3. Grzech
16 listopada 1556 roku, Imperium Osmańskie
- Mahfiruz... - Cichy szept wydobył się z ust Bayezida, wzrokiem prześledził sylwetkę kobiety od góry do dołu, analizując każdą, nawet najdrobniejszą zmianę w jej wyglądzie.
Nie zauważył ich dużo. Wyglądała jedynie na bardziej zmęczoną i smutną, lecz nadal dostrzegał w oczach jasnowłosej te radosne iskierki, które urzekły go i pochłonęły do reszty. Prawdopodobnie przyglądałby się swej dawnej ukochanej jeszcze dłużej, lecz jego uwagę zwrócił chłopiec, który spał, przytulony do niej. Nie widział dokładnie jego twarzy, ale wydawał się niemal kopią jego samego, gdy był w podobnym wieku.
- Bayezid - odpowiedziała cicho Gizem, wolno podnosząc się z siedzenia, aby nie obudzić swego syna i bez zastanowienia wysiadła z powozu, ciągnąc sułtana za sobą, a ten podążył za nią bezwiednie, zbyt zszokowany, aby protestować.
Oboje odeszli kawałek dalej, znikając strażnikom z pola widzenia. Blondynka zatrzymała się i odetchnęła głęboko, spoglądając prosto w twarz człowieka, któremu w przeszłości oddała swe serce, który śnił się jej każdej nocy, a ona marzyła, aby znów usłyszeć jego głos, ujrzeć uśmiech i poczuć tę bliskość, za którą tak tęskniła.
- Co ty tu robisz? Dlaczego wtedy zniknęłaś? Gdzie byłaś? - Padyszach natychmiast zasypał ją pytaniami, czując, jak emocje wręcz go rozsadzają. - Nie masz pojęcia jak się o ciebie martwiłem, ile czasu spędziłem na poszukiwaniach, a ty zapadłaś się pod ziemię! - Energicznie pokręcił głową, nie dając swej rozmówczyni dojść do słowa. - Boże... - wyszeptał, niespodziewanie przyciągając ją do siebie i zamykając w silnym uścisku.
Mahfiruz wtuliła się w niego, pragnąc, aby ta chwila nigdy nie minęła. Ciepło jego ciała działało na nią kojąco, nie sądziła, że brakowało jej tego aż tak bardzo. Wiedziała, że nadejdzie moment na wyjaśnienia, ale w tamtej chwili nic, poza spokojnym oddechem i biciem serca ukochanego, się dla niej nie liczyło. Przymknęła powieki i uśmiechnęła się delikatnie, bowiem ulga zmieszana z olbrzymią euforią sprawiły, że do szczęścia nie potrzebowała już niczego więcej.
- Panie. - Odsunęła się od niego, choć bardzo tego nie chciała i ukłoniła, oddając mu należną cześć. - Wybacz mi tę niezapowiedzianą wizytę, lecz nie mogłam dłużej zwlekać. Gdy tylko dowiedziałam się o śmierci twego ojca i objęciu przez ciebie rządów, natychmiast wyruszyłam w drogę. Uznałam, iż to odpowiednia pora, aby prawowity następca tronu pojawił się w seraju.
- To... - zaczął, jednak urwał swą wypowiedź, gdy jasnowłosy chłopiec dołączył do nich, przecierając zaspane oczy.
- Anne - powiedział, zbliżając się do Mahfiruz, nieufnym spojrzeniem śledząc oniemiałego tą sytuacją Bayezida. - Kim jest ten pan? - zapytał, wyciągając do niej ramiona, co było jednoznaczną prośbą, aby wziąć go na ręce, co też uczyniła.
- Orhan, synku, pamiętasz, jak opowiadałam ci o tatusiu? - spytała, a gdy malec zgodnie pokiwał głową, kontynuowała. - Mówiłam ci, że jest wspaniałym przywódcą, który za dalekim morzem walczy ze złem i stoi na straży dobra. Mieszka w ogromnym pałacu, wypełnionym złotem i kosztownościami. I obiecałam, że poznasz go, kiedy przejmie władzę nad swym państwem. - Zerknęła na stojącego w niewielkiej odległości sułtana, próbującego przyswoić słowa wypowiadane przez blondynkę, ale przychodziło mu to z trudem. - Dziś nastał ten dzień, Orhan. Zobacz. - Postawiła go na ziemi, przodem do syna sułtanki Hurrem. - To twój ojciec, padyszach Imperium Osmańskiego, Bayezid.
Malec uśmiechnął się szczerze, bez oporów podchodząc do mężczyzny, który kucnął, aby być na równi z nim. Chłopczyk bez wahania objął go mocno, co wywołało poczucie ciepła, rozlewające się po jego wnętrzu. Również przytulił swego potomka, rozciągając usta w szerokim uśmiechu, po chwili zmienionego w radosny śmiech. Poderwał Orhana do góry, nadal trzymając go pewnie i obrócił się wokół własnej osi, powodując wesoły chichot u najstarszego następcy osmańskiego tronu. Mahfiruz przyglądała się temu, mając niezwykle miłe poczucie, iż w końcu stworzyli prawdziwą rodzinę, o której zawsze marzyła.
Wieczorem, pałac Topkapi
- Matko. - Mihrimah dygnęła, stając przed swoją rodzicielką. - Chciałaś mnie widzieć - dodała, spoglądając na rudowłosą, której twarz ozdabiał przepełniony pewnością siebie uśmiech.
- Siadaj, moje dziecko. - Gestem wskazała swej jedynej córce miejsce obok siebie, które żona wielkiego wezyra od razu zajęła, patrząc wyczekująco na Hurrem. - Piękny wieczór, nieprawdaż? - Upiła łyk szerbetu, zupełnie nie przejmując się niecierpliwym wzrokiem rozmówczyni.
- Valide, proszę, do rzeczy. Dziś wspólnie z Nuriye urządzamy zabawę i nie chciałabym się spóźnić - wyjaśniła, splatając dłonie na swych kolanach.
- A z jakiej to okazji? - Sułtanka matka zmarszczyła swe idealne brwi, zerkając podejrzliwie na swoją pociechę, która ostatnio lubiła działać na nerwy najważniejszej kobiecie w haremie, ignorując jej rozkazy.
- Validem. - Szatynka odetchnęła głęboko. - Nie muszę ci się tłumaczyć z każdego czynu. Wezwałaś mnie, aby pomówić, więc chciałabym się dowiedzieć o czym konkretnie.
- Mihrimah - syknęła Rusinka. - Pamiętaj kogo masz przed sobą - dodała ostrzegawczo, nie ciągnąc jednak poprzedniego tematu. - Ostatnimi czasy martwi mnie zachowanie wielkiego wezyra - rzekła, przechodząc do powodu tego spotkania.
- Co masz na myśli? - zdziwiła się starsza z córek nieżyjącego władcy. - Co takiego niepokoi cię w postępowaniu Bali Beya?
- Nie zauważyłaś, że pasza często znika nocami? - spytała podchwytliwie, uderzając w czuły punkt pani słońca i księżyca.
Rzeczywiście, jej mąż przez kilka ostatnich tygodni przepadał na całe wieczory, a niekiedy również noce, tłumacząc to sprawami państwowymi. Mimo to Mihrimah w duchu zaczęła mieć nieprzyjemne podejrzenia, które usilnie starała się ignorować, lecz one narastały, szczególnie podczas nietypowych działań ukochanego. Coraz częściej miała wrażenie, iż ją odtrąca, unikał zbliżeń, a ich rozmowy ograniczały się do absolutnego minimum. Ziarno niepewności zostało zasiane i powoli kiełkowało, odbierając siostrze panującego dopiero odzyskany spokój.
- Skąd o tym wiesz? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, próbując opanować szalejące w umyśle, czarne myśli, dręczące ją od dawna.
- Mam swoje źródła. - Hurrem poprawiła srebrną koronę zdobioną kamieniami szlachetnymi. - Wiem także o prawdziwym powodzie tych nocnych wędrówek - przyznała, wiedząc, że w ten sposób zaintryguje córkę, co faktycznie się udało.
- To znaczy? - Mihrimah przełknęła głośno ślinę, z niepokojem wsłuchując się w słowa matki.
- Twój mąż regularnie spotyka się z pewną kobietą - oznajmiła, potwierdzając przypuszczenia szatynki, w które do końca nie chciała wierzyć.
- Kto to jest? - zapytała głucho.
- Niejaka Mehvibe.
16 listopada 1556 roku, wieczór, Korona Królestwa Polskiego
- Żołnierze! - zawołała donośnie Katarzyna, zatrzymując swego wierzchowca naprzeciw armii krajowej, wpatrzonej w polską księżniczkę i gotową spełnić każdy jej rozkaz. - Za zgodą i z woli mego ojca, z Bożej łaski króla Polski, wielkiego księcia litewskiego, ruskiego, pruskiego, mazowieckiego, żmudzkiego, inflanckiego, smoleńskiego, siewierskiego i czernihowskiego Zygmunta Augusta dziś, szesnastego listopada tysiąc pięćset pięćdziesiątego szóstego roku obejmuję władzę nad wojskiem! - oznajmiła, starając się mówić na tyle głośno, aby każdy bez problemu mógł ją usłyszeć. - Chwyćcie broń i przyrzeknijcie, że gdziekolwiek was nie pokieruję, pójdziecie tam, by walczyć i bronić honoru tych ziem!
- Przyrzekamy! - odrzekli zgodnie zebrani mężczyźni, unosząc w górę swe miecze, błyszczące w blasku zachodzącego słońca.
- Czy akceptujecie kobietę na czele armii? - zapytała, kierując swe słowa do stojącego na przodzie dowódcy.
- Pani, płeć nie ma dla nas żadnego znaczenia. Pod twoim przewodnictwem pokonamy każdego wroga, przejdziemy zwycięsko przez każde terytorium tego świata, z dumą dzierżąc nasze narodowe barwy. - Pokłonił się nisko, z pełną szczerością oddając księżniczce szacunek, co z równym zaangażowaniem uczynili również pozostali wojownicy.
- Wierzę twym zapewnieniom - oznajmiła szatynka, zeskakując z siodła i powoli przeszła się pomiędzy żołnierzami wraz z asystą swej straży, obserwując bacznie każdego z nich. - Ty. - Zatrzymała się przy tym, którego poszukiwała i mimo ogromnej chęci uśmiechnięcia się, zachowała niezmienny wyraz twarzy. - Rozstąpić się! - zawołała, na co nieco zaskoczeni weterani zrobili miejsce na środku. - Zostań. - Położyła dłoń na ramieniu Aleksandra, który zerknął na nią niespokojnie, zaraz jednak z powrotem wbijając wzrok w swoje buty. - Zmierzysz się ze mną - zdecydowała, wyciągając dłoń, do której jeden ze strażników bez wahania podał jej miecz, który chwyciła pewnie, odrzucając do tyłu włosy zaplecione w warkocza.
Wieloletni przyjaciel Polki, zszokowany tą sytuacją, z wahaniem przyjął ofiarowaną mu broń, wpatrując się w nią zupełnie tak, jakby miał z tym do czynienia po raz pierwszy.
- Walcz! - zakrzyknęła sułtanka, przystępując do pierwszego ataku, którego przeciwnik kompletnie się nie spodziewał. - Skup się - rzekła cicho, gdy ostrze dotknęło jego szyi, a on przełknął głośno ślinę, wpatrując się w nią ze strachem. - Jeśli przegrasz, każę ściąć ci głowę - zagroziła poważnie i na tyle głośno, aby wszyscy zgromadzeni mogli to doskonale usłyszeć. - Jeszcze raz! - Odstąpiła od mężczyzny, przyjmując odpowiednią pozycję i tym razem oczekując na ruch z jego strony.
Aleksander, po chwilowym niezdecydowaniu, ostatecznie odetchnął głęboko, powoli układając sobie w umyśle wszelkie dręczące go myśli. Zręczniej chwycił rękojeść, a w jego oczach pojawił się niebezpieczny błysk, na który Ismihan tylko czekała. Wiedziała, że od tego momentu zacznie się zacięta walka, bowiem jej wierny druh był przeszkolony w boju, co pozwalało kobiecie liczyć na wyrównaną potyczkę. Minęło ledwie kilka sekund i stal obu mieczy uderzyła o siebie, a następnie znów i znów, co rusz spotykając się w swoistym tańcu. Dobre kilkanaście minut zajęło Katarzynie opracowanie skutecznego sposobu na pokonanie rywala. Zaryzykowała, odważnie występując naprzód, po czym wykonała niespodziewany obrót, który zupełnie wyprowadził go z równowagi. Królewna wykorzystała to skwapliwie, bez problemu wytrącając mu narzędzie z ręki, a następnie powaliła nowego wojownika na ziemię, uśmiechając się zwycięsko.
- Wygrałam. - Pochyliła się nad nim, chcąc unormować oddech i spoglądając prosto w jego ciemne tęczówki, które płonęły, przypominając wydarzenia poprzedniego wieczora. - Wstawaj. - Odsunęła się na pewną odległość, odgarniając z czoła mokre kosmyki.
Szatyn posłusznie podniósł się z ziemi, pokornie spuszczając głowę. Katarzyna wypuściła głośno powietrze, zastanawiając się jak powinna postąpić. Aby dać sobie jeszcze moment powoli okrążyła go, czując na sobie zaciekawione spojrzenia pozostałych żołnierzy. Wreszcie zatrzymała się przed nim, unosząc jego podbródek, aby móc patrzeć mu w twarz.
- Jak ci na imię? - zadała pytanie, na które oczywiście znała odpowiedź, ale musiała przecież zachować pozory.
- Aleksander, pani - odrzekł, urzeczony widokiem swej przyjaciółki, choć po wyczerpującej potyczce nie prezentowała się najlepiej.
- Aleksandrze - zaczęła. - Poległeś, lecz walczyłeś dzielnie. Doceniam to. I widzę w tobie potencjał - przyznała zgodnie z prawdą. - Dlatego też mianuję cię moim osobistym strażnikiem. Od dziś będziesz dbał o moje bezpieczeństwo i towarzyszył mi przez cały czas - zaakcentowała drugie zdanie, na co mężczyzna skinął ulegle, w duchu niesamowicie uradowany tym poleceniem. - Zabierz swoje rzeczy i dołącz do moich ludzi - rozkazała, po czym minęła go, znów stając przed całym zebranym wojskiem. - Dziękuję wam za tak miłe przyjęcie w koszarach! - zawołała, posyłając swym wojownikom ciepły uśmiech. - Żołd zostanie wydany jutro, otrzymacie również premię z okazji przejęcia przeze mnie dowództwa nad armią! - oznajmiła, wywołując wdzięczny okrzyk u swych poddanych. - Z Bogiem! - pożegnała ich, wsiadając na należącego do niej konia.
- Niech cię Bóg prowadzi, pani! - zawołali chórem weterani, po raz kolejny tego wieczoru zastygając w niskim ukłonie.
Katarzyna kiwnęła głową, oglądając się, a gdy zauważyła, że cały orszak, w tym Aleksander, zebrał się, zawróciła wierzchowca, popędzając go. Nie miała jednak siły na galop, więc pozostała przy kłusie, podziwiając mijane widoki, za którymi zdążyła zatęsknić poprzez okres czasu, jaki spędziła w Imperium Osmańskim. Coraz częściej uświadamiała sobie, jak trudny będzie powrót do kraju rządzonego przez Bayezida, zwłaszcza, że wcale nie chciała tam wracać.
_______________________
Witajcie!
Tym razem przerwa nie trwała już tak długo, wracam do was z nowym rozdziałem, a kolejny mam już napisany, także jest dobrze. Teraz będę mieć dość zabiegany okres w szkole i w życiu prywatnym, jestem trochę ponad miesiąc przed egzaminami, więc nie będzie łatwo, ale postaram się już nie znikać c;
W rozdziale trochę się dzieje. Na początek mamy rozwiązanie zagadki z poprzedniej części, naszymi tajemniczymi gośćmi są Mahfiruz z Orhanem. Jak sądzicie, co się wydarzy? Jak na ich powrót zareagują mieszkańcy seraju? Czy Ismihan straci swe miejsce w sercu Bayezida na rzecz Gizem?
Później robi się już mnie ciekawie, ponieważ podczas rozmowy Hurrem i Mihrimah wychodzi na jaw rzekomy romans Bali beya z niejaką Mehvibe, której sporo osób nie mogło się doczekać. Co o tym myślicie? Wielki wezyr ma coś na swoim sumieniu? Kim jest Mehvibe?
Na koniec przenosiny do Polski, gdzie Ismihan czy też Katarzyna, jak kto woli, obejmuje władzę nad polską armią oraz stacza pojedynek z Aleksandrem, którego następnie mianuje swym osobistym strażnikiem. Czy coś kryje się za decyzją naszej księżniczki? Jeśli tak, to co?
Koniecznie napiszcie swoją opinię oraz odpowiedzi na te pytania w komentarzu, jestem ich bardzo ciekawa, a pod rozdziałem niewielu z was się wypowiedziało :D
Buziaki ;*
PS Polscy skoczkowie mistrzami świata! Wczorajszy dzień był magiczny. Oglądaliście? Kibicowaliście? Podzielcie się swoimi wrażeniami! <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top