Rozdział Osiemnasty
- I jak? - Mistrz spojrzał w magiczną lakrymę, służąca do porozumiewania się na odległość.
- Przybyliśmy za późno. - z urządzenia wydobył się głos Gray'a. Stanęłam na palcach, by lepiej widzieć jego twarz widniejącą na powierzchni kryształowej kuli. Razem z Juvią udali się na piaski gorącej południowej pustni. - Mędrzec Hogg zniknął. Po mieście zostały tylko ruiny.
- Straszny widok. - szepnęła Juvia z oddali.
- Dobry Boże.
Po chwilo wizja na lakrymie się zmieniła. Ujrzałam Levi i Gajeela.
- Znaleźliście starszą Belno? - spytał Mistrz, marszcząc czoło.
Levi pokręciła głową. Była bardzo zmartwiona.
- Spóźniliśmy się. Nie żyje. Brak śladów walki.
Gajeel zniknął z wizji. Rozległ się dźwięk tłuczonego szkła.
- Cholera! Gdybyśmy tylko przybyli wcześniej!
- Załatwili nawet mędrca Hogga i straszą Belno? - Cana wydawała się wstrząśnięta. - Do czego jeszcze są zdolnii?
Odwróciłam wzrok. Dobrze wiedziałam co potrafi Tartaros. Dlaczego to wszystko musiało spotkać tak wspaniałą gildie?
- Pozostała tylko grupa Natsu i Elfamana. Nie mamy na razie od nich wieści. - powiedział Mistrz, wyłączając lakrymę. Ciężka atmosfera przytłaczała. Martwiłam się o przyjaciół. Chciałam tylko, żeby wrócili cali i zdrowi.
Pod nieobecność Lucy opiekowałam się jej mieszkaniem, jednak bez tej wesołej gromadki wydawało tam się niezwykle cicho i ponuro. Zdecydowanie wolałabym wybrać się z nimi, zamiast siedzieć bezczynnie. Niestety, nie pozwolili mi, a ja nie chciałam być kulą u nogi. Na co mogłam się przydać, skoro nie używałam magii?
Nagle rozległ się głos Lucy.
- Nareszcie udało nam się połączyć! - w lakrymie ukazała się lekko poobijana twarz mojej przyjaciółki. Uśmiechnęłam się z ulgą.
- Nasza kula się popsuła, więc musieliśmy szukać w mieście nowej.
Wokół znów ustawili się członkowie gildii. Tym razem przepchnęłam się do pierwszego rzędu.
- Jak wygląda sytuacja? - spytał Makarov.
- Pan Michello jest bezpieczny. - uśmiechnęła się Luce. Odetchnęliśmy z ulgą. - Za to Natsu został mocno sponiewierany.
W tle pojawiły się dwa palce.
- Ale wygrałem - stęknął Smoczy Zabójca.
- Pokonał członka Tartarosa! - oznajmiła Wendy, która wyruszyła razem z nimi.
- Udało wam się wyciągnąć coś z Michello? - spytał Mistrz.
- Co do tego... - Lucy zamilkła na chwilę. - Face.
- Face?
- To broń Rady Magicznej. - rozległ się głos starca. Luce skierowała lakrymę w jego stronę. - Rada posiada wiele broni. W zależności od tego, jak są niebezpieczne, stosuje różne metody ich zabezpieczenia. Na przykład Etherion. Broń o zasięgu kontynentalnym, będąca w stanie zniszczyć cały kraj. Do jej aktywacji potrzebne są kody Dziewięciu Członków Rady Magicznej.
- Czyżby celem Tartarosa było unieszkodliwienie Etherionu? - spytała Cana.
Makarov zmarszczył czoło.
- Jaką bronią jest Face?
Michello przełknął ślinę.
- To... magiczna bomba impulsowa. Zdolna do unicestwienia całej magii na kontynencie!
Wszyscy zamarli. Całej magii?! Coś tak potężnego?!
- Wszyscy magowie zapadliby na zespół niedoboru magii! - krzyknął Max.
- To nie wszystko! - powiedziała Lucy, która znów pojawiła się w kuli. - Członkowie Tartarosa używają klątw zamiast magii. Nie mielibyśmy szansy nawet się obronić.
Mistrz wpadł w furię.
- Jak mogli stworzyć tak przerażającą broń?!
Natsu zerwał się i podszedł do Michello. Złapał go za koszulę.
- Gdzie ona jest? Zniszczymy ją nim Tartaros położy na niej łapska.
- Ja... ja nie wiem. Przysięgam! - steknął starzec.
- Natsu! - Lucy odłożyła lakrymę i odciągnęła chłopaka od byłego członka rady.
- Słyszałem - ciągnął Michello - że została zapieczętowana przez trzech byłych członków Rady za pomocą Magii Organicznego Wiązania, jednak tylko były przewodniczący zna ich tożsamość.
- A więc życia tej trójki są pieczęcią? - spytała Wendy i zakryła usta dłonią.
- Dlatego mordują wszystkich członków Rady, nawet nie próbując ich przesłuchać! - powiedziałam, odwracając się w stronę Mistrza. - Czy to znaczy, że znają już położenie Face?
- Musimy jak najszybciej znaleźć tę trójkę i zapewnić im ochronę! Były przewodniczący na pewno zna ich tożsamość. Na niego również polują.
- Bez obaw. - powiedziała Cana. - Wysłaliśmy tam najlepsze z najlepszych. Mirę i Erze.
Wiedzieliśmy teraz więcej, ale wciąż nie mieliśmy wiadomości od Elfmana i Lisanny. Wyglądało na to, że coś się stało.
Tego samego dnia wieczorem do gildii wrócili Gray i Juvia. Niedługo potem Lucy i Wendy.
- Luce! - rzuciłam jej się na szyję, szczęśliwa, że nic jej nie jest. - Wszystko w porządku? - rozejrzałam się. - A... a gdzie Natsu?
Lucy posmutniała.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top