23. Strach
16 czerwca 1557 roku, Konstantynopol
Srebrny, wysadzany drogocennymi kamieniami sztylet z brzdękiem upadł na biurko, a połyskujący w blasku zapalonej świecy złoty lew zdawał się patrzeć złowrogo, sugerując, iż to jeszcze nie koniec nieszczęść, jakie za jego sprawą spadną na barki Osmanów. Od poprzedniego dnia spędzał sen z powiek wszystkim zgromadzonym w przestronnej komnacie padyszacha. Śmierć księcia Orhana odbiła się szerokim echem w całym pałacu, na którego mieszkańców padł blady strach. W pełni dotarła do nich świadomość, iż morderca czai się gdzieś za rogiem, śledząc swe potencjalne ofiary, w każdym momencie gotowy do ataku. Nikt nie był bezpieczny, gdy wróg wdarł się do seraju, sprytnie ukrywając w bliskim otoczeniu sułtańskiej rodziny. Wszyscy zadawali sobie pytanie ile krwi jeszcze upłynie nim zostanie odnaleziony.
- Jakim prawem ktoś morduje mojego syna tuż za bramą pałacu! - Huk, wywołany uderzeniem pięścią w stół, wybudził wszystkich z odrętwienia. Skierowali swe mniej lub bardziej roztrzęsione spojrzenia na władcę, który, z posępną miną i zmarszczonymi gniewnie brwiami wpatrywał się w śmiercionośne narzędzie, za pomocą którego pozbawiono życia najstarszego kandydata do tronu. - Bali Bey. - Zerknął na wielkiego wezyra, który skinął, oczekując na rozkazy padyszacha. - Złapaliście tych podłych zdrajców? Osobiście odbiorę im życie, nie zasługują nawet na gnicie w lochu.
- Tak, panie - odrzekł pokornie, spoglądając na chmurne oblicze Bayezida. Nikt dawno nie oglądał monarchy tak wzburzonego. - Zostali przesłuchani, lecz milczą jak grób. Nie chcą zdradzić dla kogo pracują. Nie mamy jednak wątpliwości, że wykonali czyjś rozkaz. Zrobimy wszystko, aby jak najszybciej ustalić kto czyha na życie twoje i twojej rodziny.
- Mamy w pałacu mordercę, który czuje się bezkarny! Natychmiast chcę znać jego tożsamość! - Całe jego ciało się spięło, nie panując nad rozsadzającym go gniewem.
Wszyscy, znający porywczą naturę Bayezida czuli, iż jeszcze moment i nastąpi wybuch, gotowy pochłonąć wszystko na swojej drodze, pozostawiając za sobą jedynie zgliszcza. Potrzeba było strumienia, który ugasi szalejący ogień i taką rolę spełniła drobna dłoń na ramieniu sułtana, przynosząca tak potrzebne w tamtym momencie ukojenie; dłoń należąca do ukochanej kobiety, której bliskość działała uspokajająco nawet w tak dramatycznym momencie. Ten jeden gest sprawił, że burza drzemiąca w tęczówkach potomka Sulejmana nieco ucichła, przypominając mu o priorytetach zwołanego spotkania, którymi z całą pewnością nie były eskalacja wściekłości i wyładowywanie jej na najbliższych.
- Jestem pewna, że Bali Bey dołoży wszelkich starań, aby dochodzenie wykazało sprawcę tego haniebnego czynu. - Ismihan popatrzyła łagodnie prosto w oczy swego męża, przelewając na niego część własnego spokoju. Choć sama była wstrząśnięta tym wydarzeniem, zrównoważona natura pozwalała jej panować nad emocjami. Umiejętność tę wpajano Jagiellonce od dziecka, gdyż na polskim dworze nie brakowało nieszczęść, toteż przeważnie pozostawała zdystansowana, także w obliczu największych nieszczęść, co teraz działało kojąco na pogrążonego w rozpaczy sułtana. - Ten, kto zakłóca nasz spokój, wkrótce poniesie za to najsurowszą karę.
- Inshallah. - Ciszę przeciął drżący szept Mihrimah, zdecydowanie najbardziej wrażliwej z całego rodzeństwa, przez co mocno przeżywała kolejną tragedię, dotykającą jej bliskich. Bliska płaczu, siedziała na ottomanie i zaciskała skostniałe palce na swojej sukni; nie przypominała dumnej i pewnej siebie sułtanki, którą była na co dzień. - Niech Bóg oszczędzi nam kolejnych trosk, tyle wycierpieliśmy w ostatnim czasie... - Widząc stan siostry, Mustafa przysiadł obok niej i objął ją czule, zamykając w pełnym braterskiej miłości uścisku, co przyjęła z wdzięcznością, ufnie wtulając się w jego bezpieczne ramiona.
- Musimy znaleźć jakiś trop. - Bayezid splótł dłonie za plecami, przechodząc się po swej sypialni z konsternacją wypisaną na twarzy. Wciąż zadręczał się myślą, że nie zdołał ochronić swojego syna i przysiągł, iż zrobi wszystko, aby morderca wreszcie zapłacił za wyrządzone krzywdy. - Bali Bey, Mustafa, Cihangir - przemówił do obecnych w pomieszczeniu mężczyzn, zatrzymując się w ich pobliżu. - Liczę na waszą pomoc i zaangażowanie. Ktoś drwi z naszego rodu, panosząc się po naszym domu. Jeśli nie zareagujemy na czas, będzie przybywało ofiar. Potrzebuję waszego wsparcia, by ukrócić ten spisek.
- Możesz na nas liczyć, bracie. - Pierwszy odezwał się najstarszy z dzieci poprzedniego władcy, gładząc po plecach przytuloną do niego Mihrimah.
Od małego troszczył się o całe rodzeństwo, czując olbrzymią odpowiedzialność za każde z nich. Nie zależało mu na władzy ani tytułach, pragnął jedynie żyć w spokoju i oglądać szczęśliwe twarze swojej rodziny. Odkąd Bayezid został sułtanem, wspierał go najlepiej jak potrafił, służąc radą i swym zgromadzonym przez lata doświadczeniem. I teraz, gdy Osmanowie przeżywali trudny okres, zamierzał jak zawsze stanąć na wysokości zadania, dokładając wszelkich starań, aby wspomóc padyszacha.
- Wspólnie odnajdziemy zabójcę i odpowie za wszystko - dodał Cihangir, zerkając z determinacją na władcę, który z delikatnym uśmiechem poklepał go po ramieniu, okazując w ten sposób swoje podziękowanie za wierną służbę państwu, którą młody książę wypełniał pomimo kłopotów ze zdrowiem.
- Jestem gotów oddać życie dla tej sprawy, panie. - Bali Bey zastygł w głębokim ukłonie, a wypowiedziane przez niego zdanie sprawiło, iż Mihrimah zadrżała w ramionach Mustafy, przylegając do niego ciaśniej; wizja śmierci męża w połączeniu ze świadomością ostatniego, tragicznego morderstwa wywołała u sułtanki panikę, która z pewnością nie działała dobrze na dziecko, spoczywające w jej łonie.
- Nie trzeba nam kolejnej śmierci. Nie zasmucaj mojej drogiej siostry, wszyscy potrzebujemy cię żywego. - Dla podkreślenia powagi swych słów Bayezid w zamyśleniu pokiwał głową, spoglądając na Mihrimah. - Zabierz żonę do komnaty i zadbaj, by odpoczęła. W jej stanie stres nie jest wskazany, niech dba o siebie i o dziecko.
- Za pozwoleniem. - Wielki wezyr ukłonił się ponownie, a następnie podszedł do swej ukochanej i biorąc ją pod rękę, wyprowadził z komnaty, asekurując każdy krok małżonki, gdyż blada cera i niespokojny oddech wskazywały, że nie czuła się najlepiej.
- Bayezid. - Krótkotrwałą ciszę, która zapadła w komnacie przerwał głos Ismihan, dłuższą chwilę stojącej przy biurku, na którym leżał sztylet. Oglądała go dokładnie, próbując przypomnieć sobie skąd zna ten symbol, lecz nie potrafiła połączyć faktów. - Nie chcę rzucać fałszywych oskarżeń, ale...
- Mów - przerwał jej, natychmiast podchodząc do żony z przejęciem, błyszczącym w jego ciemnych tęczówkach. - Liczy się każda poszlaka. Sprawdzę każdy trop. Jeśli masz jakiekolwiek podejrzenia, mów.
- Nie jest tajemnicą kto w tym pałacu nienawidził Mahfiruz i księcia Orhana. - Przeniosła wzrok ze śmiercionośnej broni na Bayezida. Widziała po nim, iż powoli domyślał się, co miała zamiar powiedzieć, ale nie oponował, czekając cierpliwie. - Kto wygnał ją, gdy byłeś jeszcze księciem. Kto nigdy nie akceptował jej obecności w seraju. Kto groził jej publicznie.
- Moja matka. - Oczy padyszacha najpierw zgasły, a po chwili rozbłysły piekielnym płomieniem, którego tym razem nic nie było w stanie ugasić.
Zanim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć, wybiegł z komnaty, pozostawiając za sobą jedynie świst powietrza i odgłos oddalających się kroków. Wszyscy zamarli, zbyt zaskoczeni, żeby jakkolwiek zareagować; wszyscy oprócz jednej, milczącej przez całe spotkanie niewiasty. Nuriye, do tej pory pogrążona we własnych myślach i zupełnie odcięta od otoczenia, w tej samej sekundzie zerwała się na równe nogi, podążając śladem sułtana. Pozostali zgromadzeni wymienili tylko wiele mówiące spojrzenia; żadne z nich nie rozumiało wydarzeń, których zostali świadkami, lecz dobrze wiedzieli, iż potrzeba cudu, by ten wieczór zakończył się spokojnie. Zderzenie dwóch wzburzonych żywiołów musiało spowodować olbrzymią eksplozję, niosącą za sobą niezbadane konsekwencje.
***
Spokojny, letni deszcz uderzał o szyby, wyznaczając miarowy rytm i napełniając komnatę świeżym, wilgotnym powietrzem. Sułtanka Matka, pogrążona w rozmyśleniach, obserwowała kapiące krople przez otwarte drzwi na taras, rozczesując swoje bujne, rude loki. Powoli szykowała się do snu, w przeciwieństwie do pozostałych mieszkańców seraju, którzy tej nocy, podobnie jak poprzedniej, nie mieli prawa zmrużyć oka. W trakcie trwania intensywnego śledztwa każdy był podejrzany, nieustannie odbywały się przesłuchania, przetrząsano pałacowe pomieszczenia w poszukiwaniu śladów, mogących wskazać przestępcę. Hurrem niespecjalnie interesowało całe to zamieszanie. Jako matce było jej oczywiście szkoda niewinnego dziecka, lecz nie potrafiła okazać cieplejszych uczuć wobec dawnej ulubienicy swego syna i małego księcia. Wciąż podejrzewała, iż wcale nie płynęła w nim osmańska krew, stąd nie planowała przeżywać żałoby.
- Destur! Sułtan Bayezid Chan hazretleri!
Donośny okrzyk jednego z eunuchów, dobiegający z korytarza, przywrócił Roksolanę do rzeczywistości. Przenikliwe spojrzenie szaroniebieskich tęczówek przeniosło się na drewniane wrota, przez które kilkanaście sekund później wpadł padyszach, nie pukając ani nie czekając, aż strażnicy otworzą przed nim drzwi. Kobieta zmarszczyła brwi w wyrazie konsternacji, uważnie lustrując władcę od stóp do głów. Wzrok zatrzymała dłużej na jego gniewnej twarzy, gdzie wyraźnie wyróżniały się pozbawione uśmiechu wargi, zaciśnięta szczęka i płonące wściekłością oczy, odziedziczone po ojcu; sułtance natychmiast zaświtały w umyśle wszystkie chwile, gdy wzbudzała złość ukochanego i pomyślała, że Bayezid w tamtym momencie wyglądał identycznie.
- Synu, co cię do mnie sprowadza o tej porze? - przemówiła pierwsza, zupełnie nie rozumiejąc, co mogło wywołać tak wielkie wzburzenie u monarchy.
- Nie udawaj, matko - wycedził, splatając dłonie za plecami i próbując jakoś zapanować nad rozsadzającą go, negatywną energią, co nie było łatwe, kiedy oglądał zupełnie niewzruszone oblicze swojej rodzicielki. Był niemal pewny swego i niewiele mogło odwieść mężczyznę od teorii, podsuniętej przed Ismihan. - Jeśli masz cokolwiek wspólnego ze śmiercią Orhana, przyznaj się od razu. Oszczędźmy sobie niepotrzebnego, upokarzającego procesu. Wiem dobrze, że zrobisz wszystko, aby zachować twarz, więc powiedz prawdę.
- Jak możesz oskarżać mnie o morderstwo? - Gwałtownie wstała, z niedowierzaniem patrząc na sułtana. Widziała po nim, iż wydał już wyrok i niekoniecznie potrzebował jej potwierdzenia, by wymierzyć karę. - Na jakiej podstawie twierdzisz, że czyhałam na życie twojego syna, a mojego wnuka? Naprawdę sądzisz, że jestem aż tak okrutna?
- Wszystko świadczy przeciwko tobie, valide - stwierdził beznamiętne, zupełnie nieporuszony cieniem, jaki na moment zasnuł tęczówki Rusinki; ten sam, który niegdyś oglądał Sulejman, niesłusznie oskarżając ukochaną o nienależące do niej grzechy. - Wygnałaś Mahfiruz, gdy chciałem pojąć ją za żonę. Wielokrotnie publicznie ją obrażałaś i groziłaś. Każdy w tym pałacu wie, jak bardzo jej nienawidzisz. Strata dziecka to dla niej najgorszy cios, do którego niewątpliwie byłabyś w stanie się posunąć.
- Kto naopowiadał ci takich głupot? - Pokręciła głową, lecz w zasadzie nie musiała pytać. Zaraz po zadaniu tego pytania w głowie Hurrem błysnęła oczywista myśl i nie byłaby sobą, gdyby zachowała ją wyłącznie dla siebie. - To Ismihan, prawda? To ta polska żmija zasugerowała, że to ja stoję za śmiercią Orhana?
- Wystarczy! - Podniósł głos, zbliżając się niebezpiecznie do matki i resztkami sił oraz szacunku wobec rodzicielki powstrzymując chęć wymierzenia sprawiedliwości w tamtym momencie, bez dalszego badania poszlak. W jego oczach szalał podsycany każdym słowem kobiety ogień, gotowy pochłonąć wszystko, co stanie mu na drodze do odkrycia prawdy. - Mojej prawowitej żony też nienawidzisz tak bardzo, że jesteś gotowa zabić Murada? Ile jeszcze krwi ma przelać się w tym pałacu?
Ta wymiana zdań z pewnością nie zmierzała w dobrym kierunku. Zderzenie dwóch potężnych żywiołów niezaprzeczalnie musiało prowadzić do katastrofy. Zbliżali się do niej z każdą kolejną sekundą, niemal dotykając krawędzi, poza którą nie było już nic prócz czarnej otchłani, wypełnionej gniewem, nienawiścią i rozczarowaniem. Zdawało się, iż nic nie jest w stanie zapobiec eksplozji, gdy nagle drzwi komnaty otworzyły się z hukiem, momentalnie zwracając ich uwagę, którą przenieśli na drobną i bladą, acz zdeterminowaną niewiastę, stojącą w progu. Stanowiła kontrast dla sułtana i jego matki, ze swoimi długimi, jasnymi lokami, szarymi tęczówkami i alabastrową cerą przypominała anioła, który zstąpił do piekieł, by zaprowadzić pokój.
- Bayezid, nie mieliśmy racji - zaczęła cicho, acz stanowczo, co nie pozostawiało wątpliwości, że jest pewna swoich słów. - Sułtanka Hurrem jest niewinna.
_____________________________
Witajcie!
Oto kolejny, już 23 rozdział drugiego tomu "Tysiąc Łez". Nie bez powodu jego tytułu to "Strach", ponieważ właśnie to uczucie pada na mieszkańców seraju po zamordowaniu księcia Orhana. Bayezid zbiera wszystkich swoich najbliższych i próbuje ustalić kto stoi za śmiercią jego syna. Podejrzenia padają na Hurrem, która jawnie nienawidziła zarówno Mahfiruz, jak i jej zmarłego syna. Między sułtanem a jego matką dochodzi do kłótni, która zapewne byłaby jeszcze ostrzejsza gdyby nie interwencja Nuriye, która oznajmia, że Roksolana jest niewinna. Jak myślicie, ma rację? Posiada na to dowody? I kto, jeśli nie Hurrem, jest odpowiedzialny za zabójstwo księcia? Piszcie swoje propozycje!
I oczywiście zostawiajcie swoje opinie o całym rozdziale, jak zawsze czekam na nie niecierpliwie <3
Buziaki ;*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top