Rozdział Szesnasty

Wstałam cichutko i zarzuciłam bluzę na piżamę. Założyłam buty i przeszłam przez salon. I tak nie zasnę. Przy drzwiach obejrzałam się na Lucy. Blondyneczka wciąż słodko spała. Ciągle miałam przed oczyma, jak siedziała przy oknie i kilka łez spłynęło cichutko po jej policzkach. Myślała, że nie widzę. Ale widziałam.

Skłamała. Zależało jej na Natsu, ale nie powiedziała mi tego. A powinna. Powinna wykrzyczeć mi w twarz, że jestem najgorszą przyjaciółką, jaką w życiu miała, że nie jestem nikomu tu potrzebna i tylko ich wszystkich narażam. Nie powinnam tu być. Jak mogłam oczekiwać, że magowie Fairy Tail będą mi ufać, skoro nie ufam sama sobie? Przecież wtedy, w Tartarosie, unicestwiłam tych ludzi. Nie panuję nad tą cholerną magią. Po co żyję?

Uświadomiłam sobie, że moje rozmyślania od zwyczajnych problemów, szybko zeszły na bardzo mroczny tor. Schodząc po schodach po raz kolejny zastanawiałam się czy nie byłoby lepiej, gdybym zniknęła.

Kiedy otworzyłam frontowe drzwi, owiał mnie chłodny wiatr. Ulice Magnolii, w dzień tłoczne i głośne, świeciły pustkami. Trudno się temu dziwić, w końcu była trzecia nad ranem. Obcasy moich trzewików stukały po chodniku, kiedy ruszyłam w bliżej nieokreślonym kierunku. Po ulicy przebiegł bezpański kot i skrył się w mroku, poza zasięgiem światła latarnii.

Nie zważywszy na to, gdzie idę, po pewnym czasie przestałam kojarzyć zaułki, którymi podążałam. Nie przejmując się tym, uparcie brnęłam przed siebie, aż w końcu stanęłam na skraju lasu. Jak to możliwe? Szybko zdusiłam w sobie chęć zwrócenia i weszłam między ciemne drzewa. Kluczyłam w całkowitych ciemnościach, potykając się o korzenie.

Nagle uświadomiłam sobie, jak głupio postąpiłam, wchodząc do lasu w środku nocy. Odwróciłam się i chciałam zawrócić, ale zaczepiłam o gałąź i upadłam. Poczułam jak wpadam w coś mokrego. Kałuża? Przecież nie padało. Czułam dziwną ciecz na kolanach, dłoniach i policzku. Światło księżyca przebiło się między liście i dostrzegłam błysk czerwieni. Krew!

Przerażona ruszyłam po szkarłatnych śladach. Nagle dostrzegłam postać leżąca pod drzewem. Na drżących nogach podeszłam bliżej. W półmroku zauważyłam jedynie, że to kobieta. Sprawdziłam puls na szyi. Nic nie wyczułam. Skąd pochodziła ta cała krew? Gdzie była ranna? Nie potrafiłam reanimować, musiałam znaleźć pomoc.

Podskoczyłam. Zza moich pleców dobiegło warczenie. Zerwałam się na równe nogi i cofnęłam. W ciemnościach zaświeciła para ślepi. Serce zaczęło mi mocniej bić. Odwróciłam się i zaczęłam biec. Muszę znaleźć pomoc, nie mogę zostawić tej dziewczyny w lesie. Słyszałam, że stwór ruszył za mną.

Płuca mnie paliły, krew pulsowała w żyłach. W pewnym momencie krzywo stanęłam. Szybko złapałam równowagę, ale dalszemu biegowi towarzyszył ból kostki. Kiedy nie miałam już siły i myślałam, że potwór dogoni mnie i pożre żywcem, za drzewami zamajaczył mi zarys chatki. W żadnym z okien nie paliło się światło. Z rozpędem uderzyłam barkiem w drzwi. Szarpnęłam za klamkę. Zamknięte.

- Pomocy! Błagam otwórzcie! - krzyknęłam waląc pięścią w drewnianą powierzchnię. Odwróciłam się w stronę bestii w momencie, kiedy wyskoczyła. W ciemności błysnęły zęby.

- Inlustris! - krzyknęłam upadając. Instynktownie zakryłam się rękoma. Błysnęło. W tym samym momencie drzwi za moimi plecami otworzyły się i z impetem wpadłam do środka. Mocno uderzyłam głową w podłogę. Poderwałam się i rozejrzałam. Potwór zniknął. Odetchnęłam i złapałam się za głowę, w której czułam pulsujący ból.

- Co do cholery? - usłyszałam za sobą znajomy głos. Odwróciłam się.

- Natsu! - uśmiechnęłam się z ulgą, ale zaraz przypomniałam sobie łzy Lucy.

- Co tu robisz w środku nocy? I czemu jesteś cała we krwi?! Jesteś ranna? - kucnął i zaczął mi się przyglądać.

- Nie, to nie moja krew...

- W takim razie czyja? Coś się stało Lucy?!

- Nie, wszystko z nią w porządku. Ale w lesie znalazłam ranną dziewczynę. Potem coś zaczęło mnie gonić. Nie wiedziałam jak jej pomóc i...

Natsu uciszył mnie ruchem ręki i pomógł wstać.

- Prowadź. - powiedział, zapalając płomień w ręce. - Gdzie jest to "coś"?

- Użyłam magii i...

- Oszlałaś?! - Natsu zatrzymał się gwałtownie.

- Nie miałam wyboru - szepnęłam. Chłopak złapał mnie za rękę. Chciał mi dodać otuchy? Po chwili oboje utkwiliśmy wzrok w mojej dłoni. Końcówki palców były w kolorze nocnego nieba. Zaklęliśmy równocześnie. - To nic, tylko...

Chciałam wyrwać rękę z jego uścisku, ale Natsu spótł swoje palce z moimi i ruszył dalej. Chwilę później dotarliśmy do rannej dziewczyny.

A raczej jej zwłok.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top