The orienteering race
— Chryste panie — wysapał Nataniel, rozłożony na macie niczym bardzo zdruzgotany placek — nigdy w życiu nie czułem się tak pokonany jak teraz.
Kim zachichotała, jej oddech tak samo nierównomierny jak kolegi. Wyciągnęła ku niemu błyszczącą od potu dłoń, którą z wdzięcznością chwycił, i zgrabnym ruchem podniosła go na nogi. Nadal nie dowierzał w siłę tej dziewczyny.
— Nie było tak źle, przestań — przewróciła oczami, które błyszczały w jaskrawym świetle lamp siłowni. Wieczorową porą zlatywało się tu sporo osób, jednak sala sparingowa była wyjątkowo pusta; ledwie garstka osób kręciła się w pobliżu. Niektórzy na moment zatrzymywali się, by przyjrzeć się ich treningowi, co niezwykle Nataniela na początku krępowało – atmosfera szybko jednak się rozluźniła. Ciężko było się stresować, gdy twój treningowy partner bezlitośnie wycierał tobą podłogę. — Twoja technika nieco kuleje, ale lewy sierpowy nadal masz ostry.
— Daj spokój — parsknął, zgarniając z liny otaczającej ring dwa ręczniki i jeden rzucając Kim. — Skopałaś mi tyłek, tyle w temacie.
— Och, jak twoja duma to przeżyje — puściła mu oczko, uśmiechając się chytrze. Odpowiedział na to jeszcze chytrzejszym uśmieszkiem.
— Rewanżyk?
— Po biegu na orientację — zgodziła się dziewczyna, po czym wzięła głęboki łyk wody i podała butelkę Natanielowi, który skrzywił się nieznacznie.
Plotki rozsiane przez Peggy o dziwo okazały się prawdą – co było bardzo nie w jej stylu – i dyrekcja wcześniej tego dnia ogłosiła termin biegu, który miał się odbyć za dwa dni. Reakcje były przeróżne: jedni z ekscytacją wyczekiwali nadchodzącej kompetycji, drudzy unosili oczy ku niebu. Nataniel znajdował się w szarej strefie, nie mając nic przeciwko takiej odmianie od codzienności szkolnego życia, jednak z drugiej strony nie będąc zbyt zachwyconym wybranym przez belfrów terminem. Egzaminy półroczne zbliżały się wielkimi susami, a oni mieli się bawić w „ciekawe ile osób zgubi się w lesie i trzeba ich będzie szukać do nocy".
— Coś mi mówi, że ten cały bieg ci nie podchodzi — napomknęła Kim, gdy schodzili z ringu, ocierając warstwę potu z karku. — To coś to twoja twarz.
— Nie jestem jakoś źle nastawiony, — wzruszył ramionami — ale nie uważasz, że to mimo wszystko strata czasu? Półroczne tuż-tuż. — Splótł ręce i uniósł je ku sufitowi, przeciągając się powoli. Czuł każdy umęczony mięsień rozciągający się pod skórą. Dawno nie był tak usatysfakcjonowany. — Mogli wybrać inny termin, tak tylko mówię.
— Sama nie wiem — odpowiedziała Kim, marszcząc brwi. — Ja tam sądzę, że ta odrobina ruchu każdemu dobrze zrobi. Całe to łażenie po lesie, spotkanie z naturą, nieco ćwiczeń nieźle potrafią oczyścić umysł, nie uważasz?
Nataniel zanucił w zgodzie. Kim miała talent do przedstawiania sytuacji z innej perspektywy i zawsze to w niej cenił. Żałował, że nie zaczęli rozmawiać wcześniej, a nie dopiero gdy szkoła miała się dla nich zakończyć.
— Tak z innej beczki, co słychać u Kastiela? — spytała nagle, z nutą zmartwienia w głosie. — Nie wyglądał dzisiaj najlepiej, no i całe to opuszczanie lekcji...
Nataniel, który był właśnie w trakcie rozciągania mięśni ud, omal nie stracił równowagi i runął na podłogę.
— Nie moje miejsce, by o tym mówić — odpowiedział powoli, ostrożnie. — Dlaczego pytasz się mnie o Kastiela?
— Zauważyłam, że zaczęliście się trzymać i wyciągnęłam wnioski. — Widząc jego minę uśmiechnęła się lekko, niemal z nostalgią. — Nie zrozum mnie źle, uważam że to super. Kiedyś byliście nierozłączni i widząc was znowu kumplujących się po tylu latach jakoś... podnosi na duchu. Sama nie wiem — wzruszyła ramionami nonszalancko. — Odkąd pamięcią sięgam myślałam, że razem jakoś klikacie, jakby to było w waszej naturze, i to podziwiałam. Nawet po tym jak zakręciliście mnie na karuzeli tak mocno, że prawie zemdlałam.
Nataniel poczuł, jak żar narasta na jego policzkach. Potarł kark otwartą dłonią, zbity z pantałyku, nie wiedząc co na to odpowiedzieć.
— Chyba źle to wszystko pamiętasz, Kim — odparowuje w końcu, pomimo zawstydzenia rzucając jej rozbawione spojrzenie. — Jestem na dziewięćdziesiąt dziewięć procent pewien że zemdlałaś jak zeszłaś z tej karuzeli, a przed tym puściłaś pawia na buty pani Greenhills.
— Cóż — szturchnęła go w ramię, samej szczerząc się szeroko. — Zawsze pozostaje ten jeden procent na moją korzyść.
— Nie wierzę. To jakiś żart — powiedział Kastiel i rzeczywiście w niedowierzaniu patrzył w kierunku Lysandra, który z uśmiechem słuchał czegoś, co opowiadała mu Amber, gestykulując przy tym gwałtownie. W podobnym niedowierzaniu patrzyły na Amber Li i Charlotte, stojące tuż obok niego. Ta druga machinalnie pokiwała głową.
— Najlepsza kumpela wystawiła nas dla niedoszłego bohatera Downton Abbey — skomentowała zgryźliwie, splatając ręce na piersi. Kastiel rzucił jej spojrzenie spod byka.
— Najlepszy kumpel wystawił mnie dla niskobudżetowej wersji Heather Chandler–
— Okej, na nas już czas — wtrącił się pospiesznie Nataniel, łapiąc Kastiela za kołnierz podkoszulki i odciągając go od dziewczyn zanim zdążyłaby rozpętać się wojna. Zauważywszy wcześniej nowy, szponiasty manicure zdobiący palce Li był przekonany, że doszłoby do rozlewu krwi. — I nie mów tak o mojej siostrze.
— Ale czy skłamałem?
Nataniel pokręcił głową, ale nie mógł powstrzymać cisnącego się na usta uśmiechu.
— Czasem lepiej nie mówić prawdy na głos — odparował. Kastiel zakrztusił się ze śmiechu.
Nadal nie wyglądał najlepiej: miał sine półksiężyce pod oczami, a uśmiech dziwnie się zakrzywiał, jakby nie czuł się z nim komfortowo. Mimo otaczającej go aury zmęczenia pojawił się jednak w szkole i na biegu, z gniewną determinacją wymalowaną na twarzy. Uparł się nawet na zrobienie próby zespołu, choć przez cały czas jej trwania przysypiał z nosem wciśniętym w gryf ukochanej gitary.
Spacerowym krokiem dotarli do rozpoczęcia pierwszego etapu, gdzie znajdowała się już cała zbieranina znanych i mniej znanych twarzy. Kątem oka dostrzegł Kim stojącą ramię w ramię z pobladłą Violettą. Dziewczyna pomachała mu, po czym uniosła oba kciuki w górę, dobitnie wskazując głową na Kastiela. Przypominając sobie ich rozmowę w szatni nabrał na policzkach koloru przypominającego włosy wspomnianego kumpla.
Rozkojarzył się na tyle, że Kastiel zdążył zwinąć mapę i schować ją do kieszeni spodni. Posłał gitarzyście niezadowolone spojrzenie.
— Oddaj to.
— Nuh-uh.
— Szczerze, Kas, z naszej dwójki kto jest bardziej odpowiedzialny?
— Jestem bardzo odpowiedzialny, mieszkam sam, potrafię zadbać o swoje graty — odtrącił dłoń Nataniela, który podjął próbę szybkiego odebrania cennego świstka papieru. — Łapy przy sobie!
Nataniel westchnął przeciągle, ale jego popis aktorski zniszczyły samowolnie drgające kąciki ust.
— Dobra, ale jak ją zgubisz, dostaniesz w czapę.
— Deal — zgodził się Kastiel i, zadowolony z tego małego zwycięstwa, pomaszerował przed siebie, Nataniel pół kroku za nim, dwójka dodatkowo poganiana przez niezadowoloną z ich ociągania się dyrektorkę.
Uczniowie zdążyli już rozbiec się po lesie, więc zostali na starcie sami. Nataniel rozejrzał się wokoło, chłonąc widok gęsto posianych, wysokich drzew, przez których liście prześwitywały promienie słońca, rzucając na nich przeróżnych kształtów cienie. Suche liście i patyki chrupały pod jego butami, otaczający go zewsząd zapach sosny balansował na granicy między przyjemnym a otumaniającym i nie do wytrzymania. Przymknął oczy i uśmiechnął się do siebie. Może Kim miała trochę racji z tymi spacerami na łonie natury.
Odwrócił się na pięcie w stronę Kastiela, by powiedzieć mu coś mało ważnego, jednak widząc jego minę od razu zmarszczył brwi i spytał:
— Wszystko gra?
— Erm — odpowiedział Kastiel. Nataniela w moment oświeciło i ostentacyjnie uniósł oczy ku niebu.
— Zgubiłeś mapę.
— ... Nie — odparł ostrożnie Kastiel, rozkładając ramiona. — To mapa zgubiła nas.
— Chyba sobie jaja robisz. — Podszedł do gitarzysty, po czym bezpardonowo trzepnął go otwartą dłonią przez łeb.
— Ał! Dlaczego?!
— Mieliśmy deal, już zapomniałeś?
Zanim dotarli na miejsce rozpoczęcia drugiego etapu minęło dobrych piętnaście minut i cała reszta szkolnej braci zdążyła już dawno rozproszyć się po pobliskim leśnym terenie, poszukując namiętnie schowanych między korzeniami niedorzecznych przedmiotów. Kastiel, zgubiwszy swoje zaangażowanie w bieg wraz z mapą, począł męczyć gąsienicę niewinnie wygrzewającą się na liściu jednego z pobliskich krzaków, Nataniel zaś przyjął kolejne instrukcje od pana Farazowskiego z cienkim, grzecznym uśmiechem na ustach. Po wszystkich wymienionych uprzejmościach i odciągnięciu Kastiela od pokrzywdzonego robaka obaj pochylili się nad listą przedmiotów do znalezienia.
— Robala już mamy — uśmiechnął się drapieżnie Kastiel, zezując na gąsienicę, która zdawała się zadrżeć ze strachu. Nataniel przewrócił oczami i delikatnie wsunął stworzenie do słoika, po namyśle wrzucając tam również dwa liście i patyka.
Następne znaleziska zdobyli bez większych udziwnień – nie licząc może sprintującej z mordem w oczach za wiewiórką Kim i truchtającej za nią, przerażoną Violettą, czy Kastiela, który omal nie potknął się o rozwiązane sznurówki i wpadł do strumyka – i już niedługo zakończyli drugi etap, niezwykle zadowoleni z siebie.
— Jesteśmy drugą parą, która przeszła — powiedział Kastiel; jego zapał do kompetycji magicznie wrócił, gdy wszystko zaczęło układać się po jego myśli. — Teraz wystarczy prześcignąć tych pierwszych głąbów i–
W tym momencie z bocznej ścieżki wyskoczyła Amber, a za nią Lysander dzierżący długopis i kartkę. Czwórka nastolatków w gęstej ciszy obserwowała siebie nawzajem, gdy Amber nagle wykrzyknęła:
— Kto ostatni stawia kawę! — I puściła się biegiem przed siebie, ciągnąc śmiejącego się dźwięcznie Lysandra za sobą. Kastiel odwrócił się do Nataniela z szeroko otwartymi oczami. Nataniel pokiwał głową.
— Tu nie tylko rozchodzi się o moją dumę. Tu rozchodzi się o moje oszczędności — powiedział perkusista i również oni pognali na poszukiwanie ukrytych literek, napędzani czystą, niezachwianą determinacją.
Znaleźli litery, ułożyli słowo i ponownie byli w biegu. Dłuższe gałązki trącały Nataniela po twarzy i odkrytej skórze na przedramionach, pozostawiając po sobie wąskie, jasne linie. Jego oddech był płytki, a pierś wznosiła się i opadała konwulsyjnie, jednak parł dalej przed siebie, wzrok skupiając na plecach Kastiela, który raz po raz obracał ku niemu głowę, cały czas upewniając się, że jego przyjaciel jest tuż za nim. W pewnym momencie Nataniel zaczął się śmiać, nie wiedział do końca, dlaczego, a gitarzysta zaraz mu zawtórował. Kastiel gdzieś w szaleńczym pędzie zgubił gumkę do włosów, i teraz niektóre kosmyki rozwiewały się za nim niczym czerwone wstęgi, inne zaś przyklejały się i skręcały na mokrym od potu karku.
— Nigdy ich nie dogonimy — wysapał gitarzysta, gdy Nataniel zrównał z nim krok. — Musimy iść przez skróty!
— Czekaj- — zawołał Nataniel, nie do końca wierząc w jego umiejętność znajdowania wspomnianych skrótów, ale Kastiel już łapał go za dłoń i ciągnął w bok, przez zasypany opadającymi liśćmi pagórek, i w głąb lasu, między wysokie, gęste drzewa.
Nataniel wiedział, że pomysł był głupi i najpewniej jedynie się zgubią. Powinni zawrócić, jednak Kastiel spojrzał na niego z tym znajomym błyskiem w oku, którego nie widział od kiedy sytuacja z jego rodzicami wyszła na jaw, i mógł jedynie ścisnąć jego rękę nieco mocniej i dać się ciągnąć do przodu.
— Chyba pamiętam to drzewo–
— Jasne, tak samo jak pamiętałeś ostatnie dziesięć. I ten duży głaz przy jednym z nich.
— Och, zostaw mnie w spokoju — żachnął się Kastiel, opierając się o pień nieszczęsnego drzewa i odchylając głowę do tyłu, by spojrzeć na rozgwieżdżone niebo prześwitujące między koronami. — Jesteśmy w dupie.
— Tak trochę — westchnął Nataniel i opadł na chłodną ziemię tuż obok nóg Kastiela, wyciągając bolące nogi przed siebie. Po kilku dobrych godzinach łażenia po lesie w próbie znalezienia drogi powrotnej miał prawo czuć się zmęczonym. Do tego zrobiło się już ciemno – gdyby nie latarki w ledwo dychających smartfonach dawno temu byliby uziemieni. Choć bardziej od latarek Nataniel wolałby mieć cholerny zasięg. — Powinniśmy tu zostać i czekać. Jak będziemy cały czas się kręcić to nigdy nas nie znajdą.
— Albo, jeszcze lepiej, powinniśmy przyjść do nich sami — odparował Kastiel, marszcząc brwi. Nadal wpatrywał się w niebo. — Ej, mam pomysł.
— Twoje pomysły ostatnio przysparzają nam tylko– co ty robisz? — Nastolatek już go nie słuchał, zamiast tego wyciągając ręce ku najbliższej gałęzi brzozy.
— Jeśli wejdę trochę wyżej, będę wiedział w którą stronę iść, no nie? — sapnął, podciągając się z ziemi.
— Dzisiaj przechodzisz samego siebie. — Nataniel zerwał się na równe nogi, z dezaprobatą obserwując wyczyny Kastiela, który złapał rytm i był już stosunkowo daleko od niego. — Nie będę cię targał na plecach, jak spadniesz! — zawołał głośniej, w odpowiedzi otrzymując niewyraźne „wal się. Wiedząc, że nic nie wskóra, splótł ręce na piersi i czekał, mnąc dolną wargę między zębami.
— Chyba coś widzę! — usłyszał nagle. — Jakieś światła... idą w naszą stronę, na północ od nas. Hej! — W mroku ledwo mógł dostrzec sylwetkę Kastiela, który machał jak szalony dłonią, w której trzymał telefon z zapaloną latarką. — Tu jesteśmy–!
Nagle ostry, donośny trzask i krótki okrzyk i ciemna sylwetka zlatywała z pokaźnej wysokości, prosto w pobliskie krzewy. Na krótki moment, który trwał całe wieki, Nataniel zamarł niczym jeleń w światłach samochodu, z szeroko rozwartymi oczami i bijącym jak szalone sercem. Krew pulsowała mu w uszach, a nagły, mrożący strach wypełnił jego żyły niczym płynne żelazo.
Nagle...
— Kurwa, ała!
Wypuścił oddech, który nie wiedział, że wstrzymywał, i podbiegł na chwiejnych nogach do rozłożonego między gałązkami Kastiela. Mina gitarzysty wykrzywiona była w bólu, a jego dłonie sięgały do kostki, która napuchła niepokojąco. Nataniel nie myśląc długo wyciągnął ku niemu ramiona i pomógł wydostać się z krzaków.
— Ty kompletny kretynie — sapnął, kucając obok Kastiela i delikatnie przyciskając palcami napuchnięte miejsce. Jego przyjaciel syknął. — Powinienem był przywiązać cię do tego drzewa, żebyś nie robił nic głupiego. Szkoda, że nie wziąłem liny.
— Będziesz pamiętał następnym razem — wychrypiał Kastiel, pomimo swojej sytuacji mając czelność uśmiechać się głupkowato. Nataniel poczęstował go wymownym spojrzeniem.
— Nie będziemy teraz czekać, skoro już wypatrzyłeś gdzie musimy iść — zdecydował, zmartwienie wymalowujące się na jego twarzy. — Może być złamana. Trzeba jak najszybciej to opatrzyć, a nie mamy materiałów, żeby to zrobić.
— Ta, i jak niby mam się przewlec przez te dziadowskie pagóry? — Kastiel przewrócił oczami, zaraz zastygając. Posłał błagające spojrzenie Natanielowi. — Nie.
Nataniel poczuł, jak wbrew jego woli usta wykrzywia mu diabelski uśmiech. Zdecydowanie wbrew jego woli.
— Wolisz na barana czy na księżniczkę?
— To poniżające — wyburczał mu w szyję Kastiel, jego ciepły oddech owiewający skórę Nataniela. Mimowolnie zadrżał.
— Trzeba było myśleć — odparował, poprawiając chwyt pod udami kolegi. Zaczynał już odczuwać fatalne zmęczenie; przeprawianie się przez las z dodatkowym bagażem nie było proste, a Kastiel wcale mało nie ważył. Do tego musiał źle ocenić odległość od poszukującej ich grupy – choć szli dobrych parę minut nadal nie było nikogo widać.
Zapadła między nimi cisza, przerywana jedynie nierównymi oddechami Nataniela. Nastolatek wbijał spojrzenie przed siebie, starając się odegnać myśli od Kastiela przyciśniętego do jego pleców i tego, jak wiele wspomnień cała ta głupia sytuacja wywoływała. Ile razy któryś z nich, jako małe szczyle, zrobił coś sobie z kostką przez durny pomysł i drugi musiał go targać całą drogę do domu?
— Całkowicie upokarzające — ciągnął Kastiel. Nataniel milczał.
Kolejna chwila ciszy.
— ... To był naprawdę idiotyczny pomysł — odezwał się znowu, niemal wyszeptał, niczym wiatr bawiący się kosmykami włosów. — Nie wiem co mi wpadło do bani — westchnął. — Przepraszam.
Nataniel nie musiał być jasnowidzem, żeby usłyszeć w głowie niedopowiedziane „zepsułem ci cały dzień". Nie spuścił wzroku z nierównej ściółki przed sobą, ale rozluźnił nieco ramiona.
— Idiotyczne pomysły to twoja domena — posumował. — Nie jesteś bez nich sobą. Ja... — zawahał się, zastanawiając się, czy nie lepiej ugryźć się w język, ale postanowił brnąć dalej. — Świetnie się dzisiaj bawiłem. Bo ty też się świetnie bawiłeś. Brakowało mi– twojej głupoty.
Miał ochotę odchrząknąć niezręcznie i zmienić szybko temat, ale ramiona Kastiela oplatające jego szyję przylgnęły do niej trochę bardziej, a sam Kastiel oparł czoło o jego kark; długie kosmyki połaskotały go po skórze.
— Czuję się jak najgorszy gnojek — wyznał cicho gitarzysta. — Powinienem się cieszyć, że... że będę miał rodzeństwo. Że mama za niedługo wróci, że rodzina się powiększy. Ale nie potrafię.
Nataniel przypomniał sobie, jak lata świetlne spytał Kastiela, dlaczego cały rok mieszka z przyjaciółką swojej mamy. Przypomniał sobie wyraz jego twarzy, gdy podczas występu na dzień rodzica wszyscy tatusiowie i wszystkie mamusie przyszli obserwować swoje pociechy podczas występów, podczas gdy jego lecieli właśnie do Hiszpanii.
— To nie jest nic złego, martwić się — odpowiedział krótko. Milczenie, które tym razem między nimi zapadło, nie było już tak ciężkie.
Gdy okrzyk „tu są!" dotarł do jego uszu, a latarki oślepiły go ostrym światłem, Kastiel pochrapywał już z głową na jego lewym barku.
***
ja szczęśliwa że wreszcie zebrałam się do napisania kolejnego rozdziału, jednocześnie wiedząca że "zbieranie się" przez 5 miesięcy to trochę w chuj długo
ALSO CHAMSKA REKLAMA: jeżeli chcecie na mnie pokrzyczeć, albo spytać o coś odnośnie Desperata, zapraszam na koffidoesstuff.tumblr.com! A jeżeli chcecie pooglądać sobie moje bazgrołki, wpadajcie na koffisideblog.tumblr.com ohoho. Jestem na obu częściej dostępna niż na watt, więc łatwiej będzie się ze mną skomunikować... tak myślę.
Ale szczerze cieszę się, że ponownie zaczęłam pisać to opo. Zapomniałam, jak bardzo kocham moich głąbów <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top