24. Szpieg
W komnacie na długo zapadło przejmujące milczenie, jakby każda z przebywających tam osób bała się je przerwać. Deszcz wciąż miarowo uderzał o szyby, wystukując rytm, synchronizujący trzy bijące szybko serca. Wszyscy trwali w dziwnym zawieszeniu na granicy prawdy i kłamstwa, nie wiedząc, gdzie dokładnie ona leży. Padyszach z niezrozumieniem patrzył na swą zupełnie spokojną i pewną swego siostrę, próbując poukładać szalejące w głowie myśli. Ona odważnie spoglądała w jego płonące gniewem tęczówki, niezlękniona tego płomienia; odkąd bezpowrotnie utraciła duszę, żaden ogień nie mógł jej pochłonąć. Nawet zwykle mająca wiele do powiedzenia Hurrem zamilkła, nie mogąc uwierzyć kto postanowił udowodnić, że była niewinna. Ta, którą niegdyś Roksolana pozbawiła ojcowskiej opieki i pałacowych wygód, ta, która pałała do niej szczerą nienawiścią teraz stawała w jej obronie, choć wcale nie musiała. Mogła zataić posiadane informacje i pozwolić, żeby Rusinkę spotkała surowa kara. Nie zrobiła tego i to obudziło w rudowłosej dawno uśpione sumienie. Czyżby prawie dwadzieścia lat temu popełniła błąd?
- Co ty mówisz? - Ciszę wreszcie przeciął przepełniony silnymi emocjami głos władcy, w którym nadal dominowały wściekłość i niedowierzanie w usłyszane słowa.
- Mam dowód na niewinność sułtanki Hurrem - odrzekła tym samym tonem, co wcześniej, zupełnie bezbarwnym, obdartym z uczuć. Mimo to brzmiała stanowczo, jakby powoli odzyskiwała te cechy charakteru, które zniknęły, gdy pogrążyła się w rozpaczy po stracie narzeczonego. - Morderca nie jest członkiem naszej rodziny.
- Więc kim jest? - Oblicze Bayezida złagodniało, rozświetlone nagłą myślą o odkryciu prawdy i wymierzeniu sprawiedliwości właściwej osobie.
- Niestety nie wiem. Ale... - sięgnęła za dekolt swojej sukni, wyjmując stamtąd papierowy rulon przewiązany złotą wstążką - z pewnością ktoś wydawał polecenia mężczyznom, którzy zabili księcia Orhana. Ktoś, kto znajduje się w naszym pałacu.
- Od początku mówiłam, że jestem niewinna! - Sułtanka Matka w końcu przemówiła, prostując się dumnie. - Niech zostanie ukarany ten, kto rzucił na mnie te podłe oskarżenia!
- Matko - syknął gniewnie monarcha, mierząc rodzicielkę spojrzeniem jasno mówiącym, że powinna natychmiast pohamować swoje niegodne jej pozycji zachowanie, co przyjęła głębokim westchnięciem. - Porozmawiamy jutro, mam teraz ważniejsze sprawy na głowie. - Skinął na Nuriye, która odpowiedziała mu tym samym, dobrze wiedząc, co chciał przekazać.
- Nuriye. - Kiedy padyszach opuścił sypialnię władczyni haremu, jasnowłosa niewiasta chciała podążyć za nim na korytarz, lecz przystanęła w miejscu, słysząc swoje imię. Nieco zaskoczona, obróciła się z powrotem przodem do kobiety, zerkając na nią pytająco. - Dziękuję.
Nie spodziewała się usłyszeć tego jednego wyrazu, którego owa Rusinka z całą pewnością używała niezwykle rzadko. Ten gest jednak wcale nie roztopił choćby części lodu, jakim skute było serce najmłodszej potomkini poprzedniego sułtana. Mogła odejść i pozostawić to bez komentarza, lecz nie lubiła niewyjaśnionych spraw. Dlatego wolno podeszła bliżej do rudowłosej piękności, nadal emanującej dawnym urokiem, który niegdyś oczarował potężnego Sulejmana i zadarła głowę, by spojrzeć w te chłodne, pełne wyższości tęczówki, nie bojąc się niczego. Zatracona w smutku, w którym przyszło jej żyć, utraciła poczucie strachu, nie lękając się nawet śmierci. Niegdyś również była nieustraszona, ale teraz nie czuła dłużej żadnych ograniczeń, mogąc wreszcie korzystać z wolności, cenniejszej dla niej od powietrza.
- Nie potrzebuję twoich podziękowań - rozpoczęła cicho, aczkolwiek mocno, mrużąc powieki. - Nie zrobiłam tego dla ciebie. Zrobiłam to, bo zależy mi na sprawiedliwości. - Zacisnęła palce na skrawku pergaminu trzymanym w dłoni, dzięki któremu Roksolana wciąż mogła spać spokojnie. - Nigdy nie zapomnę krzywd, jakie wyrządziłaś mi i mojej matce. Nigdy ci nie wybaczę. Potraktuj to jako akt mojego miłosierdzia. Ja w zasadzie jestem już martwa, ale mam jeszcze coś do zrobienia na ziemi. I wyłącznie dlatego wciąż jesteś tutaj, zamiast gnić w zimnym, ciemnym lochu.
Hurrem chciała coś odpowiedzieć, całą swoją wypowiedź Nuriye obserwowała, jak wyraz jej twarzy się zmienia, stopniowo przechodząc w ten stan wściekłości, przed którym uciekały wszystkie służące w obawie, że otrzymają cios rykoszetem. Jasnowłosa niewiasta nie dała jednak matce padyszacha tej satysfakcji, opuszczając komnatę zanim zdążyła ułożyć odpowiednią ripostę. Zrobiła to tak szybko, iż niemal wpadła na stojącego tuż za progiem Bayezida. Z pewnością słyszał ich wymianę zdań, lecz nie skomentował tego, za co była mu wdzięczna. Widocznie nie zamierzał angażować się w ten konflikt, popierając którąkolwiek ze stron.
- Pokaż mi ten list - ponaglił, niezwłocznie pragnąc poznać więcej szczegółów tej zagmatwanej sprawy. - Skąd go masz?
- Moja służąca go znalazła, leżał na ziemi w jednym z rzadko uczęszczanych, pałacowych zaułków - wyjaśniła, podając bratu niepozorny, papierowy rulon. - Brzmi jak raport z wykonywanej misji - wysnuła swoje spostrzeżenia, obserwując Bayezida, który wnikliwie wczytywał się w treść listu, prawdopodobnie chcąc wyłuskać z niego wszelkie szczegóły, mogące doprowadzić ich do jakiejkolwiek poszlaki. - Niestety, ta osoba nie podpisała się, ale wspomniała o morderstwie Orhana, więc niewątpliwie to ten ktoś stoi za wydaniem wyroku na księcia.
- Rzeczywiście. - Mężczyzna, gdy skończył czytać, w zamyśleniu potarł podbródek, jeszcze raz analizując pobieżnie całą treść. - Zaraz... - W pewnym momencie zmarszczył brwi, dłużej przyglądając się elementowi na samym dole kartki. - Przecież to pieczęć Safawidów. I...
- Tak, złoty lew. - Nuriye przerwała mu, kiwając lekko głową. - Identyczny jak ten na sztylecie.
- A więc mamy w pałacu perskiego szpiega. - Gwałtownie zgniótł pergamin, spoglądając prosto w stalowe tęczówki swojej siostry. - Ta informacja pomoże w śledztwie. Dziękuję.
Nuriye nie odpowiedziała, jedynie uśmiechnęła się nieznacznie, czując delikatne ciepło na sercu; te podziękowania, ponieważ szczere, znaczyły dla niej o wiele więcej od poprzednich, przepełnionych kłamstwem i wieloletnimi grzechami, których nie dało się wymazać jednym słowem.
***
Więcej niż miesiąc spędzony w ciemnym, zimnym lochu, przy ograniczonym dostępie do światła, wody i jedzenia nie mógł wpłynąć dobrze na nikogo. Mimo wielu trudnych doświadczeń i wrodzonej odporności, Aleksander wciąż nie przystosował się do swej nowej rzeczywistości. Każdego dnia rozpaczliwe wyglądał cienkiej łuny słońca, oznaczającej nadejście tej, której bezpowrotnie ofiarował duszę. Jednak, pomimo gorących modlitw i błagań kierowanych do samego Boga, upragniona chwila nie nadchodziła, a im dłużej czekał, tym bardziej tracił nadzieję na odmianę swojego losu. Nie mógł zrozumieć dlaczego został z tym wszystkim sam, nie wiedząc nawet czy zapadł jakikolwiek wyrok w jego sprawie. Zagłuszał też głos zdrowego rozsądku, mówiący wyraźnie, że ukochana całkowicie o nim zapomniała; naiwne serce wierzyło w cud.
Nastąpił on niespodziewanie w momencie, kiedy mężczyzna przestał już odliczać doby przeżyte w izolacji, bo zlały się w jedność, a on sam nie był pewien czy wciąż trwał maj, czy może nastał nowy miesiąc. Początkowo nie wierzył, gdy ujrzał wąski przesmyk światła i usłyszał w oddali stukot pantofli. Myślał, iż to zmęczony umysł podsuwa te nierealne wizje, pragnąc jakoś osłodzić tę marną egzystencję. Zaufał swoim zmysłom dopiero, gdy strażnicy otwarli ciężkie, mosiężne drzwi, wpuszczając do środka postać o drobnej posturze, acz niezlęknionej duszy, której obraz odtwarzał w głowie w każdej sekundzie, mijającej bezpowrotnie w zatęchłej celi.
- Katarzyna. - Momentalnie zerwał się z brudnej ziemi, służącej za posłanie i skupił swoje rozpalone tęczówki na twarzy Jagiellonki, oświetlanej nikłym blaskiem dwóch pochodni.
- Aleksandrze. - Polka powoli zmierzyła go wzrokiem, dostrzegając każdy szczegół długotrwałego odosobnienia. Śnieżnobiała koszula dawno utraciła swój kolor, zyskując ślady krwi i ziemi, nieprzystrzyżone włosy i broda wyglądem pasowały do zbłąkanego wędrowca, zaś wychudzona sylwetka niemal krzyczała o braku odpowiedniego żywienia. Ten widok poruszył sumienie księżniczki, na powrót odkrywając ranę, zabliźnioną szczęściem, którym ostatnio żyła. - Wybacz mi to haniebne zaniedbanie w twojej sprawie. Tak wiele ostatnio dzieje się w seraju. Wczoraj zamordowano księcia Orhana.
- Co takiego? - zapytał, nie kryjąc szoku. - Kto popełnił tak straszną zbrodnię?
- Próbujemy to ustalić. Mam pewne podejrzenia, że za zabójstwem księcia i próbą zabicia sułtana stoi ta sama osoba - wyznała. - Potrzebuję więcej poszlak, dlatego przyszłam do ciebie. Przypomnij sobie, widziałeś cokolwiek niepokojącego tamtego dnia w koszarach? To pomoże także ciebie oczyścić z podejrzeń.
- Nie wiem czy to ważne, ale... - po chwilowym milczeniu odnalazł w swojej pamięci wspomnienia z tej nocy, która bezpowrotnie zmieniła jego życie - chwilę przed tym zdarzeniem zauważyłem w lesie postać. Nie dostrzegłem twarzy, ale długo spacerowała pomiędzy drzewami. Myślałem, że to mieszkaniec jednej z okolicznych wiosek, więc nie reagowałem. Ten człowiek miał czarny płaszcz z symbolem złotego lwa i kaptur zaciągnięty na głowę. Nie wiem czy był to mężczyzna, czy kobieta, ale później widziałem ten płaszcz jeszcze raz, porzucony pod jednym z drzew.
- Złoty lew. - Oczy Jagiellonki rozbłysły delikatną radością, gdy rozrzucone elementy układanki powoli zaczęły łączyć się w logiczną całość, dając nadzieję na rozwiązanie tajemnicy. - Ten sam symbol odkryto na sztylecie, którym zabito księcia Orhana. Nie ma więc wątpliwości, że za jedną i drugą zbrodnią stoi ta sama osoba. I nie możesz to być ty. - Posłała Aleksandrowi subtelny uśmiech, kładąc dłoń na ramieniu mężczyzny, pragnąc w ten sposób dodać mu otuchy. - Teraz Bayezid nie będzie miał już co do tego żadnych wątpliwości. Wkrótce zostaniesz uwolniony.
- Nie marzę o niczym innym. Chcę znów stać na czele twoich wojsk i chronić twoje życie, zwłaszcza teraz, gdy w pałacu grasuje morderca - zapewnił solennie, o wiele spokojniejszy; wreszcie zobaczył światło na końcu długiego, ciemnego tunelu, zwiastujące powrót do normalności.
- Już niebawem zobaczymy się w innych okolicznościach, obiecuję. - Poczuł na policzku dotyk lekki niczym muśnięcie motylich skrzydeł czy podmuch wiatru, który zniknął równie szybko, jak się pojawił, pozostawiając po sobie wyłącznie pragnienie czegoś więcej i palące ciepło gdzieś w środku, sygnalizujące na nowo rozbudzone nadzieje. - To tylko kwestia czasu. - Zaraz po tych słowach został sam, lecz już nie tak samotny, jak do tej pory; na dnie serca zakwitła wiara w lepsze jutro, mające nadejść szybciej niż marzył jeszcze kilka godzin wcześniej.
***
- Destur! Haseki Ismihan Sultan hazretleri! - Eunuch ledwie zdążył zaanonsować nadejście sułtanki, gdyż nie dbała o to szczególnie, pragnąc jak najprędzej dotrzeć do komnaty padyszacha, co oznaczało przejście niemal połowy pałacu.
- Sumbul aga. - Przywołała do siebie sługę, nie zatrzymując się nawet na sekundę, co zmusiło go niemal do biegu za Jagiellonką, gdyż inaczej prawdopodobnie nie usłyszałby żadnego z rozkazów, wydanych przez prawowitą małżonkę władcy. - Sprawdź co u sułtanki Mihrimah i powiadom wielkiego wezyra, że jutro rano chcę się z nim spotkać. Czy sułtan wrócił już od swojej matki?
- Oczywiście, sultanym. - Przerywając pościg za niewiastą i zastygając w głębokim ukłonie, niemal całkowicie został w tyle, na co Polka nie zwróciła uwagi, wciąż nie zwalniając tempa, przez co dogonienie jej kosztowało eunucha sporo energii. - Sułtan jest już u siebie. Czy życzysz sobie czegoś jeszcze?
- Doskonale. - Ismihan uśmiechnęła się delikatnie, zauważając na horyzoncie złotą drogę. - Możesz odejść. - Te słowa były niczym wybawienie dla Sumbula, który wreszcie przystanął, łapczywie łapiąc oddech i momentalnie tracąc księżniczkę z pola widzenia.
Ona nie miała głowy do zajmowania się służbą. Lekka niczym piórko, niesiona skrzydłami miłości i oczyszczonego sumienia pędziła wprost do swego osobistego raju na ziemi. Radość na nowo odkrytego uczucia i odnalezienie pierwszych, pasujących do siebie elementów układanki przyćmiewały rozpacz, spowodowaną ostatnimi tragediami, jakie spadły na barki Osmanów. Nie potrafiła być w pełni szczęśliwa, lecz te małe rzeczy dające zadowolenie pomagały przetrwać ten trudny dla wszystkich czas. Radowała się każdym drobnym uśmiechem losu, wierząc, że po burzy zawsze wychodzi słońce, a dobre dni niebawem nastaną, przynosząc zapomnienie i ukojenie po momentach pełnych trosk i bólu.
- Przekażcie sułtanowi, że przyszłam. - Docierając przed wrota do sypialni, będącej przedmiotem marzeń wszystkich niewolnic w haremie, wydała polecenie halabardzistom, z których jeden pokornie oddał kobiecie szacunek, po czym zniknął wewnątrz. Wrócił nim minęła minuta, gestem zapraszając Jagiellonkę do środka, wkrótce po przekroczeniu progu zamykając za nią drzwi, przez które przejść wolno było nielicznym. - Bayezid. - Widok ukochanego sprawił, że serce długo nieczułej na męskie względy księżniczki zatrzepotało, niemal wyrywając się z piersi.
Nie było to spotkanie po długiej rozłące ani żadna szczególna okazja. Zwykły wieczór jakich wiele, może trochę inny ze względu na śmierć najstarszego syna monarchy, ale nadal podobny do poprzednich. Bayezid w niedbale zapiętej, nocnej koszuli, z nikłym uśmiechem na strapionej zmartwieniami twarzy, patrzący w ten szczególny sposób, od którego Jagiellonce zaczynało brakować tchu. Mimo że był to zwyczajny dzień, Ismihan czuła niespotykany dotąd przypływ uczuć, jakby w każdej sekundzie zakochiwała się na nowo, mocniej, pozwalając miłości zawładnąć wszystkim, co dotąd kontrolował rozsądek. Nie umiała powstrzymać swojego organizmu, gdy biegiem przemierzyła dzielący ich dystans, tonąc w jednych ramionach, do których zawsze pragnęła powracać.
- Moja sułtanko, cóż to za niespotykana radość na mój widok? - Do uszu niewiasty dobiegł cichy śmiech padyszacha, wywołujący radość i u niej; bardzo chciała poprawić mu humor i pomóc odszukać choćby odrobinę szczęścia pośród cierpienia.
- Wydaje się, że miłość wreszcie pokonała także mnie, tę, o której mówili, że ma serce skute lodem. - Spojrzała w te oczy, o których śniła nocami, gdzie burza ucichła, pozostawiając po sobie spokój i znajomy, figlarny blask, niegasnący z wiekiem. - Kocham cię tak mocno, że tracę panowanie nad sobą. Zdobyłeś moje serce i teraz jest twoje już na wieki.
- Moje także należy wyłącznie do ciebie, moja Gwiazdo. - Czule ucałował jej bujne, pachnące lawendą włosy, po raz kolejny w myślach dziękując Bogu za postawienie na jego drodze tej wspaniałej kobiety, będącej dla niego światłem pośród najciemniejszych nocy. - Dobrze, że przyszłaś, miałem cię wezwać. Pomyliliśmy się. - Podszedł do biurka, biorąc leżący tam list, który analizował wielokrotnie odkąd otrzymał go od siostry. - Moja matka jest niewinna. Spójrz. - Podał Jagiellonce zwitek pergaminu, który natychmiast rozwinęła, uważnie wczytując się w treść. - Nuriye mi to przekazała, został odnaleziony w pałacu.
- Safawidzi. Że też wcześniej o tym nie pomyślałam... - wymruczała w zamyśleniu, wreszcie uświadamiając sobie dlaczego ten symbol wciąż tkwił w jej umyśle. Długo nie potrafiła pojąć skąd go zna, lecz teraz wszystko nabrało sensu. - Złoty lew to przecież ich znak. A więc perski szpieg ukrywa się blisko nas dłużej niż jesteśmy tego świadomi.
- Co masz na myśli? - Zmarszczył brwi, patrząc na żonę z konsternacją.
- Rozmawiałam z Aleksandrem - wyznała, odkładając list na drewniany blat. - Jestem prawie pewna, że za zamachem na twoje życie i zabójstwem księcia Orhana stoi ta sama osoba. Aleksander tamtego dnia widział w pobliżu koszar osobę w czarnym płaszczu ze złotym lwem.
- Ten symbol nas prześladuje i przynosi same nieszczęścia. - Bayezid pokręcił głową, wzdychając ciężko, wyraźnie zmartwiony tym, co działo się w ciągu ostatnich miesięcy.
- Wiemy dużo więcej niż na początku, wkrótce odnajdziemy mordercę. - Troskliwie pogładziła mężczyznę po policzku. - Nie smuć się. Nie jesteś z tym sam. Zawsze będę przy tobie, nieważne czy pada deszcz, czy świeci słońce.
- Skąd ty się wzięłaś, cudowna istoto o anielskim sercu? - spytał z ciepłym uśmiechem, będąc pewnym, że nie mógł dokonać lepszego wyboru, poszukując niewiasty, z którą mógłby dzielić nie tylko namiętność, ale również problemy, przemyślenia i idee, nieustannie zaprzątające jego myśli.
- Bóg mnie do ciebie przysłał, bym była twoją wybranką, podporą i kochanką - odrzekła cicho, wpatrując się w niego roziskrzonymi oczami; było więcej niż pewne, iż żadna siła nie zdoła nigdy więcej rozdzielić tej dwójki.
____________________________
Witajcie!
Oto kolejny, już 24 rozdział II tomu. Matko, jak to szybko zleciało... Powoli będziecie się zatem dowiadywać rozwiązań części tajemnic, z którymi zmagają się nasi bohaterowie i jeden z ważniejszych sekretów, a właściwie jego dość istotna część, została rozwikłana już dzisiaj. Okazało się, że Nuriye rzeczywiście miała niezaprzeczalny dowód na niewinność Hurrem, a mianowicie list, napisany przez szpiega mieszkającego w pałacu. Dodatkową informację zdobyła Ismihan podczas rozmowy z Aleksandrem, okazało się bowiem, że najprawdopodobniej za zamachem na Bayezida i zabójstwem Orhana stoi ta sama osoba. Kto to może być? I jaki ma motyw? Koniecznie napiszcie co myślicie, jestem bardzo ciekawa waszych teorii ^^
A na koniec jak zwykle zachęcam was do zostawienia w komentarzu opinii o całym rozdziale, bo zawsze interesuje mnie czy całość wam się podobała i co o niej myślicie <3
Buziaki ;*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top