29. Diabeł
26 czerwca 1557 roku, Konstantynopol
Ile trosk może spaść na barki jednego człowieka? Jak wiele potrafi znieść? Z racji zajmowanego stanowiska i wieloletniego doświadczenia padyszach był bardziej odporny od przeciętnego obywatela, lecz także on miał swoje granice. Rzeź niewinnych, stosy trupów na polu walki, publiczne egzekucje; widział niemal wszystko, zawsze zachowując kamienną twarz i stoicki spokój. Pewnie dlatego ojciec dostrzegał w nim idealnego kandydata do objęcia tronu - oswojony z okrucieństwem, umiał rządzić twardą, acz sprawiedliwą ręką. Jednakże w chwili, gdy przelewano krew Osmanów, a życie tracili kolejni członkowie rodziny, nie dało się zachować opanowania. Cienka granica oddzielająca stabilność emocjonalną od załamania niebezpiecznie się zatarła, znacznie osłabiając tego, który zwykle stanowił wzór suwerena silnego zarówno fizycznie, jak i mentalnie. Jak jednak miał trzymać w ryzach całe państwo, kiedy nie potrafił zatrzymać serii tragedii, dotykających najbliższych? Po raz pierwszy naprawdę nie wiedział. I chyba ta wszechwładna niemoc przerażała go najbardziej.
Zgaszone świece, zaciągnięte zasłony, dzwoniąca w uszach cisza; komnata monarchy nigdy wcześniej nie wyglądała w ten sposób. Ten wieczór znacząco różnił się od poprzednich, nosząc znamiona niewyobrażalnego smutku, jaki ogarnął pałac. Gdzieś w haremie zrozpaczona matka opłakiwała ukochaną córkę, w innej części seraju pogrążony w żałobie mąż przeklinał niesprawiedliwego Boga, natomiast ten, który zwykle służył wszystkim oparciem, panując nad sytuacją, samotnie przeżywał własny ból po stracie siostry. W tamtej chwili nie był niezwyciężonym władcą, zdystansowanym wobec rzeczywistości a zasmuconym bratem, doświadczającym takiego samego cierpienia jak wszyscy wokół. I wcale nie wstydził się łez, spływających ciurkiem po jego bladych policzkach; stanowiły o tym, że wciąż miał uczucia, bez których życie byłoby jedynie pustą egzystencją. Dlatego, mimo palącej rozpaczy, nie chciał ich zatracić.
Uporczywe stukanie w drewniane wrota wyrwało Bayezida z dziwnego otępienia, w jakie wpadł, przytłoczony ponurymi myślami. Donośne pukanie prawdopodobnie trwało już od jakiegoś czasu, ale wcześniej nie zwrócił na nie uwagi, zbyt zatopiony we własnych rozmyśleniach. Nie miał ochoty na żadne odwiedziny, pragnąc wyłącznie samotności, by samodzielnie poradzić sobie z natłokiem negatywnych emocji, lecz nie mógł zupełnie zignorować tego, kto tak usilnie dobijał się do drzwi. Odetchnął więc głęboko i starannym ruchem otarł mokre policzki, aby nie pozostawić na nich żadnego śladu. Nie zamierzał dać strażnikom powodu do plotek. Nie wstał jednak z łóżka, pozostając w niemal całkowitym mroku; jego zaszklone oczy zdradzały więcej niż chciałby pokazać.
- Wejść! - zawołał, prawie doszczętnie niwelując drżenie głosu.
Spodziewał się członka swej osobistej straży lub ewentualnie któregoś z eunuchów, przynoszącego wieści z haremu, lecz osoba, która przekroczyła wrota, nie była żadnym z nich. Nawet we wszechobecnej ciemności, jeszcze głębszej, kiedy drzwi na powrót się zamknęły, odcinając wszelki dopływ światła, zauważył znajome, hebanowe loki i błyszczące czymś szczególnym tęczówki, wpatrzone w niego z taką intensywnością, że przez moment nie umiał złapać tchu. Nie zdążył jakkolwiek zareagować ani nawet wyjść z szoku, bowiem niewiasta, nie czekając na pozwolenie, kilka sekund później znalazła się tuż przy nim, siadając na tyle blisko, żeby mężczyznę owiał słodki zapach jej perfum. Oszołomiony bogactwem doświadczeń, oddziałujących na wszystkie zmysły, niemal przegapił moment, w którym dziewczyna przylgnęła do niego całym swoim drobnym ciałem. Wówczas przez umysł Bayezida przemknęła myśl, iż wolałby zostać sam lub mieć przy boku inną kobietę, lecz to nie trwało długo; wkrótce poczuł błogi spokój, kojący zszargane nerwy i zrozumiał, że takiej bliskości potrzebował.
- Bayezid... - Gorący szept owiał szyję padyszacha, ostatecznie wyrywając go z odrętwienia i przywracając do rzeczywistości, od której tak bardzo pragnął w tamtym momencie uciec. - Tak mi przykro... - Mocniej zacisnęła pięści na lnianej koszuli sułtana, gdy przygarnął ją do siebie, zamykając w zaborczym, wręcz desperackim uścisku, ukazującym dobitnie emanującą od niego rozpacz.
- Aysun... - Cichy, słaby pomruk nie przypominał stanowczego tonu, jakim na co dzień wydawał rozkazy, będąc podobny raczej do dziecięcego głosu, którym niegdyś opowiadał matce o swych lękach. - Aysun... - powtórzył niemal jak mantrę, wtulając twarz w pachnące lawendą włosy niewiasty; nie myślał o niczym, przytłoczony cierpieniem pragnął jedynie oparcia w ramionach kogoś, kto mógłby zrozumieć go choć w pewnym stopniu i nie oceniać.
- Jestem tutaj, jestem... - szeptała uspokajająco, a jej melodyjna mowa działała łagodząco na zranioną duszę mężczyzny, który, wsłuchany w słowa dziewczyny, powoli rozluźniał napięte mięśnie i normował oddech, powracając do stanu względnej normalności. - Nie jesteś sam...
- Dziękuję. - To jedno słowo wyraziło całą wdzięczność, jaką w tamtym momencie odczuwał wobec Aysun; doceniał, że o nic nie pytała ani nie męczyła go rozmową, a jedynie trwała blisko, dając mu dokładnie to, czego najbardziej łaknął.
- Powinieneś odpocząć, zeszłej nocy wcale nie spałeś. - Spojrzała mu w oczy, troskliwie gładząc pokryty zarostem policzek sułtana. - To ciężkie dni. Musisz mieć siłę, aby stawić im czoła.
- Masz rację. - Kiwnął głową, rzeczywiście odczuwając skutki niewyspania. Cały dzień nie potrafił się skupić, a zmęczone powieki zamykały się niemalże samoistnie, ukazując silną potrzebę choćby chwilowego wytchnienia. - Ale zostań - dodał zdecydowanie, zerkając na niewiastę poważnie, niemal surowo, nadając tym samym wypowiedzianej prośbie miano rozkazu.
- Zostanę, nie martw się. - Zniwelowała dystans pomiędzy nimi, łącząc ich spragnione wargi w długim, czułym pocałunku, niemającym nic wspólnego z namiętnością; zamiast rozpalić, miał za zadanie ukoić serce udręczonego padyszacha.
Żadne z dotychczasowych, żarliwych kochanków nie miało zamiaru tej nocy wypełniać celów, tradycyjnie przypisanych alkowie. Bayezid, wyczerpany bezustanną walką z groźnym, a w dodatku nieznanym przeciwnikiem, zupełnie nie miał głowy do myślenia o tych sprawach. Spragniony wyłącznie tej intymnej bliskości, zamiast erotyzmu przynoszącej otuchę, zasnął prawie natychmiast po tym, jak spoczął na swym królewskim łożu, z pięknolicą niewiastą w swych ramionach. Ona także myślała o czymś skrajnie różnym od uciech cielesnych. Te uporczywe rozmyślenia nie pozwoliły jej zmrużyć oka; gdy oddech mężczyzny stał się miarowy, bezszelestnie wyplątała się z tego uścisku, jeszcze przez moment obserwując sylwetkę monarchy. I zawahała się; dawno podjęta decyzja nagle wzbudziła zwątpienie, budząc uśpione sumienie.
- Opanuj się - szepnęła do siebie, wstając energicznie, przez co przeraziła się, że tym nieuważnym gestem obudzi Bayezida. Kontrolnie zerknęła więc przez ramię, a zauważając, iż sułtan nawet nie drgnął, odetchnęła z ulgą, na powrót nakładając niewzruszoną maskę. - To zaszło za daleko, żeby teraz się wycofać.
Nie umiała jednak wypełnić swojej misji tak po prostu, w tamtej sekundzie, mimo że była to niebywale dogodna okazja. Dodatkowo nagle poczuła palącą potrzebę zaczerpnięcia świeżego powietrza; miała wrażenie, jakby piekielny ogień spalał ją od środka, nie pozostawiając w płucach nawet odrobiny nieskażonego tlenu. Korzystając z otwartych drzwi prowadzących na taras przekroczyła je z ulgą, oddychając łapczywie, jak gdyby ledwie co wynurzyła się spod wody. Dopiero po kilku minutach odzyskała spokój i pewność siebie, bagatelizując ten chwilowy napad duszności. Taka błahostka nie mogła powstrzymać wyroku, jaki wiele miesięcy temu wydała na jednego z najpotężniejszych przywódców współczesnego świata. Musiał wreszcie ponieść karę za wszystkie swoje grzechy.
Sięgając pomiędzy fałdy sukni zerknęła w górę, skupiając wzrok na ziemskim satelicie, dobrze widocznym na bezchmurnym niebie w odcieniu głębokiego granatu. Przedmiot w jej dłoni błysnął niebezpiecznie, odbijając blask księżyca, gdy zacisnęła palce na rękojeści. Przymknęła na moment powieki, wdychając rześkie, nocne powietrze i przycisnęła sztylet do piersi; serce niewiasty biło znacznie szybciej niż normalnie, wyznaczając gwałtowny, złowrogi rytm. Wreszcie, czując się w pełni gotowa do wykonania swego zadania, jeszcze raz spojrzała na trzymany kurczowo nóż, wypowiadając cicho słowa modlitwy; potężny lew ze złotą grzywą patrzył na nią diamentowym okiem, udzielając ostatniego błogosławieństwa.
Przekraczając próg komnaty delikatnie drżała, czuła potworne gorąco, a obraz nieco rozmazywał się jej przed oczami, lecz zignorowała wszystkie te symptomy, wskazujące na to, że wcale nie została stworzona do roli mordercy. Mimo to pewniej chwyciła rękojeść sztyletu, bo leżał niestabilnie w spoconej z nerwów dłoni. Pokonując drogę między drzwiami na taras a łóżkiem miała wrażenie, jakby była to niekończąca się podróż. Podczas stawiania kolejnych, miękkich kroków na perskim dywanie zdążyła wziąć kilkanaście uspokajających oddechów i setki razy powtórzyć w głowie tezy, potwierdzające słuszność tego, co zamierzała zrobić. Z tego powodu nie wahała się dużej, docierając do celu swej wędrówki, zarówno w sensie dosłownym, jak i metaforycznym; pokonała wiele przeciwności, aby dziś być w tym pałacu i mieć niepowtarzalną okazję do wymierzenia sprawiedliwości. Uniosła zatem nóż, celując jego ostrzem dokładnie w miejsce, gdzie biło serce padyszacha; złoty lew miał uderzyć w centralny punkt nie tylko tego człowieka, ale i całego imperium, zadając cios, po którym Osmanowie nie zdołaliby się podnieść.
- Wystarczy już przelanej krwi. - Nagły odgłos otwieranych wrót i czyjś stanowczy głos sprawiły, że w ostatniej sekundzie Aysun zamarła, pochylona nad pogrążonym we śnie sułtanem; nie zdążyła schować sztyletu zanim rozchylił powieki, obrzucając ją najpierw zdziwionym, a stopniowo coraz więcej rozumiejącym spojrzeniem, powoli oswajając się z okrutną prawdą, iż zabójca, którego intensywnie poszukiwali od wielu tygodni, krył się tak blisko, a on niczego nie zauważył.
- Aysun? - Ton władcy wyrażał całą mieszaninę emocji, od zawodu i rozczarowania po nadal niemijający szok i z pewnością nie był tak zdecydowany jak ruch, który wykonał, obezwładniając wciąż zatopioną w amoku niewiastę, przez co nawet nie broniła się, gdy nóż został wytrącony z jej dłoni ani wówczas, kiedy poczuła na policzku mocne uderzenie, powalające ją na podłogę.
- Nie Aysun ani Nermin, lecz Leyla, prawda? - Dopiero to pytanie wyrwało dziewczynę z letargu i sprawiło, że posłała wypowiadającej je kobiecie pełne zdumienia, a zarazem wściekłości spojrzenie, wówczas odczuwając też boleśnie palące lico.
- Co to ma znaczyć? - Bayezid, który chwilę wcześniej energicznie wstał, doskakując do ciągle leżącej na ziemi zdrajczyni, przeniósł swą uwagę na wciąż stojącą przy drzwiach Ismihan, patrząc na nią płonącymi gniewem, ale również wdzięcznością oczami, jednak to drugie uczucie musiało zejść na dalszy plan w obliczu następnego, nieudanego zamachu na jego życie.
- To należy do ciebie, księżniczko. - Jagiellonka wyciągnęła zza pleców niepozorny, oprawiony w brązową skórę notatnik, na widok którego ciemne tęczówki niedoszłej morderczyni rozbłysły niebezpiecznym blaskiem. Jednocześnie przebiegł przez nie niepokojący cień; zrozumiała, iż została zdemaskowana. - Oto zapiski perskiego szpiega, księżniczki Leyli, córki zgładzonego szacha i siostry księżniczki Anahity. To ona stoi za wszystkimi nieszczęściami, które nas spotkały. Sama postrzeliła cię, a następnie uratowała podczas wojny, by wkupić się w twoje łaski. Z jej rozkazu zamordowano księcia Orhana. Pragnęła w akcie zemsty zniszczyć całą dynastię.
- Jak mogłaś?! - Bayezid nie wytrzymał dłużej. Cała zgromadzona wściekłość musiała gdzieś znaleźć ujście, inaczej rozsadziłaby go od środka. Z niespotykaną, wręcz nadludzką siłą uniósł Safawidkę do góry, przypierając ją do najbliższej ściany i zacisnął palce na jej szyi, odcinając dziewczynie dopływ powietrza. Nie zważał na usilne próby wyswobodzenia się, podejmowane przez niewiastę ani na fakt, iż cienka granica dzieliła ją od śmierci z powodu uduszenia. Nie była dla niego już nikim więcej niż zdrajczynią i oszustką, od początku zatruwającą jego rodzinę. - Ufałem ci! A ty nigdy nie byłaś wobec mnie szczera! Co za diabeł w tobie drzemie?!
Puścił ją w ostatniej chwili, hamując się poprzez resztki zdrowego rozsądku. Potomkini Persów opadła bezwładnie na podłogę, łapczywie łapiąc urywane, niespokojne oddechy. Wiedziała, że to koniec. Nie zdołała wypełnić powierzonej przez ojca misji ani dotrzymać obietnicy, pośmiertnie złożonej siostrze. Zawiodła, ulegając zbyt słabej psychice. I musiała zapłacić za swoje zawahanie najwyższą cenę.
- Wszyscy zginiecie w piekle. - Wycharczała, przeszywając małżonków złowrogim spojrzeniem, w którym nienawiść płonęła mocniej niż kiedykolwiek, zagłuszając wszelkie ludzkie odruchy. - Wy, mordercy mojej siostry, zapłacicie za to. Nie zdołałam cię zabić, Bayezidzie, ale odebrałam ci syna i siostrę. - Uśmiechnęła się demonicznie, nie bacząc na konsekwencje swych słów. Nie bała się już niczego, wiedząc, że męczeńska śmierć to jej jedyne przeznaczenie. - To ból większy od śmierci. Ból, którego nigdy nie zdołasz złagodzić. A ostatecznie ciebie także dopadnie sprawiedliwość.
- Dosyć tego! - Monarcha bez skrupułów szarpnął ją za włosy i niemal rzucił prosto w zamknięte drzwi, wywołując potężny huk; nigdy przedtem nie pozwolił swojej sile i temperamentowi przejąć nad nim kontroli w takim stopniu. Jednakże w tym wypadku nie czuł żadnych wyrzutów sumienia wobec poturbowanej dziewczyny. Ona także nie miała litości, gdy z zimną krwią mordowała członków jego rodziny. - Straże! - zawołał głosem tak stanowczym i przenikliwym, że dwaj halabardziści natychmiast wpadli do komnaty, kłaniając się w pośpiechu. - Wtrącić ją do lochu! - Po wydanym rozkazie mężczyźni ponownie zniknęli na korytarzu, zabierając ze sobą zdrajczynię.
Jednak ani ujawnienie tożsamości wroga, ani świadomość końca wiążących się z nim zagrożeń nie zdołały uspokoić huraganu, szalejącego w duszy padyszacha. Rozwścieczony, nie zważał na nic, dając upust gromadzonym od tygodni emocjom. Ich rozładowanie nieodwracalnie wiązało się z chaosem i zniszczeniem, poczynionym w głównej mierze na rzeczach materialnych. Oba nocne stoliki zostały wywrócone, upadając na dywan z głuchym łomotem, a stojące na nich wazony stłukły się, rozsypując dookoła szklane okruchy. Mosiężne świeczniki wkrótce podzieliły los drewnianych mebli, podobnie jak zgaszone świece, które po upadku na posadzkę potoczyły się po całej podłodze, pozostawiając za sobą ślady roztopionego wosku. Wydawało się, że nic nie jest w stanie zatrzymać tej destrukcyjnej siły, lecz pewna niewiasta odważnie wkroczyła w sam środek zdradzieckiej wichury, nie lękając się niczego. Stanowczym gestem powstrzymała mężczyznę przed sięgnięciem po kolejny, drogocenny przedmiot, trwając niewzruszenie i spoglądając mu prosto w oczy; zderzenie tych dwóch żywiołów było niczym próba gaszenia pożaru. I tym razem woda zwyciężyła, ujarzmiła piekielny ogień, nie pozwalając, by pochłonął wszystko na swej drodze.
- Bayezid - przemówiła cicho i spokojnie, niemalże słysząc szybko bijące serce swojego męża, prawie wyrywające się z piersi. - Uspokój się. Wojna skończona. Teraz wszystko już będzie dobrze.
- Nie zdołałem ochronić najbliższych. Trzymałem zdrajcę w swoim pałacu, nie zauważając żadnych niepokojących sygnałów. Nigdy sobie tego nie wybaczę - mówił nadal gorączkowo, lecz płomień w jego tęczówkach nieco przygasł, dając szansę na przejęcie nad nim kontroli. - Zginąłbym przez własną głupotę. Tobie zawdzięczam każdy swój następny oddech. Jesteś aniołem.
- Nawet nie wiesz jak bardzo się bałam... - Teraz i ona okazała własne uczucia, drżącymi dłońmi ujmując twarz ukochanego; całe napięcie i adrenalina zeszły z obu małżonków, odsłaniając drzemiący w nich strach. - Lękałam się, że nie zdążę. To Nuriye znalazła ten zeszyt i obmyśliła plan na zdemaskowanie zdrajczyni. Wiedziałyśmy, że zostało nam niewiele czasu. Jednocześnie musiałyśmy działać tak, aby nie budzić żadnych podejrzeń.
- Czy Mihrimah musiała umrzeć, abym ja mógł przeżyć? - Bayezid pokręcił głową, spuszczając wzrok; głęboko w duszy wiedział, że byłby gotów poświęcić własną egzystencję, aby uratować ukochaną siostrę. - Czy taka jest cena za moje grzechy?
- Mihrimah żyje i ma się dobrze. - Na te słowa gwałtownie przeniósł swe dotychczas zrozpaczone spojrzenie na opanowaną twarz małżonki, poszukując tam wyjaśnienia wypowiedzianego przez nią sformułowania, zupełnie sprzecznego z tym, o czym huczał cały pałac. - To także była część pomysłu Nuriye. Z zapisków dowiedziałyśmy się, że Aysun planowała otrucie Mihrimah, po którym miała zamiar pozbawić cię życia. Musiałyśmy sprawić, aby wszyscy uwierzyli w śmierć mojej drogiej przyjaciółki. Zamiast trucizny, w jej ulubionej chałwie znalazł się środek nasenny. Ukryłyśmy ją w pałacu niegdyś należącym do twej ciotki, sułtanki Hatice i wyjaśniłyśmy jej wszystko. Oczekuje tam na pomyślne zakończenie tej sprawy, a więc jutro będzie mogła powrócić do seraju.
- Mihrimah żyje? - Wieść o tym, iż starsza z córek poprzedniego sułtana jednak nie padła ofiarą spisku rozświetliła oczy Bayezida wesołymi iskierkami, wyrażającymi czystą radość, tak potrzebną po długich, ponurych tygodniach. - Cóż za wspaniała wiadomość! - Melodyjny śmiech mężczyzny rozbrzmiał w komnacie i wkrótce zmieszał się z tym należącym do Jagiellonki, gdy porwał ją w ramiona, unosząc do góry i obracając się wokół własnej osi w geście przepełnionym szczęściem.
- To nie koniec dobrych wiadomości. - W momencie, w którym postawił ją na ziemi, a ich błyszczące tęczówki na powrót się spotkały, lico sułtanki rozjaśnił promienny uśmiech. - Wprawdzie miałam jeszcze poczekać z przekazaniem ci tej nowiny, ale dziś nasze życie zaczyna się na nowo. Zdecydowałam więc, że to odpowiednia chwila.
- Mów wreszcie - ponaglił, wpatrzony w swą ukochaną z identyczną, a może nawet silniejszą miłością niż tą, która połączyła ich w młodości; po latach to uczucie dojrzało, nabierając nowego wymiaru i scalając dwa serca niemożliwą do zerwania więzią.
- Będziemy mieli dziecko - oznajmiła i nie minęła choćby sekunda po tym wyznaniu, gdy ponownie utonęła w objęciach jedynego mężczyzny, z którym chciała dzielić życie.
- Ismihan, trzykrotnie przywróciłaś mnie dziś do świata żywych. - Bayezid uśmiechnął się ciepło, a w jego oczach znów zalśniły łzy, tym razem jednak będące oznaką ogromnej radości, przepełniającej wnętrze władcy. - Jesteś najlepszym, co spotkało mnie w życiu. Ja jestem jedynie głupcem, który pada do twych stóp, błagając o wybaczenie. - Mimo że Jagiellonka zupełnie się tego nie spodziewała, mężczyzna rzeczywiście klęknął przed nią, nie odrywając wzroku od jej ciemnych oczu, w których tonął głębiej z każdym spojrzeniem, wcale nie pragnąc ratunku od tej słodkiej zagłady. - Z powodu własnej głupoty niemal doprowadziłem do zniszczenia całej dynastii. Dzięki temu wreszcie zrozumiałem, że jesteś jedyną kobietą godną trwania u mego boku. Nigdy więcej nie popełnię tego błędu. Przysięgam ci wierność, mój aniele. Niech mnie piekło pochłonie jeśli złamię daną ci obietnicę.
Wzruszenie odebrało Jagiellonce mowę. Nie potrafiąc złożyć logicznego zdania zaprzestała daremnych prób, zastępując słowa gestami. Gdy dwoje kochanków z odmiennych kultur połączyło się w czułym pocałunku, dobro ostatecznie zatriumfowało nad złem, czystość wygrała z grzechem, a lew ze złotą grzywą poległ, oślepiony blaskiem zachodniej gwiazdy.
____________________________
Witajcie!
Moi kochani, oto przedostatni rozdział drugiego sezonu "Tysiąc Łez". Ależ to szybko zleciało... Dopiero co informowałam was o moim powrocie do tego opowiadania, a tu już wielkimi krokami zbliżamy się do końca. Z tego powodu w tym rozdziale znajdziecie rozwiązanie głównej zagadki drugiego sezonu - kim jest morderca, grasujący w seraju? Jak spora część z was się domyślała, jest to Aysun. Ale zapewne nie wpadlibyście na to, że tak naprawdę jest to księżniczka Leyla z dynastii Safawidów, czyli siostra Anahity. Ach ten Bayezid, coś miał słabość do obu tych sióstr... Zagadka została rozwiązana dzięki współpracy Nuriye oraz Ismihan, które obmyśliły ryzykowny, ale skuteczny plan na zdemaskowanie wroga. Mihrimah jednak żyje, nie mogłam jej zabić c; Już śmierć Yahyi i Orhana była dla mnie ciężka do napisania, zabicie Mihri byłoby koszmarne. I ostatnia dobra wiadomość - nasza Ismi jest w ciąży. Kogo nosi pod sercem dowiecie się w ostatnim rozdziale, ale możecie obstawiać, chętnie poczytam wasze sugestie ^^
Jak zawsze zachęcam was do zostawienia opinii w komentarzu, bo uwielbiam czytać wasze reakcje i opinie o tym, co dzieje się w danej części <3
Buziaki ;*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top