Rozdział Jedenasty

Iluzja? W takim razie jak mamy się stąd wydostać? No pięknie. Czy to sprawka kogoś z Dziewiątki? Nigdy nie spotkałam wszystkich. Znałam tylko Jackala i przelotnie Kyoukę. To możliwe żeby ktoś potrafił stworzyć namacalną iluzję?

W korytarzu przed nami pojawiło się światło. Pobiegliśmy w tamtą stronę. Smoczy Zabójcy mnie wyprzedzili. Usłyszałam ich krzyki.

- Lucy, Happy! - wrzasnął Natsu.

- Levy?! - nigdy nie słyszałam Gajeela tak przerażonego.

Dogoniłam ich w dziwnym pomieszczeniu. Na ścianach płynęły pochodnie. Wpatrywali się z przerażeniem w ścianę na przeciwko. Kiedy zobaczyłam co tam było, wrzasnęłam.

Do muru za ręce były przypięte Lucy i niska niebieskowłosa dziewczyna z gildii, Levy. Obie były zakrwawione i... martwe. Pod nimi leżał Happy. Miał rozpruty brzuch.

Cofnęłam się. Natsu podbiegł do kotka. Bał się go dotknąć. Spojrzał na Lucy i łzy popłynęły mu po policzkach. Kiedy próbował ją zdjąć ze ściany, z gardła wydarł mu się szloch.

Gajeel padł na kolana przy Levy i szeptał jej imię. Nie widziałam czy płacze.

Jak to się mogło stać? Dlaczego one...? Chwila, skąd tu się wzięła Levy? Przecież ona została w gildii! I gdzie jest Erza?

Lucy mówiła, że to iluzja. Korytarze to iluzja, więc to też nie może być prawdziwe. Nie może. Ale czy iluzja może być namacalna?

- Pamiętacie co mówiła Lucy? To wszystko nie jest prawdziwe. Nie dajcie się oszukać.

Ale oni mnie nie słuchali. W głowie zaczęło mi szumieć.

- To nie jest prawdziwe. To tylko... iluzja... tylko ilu... zja...

Powoli przestawałam wierzyć w to ci mówiłam. Ogarnęła mnie rozpacz. Wszyscy tu zginiemy.
Nie, nie prawda! Nie pozwolę na to!

Przecież ty już nie żyjesz.

Spojrzałam w dół na swoje dłonie. Były czerwone od krwi. Natsu odwrócił się i spojrzał na mnie. Był przerażony. Nie mogłam oddychać. Złapałam się za gardło i poczułam gleboką ranę. Po chwili byłam cała w gorącej cieczy.

- Ashita! - krzyknął Natsu. Chciał do mnie podbiec, ale nie mógł, bo był ranny.

I umierał. Wszyscy umrzemy. Śmierć, śmierć, śmierć.

Rozległ się śmiech. Mrożący krew w żyłach. Traciłam świadomość.

-NIE!

Rozejrzałam się dookoła. Lochy zniknęły, krew zniknęła. Byłam tylko ja, Gajeel, Natsu i... mężczyzna z pionowymi źrenicami. W korytarzu z wieloma oknami.

Izir Azao leżał na podłodze. Nad nim stał Natsu. Kopał go.

- Już nigdy więcej...!

Mężczyzna na podłodze wypluł krew. Natsu chwycił go za przód koszuli i przycisnął do ściany.

- Natsu, wystarczy! - podeszłam bliżej. Azao patrzył z niedowierzaniem na Salamandra. Wytrzeszczał oczy i szeptał "To ty".

- To ten skuwiel, który tyle lat cię torturował! Przez niego myślałem, że moi przyjaciele nie żyją! - krzyknął.

Położyłam mu rękę na ramieniu. Spojrzał na mnie i puścił rannego, który upadł na podłogę. Natsu przeszedł na drugą stronę korytarza i oparł się czołem o ścianę.

Kucnęłam przy Izirze Azao, moim oprawcy przez tak wiele lat. To on zawsze śnił mi się w koszmarach. To jego wyobrażałam sobie jako uosobienie bólu. Teraz leżał u moich stóp bezbronny, ranny. Trauma minęła. Już nie bałam się do niego zbliżyć.

- Ja... nigdy nie chciałem cię skrzywdzić. - wychrypiał. - To oni mnie zmuszali. Starałem się być dobry. Ulżyć ci nieco w bólu. Ale mi nie pozwalali. Przepraszam.

Moje oczy były zimne, a uczucia odległe jak gwiazdy.

- Aniołem nie jestem. Nie wybaczę ci z powodu kilku zdań wypowiedzianych w obliczu własnej śmierci. Dobrze wiesz, że mogłabym cię teraz łatwo zabić. I nie byłaby to szybka śmierć.

Mężczyzna zadrżał.

- Wiem. Powiem ci wszystko. Co tylko chcesz wiedzieć.

Pochyliłam się i spojrzałam w jego żółte oczy.

- Plany Tartarosa. Wiem, że chcą wskrzesić E.N.D. To ich życiowy cel. Powiedz mi tylko: jak?

- Twarz. - szepnął. - broń Rady Magicznej o niezwykłej mocy. Jest zdolna usunąć magię z całego kontynentu. Planują ją odpalić. Musicie im przeszkodzić. To wszystko. Nie wiem nic więcej! Przysięgam!

Zmarszczyłam brwi. Twarz? Chyba więcej z niego nie wyciągnę. Właśnie miałam wstać, kiedy złapał mnie za nadgarstek i pociągnął w dół. W jego kocich oczach był obłęd.

- To on. Od razu go rozpoznałem. To on. Wiesz, że to on. - szepnął mi do ucha. - Uważaj, nie daj mu zatracić się w demonicznej krwi.

Po tych słowach wyciągnął sztylet z rękawa i podciął sobie gardło.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top