Rozdział Siódmy
- Daleko jeszcze?
- Nie, jeszcze kawałek.
- Bolą mnie nogi.
- Nie marudź, Lucy.
- Właśnie. Salamander ma gorzej. - mruknął Gajeel.
Kiedy to usłyszałam, poczułam się nieswojo. Poprosiłam Natsu, żeby odstawił mnie na ziemię. Poprawił mnie tylko na swoich plecach i powiedział głośno:
- Nie przejmuj się tym, co ta Blaszana Dupa mówi. Mocny w gębie to on jest, dopóki do niego nie podejdę.
Uśmiechnęłam się.
- Ale dam radę iść kawałek sama.
- Nie.
- Natsu!
- Nie.
Próbowałam zejść, ale tylko objął moje nogi mocniej. Jest niemiłosiernie śliny.
- Natsu! Puść mnie!
- Nie.
- No weeeź.
- Nie.
- Dlaczego?
- Bo jesteś ranna.
Westchnęłam.
- Ale już czuję się lepiej.
- Nie.
Zabrałam jego biały szalik i owiwinęłam sobie dookoła szyi. Wszyscy spojrzeli na mnie z przerażeniem.
- No co? - zdziwiłam się.
- Natsu dałeś jej dotykać swój szalik? - Happy wydawał się zszokowany. O co chodzi?
- Taa. No przecież ją trzymam. Nigdzie z nim nie ucieknie.
- O co chodzi z tym szalikem? - spytałam.
Natsu uśmiechnął się.
- Dostałem go od mojego taty. Smoka, Igneela.
Opadła mi szczęka.
- Twój tata to smok?
- No... przybrany. Zgubił się czternaście lat temu. Ale jeszcze go znajdę. Mówię ci, on jest super! Nauczył mnie magii Smoczego Zabójcy i...
Urwał, kiedy weszliśmy do miasteczka. O ile można tak nazwać tę ruinę.
Niektóre domu były zburzone lub spalone. Po krzewach, drzewach i kwiatach zostały tylko zeschnięte badyle. Większość sklepów miała witryny zabite deskami. Wszystko wydawało się szare i smutne. Gdzie niegdzie można było dostrzec mieszkańców, czmychających z przerażeniem.
- Co tu się stało? - wyszeptała Lucy.
- Tartaros. - powiedziałam. Natsu mnie puścił i mogłam już stanąć na nogi. - To na pewno oni.
- Magowie! -krzyknął ktoś na końcu ulicy. Ludność miasteczka natychmiast pochowała się w domach. Wystraszona matka wołała dzieci do domu.
- Co im się stało? Czemu się nas boją?
- Tartaros ich zastraszył. Przez to boją się magii. - mruknął Gray.
Erza westchnęła.
- Nie ma co tak stać. Gdzieś powinna być gospoda, a my potrzebujemy noclegu.
Znaleźliśmy pośrodku zapuszczonej ulicy karczmę. "Pokoje do wynajęcia" - głosił obdarty szyld. Niestety właściciel był tak przerażony, że nie mógł wydusić ani słowa.
Długo tlumaczyliśmy, że nie chcemy nikogo skrzywdzić. W końcu wskazał nam dwa pokoje i uciekł zanim zdążyliśmy o cokolwiek spytać.
- No dobra, skoro dziewczyny biorą ten pokój, chodzcie tam.
- Co? Mam spać z nim w jednym pomieszczeniu?! - wrzasnął Natsu, wskazując na Gajeela.
- Gray, pilnuj, żeby się nie pozabijali. - Erza pociągnęła mnie i Lucy za drzwi.
- W razie czego, udaję, że ich nie znam. - Lucy rzuciła się na łóżko.
Scarlet spojrzała na nią.
- Słusznie.
Łóżka były wygodne, pościel miękka, a wieczorem karczmarz przyniósł nam pyszną kolację.
Z perspektywy czasu myślę, że powinnam była się domyślić, że to pułapka.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top