26. Sny
23 czerwca 1557 roku, Konstantynopol
- Destur! Sułtan Bayezid Chan hazretleri!
Drewniane, zdobione osmańskimi symbolami wrota stanęły otworem przed najpotężniejszym człowiekiem w imperium. Przebywający wewnątrz wezyrowie pokornie spuścili głowy przed majestatem swego przywódcy, zastygając w głębokim ukłonie. Monarcha pewnym, dostojnym krokiem przestąpił próg sali audiencyjnej, jak niegdyś czynił to jego ojciec. Bogaty kaftan wyszywany złotymi nićmi i wysadzany szlachetnymi kamieniami połyskiwał w przebijającym się przez okna słońcu, rozświetlając sylwetkę padyszacha, co podkreślało bijącą od niego siłę. Wizerunek wszechmocnego władcy dopełniała poważna, skupiona twarz, gdy recytował słowa modlitwy, zawierzając Bogu swe życie i rządy. Zgromadzeni mężczyźni zerkali na sułtana ze spolegliwością i podziwem; udana wyprawa wojenna i sprawiedliwe panowanie na terenie państwa sprawiły, iż widzieli w nim kontynuatora wielkiej misji, zapoczątkowanej przez Sulejmana Wspaniałego.
- W imię Boga jedynego i sprawiedliwego otwieram posiedzenie Dywanu. - Po tych słowach zasiadł na tronie, pamiętającym jeszcze czasy Mehmeda Zdobywcy i spojrzał na stojącego najbliżej wielkiego wezyra. - Bali Bey - zwrócił się do męża swej ukochanej siostry, zwyczajowo rozpoczynając obrady od konsultacji najpilniejszych spraw ze swoim najbardziej zaufanym człowiekiem. - Są jakieś wieści w sprawie powstania w Anatolii? Ahmed pasza powinien już dotrzeć na miejsce.
- Tak jest, panie. - Bali Bey skinął lekko, potwierdzając przypuszczenia władcy. - Wczoraj przyszła wiadomość. Ahmed pasza porozumiał się z okolicznymi bejami. Skarżą się na swoje warunki, podobno są atakowani i grabieni przez przywódców graniczących prowincji. Żądają zwiększenia przysługującego im wojska i podwyższenia pensji.
- Każ wysłać do Anatolii pięć tysięcy janczarów. Przekaż Ahmedowi paszy, by z państwowego skarbca pokrył straty wynikające z grabieży. Na żadne podwyżki nie wyrażam zgody - oznajmił stanowczo, marszcząc brwi. - W razie dalszych protestów nieposłuszni mężowie stanu poniosą zasłużoną karę.
- Tak jest, panie. - Wielki wezyr ponownie kiwnął głową, zapewniając tym samym, że niezwłocznie wykona wszystkie polecenia padyszacha. - Przyjechał poseł z Lechistanu.
- Wprowadźcie go - rzekł Bayezid bez wahania, gdyż za sprawą małżeństwa jagiellońskiej księżniczki z osmańskim księciem, a obecnie już sułtanem wysłannicy z nadwiślańskiego kraju posiadali uprzywilejowaną pozycję, przeważnie będąc przyjmowani przez samego monarchę. - I wezwijcie dowódcę polskich wojsk stacjonujących w stolicy.
Wkrótce wrota sali przekroczyli dwaj mężczyźni o tym samym pochodzeniu, lecz różnym stanowisku. Starszy z nich, odziany w tradycyjny, uszyty na Wawelu strój niezwłocznie klęknął przed obliczem władcy, z należną czcią całując skrawek jego szat i wstał dopiero, gdy padyszach położył mu dłoń na ramieniu, tym gestem zezwalając na powrót do pozycji stojącej. Młodszy natomiast jedynie zastygł w głębokim ukłonie, z racji sprawowanej funkcji posiadając większe przywileje, choć jeszcze niedawno wiódł żywot zgoła odmienny od obecnego. Zauważając skierowany wprost na niego wzrok Bayezida oraz ruch, którym wskazał na swoich wezyrów, zajął miejsce wśród nich, prostując się z dumą. Odkąd ponownie stanął na czele polskich żołnierzy, odzyskał dawną pewność siebie i znów z honorem piastował nadaną godność.
- Zanim wysłuchamy naszego gościa, pragnę coś ogłosić. - Donośny, mocny ton sułtana zwrócił uwagę wszystkich obecnych, zaintrygowanych tym, co miał im do powiedzenia. - Jak wiecie, dowódca wojsk z Lechistanu, Aleksander, został niesłusznie oskarżony o próbę pozbawienia mnie życia. W trakcie wnikliwego śledztwa ustaliliśmy, że nie mógł on dokonać tego haniebnego czynu, zatem oficjalnie oczyszczam go z wszelkich zarzutów. W tym miejscu chcę również uhonorować go za zasługi podczas wojny z Persją, które znacząco przyczyniły się do pokonania naszego odwiecznego wroga. - Przywołał swych służących, którzy wnieśli do środka bogato zdobioną skrzynię z jeszcze cenniejszą zawartością.
Chwilę później, klękając przed mężem swojej ukochanej i przyjmując ofiarowany w prezencie od niego, drogocenny kaftan, Aleksander, oprócz należnego splendoru, czuł palącą od środka zawiść; piękny sen, w którym przyszło mu żyć, nieodwracalnie nosił znamiona koszmaru.
***
- Anne, pójdziemy do ogrodu? - Murad podbiegł do swej rodzicielki, przerywając zabawę z siostrą, by po raz kolejny tego dnia zadać to pytanie, widocznie nie zamierzając odpuścić pomimo wielokrotnej odmowy ze strony Ismihan.
Sułtanka, rozumiejąc, że syn tak łatwo nie przestanie drążyć tego tematu, z westchnieniem odłożyła czytaną książkę, zerkając na małego księcia. Jego ogromne, czekoladowe oczy patrzyły na matkę błagalnie, jak zawsze, gdy na coś mu nie pozwalała. Z uśmiechem pogładziła złote loki chłopca, nie umiejąc choćby przez moment być na niego zdenerwowana. Pomimo młodego wieku widziała w nim temperament i odwagę, co upodabniało go do ojca, który stanowił dla Murada niekwestionowany autorytet. Z każdym dniem zauważała więcej podobieństw między nim a Bayezidem; do obu miała słabość, nie potrafiąc złościć się na żadnego.
- Synku, tłumaczyłam ci już. - Wzięła go na kolana, automatycznie poprawiając strój, który miał na sobie. - Na razie nie powinniśmy wychodzić na zewnątrz. Jest niebezpiecznie. Twój ojciec woli, żebyście razem z Alime nie opuszczali pałacu.
- To niesprawiedliwe! - Założył ręce na piersi, wykrzywiając usta w podkówkę. - Ty i tata możecie wychodzić!
- Ja i tata jesteśmy duzi, skarbie. - Ismihan roześmiała się na tę uwagę syna, kręcąc głową. Wciąż zadziwiał ją swoją inteligencją i spostrzegawczością. - Obiecuję ci, że kiedy wszystko wróci do normy pojedziemy na dwa tygodnie do Edirne i będziesz mógł całe dnie spędzać na dworze.
- Destur! Valide Hurrem Sultan hazretleri! - Dalsze protesty Murada przerwał donośny okrzyk jednego z agów, oznajmiający nadejście władczyni haremu.
Ismihan odetchnęła ciężko, odstawiając syna na podłogę i we względnym spokoju oczekując na przybycie matki padyszacha. Roksolana nieczęsto ją odwiedzała; fakt, że za sobą nie przepadały, nie stanowił tajemnicy. Ich spotkania zawsze przebiegały w napiętej atmosferze, toteż unikały wzajemnych wizyt, widując się wyłącznie przy oficjalnych okazjach, kiedy było to nieuniknione. Jagiellonka nie pamiętała ostatniego razu, gdy Hurrem z własnej woli zawitała do jej komnaty, więc gdy przekroczyła próg sypialni, obrzuciła ją pytającym spojrzeniem.
- Witaj, Ismihan. - Sułtanka Matka posłała synowej sztuczny uśmiech, identyczny jakim niegdyś obdarzała Ibrahima paszę, wyniośle lustrując postać Polki. - Widzę, że jak zawsze nie okazujesz mi należnego szacunku - rzuciła zgryźliwie, nie mogąc zrezygnować ze skomentowania tego, iż nadal siedziała wygodnie na otomanie zamiast wstać i pokłonić się, jak czyniły wszystkie kobiety w seraju.
- Co cię do mnie sprowadza? - Jagiellonka zignorowała tę standardową uwagę, będąc przyzwyczajona do złośliwych komentarzy teściowej.
- Przyszłam zobaczyć wnuki. - Pogłaskała po głowie bawiącą się z boku Alime, lecz Ismihan przeczuwała, że prawdziwy powód odwiedzin Rusinki jest zupełnie inny.
- Dzieci na pewno się ucieszą, dawno cię nie widziały. - Wysiliła się na najbardziej szczery uśmiech na jaki było ją stać, usiłując udawać, iż uwierzyła w słowa swej towarzyszki. - Usiądź. - Wskazała ulubienicy poprzedniego sułtana miejsce obok siebie, które niezwłocznie zajęła, wyciągając ręce do Murada, który po chwilowym wahaniu wpadł w ramiona babci.
- Mam nadzieję, że odpowiednio dbasz o naszego jedynego księcia. - Podczas gdy Roksolana przyglądała się chłopcu, prawdopodobnie szukając oznak zaniedbania, ciemnowłosa niewiasta niemal niezauważalnie przewróciła oczami, poszukując w sobie ukrytych pokładów cierpliwości, by przetrwać tę niespodziewaną wizytę. - I lepiej nie rzucaj na mnie więcej fałszywych oskarżeń, bo spotka cię za to zasłużona kara. Mój syn nie będzie wiecznie wybaczał twoich grzechów.
- Myślę, że to nie jest odpowiedni temat do rozmawiania przy dzieciach. - Ismihan zmrużyła powieki, wkładając całą swoją silną wolę w to, by powstrzymać chęć odpowiedzenia na tę zaczepkę. - A teraz wybacz, hammam na mnie czeka. Dobrze że przyszłaś, z przyjemnością zostawię z tobą dzieci. - Uśmiechnęła się, zauważając zmieszanie na twarzy Hurrem, lecz nie pozwoliła jej zaprotestować, kontynuując swoją wypowiedź. - Spędzę tę noc ze swoim mężem, oboje będziemy spokojni wiedząc, że zajmujesz się Alime i Muradem - dokończyła przymilnie, po czym opuściła komnatę, nie oglądając się za siebie.
Przeczuwała, że zarówno dla niej, jak i dla Hurrem będzie to ciekawa noc.
***
Pioruny uderzają w ziemię jeden po drugim, przecinając granatowe niebo jasnym światłem. Drobna niewiasta biegnie przed siebie, cała drżąc z zimna, odziana jedynie w białą, zwiewną koszulę nocną. Jej bose stopy stąpają po trawie próbując dotrzeć do majaczących na horyzoncie kształtów przypominających schronienie zanim burza rozpęta się na dobre. W szaleńczym tempie mknie do celu, lecz im bliżej się znajduje, tym wyraźniej widzi, iż to nie pałac ani nawet drewniana chata, ale ogromny lew z powiewającą na wietrze, złotą grzywą. Przerażona zatrzymuje się gwałtownie i oddychając niespokojnie patrzy prosto w płonące żywym ogniem oczy zwierzęcia. Nie czuje nic prócz strachu.
Nagle w oddali słychać płacz dziecka. Początkowo cichy, z każdą sekundą staje się głośniejszy i bardziej rozpaczliwy. Dziewczyna rozgląda się w poszukiwaniu kwilącego malca, na próżno. Lew uśmiecha się, szczerząc potężne kły, a szlochanie gwałtownie ustaje, jakby ktoś odciął je ostrym mieczem. Na twarz ciemnowłosej spadają pierwsze krople deszczu, gdy bestia podąża swoją drogą, niszcząc wszystko, co na niej napotka. Pada coraz mocniej, a niespokojna niewiasta kroczy śladem zwierzęcia, nie zważając na szalejącą ulewę. Lew zatrzymuje się dopiero przy sułtańskim tronie. Spogląda w górę, więc i ona kieruje tam swój wzrok, pełna złych przeczuć. Podczas gdy zwierzę oblizuje się ze smakiem, tęczówki kobiety rozświetla blask słońca i księżyca, błyszczących obok siebie na ciemnym niebie. Ta magiczna chwila nie trwa długo; wkrótce zarówno najbliższą gwiazdę, jak i ziemskiego satelitę zasnuwa nieprzenikniony cień.
- Czego chcesz?! - Z gardła niewiasty wyrywa się przeraźliwy wrzask, kiedy odważnie zbliża się do bestii, nie bacząc na własne bezpieczeństwo; z całych sił pragnie zapobiec kolejnym tragediom. - Dlaczego to robisz?!
Zamiast odpowiedzi lew ponownie szczerzy kły, widocznie nie zamierzając wysłuchać błagań zrozpaczonej dziewczyny. Powoli, dumnie podchodzi do bogato zdobionego tronu, dobrze znanego obserwującej to, ciemnowłosej kobiecie. Oddech zamiera jej w piersi, gdy zauważa umieszczony na nim, charakterystyczny, fioletowy kaftan wyszyty srebrnymi tulipanami; niejednokrotnie zapinała jego guziki na torsie ukochanego. Zwierzę unosi swą ogromną łapę, gotowe obrócić w niwecz cały majestat padyszacha.
- Nie! - Niewiasta krzyczy ile ma sił w płucach, przytłoczona cierpieniem upadając na mokrą, zimną ziemię, pozwalając, by spływające po policzkach łzy zmieszały się z nieustannie padającym deszczem.
Pewna, że przegrała, zamyka oczy, nie chcąc patrzeć na ostateczne zniszczenie, poczynione przez krwiożerczą bestię. Niespodziewanie jednak, zamiast huku metalu, do jej uszu dociera gwizd porywistego wiatru. Nie dosięga on do niej, czuje na twarzy jedynie jego lekkie podmuchy, lecz gwałtownie unosząc powieki dostrzega, iż jest znacznie silniejszy. Oniemiała obserwuje bitwę, jaką nieugięte zwierzę toczy z siłami natury, powoli ulegając pod naporem nieprzewidywalnego żywiołu. Wreszcie ponosi definitywną klęskę, upadając tuż przy niewzruszonym tronie. Zawierucha ustaje, ustępując pogodnemu niebu. Dziewczyna oddycha z ulgą, wystawiając blade lico w stronę ciepłych promieni słonecznych; po wielu przegranych bitwach, wojna została wygrana.
- Esen... - Cichy pomruk opuścił usta Ismihan i przeciął martwą ciszę, zwracając uwagę siedzącego przy biurku Bayezida. Nieco zaskoczony uniósł wzrok znad dokumentów, zerkając na żonę prawie pewny, że się przesłyszał. - Esen... - Słysząc ponownie to jedno słowo wypowiadane nieświadomie przez Jagiellonkę, odłożył trzymane pióro i wstał, wolno podchodząc do pogrążonej we śnie ukochanej.
- Ismihan. - Usiadł przy boku małżonki, gładząc ją delikatnie po policzku, by się obudziła. Gdy kilkanaście sekund później leniwie rozchyliła powieki, spoglądając na niego swoimi wielkimi, błyszczącymi w półmroku oczami, uśmiechnął się, składając czuły pocałunek na jej czole. - Co ci się śniło? - spytał, wyłapując pytające spojrzenie sułtanki, zapewne zdziwionej faktem, iż wybudzał ją w środku nocy.
- Czemu pytasz? - Zmarszczyła brwi, mimowolnie przypominając sobie swój tajemniczy sen, którego do końca nie rozumiała; czuła jedynie irracjonalny strach, nie potrafiąc wskazać jego źródła.
- Mówiłaś przez sen - wyjaśnił, zdobywając tym zaciekawienie kobiety, która momentalnie usiadła, przyglądając się władcy w oczekiwaniu. Miała nadzieję, że to doprowadzi ją do rozwiązania zagadki, podsuniętej przez podświadomość. - Powtórzyłaś dwa razy imię Esen.
- Esen? - Z niezrozumieniem pokręciła głową, nie umiejąc połączyć tego z niczym, co ujrzała we śnie. - Co znaczy to imię?
- Wiatr - odrzekł krótko padyszach, rozwiewając w ten sposób część wątpliwości, powstałych w umyśle Ismihan.
- Wiatr... - powtórzyła w zamyśleniu, powoli łącząc w całość elementy dotychczas niepasującej do siebie układanki. Wiedziała już, że to jakaś wietrzna istota powstrzyma panoszącego się po seraju lwa ze złotą grzywą. Wciąż jednak nie miała pojęcia kim będzie wybawiciel ani kim jest oprawca. - Znasz kogoś o takim imieniu?
- Nikogo - odpowiedział bez zastanowienia Bayezid, na nowo budząc niepewność w sercu ciemnowłosej niewiasty. - Skąd to zainteresowanie tym imieniem?
- Miałam dziwny sen - wyznała wreszcie, kładąc swą drobną dłoń na tej należącej do monarchy. Mężczyzna wzmocnił ten uścisk, unosząc rękę małżonki do ust, aby złożyć na niej pieszczotliwy pocałunek; tym gestem wlał w duszę Jagiellonki spokój i poczucie bezpieczeństwa, a więc wszystko, czego w tamtym momencie potrzebowała. - Widziałam w nim tego przeklętego lwa ze złotą grzywą, który nieustannie nas prześladuje. Szczerzył kły i unicestwiał wszystko, co spotkał na swojej drodze. Na koniec próbował zniszczyć twój tron, ale zanim tego dokonał, zerwał się silny wiatr, z którym nie był w stanie wygrać. To musi być jakiś znak, Bayezid. - Mocniej ścisnęła jego dłoń, spoglądając mu poważnie w oczy. - Nie wiem co lub kto będzie tym wiatrem, ale to on pomoże nam pokonać naszego wroga.
- Oby więc zerwał się jak najprędzej, żeby oszczędził nam kolejnych tragedii - rzekł padyszach ze szczerą nadzieją, iż dręczące Osmanów problemy niebawem przeminą i zapanuje wyczekiwane przez każdego szczęście. - Wystarczy nam nieszczęść. - Przywódca potężnego imperium, na co dzień tak stanowczy i pewny siebie, w tamtej chwili westchnął ciężko i spuścił wzrok, zupełnie bezradny wobec nieznanego przeciwnika.
- Nie martw się, zło rychło przeminie i znów będziemy się śmiać. - Czule pogładziła pokryty zarostem policzek ukochanego, zmuszając go tym samym, by na nią spojrzał. - Nasza miłość jest silniejsza od wszelkich niegodziwości tego świata. Dopóki mamy siebie, mamy wszystko. Przetrwaliśmy tak wiele burz, przetrwamy także tę, nawet jeśli będzie dłuższa i silniejsza od poprzednich.
- Prawisz mądrze, jak zawsze. - Bayezid uśmiechnął się subtelnie, acz szczerze, przesuwając swe dłonie na talię żony, aby przygarnąć ją bliżej siebie. - Nie wiem co bym bez ciebie zrobił - przyznał cicho, patrząc prosto w roziskrzone tęczówki Jagiellonki, płonące najpiękniejszym uczuciem, mogącym połączyć dwójkę ludzi. - Dajesz mi siłę, rozświetlasz mroki nocy, nie pozwalasz zapomnieć o tym, kim jestem. Kocham w tobie wszystko, każdą wadę i zaletę. Kocham twój ognisty temperament i niezrównany upór, kocham twoją dobroć i anielskie serce, kocham twoje włosy pachnące wiatrem, rumieńce na policzkach, gdy się denerwujesz, oczy głębsze od niepoznanych oceanów. Jesteś dla mnie wszystkim, Ismihan.
- I ty dla mnie, Bayezidzie.
Reszta słów utonęła w czułym pocałunku, słodszym niż wszelkie gorzkie chwile, jakie przeżyli.
***
- Yahya! - Jasnowłosa sułtanka zerwała się z imieniem ukochanego na ustach, lecz po obudzeniu znów czekało ją bolesne rozczarowanie w postaci przejmującego mroku i pustej drugiej połowy łóżka; nie było nikogo, kto mógłby ukoić jej cierpiące serce.
Z ciężkim westchnieniem opadła z powrotem na poduszkę, zaciskając mocno powieki i zagryzając wargi aż do krwi, lecz nawet to nie powstrzymało gorących łez, niekontrolowanie znaczących blade policzki niewiasty. O ile w dzień nauczyła się funkcjonować niemal normalnie, hamując rozdzierający od wewnątrz ból, o tyle nocą samotność doskwierała bardziej niż kiedykolwiek, przynosząc wspomnienia minionych bezpowrotnie chwil. Nie potrafiła, ale także nie chciała wymazać ich ze swej pamięci; mimo że niosły ze sobą przytłaczającą udrękę, łaknęła odtwarzać je wciąż na nowo w swoim umyśle, powracając do momentów, kiedy była naprawdę szczęśliwa. Ukochany nawiedzał ją w snach, z których nie chciała się budzić. Tylko one stanowiły namiastkę dawnego życia i miłości, nadal rozpalającej to ciągle bijące z dwójki połączonych na zawsze serc, których nawet śmierć nie mogła rozdzielić.
- Dlaczego nie pozwoliłeś mi do siebie dołączyć? - wyszeptała w eter, przeklinając wyroki boskie i tamten dzień, gdy stchórzyła, trzymając sztylet przy swoim nadgarstku. Nie umiała samodzielnie odnaleźć celu do wypełnienia na ziemi, o którym przekonywał Yahya. - Powiedz co mam jeszcze tutaj zrobić i zabierz mnie wreszcie do siebie - dokończyła błagalnie, niemal słysząc stanowczy ton ukochanego, zabraniający jej kolejnych prób samobójczych.
Nagle, wiedziona dziwnym przeczuciem usiadła, rozglądając się po swojej komnacie. Po krótkim wahaniu spojrzenie jasnowłosej zatrzymało się na wrotach prowadzących na taras. Pewna, że tam odnajdzie choć część odpowiedzi na dręczące wątpliwości stanęła bosymi stopami na miękkim, perskim dywanie, krocząc bez zastanowienia w stronę drzwi. Po kilkunastu sekundach nacisnęła klamkę i wyszła na zewnątrz, od razu podchodząc bliżej barierki. Noc była ciepła, toteż nie drżała z zimna, ogarniając wzrokiem całą przestrzeń widoczną w dole. Uwagę niewiasty niemal od razu przyciągnęły dwie postaci, prawie całkowicie ukryte w mroku, oświetlane jedynie słabym blaskiem rozpalonej pochodni. Chwilę obserwowała w skupieniu ich żywiołową dyskusję, aż do momentu, gdy rozeszli się, każde w innym kierunku. Nuriye miała już wrócić do sypialni, rozczarowana brakiem jakichkolwiek poszlak, gdy swymi stalowymi tęczówkami dojrzała leżący na trawie przedmiot, który musiał wypaść z rąk jednej z przebywających tam wcześniej osób.
- O to ci chodziło, Yahya? - Zadarła głowę do góry, na granatowym niebie wypatrując jakiegoś potwierdzenia od ukochanego.
Nie doczekała się żadnego znaku, lecz była pewna, iż to Yahya z zaświatów kontroluje każdy jej krok, podsuwając przesłanki, które sama z pewnością by pominęła. I obiecała sobie, że za wszelką cenę spełni misję, jaką pośmiertnie powierzył jej ten, któremu bezpowrotnie oddała swe serce.
_____________________________
Witajcie!
Wybaczcie, że rozdział pojawia się tak późno, ale nawet nie miałam dzisiaj wcześniej czasu, żeby usiąść i go dodać. Jednak już jest i niezaprzeczalnie króluje w nim motyw snu. W pierwszej scenie Bayezid oczyszcza z zarzutów Aleksandra, dla którego ten piękny sen, w którym przyszło mu żyć, mając wymarzoną pracę i luksusy, nosi znamiona koszmaru, ponieważ jego ukochana jest poślubiona innemu. W kolejnej scenie Hurrem odwiedza Ismihan, pragnąc odegrać się na niej za zarzuty w sprawie zabójstwa Orhana, jednak Ismi jest sprytniejsza i szybko znika, zostawiając dzieci pod opieką babci. Znika u Bayezida, gdzie nawiedza ją dziwny sen. Jak myślicie, co on oznacza? Jestem bardzo ciekawa waszych pomysłów, dlatego koniecznie napiszcie swoje teorie. I na koniec scena z Nuriye, której z kolei śni się Yahya, co doprowadza do tego, że odkrywa coś dziejącego się pod jej tarasem. Co to takiego? Jaki przedmiot zauważyła i jaki będzie on miał wpływ na dalsze losy naszych bohaterów? O tym przekonacie się już niebawem.
Koniecznie zostawcie po sobie ślad w postaci gwiazdki i komentarza, bo uwielbiam czytać wasze opinie o rozdziale <3
Buziaki ;*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top