22. Morderca
15 czerwca 1557 roku, Konstantynopol
Ciepłe, letnie słońce łagodnie prześwitywało przez rozłożyste gałęzie drzew, ogrzewając twarze spacerowiczów swym blaskiem. Liście szumiały na wietrze, niosącym przyjemne ochłodzenie, w akompaniamencie ćwierkających ptaków tworząc piękną, leśną melodię, zachęcającą do zatopienia się w świecie rozkwitającej przyrody. Z tego zaproszenia chętnie skorzystała para kochanków, przemierzając wydeptane ścieżki lub odkrywając nowe, wytyczone przez ich własne stopy. Często zbaczali z utartych dróg, pośród zarośli odnajdując własny szlak, dający namiastkę intymności i prywatności. Nie chcieli podążać śladami innych, pragnęli znaleźć indywidualny fragment gęstego boru, włączając go do swojego świata, w którym poza nimi nie było nikogo. Splecione dłonie sygnalizowały nierozerwalną jedność, roześmiane twarze wyrażały szczerą radość, a niecichnące rozmowy stanowiły jasny dowód na to, jak trwała była łącząca tę dwójkę komunia dusz. Pokonali wiele trudności, po których pozostała jedynie pewność, iż zbudowanej przez nich relacji nic nie może złamać.
- Spójrz! - W pewnym momencie wędrówki niewiasta obróciła głowę, wyraźnie podekscytowana dostrzegając coś na końcu biegnącej z prawej strony alejki. - Tam jest jezioro! - zawołała z szerokim uśmiechem, bez pytania prowadząc swego partnera w tamtym kierunku.
- Chcesz się w nim wykąpać? - spytał ze śmiechem, bez protestów podążając za ukochaną, dobrze wiedząc, że gdyby tylko zechciała, poszedłby za nią na sam koniec piekła.
- Cóż to za upalny, letni dzień bez kąpieli w jeziorze? - Zadała to pytanie, raczej retoryczne, spoglądając na niego tak, jakby zupełną oczywistością było, iż nie mogą przegapić takiej okazji, która niemalże sama stanęła im na drodze. - Grzechem byłoby nie skorzystać. - Zatrzymała się tuż nad brzegiem, czując na swych rumianych policzkach chłodną bryzę, dającą przyjemne ukojenie od piekącego słońca, odczuwalnego intensywniej na niezacienionym terenie.
- Zgadzam się. - Objął ją w tali, delikatnie gładząc szczupłą kibić. - Ale co mam zrobić ze strażnikami? - Obejrzał się przez ramię, zerkając na oddalonych o kilka metrów halabardzistów, stojących pośród wysokich traw ze wzrokiem wbitym w ziemię. - Nie pozwolę, by bezkarnie cię oglądali.
- Zaraz zapewnię nam kilkanaście minut na osobności. - Posłała mu jeden z tych uśmiechów, zwiastujących rodzący się w umyśle kobiety pomysł, zwykle gwarantujący pomyślne załatwienie sprawy, a następnie podeszła do straży. Przez dłuższą chwilę tłumaczyła im coś, żywo gestykulując, a kiedy skończyła, obaj wartownicy ukłonili się pokornie i oddalili w stronę szerszej drogi, z której przyszli. - Gotowe. - Wróciła do męża, spoglądając na niego roziskrzonymi figlarnie oczami, których widok chciałby oglądać do końca swych dni.
- Oh, Ismihan. - Pokręcił głową z gromkim śmiechem, przyciągając ją blisko siebie, mając nieodparte wrażenie, jakby trzymał przy sobie cały swój świat. Od tamtej pamiętnej, gorącej, majowej nocy uczucia, jakie wobec niej żywił, wybuchły jak nigdy dotąd, czyniąc padyszacha najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Przysiągł, iż nie dopuści, aby ciemne dni kiedykolwiek powróciły. Od teraz dla nich już zawsze miało świecić słońce. - Nawet nie pytam, co im powiedziałaś.
- Nie pytaj. - Położyła mu palec na ustach, wreszcie znów przypominając tę dziewczynę, która przeszło trzy lata wcześniej trafiła do Imperium Osmańskiego. Odżyła, pozwoliła ukrytym emocjom na nowo ujrzeć światło dzienne, po raz drugi przeżywając utraconą młodość. Gdy przestały ją martwić sprawy sułtańskiej alkowy, wszystko wydało się łatwiejsze. Zrozumiała w końcu, iż to, z czym tak długo uparcie walczyła, nie powinno spędzać jej snu z powiek. To odkrycie całkowicie odmieniło postrzeganie świata, w którym funkcjonowała. Odzyskała spokój, wiedząc, że serce padyszacha niezaprzeczalnie należy do niej i żadna z nałożnic nie zajmie należnego jagiellońskiej księżniczce miejsca. - I tak ci nie powiem. Ważne, że zadziałało. - Uśmiechnęła się pod nosem, wolno rozpinając guziki koszuli swego ukochanego, na co on zezwolił chętnie, wkrótce obserwując, jak zsunęła się z jego ramion, opadając na ziemię.
- Moja tajemnicza sułtanko... - Jednym, pewnym ruchem obrócił niewiastę tyłem do siebie, przejeżdżając palcami wzdłuż jej kręgosłupa. - Cała drżysz - zauważył z uśmiechem, odgarniając długie, kasztanowe loki do przodu, by musnąć wargami odkrytą szyję, podczas gdy jego dłoń stopniowo schodziła w dół, oprócz dreszczy na ciele Polki powodując, że lekka, zwiewna suknia zsuwała się coraz niżej, niebawem zaścielając trawę swym miękkim materiałem.
- W tym momencie woda kusi mnie bardziej niż ty. - Zerknęła na niego łobuzersko, całą silną wolę wkładając w to, aby powstrzymać swój zdradliwy organizm, a następnie wysunęła stopy z pantofli i wyswobodziła się z uścisku mężczyzny, wkrótce zanurzając się w przyjemnie chłodnym jeziorze, idealnym na ostudzenie myśli, co jednak wcale nie miało być takie proste, o czym rychło się przekonała.
Bayezid nie czekał długo z dołączeniem do kąpieli. Szybko zrzucił z siebie wszelkie pozostałe elementy garderoby i również wskoczył do wody. Prędko dopłynął do swej małżonki, mimo że próbowała uciekać, aby nieco podroczyć się z mężczyzną. Drzewa słuchały ich pełnych szczerej radości śmiechów, będąc świadkiem budzącej się na powrót miłości, przypominającej przyrodę, ożywającą każdej wiosny. Pasowali idealnie do obrazu rozkwitającej natury, promieniejąc wyłącznie pozytywnymi emocjami, niczym para zakochanych nastolatków doświadczająca pierwszych, miłosnych uniesień. Na łonie flory i fauny ponownie odnaleźli siebie, a pośród tysiąca wyszeptanych pomiędzy pocałunkami słów złożyli przysięgę, wiążącą dwa bijące wspólnym rytmem serca; nie wolno trzeci raz zatracić miłości, albowiem wówczas zginie na wieki.
***
- Elif! - Rozpaczliwy krzyk, powtórzony po raz trzeci, ponownie nie przyniósł oczekiwanych skutków. Komnatę wciąż wypełniał jedynie płacz leżącego w kołysce dziecka i niespokojny oddech Nuriye, której z coraz większym trudem przychodziło ignorowanie kwilenia swego syna. - Elif! - zawołała znów, nadal bez odzewu.
Przymknęła powieki, zaciskając dłonie na satynowej pościeli, okrywającej drobne ciało sułtanki i zagryzając wargi aż do krwi, całą siłę wkładając w to, aby zapanować nad następnym wybuchem rozpaczy, do którego za żadne skarby nie chciała dopuścić. Uczucie ogromnej, obezwładniającej bezsilności przytłoczyło ją doszczętnie, samotność doskwierała jak nigdy wcześniej; pozostawiona sama sobie, nie potrafiła wstać po kolejnym upadku. Uporczywy szloch niewinnego chłopca, zamiast zmobilizować niewiastę do działania, jedynie wpędzał w większe poczucie winy. Nie umiała się od niego uwolnić, paliło żywym ogniem jej duszę, pochłaniając te nędzne resztki, które z niej pozostały. Czuła, iż zawiodła w każdym aspekcie swego marnego żywota. Mogła zrobić więcej, by ochronić ukochanego, mogła starać się bardziej pokochać pozbawione matczynej miłości niemowlę, mogła popełnić mniej grzechów, za które przyszło zapłacić wysoką cenę. Nie mogła cofnąć czasu i naprawić przeszłości. Jedyne, co była w stanie zmienić, to przyszłość. I wiedziała już, co powinna zrobić, żeby raz na zawsze wyzwolić siebie i swych bliskich od koszmaru, w jakim przyszło im żyć.
Stawiając bose stopy na miękkim, perskim dywanie rozejrzała się wolno po komnacie, zmrużonymi, stalowymi tęczówkami poszukując czegoś, co pomoże w podjęciu ostatecznej decyzji. Wreszcie na dnie wypełnionej niepotrzebnymi, kolorowymi sukniami szafy zauważyła znajomą szkatułkę, pochodzącą jeszcze z dzieciństwa. Wstała chwiejnie i ostrożnie, ignorując uciążliwe zawroty głowy podeszła bliżej, przejeżdżając szczupłymi palcami po subtelnych zdobieniach wyrytych na drewnie. Po krótkim wahaniu otworzyła kasetkę, sięgając do środka, gdzie od razu wyczuła chłód metalu. Wyjęła sztylet, zastygając na długie sekundy ze wzrokiem utkwionym w śmiercionośnej stali, równie zimnej, co jej serce. W końcu, gdy wyczerpany organizm dał o sobie znać, opadła bezwładnie na podłogę, zaciskając dłoń na rękojeści. Zamknęła oczy, przykładając ostrze do nadgarstka. W uszach wciąż dźwięczał jej spazmatyczny płacz syna, lecz wkrótce miała na zawsze przestać go słyszeć. Była spokojna o jego los; wiedziała, że znajdzie się ktoś, kto zapewni mu właściwą opiekę, na jaką ona nie potrafiła się zdobyć.
- Nie rób tego.
Zamarła ze sztyletem trzymanym milimetry od skóry, gdy dotarł do niej tak dobrze znany głos, będący niczym piękna melodia dawno minionych dni, zachowana w sercu, przywołująca wyłącznie najpiękniejsze wspomnienia. Gwałtownie obróciła głowę, a widok, który ujrzała, zaparł jej dech w piersi. Idealnie skrojony kaftan, opinający smukłe, wysportowane ciało, łagodny uśmiech na wiecznie pogodnej twarzy, anielska poświata, bijąca jasno od całej postaci, wypełniająca komnatę ciepłym blaskiem. Nie mogła się mylić; nikt nie był w stanie się z nim równać.
- Yahya - wyszeptała, bez zastanowienia upuszczając nóż na wyłożoną dywanem posadzkę, zanim zerwała się na równe nogi i utonęła w jedynych, najukochańszych ramionach, od początku przynoszących wyłącznie błogi spokój i ukojenie, nawet wówczas, gdy nie chciała tego dostrzegać, zbyt dumna, by pozwolić miłości przejąć kontrolę. Teraz oddałaby wszystko, żeby przywrócić te utracone chwile i wykorzystać je należycie; żałowała każdej ze straconych sekund. - Yahya - powtórzyła, drżącą dłonią badając każdy skrawek twarzy mężczyzny, nie wierząc, iż rzeczywiście ma go przed sobą. - Gdziekolwiek jesteś, zabierz mnie ze sobą. - Przylgnęła do niego ciasno, przerażona faktem, że zaraz zniknie, a ona znów zostanie sama, nie umiejąc ponownie przywołać jego obrazu, za którym tak bardzo tęskniła. - Pójdę za tobą choćby do piekła. Nic nie będzie gorsze od męki, jaką przeżywam bez ciebie na ziemi.
- Moja ukochana. - Ucałował jej złote loki z czcią i czułością, jakiej nie zdołał w pełni okazać swej sułtance, po czym delikatnie uniósł podbródek niewiasty, by spojrzeć w te oczy, w których niegdyś utonął. Wtedy pełne były determinacji, pychy i wyniosłości, hipnotyzując przepełnionym dumą blaskiem, nieustraszone, jak ich właścicielka. Teraz emanowały pustką i rozpaczą, wypełnione łzami, błagające o litość, której nie mógł okazać, nieważne jak bardzo tego pragnął. - To nie czas, byś do mnie dołączyła. Masz jeszcze wiele do zrobienia. Nawet jeśli moje serce przestało bić, moja miłość do ciebie nigdy nie umrze. - Czule pogładził gładki policzek Nuriye, która ufnie wtuliła się w jego dłoń, przymykając powieki, aby powstrzymać spływające łzy, co na niewiele się zdało, gdyż wkrótce naznaczyły jej bladą skórę, dając wyraz bólowi, jaki rozrywał ją od środka. - Nie smuć się, czuwam nad tobą. Będę do ciebie powracał w snach, a któregoś dnia spotkamy się ponownie i nic nas nie rozdzieli. Ale teraz posłuchaj uważnie. - Poważnie popatrzył w zaszklone tęczówki niewiasty, wiedząc, iż nie zostało mu wiele czasu. - Nie rób sobie krzywdy. Miej oczy szeroko otwarte. Nie odtrącaj bliskich. I pokochaj dziecko, którym obdarował cię Bóg. Będzie twoją pociechą i sensem życia. Nie zadręczaj się, chcę oglądać twój uśmiech. Wierzę, że dasz sobie radę. Jesteś silniejsza niż myślisz. Obiecuję ci, że to nie jest pożegnanie.
Mrugnęła, a gdy ponownie rozchyliła powieki, jej dłoń, spoczywająca na ramieniu ukochanego, natrafiła na pustą przestrzeń; po jego obecności pozostało jedynie wewnętrzne ciepło, któremu nigdy nie zamierzała pozwolić zgasnąć.
- Co tutaj się dzieje? - Z otępienia wyrwał ją gwałtowny odgłos otwieranych drzwi. Dopiero wówczas oderwała nieobecny wzrok od miejsca, w którym przed momentem stał Yahya, przenosząc go na Mihrimah, która przyglądała się jej z rosnącym przerażeniem. - Nuriye? Dlaczego Ibrahim tak płacze? Gdzie jest Elif? - Zaniepokojona sułtanka zasypała siostrę pytaniami, lecz ona na żadne z nich nie potrafiła odpowiedzieć, w głowie wciąż mając wyłącznie obraz ukochanego i słowa, które wypowiedział.
- Ibrahim. - Mechanicznie podeszła do kołyski i po kilkunastu sekundach wahania pierwszy raz z własnej woli podniosła zanoszące się spazmatycznym szlochem dziecko, przytulając je do swojej piersi, co Mihrimah obserwowała w niemym szoku, nie mogąc wydusić z siebie żadnego logicznego zdania. - Nie bój się. - Uklękła na ziemi, nie wypuszczając syna z objęć, co podziałało na niego kojąco, gdyż powoli przestał łkać, uspokojony bliskością rodzicielki. - Nie zostawię cię - wyszeptała, czując spokój, jakiego nie zaznała od tamtego dnia, w którym zawalił się cały jej świat. - Nigdy nie słuchałam Yahyi, a on zawsze miał rację. Teraz wreszcie go posłucham. Nie mogę go zawieść.
Mihrimah z delikatnym uśmiechem na ustach wycofała się z komnaty, czując, iż powinna zostawić siostrę samą. Widziała, że nastąpił przełom, lecz Nuriye musiała najpierw wszystko sobie poukładać, żeby móc ponownie otworzyć się na świat i zobaczyć, iż po burzy zawsze wychodzi słońce.
***
- Anne, zobacz, ten ptaszek ma czerwony brzuszek! - Sześcioletni chłopczyk puścił rękę matki i wyrwał się do przodu, by dogonić odlatujące stworzenie, które tak go zafascynowało. - Dlaczego nigdy tu nie przychodziliśmy? - Skierował swe roziskrzone oczy na rodzicielkę, wyraźnie zachwycony nowo poznanym otoczeniem.
- To najdalsza część pałacowych ogrodów - wyjaśniła Mahfiruz, czule gładząc rozczochrane przez wiatr włosy syna. - Zobacz, nawet nie widać stąd seraju. - Wskazała mu ręką widok zasłonięty bujną roślinnością, za którą niepewnie przebijały się mury siedziby władcy. - Nie sięgają tu oczy wartowników, dlatego sułtan każe zabierać ze sobą straże, gdy wybieramy się w te rejony.
- Z nami nie ma strażników - zauważył rezolutnie, dla pewności rozglądając się dookoła, lecz rzeczywiście, poza ich dwójką nie było tam nikogo.
- Nie lubię, gdy tak za nami chodzą. Są denerwujący, dlatego ich odesłałam, żebyśmy mogli pospacerować tak, jak kiedyś, gdy mieszkaliśmy nad rzeką. - Mrugnęła do niego, przypominając im obojgu czasy, kiedy byli wolni i beztroscy, nieskrępowani sztywnymi zasadami, obowiązującymi w rodzinie Osmanów. Mahfiruz czasem tęskniła za swoją niewielką, drewnianą chatą na skraju wioski, brakiem reguł i protokołów, swobodą, z jaką mogła zarządzać swym postępowaniem. Nie pasowała do świata, w którym przyszło jej żyć, nie umiała w pełni się dostosować. Wciąż popełniała błędy i boleśnie odczuwała utratę niezależności, jednak dla Orhana była w stanie wiele poświęcić. Zniosłaby wszystko, byle książę był szczęśliwy. I jeśli jego miejsce było w pałacu, ona także musiała tam być, dbając, żeby wyrósł na dobrego, prawego człowieka. - Chodź, zerwiemy trochę kwiatów i zaniesiemy je później sułtance Mihrimah. - Pociągnęła chłopca za rękę w stronę alejki, w której rosły najpiękniejsze róże i tulipany w całym ogrodzie.
Wkrótce oboje zanurzyli się w kwietną łąkę, pośród różnokolorowych roślin poszukując tych najpiękniejszych, nadających się na prezent dla starszej z córek poprzedniego władcy. Słońce przyjemnie ogrzewało ich szczęśliwe twarze, a śmiech Orhana nie pozwalał, żeby nawet na moment zapadła cisza, co radowało Mahfiruz; roześmiana buzia dziecka była najlepszym potwierdzeniem, iż decyzja, którą podjęła ponad pół roku wcześniej, okazała się właściwa. Nic nie zapowiadało nadchodzącej tragedii, lecz wystarczył jeden nieprzemyślany ruch, by okrutny los dopadł kolejne osmańskie dziecię. Kobieta obróciła się na chwilę, żeby zerwać rosnącą nieco dalej, herbacianą różę i spuściła syna z oka, tracąc czujność. Wyłącznie na to czekali ukryci za zakrętem, zamaskowani mężczyźni; to był sygnał do rozpoczęcia następnej misji.
- Anne! - Rozpaczliwy krzyk sprawił, iż wszystkie kwiaty w jednej sekundzie wyleciały z rąk Mahfiruz; matczyne serce przeczuwało ogrom niebezpieczeństwa, zagrażającego synowi.
- Orhan! - Rzuciła się do przodu, ale na próżno. Jeden z napastników zdążył pochwycić księcia, zamykając go w żelaznym uścisku, z którym sześciolatek nie mógł sobie poradzić. - Zostawcie moje dziecko! Orhan! Puśćcie go! - Roztrzęsiona, sięgnęła pomiędzy fałdy swej sukni, odnajdując tam niewielki sztylet, który zawsze nosiła przy sobie.
Jeszcze liczyła, że zdoła nim obronić księcia, ale nie miała szans z dwójką rosłych mężczyzn, którzy obezwładnili ją bez trudu, trzymając mocno za ramiona, gdy robiła wszystko, aby się oswobodzić i dobiec do swojego jedynego, ukochanego dziecka. Na darmo krzyczała co sił w płucach, wzywając pomoc; nikt nie miał prawa jej usłyszeć w tym oddalonym od głównej bramy zakątku. Na darmo szarpała się i wyrywała, szlochając żałośnie; tylko kwiaty i drzewa mogły zobaczyć mękę, jaką przeżywała. Zdrajcy nie okazywali litości. Beznamiętnie obserwując rozpacz matki, bez wyrzutów sumienia patrząc w przerażone oczy małego chłopca wykonali wyrok, niewzruszeni okropną niesprawiedliwością tego czynu. A potem odeszli z poczuciem dobrze zrealizowanego zadania, pozostawiając za sobą całe cierpienie, które zadali.
- Orhan! - Rozdzierający wrzask matki, której serce ostatecznie pękło, przeciął powietrze niczym piorun, gdy blade palce zacisnęły się na zakrwawionym odzieniu księcia, a głowa spoczęła na piersi syna, zastygłej w ostatnim, drżącym oddechu; złoty lew na rękojeści sztyletu błysnął w świetle górującego nad horyzontem słońca, zwiastując nadchodzące zaćmienie.
______________________________
Witajcie!
Znowu witam się z wami tak późno, a to dlatego, że dzisiaj prawie zapomniałam o opublikowaniu rozdziału. Być może to jeszcze emocje po wczorajszych wyborach? Mam nadzieję, że wszyscy, którzy mogli, byli. Ja zadowolona z wyniku nie jestem, jak pewnie większość młodych ludzi, ale cóż zrobić. Mam nadzieję, że za kolejne pięć lat los się odwróci ^^
Przechodząc już do rozdziału, to dużo się w nim dzieje i mamy całą gamę emocji. Zaczyna się dobrze, wręcz sielsko, od naszej głównej, znów zakochanej w sobie do szaleństwa pary. Jak myślicie, już nic nie zakłóci ich spokoju? Dalej pojawia się smutek i trudny etap żałoby naszej Nuriye. Nie radzi sobie ona z przytłaczającą pustką po stracie Yahyi, macierzyństwo także ją przerasta i postanawia odebrać sobie życie. Powstrzymuje ją jednak przed tym... Yahya, a raczej jego duch czy też efekt bujnej wyobraźni Nuri, nazywajcie to jak chcecie, bo, jak mawiała moja wspaniała polonistyka, to wszystko zależy od waszej granicy poznania c; Ostatecznie Nuriye porzuca chęć zabicia się i, jak się wydaje, budzi się w niej jakiś instynkt macierzyński. Czy nasza sułtanka zazna jeszcze szczęścia? A może ból jednak nie da o sobie zapomnieć? I na koniec chyba najsmutniejsza scena, bo umiera w niej książę Orhan, zamordowany przez zamaskowanych zabójców. Jak sądzicie, kto stoi za jego śmiercią? Czy może to być ktoś z pałacu? Odpowiedzi na te pytania za jakiś czas, ale koniecznie napiszcie co myślicie ^^
Jak zawsze czekam niecierpliwie na wasze opinie, bo są dla mnie niezwykle cenne <3
Buziaki ;*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top