12. Prawda
17 kwietnia 1557 roku, Konstantynopol
Wschód słońca nad stolicą imperium był najpiękniejszym zjawiskiem do podziwiania. Gdy niebo mieniło się kolorami, od żółtego i pomarańczowego, przez fioletowo-różowy, aż do czystego błękitu, a okoliczne ptaki ćwierkały, dając niesamowity koncert, Mihrimah stawała na balkonie przy swej komnacie i zapatrzona w dal, pogrążała się w rozmyśleniach. Tak było i tego kwietniowego dnia. Wyczuwalna w powietrzu wiosna czyniła je świeżym, a nocny deszcz spowodował lekką wilgoć, co, według pięknolicej sułtanki, stanowiło doskonałe połączenie. Poprzez wczesną porę większość mieszkańców seraju nadal była pogrążona we śnie, toteż nikt nie przeszkadzał potomkini Sulejmana Wspaniałego, jak zwykli nazywać go poddani oraz kronikarze.
Niespokojne myśli wciąż krążyły w głowie szatynki, nie dawały spokoju od czasu pamiętnej rozmowy, po której spojrzała na pewne sprawy z innej perspektywy. Wiele zrozumiała i będąc praktycznie pewna słuszności słów, jakie usłyszała, szukała jedynie potwierdzenia swej teorii. A odpowiedzi na dręczące pytania mogła udzielić tylko jedna osoba.
- Sultanym. - Drgnęła, nagle słysząc nieznany głos i obróciła się momentalnie, oddychając z ulgą, gdy ujrzała przed sobą jednego z eunuchów. - Wybacz, że przeszkadzam z samego rana, lecz to sprawa niecierpiąca zwłoki.
- Mówże więc, człowieku - popędziła go, obdarzając niecierpliwym spojrzeniem.
- Sułtanka matka wróciła do pałacu - poinformował, wpatrzony w czubki swoich butów, jakby były najciekawszym elementem we wszechświecie. - Kazałaś powiadomić cię o tym od razu, gdy przyjdą takie wieści.
- Racja. - Kiwnęła zgodnie głową, a na jej wargach zagościł delikatny, acz tajemniczy uśmiech. - Możesz odejść - rzuciła obojętnie, wygładzając aksamitną spódnicę i czym prędzej ruszyła na spotkanie swej drogiej rodzicielce.
Przemierzała kręte korytarze Topkapi szybkim krokiem, a głuchą ciszę zagłuszał wyłącznie stukot pantofelków. Mijając mury, znane na wylot, analizowała każde ze słów, jakie chciała przekazać Roksolanie. Od tygodni, podczas których rodowita Rusinka przebywała na wczasach w Edirne, co noc układała nową wersję przemowy, zawsze nie dość dobrą, aby dotrwać do następnego wieczora. Wreszcie odpuściła to mozolne zajęcie nieprzynoszące efektu i, mając ogólny zarys wypowiedzi, postanowiła pozwolić sobie na odrobinę spontaniczności, nie planując już niczego więcej.
- Mihrimah, dokąd tak pędzisz, nawet nie zauważając własnej matki? - Pełen wyrzutu ton zatrzymał żonę wielkiego wezyra, stanęła niczym zamurowana, przez moment przyswajając treść tego pytania. W końcu skłoniła się pospiesznie, nie chcąc jeszcze bardziej irytować rudowłosej, gdyż, mimo wszystko, miała do niej ogromny szacunek. - Odpowiedz - ponagliła Hurrem, splatając dłonie na wysokości talii i patrząc wyczekująco na swoją jedyną córkę.
- Valide, wybacz. Szłam cię powitać, ale zamyśliłam się i...
- Osmańskiej księżniczce nie przystaje bujać w obłokach - skarciła ją, przerywając w połowie zdania.
- Musimy porozmawiać - oznajmiła, ignorując ten zarzut, zdaniem Mihrimah zupełnie bezpodstawny. - Chodzi o Bali Beya i jego domniemany romans - zaczęła od razu, widząc, iż ulubienica poprzedniego władcy pragnie wtrącić coś od siebie. - Była u mnie Mehvibe, jego, jak twierdzisz, kochanka. Przedstawiła całą sytuację, uświadamiając mi, jak naiwna byłam, ufając ci i pozwalając po raz kolejny namieszać w mym życiu. Przekupiłaś i zaszantażowałaś tę biedną dziewczynę, podobnie czyniąc z moim mężem. Zagroziłaś mu, mówiąc, że albo spełni twoje polecenie, przyznając się do zdrady, która nie miała miejsca, albo nigdy więcej mnie nie zobaczy. To podłe, matko. - Zmrużyła powieki, usilnie próbując kontrolować emocje.
- I ty w to uwierzyłaś? - Valide Sultan beztroskim ruchem poprawiła bogato zdobioną koronę. - Dziecko, taką historię nietrudno wymyślić, a zarówno ona, jak i Bali Bey chcą zrobić wszystko, aby oczyścić swoje imię. To takie oczywiste, nie widzisz tego?
- To także wymyśliła? - Spojrzała na nią z pobłażaniem, wyjmując z pomiędzy fałdów sukni piękną, srebrną kolię wysadzaną diamentami oraz szafirami. - Twoja kolia - zauważyła, ukazując władczyni haremu biżuterię. - Wykonana przez ojca, pamiętam jeszcze z czasów dzieciństwa. To zapłata za łgarstwo, jakie wymogłaś na tej kobiecie.
Rusinka pobladła momentalnie, bowiem uderzyła ją świadomość, iż nie zdoła już przekonać córki do swych racji. Przełknęła głośno ślinę, gorączkowo szukając jakichkolwiek argumentów, mogących obronić tezę sułtanki matki, lecz nic odpowiedniego nie przychodziło do głowy. Mihrimah dostrzegła panikę widoczną w jasnych tęczówkach rodzicielki, pozbawione zdrowego kolorytu wargi były lekko rozchylone, szybko wypuszczając powietrze. I ta nuta satysfakcji w sercu pani słońca i księżyca okazała się aż nazbyt przyjemna.
- Daruj sobie tłumaczenia, matko. - Ciemnowłosa, po raz pierwszy odkąd sięgała pamięcią, przybrała dumną, wyprostowaną postawę, bez obawy o reakcję Hurrem. Tym razem to ona górowała i miała zamiar maksymalnie wykorzystać chwilę triumfu. - Nie uwierzę żadnemu z twych słów. Nigdy więcej nie próbuj ingerować w moje życie, Validem. Od dawna nie jestem dzieckiem - zakończyła, odchodząc do swojej komnaty pełna pozytywnych emocji.
I choć wiedziała, że Roksolana nie odpuści tematu, a po przemyśleniu sprawy zastosuje kontratak, czuła nieopisaną dumę. Przekonanie, iż wreszcie, po wielu latach spędzonych jako ofiara manipulacji i podłej gry uciekła z niewoli, dodawało skrzydeł. Miała ochotę tańczyć z radości, obdarowywała szerokim uśmiechem każdą z napotykanych osób, choćby był to najniższy ze sług. Wygrała jedną z decydujących bitew. Teraz pozostało tylko skutecznie obezwładnić wroga i zakończyć wojnę zwycięsko.
Następnego dnia, granica persko-turecka
Kolejna noc spędzana z dala od stolicy przyniosła ze sobą chłód, niemile widziany podczas tej pory roku. Okazałe drzewa i niewysokie krzewy zdawały się wołać słońce, szumiąc złowrogo przy akompaniamencie dującego wiatru. Kwietniowe przymrozki, zaliczane do tych wiosennych, acz późnych, zwiastowały zimne i deszczowe lato, jak powiadali wszelcy wróżbiarze oraz inni szarlatani, których padyszach wielkiego imperium szczerze nie znosił i tępił, niczym najokropniejszą zarazę.
Dogasające ognisko dawało coraz mniej ciepła i światła, lecz parze, siedzącej na ziemi blisko płomieni nie przeszkadzał doskwierający ziąb. Mężczyzna ciasno obejmował kobietę, a ta, z głową na jego ramieniu, patrzyła w gwiazdy, w myślach nazywając poszczególne konstelacje. I gdyby nie otoczenie oraz kilkunastu żołnierzy, stojących z dala i czujnie obserwujących sułtana wraz z małżonką, wyglądaliby jak dwójka zakochanych z biednej wsi, snująca plany o wystawnym weselu, gromadce dzieci oraz historii zakończonej popularnym stwierdzeniem i żyli długo, i szczęśliwie...
Coś, a raczej ktoś jeszcze psuł ten idealny obrazek. Młodzieniec ukryty w cieniu dorodnej sosny, posiadający doskonały widok na małżonków. Grymas złości na twarzy wojownika oraz zazdrość bijąca z ciemnych oczu zdradzały każde z uczuć, jakie nim targały. Okropna zawiść wypełniała duszę nieszczęśnika, złamane serce wciąż niemiłosiernie bolało, nie dając nawet momentu wytchnienia. Co dzień myślał o ukochanej, poślubionej innemu, śniąc o niej kolejnej nocy. Żadna metoda nie działała, nijak nie potrafił zapomnieć smaku malinowych warg, zapachu kasztanowych włosów, słodkiej woni kwiatowych olejków. Wspomnienia powracały niczym mantra, zakodowane głęboko w umyśle, za nic nie chciały go opuścić. Mimo usilnych starań, wszystkim, czego łaknął, nadal była Katarzyna.
- Bayezid... - mruknęła sennie Ismihan, przecierając dłońmi zaspane powieki, przypominając wówczas małe, nieco rozkapryszone dziecko. - Nie uważasz, że czas na sen? Musimy wypocząć, jutro czeka nas wyprawa. Musimy wreszcie przekroczyć granicę - przypomniała, podnosząc się do pozycji siedzącej i spoglądając wyczekująco na męża, wciąż wpatrzonego w rozgwieżdżone niebo.
- Spójrz, moja Gwiazdo - rzekł, ignorując wypowiedź Polki i wskazał jej odpowiedni punkt, a ten uśmiech, który tak dobrze znała, zmusił ją do posłuchania prośby sułtana. - To najjaśniejsza gwiazda. Ona wskazuje drogę zagubionym wędrowcom, prowadząc ich do celu podróży, bez względu na to, jak długi dystans mają do przejścia - opowiedział, wreszcie skupiając wzrok na swej ukochanej. - Już wiesz, skąd to porównanie do ciebie?
- Wskazuję ci drogę nawet pośród najmroczniejszych ciemności, zawsze wyznaczając właściwą trasę, dzięki czemu wracasz bezpiecznie do domu.
- Mój dom jest wszędzie tam, gdzie ty. - Założył sułtance za ucho kilka niesfornych kosmyków, subtelnie gładząc też policzek polskiej księżniczki, co nie uszło jej uwadze, bowiem uśmiechnęła się pod nosem na ten gest. - Ty jesteś moim domem, ojczyzną, najcenniejszym skarbem, za który byłbym gotów oddać życie.
Charakterystyczny świst powietrza dotarł do zakochanych w chwili, gdy ich usta złączyły się w czułym pocałunku. Za późno było na jakąkolwiek reakcję, ostry grot strzały przebił nieuzbrojoną skórę w ułamku sekundy. Brunatnej cieczy na soczyście zielonej trawie przybywało w zastraszającym tempie, jedynie zduszony krzyk opuścił siniejące wargi mężczyzny, nim bezsilnie opadł na zimną ziemię, walcząc o każdy oddech. I, wraz z upływającym czasem, przegrywał tę walkę z kretesem.
____________________
Witajcie!
Oto, wreszcie, kolejny rozdział Tysiąc Łez. Nie będę się rozwodzić nad powodami tak długiego czasu, jaki minął od ostatniej części, bo nie ma to sensu. Ważne, że wreszcie udało mi się coś napisać c;
Jak widzicie, wreszcie wyjaśniła się tajemnicza rozmowa Mehvibe z Mihrimah. Okazało się, że cała zdrada to intryga uknuta przez Hurrem, a Mehvibe, dręczona wyrzutami sumienia, nie potrafiła dalej ukrywać prawdy przed żoną wielkiego wezyra. Za to na granicy persko-tureckiej dochodzi do tragedii - padyszach Imperium Osmańskiego zostaje trafiony strzałą. Czy przeżyje? Kto stoi za tym podłym atakiem? Jakie są cele tej osoby? Tego i wielu innych rzeczy dowiecie się w następnym rozdziale ;)
Oczywiście jak zawsze czekam na wasze komentarze, koniecznie napiszcie co myślicie!
Buziaki ;*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top