16. Wina
9 maja 1557 roku, Konstantynopol
Sułtański orszak powrócił, lecz nie w glorii i chwale po zwycięstwie nad Persami, po kilku zdecydowanie wygranych bitwach, po przyłączeniu do państwa nowych terenów. Radość z triumfu nad wieloletnim wrogiem przyćmiła niesprawiedliwość, o jakiej przekonani byli mieszkańcy stolicy. Zamiast hymnów pochwalnych, na ustach mieli obelgi, skierowane pod adresem dotychczas umiłowanego monarchy. Gniewne twarze, zapalone pochodnie, zniszczone domy - to mijał Bayezid, niewzruszony ogólnym poruszeniem, dumnie zmierzający do Topkapi. W jego głowie szalała istna gonitwa myśli, lecz nie mógł tego okazać. Był władcą, a to oznaczało nie tylko dobre, lecz także gorsze momenty, z którymi musiał sobie radzić.
Nagle gwar przybrał na sile, wśród rżenia wystraszonych koni i rozmów zaskoczonych strażników rozległ się przeraźliwie rozrywający głos, po którym zapadła martwa cisza. Oto krucha staruszka odziana w łachmany rzuciła się wprost pod kopyta wierzchowca małżonki padyszacha, omal nie zostając stratowana przez strwożone zwierzę.
- Pani! - zawyła, padając u stóp królewny, która natychmiast zeskoczyła z siodła, wbrew protestom straży i kucnęła przy kobiecie, patrząc na nią z uwagą. - Pani, tylko ty możesz temu zapobiec! Sehzade jest niewinny, pani! To straszny grzech, a on tak dobrze rządził krajem pod waszą nieobecność, wychodził do biednych, sieroty zapisał do przypałacowej szkoły, samotnym matkom zapewnił dach nad głową. Pani, toż to anioł, nie człowiek! Błagam, nie pozwól, nie dopuść do tego, to sprowadzi na Konstantynopol straszne tragedie, pani, ja to czuję. Pani, widzisz, my wszyscy stoimy murem za księciem! Nie chcemy podważać władzy twego męża, ale nie możemy pozwolić na to bestialstwo! Pani, zlituj się... - Desperacko chwyciła skrawek sukni Ismihan, całując go z najwyższą czcią.
- Spokojnie, już dobrze. - Polka pogłaskała kobiecinę po głowie, pomagając jej wstać, po czym podeszła do swojego zaufanego strażnika i szepnęła mu kilka słów, po czym posłała swej rozmówczyni życzliwy uśmiech. - Nie martw się, zadbam o wszystko. - Pogładziła ją uspokajająco po ramieniu. - Pójdź z tym mężczyzną, a nie spotka cię krzywda - dodała i oddała seniorkę pod opiekę wartownika. - Widzisz, do czego doprowadziłeś - rzuciła jeszcze w kierunku Bayezida, który także zsiadł ze swojego rumaka, przypatrując się całej sytuacji z nieodgadnioną miną. - Ruszamy! - zakrzyknęła, zwinnie wskakując z powrotem na miejsce, gdzie, jak żartowali niektórzy, przyszła na świat.
Nadszedł czas, aby zaprowadzić porządek.
***
Zamieszanie, chaos i poddenerwowanie. Tak trzema słowami można opisać nastroje, jakie panowały w rezydencji Osmanów. Nie pomagały nieprzychylne krzyki ludności, zebranej pod główną bramą. Choć usilnie próbowano zadbać, aby życie w haremie toczyło się normalnie, wysiłki nie przyniosły oczekiwanych rezultatów. Zwłaszcza tego dnia, gdy do jego mieszkańców dotarła wieść o powrocie sułtana, wewnątrz ich dotychczas poukładanego świata zawrzało. Nadchodziła godzina, której oczekiwano. Nikt nie potrafił spokojnie usiedzieć w swojej komnacie, dlatego też pod sypialnią Bayeizda utworzyło się swoiste zgromadzenie poruszonych i rozdrażnionych członków panującej rodziny.
Największe opanowanie zachowała sułtanka matka. Ona, niemal niewzruszona wieścią o rychłej egzekucji syna swej dawnej konkurentki, oczekiwała swego potomka z delikatnym uśmiechem na pełnych, malinowych wargach. Pochwalała tę decyzję jako jedna z nielicznych, czego nawet nie próbowała ukrywać. Odmiennego zdania była jej jedyna i najstarsza córka, która niespokojnie krążyła po korytarzu, zmawiając wszystkie znane sobie modlitwy. Kilka razy potrąciła przy tym stojącą nieco dalej Mahfiruz, czego jednak blondynka zdawała się nie zauważać. Ona tylko nieobecnym wzrokiem wpatrywała się w ceglaną ścianę, jakby pogodzona z faktem wykluczenia z dynastii. Zawsze pozostawała cicha i niezauważona, przemykając niczym cień, nigdy nikomu nie wadząc. Była tam wyłącznie dla Orhana, bo na miłość ukochanego już nie liczyła.
Obecny był tam również ktoś, kto doprawdy chciałby zniknąć. Trupio blada Nuriye w całym swym krótkim życiu nie była jeszcze tak przerażona i rozbita wewnętrznie, jak w tamtym momencie. Wyrzuty sumienia dręczyły ją odkąd tamtego dnia przeczytała ten przeklęty list, odkąd postawiła miłość do Yahyi ponad więzami krwi i odkąd zawiązała pętlę na szyi brata. Co noc budzona koszmarami, gdzie Mustafa, umierając, wypowiada słowa, które później odbijały się echem w głowie, utrudniając normalne funkcjonowanie. Nie żyła, ale egzystowała, machinalnie wykonując wszystkie oczekiwane od niej czynności, nie czerpiąc z tego żadnej przyjemności. Wciąż słyszała jedno - to twoja wina, Nuriye.
Odgłos kroków sprawił, że wszyscy zamarli, wstrzymując oddech. Upłynęło kilka długich sekund nim władca ukazał im się w pełnej krasie, przyciągając kilkanaście par oczu. Obojętny na to, minął zadowoloną matkę, przerażoną młodszą siostrę, milczącą Gizem i stanął jak wryty dopiero po słowach drobnej, acz pewnej swych racji szatynki.
- Mustafa nie zdradził, Bayezid! - warknęła Mihrmah, a ogień płonął w jej jasnych tęczówkach. - Jak mogłeś wydać na niego wyrok? Potworze! Stałeś się taki, jak twoi poprzednicy, bratobójcy! Kto będzie następny, co? Zabij mnie też od razu, gardzę takim życiem! Nie...
- Mihrimah, zamilcz. - Powietrze przecięła ostra jak sztylet wypowiedź Hurrem, której przeszywający, zimny wzrok spoczął na żonie wielkiego wezyra.
- Nie, matko - odrzekła nieustępliwie, tym razem nie pokorniejąc, jak przystało sułtance. - Znienawidzę cię, jeśli to zrobisz, Bayezid. Sama stanę na czele tych ludzi i poprowadzę ich do buntu! - Zamaszystym ruchem wskazała za okno, na rozwścieczony tłum. - Mustafa jest niewinny! Nie możesz tego zrobić, nie możesz go zabić! To podłe i niemoralne, słyszysz?! To nie jest mój brat, nie zachowujesz się jak on! Co się z tobą stało?! - krzyczała, cała drżąc z emocji.
- Uspokój się. - Bayezid stanowczo złapał ją za ramiona, jednak przyniosło to odwrotny skutek od zamierzonego. W dotąd usłużną niewiastę wstąpiły nowe siły, ogarnęła ją wściekłość, wręcz rozsadzająca od środka. Szarpała się, wykrzykując kolejne groźby i nawet wysportowany, postawnie zbudowany padyszach miał problem, aby sobie z nią poradzić. - Uspokój się, Mihrimah! - Podniósł głos, patrząc prosto w jej gniewne oczy.
Zapewne szarpanina trwałaby dłużej, gdyby nie drobna postać odziana w starą, lecz wyraźnie drogą suknię, noszącą wspomnienia dostatnich lat. Pod kapturem brunatnej peleryny ukryła rozczochrane, brudne włosy, niegdyś będące długimi, lśniącymi puklami. Poszarzała cera przybyszki wciąż kryła w sobie piękno, a oczy, choć puste i pozbawione blasku, nadal emanowały niezwykłą głębią. Wyglądała na zmęczoną, jakby dawno nie zaznała spokojnego snu, a przygarbiona postawa wyrażała chęć ukrycia się przed światem pełnym obłudy, który tak bardzo ją skrzywdził.
- Co to za żebraczka? Natychmiast ją stąd zabierzcie! - Milczenie przerwała Roksolona, obrzucając kobietę zniesmaczonym spojrzeniem przepełnionym pogardą.
- Panie. - Tymczasem owa nędzarka przemówiła dziwnie znajomo, aczkolwiek tak cicho, iż ledwo można było usłyszeć mimo panującej ciszy. - To ja, Nurbanu - wyszeptała niemalże bezgłośnie, jakby z każdą sekundą ulatywało z niej życie.
- Wynoś się stąd, natychmiast! Jak śmiesz tu przychodzić? - Ponownie odezwała się Rusinka, już zmierzając w stronę brunetki, lecz zatrzymała ją wyciągnięta dłoń Bayezida, który wpatrywał się w niespodziewanego gościa co najmniej tak, jak gdyby ujrzał ducha.
- To intryga, panie. Sułtanka Mahidevran uknuła ten spisek, książę jest niewinny. Wykorzystała mnie, zabiła moje dziecko, panie. Ja już nie mam nic do stracenia, a nie chcę umrzeć pozwalając na śmierć uczciwego człowieka. Cofnij ten wyrok, panie. - Zdążyła powiedzieć, nim osunęła się na podłogę, wydając ostatnie tchnienie, wreszcie zaznając ulgi.
Wieczorem
Czy jednym zdaniem można uspokoić szalejący tłum, pojednać rodzinę i oczyścić sumienie, nie ponosząc przy tym wielkich strat? Ten szalony dzień w stolicy potężnego Imperium, który z pewnością przejdzie do historii, udowodnił, iż to możliwe. Po wyznaniu Nurbanu do Bayezida dotarła bolesna prawda - zaślepiony władzą, nawinie uwierzył w pogłoskę o zdradzie ukochanego brata, mimo że ten nigdy wcześniej go nie zawiódł. Potrzebował tak silnego wstrząsu, aby otrzeźwić umysł i zrozumieć ogrom własnych błędów.
Po raz pierwszy w dziejach cofnięto wyrok na skazanego księcia, a on, jako do tej pory jedyny sułtan, wyszedł do ludu i przeprosił za swą pochopną, nieprzemyślaną decyzję. Doceniono ten gest - mieszkańcy ochłonęli, a ponownie poinformowani o zwycięstwie nad Persami rozpoczęli świętowanie, puszczając w niepamięć przewinienie władcy. Rządził na tyle dobrze, aby mogli wybaczyć, wyciszając bunt. I sam Mustafa, do czego przyzwyczaił bliskich, przyjął tłumaczenia padyszacha, mówiąc, że od początku był pewien, iż całe przykre wydarzenie to wyłącznie nieporozumienie. Przebaczył, zapewniając panującego, że nie ma mu za złe popełnionego czynu. Wiedział, jak ciężkim wyzwaniem było dzierżenie władzy nad tak wielkim i zróżnicowanym państwem i ilu wrogów czyhało, aby pozbawić go tronu. To napełniło Bayezida dawno utraconym spokojem. Wreszcie czuł, że wszystko wraca na właściwe tory.
Pukanie do drzwi oderwało monarchę od obserwacji gwiazd na pięknym tej nocy, bezchmurnym niebie. Ostatni raz obrzucił łagodnym wzrokiem pogrążone we śnie miasto i wrócił do komnaty, pozwalając, aby niespodziewany przybysz zawitał do środka. Była bowiem jeszcze jedna osoba, której wyrzuty sumienia nie dawały zasnąć.
- Witaj, bracie. - Nuriye od progu obdarowała mężczyznę nikłym uśmiechem, niesięgającym oczu. - Wybacz, że przeszkadzam o tej porze, ale to ważne.
- Wejdź, moja piękna siostro. - Gestem zaprosił ją, aby podeszła bliżej, co też uczyniła, dzięki czemu blask rozpalonych świec oświetlił jej twarz. - Coś się stało? - Zmarszczył brwi, zauważając na porcelanowej cerze jasnowłosej świeże ślady łez.
- Nie, znaczy... Właściwie to... Bo... - Plątała się, próbując ułożyć logiczne zdanie, aż wreszcie westchnęła ciężko, postanawiając opowiedzieć wszystko wprost. - Jeszcze na wyprawie wojennej dostałam list od Yahyi. Pisał, że Mustafa jest niewinny, że wydałeś już na niego wyrok. Prosił, abym zapewniła cię, że w stolicy nic się nie zmieniło, a nasz brat nie zawinił. Następnego dnia przyszła do mnie Nurbanu i wyznała prawdę, lecz ja bałam się ci o tym powiedzieć. Wiem, jaka kara grozi za zdradzanie tajemnic państwowych, dlatego nie poinformowałam cię o tym, czego się dowiedziałam, ale nie mogę już z tym żyć. Błagam, nie skazuj mego narzeczonego na śmierć. To jedyna ważna osoba w moim życiu i...
- Żartujesz, Nuriye? - Bayezid przerwał siostrze w połowie zdania, patrząc na nią z niedowierzaniem. - Zataiłaś przede mną tak ważną informację? Zdajesz sobie sprawę co by było, gdyby Nurbanu tu dzisiaj nie dotarła? Mustafa by zginął! - Nerwowo przeczesał włosy, kręcąc głową. - Nigdy bym sobie tego nie wybaczył. I ty też, jestem pewien.
- Zrozum, bracie. Czyż nie ty mówiłeś mi o potędze miłości? - Popatrzyła mu w oczy z pewnością, której akurat nigdy jej nie brakowało. - Po raz pierwszy otworzyłam swe serce, pozwoliłam roztopić lód, przełamać mury. To dla mnie zupełnie nowe i niezwykłe doznanie, chcę je co dnia poznawać lepiej. Yahya jest kimś, z kim chcę planować przyszłość, dla kogo jestem w stanie złamać własne zasady. W imię tej miłości jestem gotowa na każde poświęcenie - orzekła z determinacją. - Bo... - urwała na moment, biorąc głęboki oddech. - Ja go kocham - dokończyła, po raz pierwszy wypowiadając te słowa przed kimś innym niż samą sobą.
- To piękne, siostrzyczko, ale twoje wysiłki na ci się nie zdały, a mogły doprowadzić do tragedii, jakiej ten kraj dawno nie widział. - Splótł ręce za plecami, momentalnie poważniejąc.
- O czym ty mówisz? - zdziwiła się, patrząc na niego niezrozumiale.
- Yahya nie żyje.
_____________________
Witajcie!
Tak, jak obiecywałam, pojawia się nowy rozdział, w którym już znacznie więcej się dzieje. No to po kolei - na początek orszak sułtana powraca do kraju po zwycięstwie nad Persami, jednak nikt nie świętuje. Przeciwnie, w stolicy nadal trwa bunt, ludzie niszczą miasta, palą wsie, próbują dostać się do pałacu. Wewnątrz Topkapi również panuje chaos. Sytuacja zmienia się diametralnie, gdy Bayezid dociera na miejsce, a tam... No właśnie. Tam dzieje się rzecz niespotykana - wygnana, pozbawiona tytułu Nurbanu powraca, wyjawiając prawdę, po czym umiera. Sytuacja, w wyniku krótkiego śledztwa, przyspieszonego przez wyznanie żony zmarłego księcia Selima, wyjaśnia się i jeszcze tego samego dnia Mustafa zostaje uniewinniony. Słusznie? Czy rzeczywiście to Mahidevran stoi za spiskiem, a książę jest faktycznie niewinny?
Natomiast Nuriye, powiadomioną o całej sprawie, dręczą wyrzuty sumienia. Wreszcie postanawia porozmawiać z bratem, któremu wyjawia prawdę. Jest gotowa na każdą wiadomość, ale nie na to, co słyszy od sułtana - Yahya nie żyje.
Zostawiam was tu, z takim właśnie zakończeniem, bez zbędnych wyjaśnień. Piszcie, co myślicie, bardzo chcę poznać waszą opinię!
Buziaki ;*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top