującej dziewki, jak określił brązowooką.
Jasnowłosa potarła drżące ramiona, chcąc choć odrobinę rozgrzać zziębnięte ciało, lecz niewiele to dało. W umyśle niewiasty królowały obrazy z upojnej nocy, podczas której z pewnością nie marzła, a wręcz przeciwnie. Wraz ze wspomnieniami, znów ogarnął ją uporczywy smutek, ale z nim powinna się szybko oswoić i pogodzić, gdyż wiedziała, że już zawsze będzie obecny w jej marnym żywocie.
- To tutaj. - Nawet nie spostrzegła, kiedy pokonali całą trasę, docierając do portu. - Wsiadaj. - Eunuch kiwnął na zacumowany nieopodal statek.
- Gdzie mam płynąć? - spytała przerażona, ponieważ nie dość, że od dziecka cierpiała na paniczny lęk przed wodą, to jeszcze miała wyruszyć w nieznane, kompletnie sama.
- Zaprzyjaźniony wilk morski zabierze cię z dala od stolicy, tam zamieszkasz u pewnej rodziny, potrzebuje ona pomocy przy pracy w gospodarstwie i opiece nad dziećmi - wytłumaczył pałacowy zarządca, szczęśliwy, że nareszcie uwolni się od natrętnej współtowarzyszki.
Nie protestowała, a także nie chciała wiedzieć nic więcej. Po prostu weszła na okręt, jakby robiła to codziennie, powstrzymując chęć ucieczki oraz próbując utrzymać nerwy na wodzy. Zeszła pod pokład samotnie, gdyż eunuch nie pofatygował się, aby ją tam zaprowadzić. Usiadła przy oknie, zapatrzona w oddalający się krajobraz. Na wzgórzu królowała potężna, marmurowa rezydencja, w której zostawiła swoje serce.
Rok 1556, Ankara
Spacer po leśnej głuszy wyciszał rodowitą Turczynkę, tylko tam odpoczywała. Wdychała zapach drzew i traw, zachwycona otaczającą ją przyrodą, interpretowała śpiew ptaków, chcąc odgadnąć, co mają do powiedzenia. To zdecydowanie było ulubione zajęcie Mahfiruz, skutecznie odrywało kobietę od szarej codzienności, oczyszczało jej umysł. Mogła zamknąć oczy i brnąć przed siebie, doskonale znając każdą z wydeptanych ścieżek. A w wyobraźni nadal dostrzegała twarz jedynego mężczyzny, jakiego kiedykolwiek kochała. Może poza drobnym wyjątkiem.
- Anne! - zawołał pięcioletni blondyn biegnący w kierunku swej rodzicielki, wymachując trzymanym w rączce, drewnianym mieczykiem.
- Orhan, chodź tu do mnie! - Mahfiruz uśmiechnęła się promiennie i kucnęła, rozkładając szeroko ramiona, w które malec po chwili wpadł, obejmując brązowooką.
Przytulała całe swoje szczęście, dziecko, które nie powinno się urodzić. Był prawdziwym cudem, darem od Boga, wynagradzającym swojej matce cierpienie, jakiego doświadczyła. Wyrastał na urodziwego młodzieńca, a co najważniejsze, coraz bardziej przypominał swego ojca. Gizem, spoglądając na niego, czuła nieopisaną dumę, a także żal. Cieszyła się, że Orhan był podobny do człowieka, będącego dla Mahfiruz całym światem, a jednocześnie, patrząc na syna, szalenie tęskniła za ukochanym.
- Och, Bayezid... Gdybyś mógł tu teraz być... - Zacisnęła powieki, lecz pomimo to kilka łez zdołało spłynąć po bladych policzkach niewiasty.
Rok 1556, Konstantynopol
Blade światło padało na zmartwione oblicze monarchy, podkreślając każdą zmarszczkę i niedoskonałość, widoczną na jego zmęczonej twarzy. Popełniał błąd za błędem, wpadł w chory krąg, z którego nie potrafił się wydostać. Ranił najbliższych, palił wszelkie mosty, nie potrafiąc powiedzieć dość. Czy to władza tak go zmieniła? Zanim zasiadł na tronie, wszystko było prostsze.
Nagle do jego uszu dotarł dźwięk skrzypiec, tworzący znajomą melodię. Przymknął powieki, podświadomie nie chcąc odszukiwać źródła przyjemnego brzmienia. Wsłuchany w muzykę wypełniającą nocną ciszę, pragnął powrócić do czasów beztroskiego dzieciństwa. Wreszcie otworzył oczy i zerknął na taras niżej, gdzie, tak, jak się spodziewał, zobaczył ją. Zatracona w utworze, z delikatnym uśmiechem na ustach, była uosobieniem piękna. Jakie to prozaiczne, przecież to właśnie on nauczył ją tej umiejętności, którą zdążyła opanować do perfekcji.
Ismihan poczuła na sobie czyjeś spojrzenie, więc uniosła głowę, opuszczając trzymany w dłoniach instrument. Zauważając ukochanego uśmiechnęła się promiennie, lecz Bayezid nie mógł odwzajemnić tego gestu. Chociaż chciał, coś skutecznie mu to utrudniało, co nie uszło uwadze Jagiellonki. Nawet z takiej odległości dostrzegała, iż coś trapi władcę, byli zbyt silnie związani, chociaż jednego nie zdołała wyczytać z niebieskich tęczówek padyszacha.
Gdyby był bardziej czujny, być może mógłby zapobiec ujawnieniu sekretu, którego strzegł od przeszło trzech miesięcy. Jednakże zbytnio skupiony na swej małżonce, nie spostrzegł, że ktoś do niego dołączył. Dopiero, gdy drobne dłonie Anahity oplotły jego ramię, niczym wąż swą ofiarę, wrócił myślami na ziemię.
Polka nieświadomie wstrzymała oddech, wydawało się, iż brakuje jej tlenu. Skrzypce z hukiem upadły na kamienną posadzkę, roztrzaskując się w drobny mak. Natłok myśli opanował umysł szatynki, szaleńcze bicie serca wykańczało drobną niewiastę. Okropny, ostry ból palił wnętrze kobiety, odbierając wolę życia. Niespokojne dyszenie, wraz z mijającymi sekundami, przerodziło się w desperackie próby dostarczenia do płuc choćby odrobiny powietrza. Zacisnęła blade dłonie na marmurowej barierce, odwracając wzrok od widoku, który niszczył nadzieję na wymarzoną przyszłość.
Nieoczekiwanie odnalazła w sobie dość siły, aby wspiąć się na balustradę. Pokonała drżenie nóg oraz doskwierający chłód, stając przodem do panoramy Konstantynopola, skąpanego w mroku. Silny wiatr rozwiał mleczną suknię oraz ciemnobrązowe loki sułtanki, sprawiając, iż przypominała anioła, czekającego u bram raju. Już czuła oddech śmierci na plecach, mroczne wezwanie dudniło w głowie matki następcy tronu. Pochyliła się do przodu, uwalniając głowę od wspomnień. Ogarnęło ją wspaniałe uczucie ulgi, wreszcie była zupełnie wolna, nieograniczona, wyzwolona.
Rzuciła się w przepaść, ciemną otchłań, gdzie smutek, radość, nienawiść i miłość nie istniały. Odzyskała dawno utraconą niewinność, jej dusza znów stała się czysta, niesplamiona grzechami i krwią niewinnych ludzi.
Bayezid obserwował tę sytuację niczym sparaliżowany, wciąż czuwając w tej samej pozycji, gdyż mięśnie nie chciały słuchać jego poleceń. Rozchylił wargi, lecz zamiast krzyku, z gardła młodzieńca wydobył się tylko niezrozumiały, zduszony jęk. Uścisk w klatce piersiowej pogłębiał się, a gdy do sułtana w pełni dotarła realność wydarzeń, jakich był świadkiem, otrzeźwił go, boleśnie wyrywając z tego dziwnego stanu niepełnej świadomości. W jednej chwili odepchnął od siebie przerażoną Anaihtę, a księżniczka zachwiała się, upadając na podłogę, jednak w tamtym momencie ewentualny uraz Safawidki był ostatnią rzeczą, która interesowała monarchę.
- Ismihan! - Bayezid niespodziewanie zawył żałośnie, osuwając się na zimną posadzkę, jednocześnie uderzając o nią pięściami, co wyrażało ogrom cierpienia, jakiego doświadczył.
Miłość, zamiast uleczyć, zabiła ich oboje.
____________________________
Witajcie kochani!
Zanim przejdę do rozdziału, mam do was pytanie. Otóż jak wiecie, niedługo kończy się pierwszy sezon tego opowiadania. Od początku myślałam, żeby drugi sezon pisać tutaj, a nie w osobnym, nowym opowiadaniu. Jednak postanowiłam dać również wam prawo głosu, dlatego koniecznie napiszcie mi, jakbyście woleli - czy drugi sezon tutaj, czy w nowej książce ;)
Tak jak planowałam, dodaję wam dodatek/bonus/one shot (niepotrzebne skreślić) o Mahfiruz. Jej wątek został tu rozwinięty i w dużej mierze wyjaśniony, ale nadal są pewne niejasności, które zostaną wytłumaczone za jakiś czas. I tak, dobrze myślicie - Orhan jest najstarszym synem Bayezida, czyli Murad nie jest jedynym następcą :D Co o tym myślicie? Czy Mahfiruz wróci, a może zostanie w Ankarze?
Nie traktujcie tego jako coś osobnego. Jest to powrót do przeszłości, ale również kontynuacja wydarzeń z rozdziału 46 ;)
Dobra, przejdźmy do ostatniej sceny, która z pewnością najbardziej was zszokowała. Otóż nie chcę się na ten temat wypowiadać, chciałabym, abyście po prostu napisali o swoich uczuciach odnośnie śmierci Ismihan. Powiem wam tylko, że to była, jak dotąd, najtrudniejsza scena, jaką pisałam.
No i powiedzcie co tam u was? Jak w szkole? Ja dzisiaj dostałam 6 z recytacji wiersza na polskim i mam bardzo dobry humor :D
Do następnego, buziaki ;*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top