Something else, something different

Przeklęta data zbliżała się coraz szybciej; każdy dzień, godzina, sekunda nieubłaganie pędziły, niczym rozpędzony pociąg, by z impetem uderzyć w zmrożonego strachem Nataniela. Chłopak czuł się coraz gorzej, mniej rozmawiając, mniej jedząc, mniej żyjąc. Miał wrażenie, że jego samego było mniej, że malał się i kurczył, aż w końcu zniknie kompletnie, nie pozostawiając po sobie nic. To dobrze, pomyślał. Zasługiwałby na to. Gdyby zniknął, bez śladu, czy ktokolwiek by się zorientował? Ile osób odetchnęłoby z ulgi, a ciężar przygniatający ich ramiona wreszcie by z nich spadł?

Starał się zajmować myśli czymś innym. Że świat nie skończy się po szesnastym października. Że miał przy sobie bliskich znajomych, może nawet przyjaciół, że zbliżał się jesienny bal, Halloween, że debiut grupy, do której dołączył, jawił się na horyzoncie i trzeba było ostro wziąć się do pracy, by zaprezentować się z jak najlepszej strony. Wmawiał sobie i wmawiał, jednak gdzieś z tyłu głowy wciąż uparte, zimne jak lód głosy szeptały mu krzywdzące słowa i puste obietnice spokoju.

Byłoby lepiej, gdybym po prostu...

Złapał się za blond włosy i pociągnął, mocno, byle tylko wybudzić się z tego transu, by nie wpaść ponownie w spiralę mrocznych myśli, które zawsze zamykał na klucz w skrzynce, a które powracały ze zdwojoną siłą w najbardziej nieoczekiwanych momentach. W uszach słyszał szum, niczym w zepsutym telewizorze, i szybkie bicie własnego serca. Niezgrabnie złapał za telefon, drżącymi, spoconymi dłońmi. Zmrużył oczy, gdy oślepiło go ostre światło wyświetlacza. Czwarta nad ranem, czternasty października, środa. Musiał z kimś porozmawiać, z kimkolwiek. Wszedł w dobrze znaną aplikację i wysłał wiadomość, którą musiał poprawiać z trzy razy, gdyż nie mógł nawet trafić w odpowiednie klawisze, był zbyt roztrzęsiony.

[DesperateType] Daisy? Śpisz? Jeśli tak, to przepraszam i zignoruj tę wiadomość [Daisymerollin22] nie śpię
[Daisymeroliin22] co się stało?
[DesperateType] Właściwie to nic
[DesperateType] To ten czas w roku
[DesperateType] Czuję się fatalnie
[Daisymerollin22] och
[Daisymeroliin22] chcesz o tym porozmawiać?
[DesperateType] Nie wiem
[DesperateType] To głupie, pewnie cię obudziłem sam nie wiem po co i teraz się narzucam
[Daisymeroliin22] dt, nie narzucasz się
[Daisymerollin22] co powiesz na to, że pójdziesz teraz zaparzyć sobie herbaty i coś zjesz?
[DesperateType] Nie jestem głodny
[Daisymerollin22] mhm, a pewnie nie jadłeś cały dzień

  Nataniel skrzywił się, stukając palcami w obudowę telefonu. Kiedy on zdążył go poznać tak dobrze?

[Daisymeroliin22] trafiony zatopiony :P
[DesperateType] Dobra, niech ci będzie.

Niechętnie zwlókł się z łóżka; przechodząca przez niego fala zmęczenia omal nie zwaliła go z nóg. Powłócząc nieznacznie nogami zszedł do kuchni, z szafki wyjmując kubek i wlewając wodę do czajnika. Wyjrzał przez okno. Na horyzoncie jawiła się pomarańczowa poświata, zapowiadająca początek kolejnego dnia. Ze zmarszczonymi brwiami zaciągnął rolety; ciemność otuliła go aksamitnym płaszczem, a martwą ciszę przerywał jedynie dźwięk gotującej się wody. Starał się oddychać powoli, wypuszczając powietrze ustami. Czajnik zabuczał, sprawiając że Nataniel podskoczył, przestraszony. Jego oczy przyzwyczaiły się do ciemności. Zalał herbatę, wziął kubek w zimne dłonie i wrócił do swojego pokoju, siadając na krześle obrotowym. Wyjął telefon, popijając gorący napój, który poparzył go w język.

[DesperateType] Mam herbatę.
[Daisymerollin22] jestem dumny!
[Daisymerollin22] a jedzenie?
[DesperateType] Nie dam rady niczego zjeść
[Daisymerollin22] oczywiście, nie zmuszaj się do niczego
[Daisymerollin22] teraz chciałbym, żebyś posłuchał tego
[Daisymerollin22]

Wziął słuchawki i kliknął w link, zamykając oczy. Jego głowę wypełniła spokojna, harmoniczna muzyka, wwiercająca się w jego myśli i rozpraszająca oszałamiające trzaski w jego głowie przynajmniej odrobinę. Odprężył się nieco, zwinięty w kłębek na krześle i prawie zaczął odpływać, gdy jego telefon zawibrował.

[Daisymeroliin22] lepiej?
[DesperateType] Tak.
[DesperateType] Dzięki, Daisy. To naprawdę dużo dla mnie znaczy.
[Daisymerollin22] nikt nie powinien przechodzić przez takie stany samotnie

Nataniel odłożył urządzenie, przez chwilę zastanawiając się nad istotą Daisy'ego. Niby znał go już trochę czasu, a mimo to dalej pozostawał dla blondyna enigmą. Zazwyczaj był taki radosny i pozytywny, że Nataniel nawet by nie pomyślał że coś złego mogło się w życiu tego chłopaka przydarzyć. Teraz sam nie był pewien.

[DesperateType] Wydajesz się być doświadczony.
[DesperateType] Wybacz, jeśli to coś osobistego, nic nie musisz mi mówić
[Daisymeroliin22] spokojnie, to nic.
[Daisymerollin22] moja przyjaciółka często przechodziła przez ataki, musiałem nauczyć się, jak jej przez to pomagać
[DesperateType] Jesteś wspaniałym przyjacielem.
[Daisymerollin22] byłem
[Daisymerollin22] nie żyje już od dawna

Nataniel zagryzł dolną wargę, mocno. Cholera. Przywoływanie nieprzyjemnych wspomnień było ostatnim, czego chciał.

[DesperateType] Przykro mi
[Daisymerollin22] to nic, nie martw się o to. stare dzieje
[DesperateType] Nie wierzę, że za godzinę muszę wyjść do szkoły
[Daisymerollin22] może zostań w domu?
[DesperateType] Nie mogę sobie na to pozwolić.
[DesperateType] Co sobie ludzie pomyślą? :P
[Daisymerollin22] niech sobie myślą
[Daisymerollin22] zostań i odpocznij. ostatnio miewasz dużo na głowie
[Daisymerollin22] szkoła nie przestanie funkcjonować bez ciebie :P
[DesperateType] Nigdy nic nie wiadomo!
[Daisymerollin22] Obiecaj, że nie pójdziesz
[DesperateType] ... dobra, nie pójdę. Zadowolony?
[Daisymerollin22] bardzo <3

— Jesteś niemożliwy — mruknął, uśmiechając się pod nosem.

***

— Hmm... — zamruczała jego matka, sprawdzając elektroniczny termometr, podczas gdy jej syn leżał z naburmuszoną miną w łóżku, przykryty kołdrą aż po szyję. — Nie masz wysokiej temperatury.

— Naprawdę źle się czuję — przewrócił oczami; nawet nie skłamał, naprawdę czuł się paskudnie, tyle że nie przez przeziębienie. — Musimy przez to przechodzić? Mam prawie dziewiętnaście lat — jęknął w poduszkę.

Adelaide tylko pokręciła głową z niemal niewidocznym uśmiechem. Zawahała się, ale w końcu uniosła głowę i rozcapierzoną dłonią rozczochrała mu włosy, na co chłopak mógł zareagować jedynie śmiechem.

— Cicho, dzieciak z ciebie jeszcze — odparła, wzdychając. Ponownie się uśmiechnęła, lecz tym razem było w nim o wiele więcej smutku i rezygnacji. — Ale odpowiedzialny dzieciak, który wie co robi. Zostań dzisiaj i odpocznij. Ojciec o niczym się nie dowie.

— Dzięki — odpowiedział cicho, marszcząc brwi. Jego matka nacisnęła na powstałą zmarszczkę palcem wskazującym.

— Zobaczysz, zostanie ci tak — zaśmiała się i wstała z łóżka, kierując się ku drzwiom. Zgasiła światło i przez chwilę stała w progu, przyglądając się leżącemu synowi ze ściągniętymi w cienką kreskę ustami, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć. Westchnęła ponownie.

— Dobranoc, 'Taniel.

— Dobranoc — odparł blondyn, odwracając się do drzwi plecami i starając się nie myśleć za długo o wyrazie twarzy swojej matki.

***

Nie wiedział jak długo spał, ponieważ roletę wciąż miał zasłonięte, a obudziło go podejrzane pukanie w okno. Zdezorientowany wsłuchał się w wystukiwany rytm, a rozpoznawszy go omal nie spadł z łóżka. Wyskoczył jak oparzony spod kołdry i uniósł roletę, potwierdzając swoje podejrzenia. Zaklął cicho i otworzył okno, wpuszczając do środka balansującego na gałęzi drzewa rosnącego przy oknie Kastiela, który z gracją wsunął się z parapetu do środka pokoju, rozglądając się z zaciekawieniem.

Nataniel splótł ręce na piersi, wciąż trochę zszokowany i zawstydzony, stojąc w znoszonym podkoszulku i o dwa rozmiary za dużych flanelowych spodniach od pidżamy.

— Co ty tu robisz? — syknął. Musiało być około godziny dwudziestej, ponieważ ciemność już dawno zapadła za oknem. Kastiel wzruszył ramionami, z plecaka wyciągając zeszyty i kładąc mu na biurku. Blondyn uniósł brwi.

— Nie było cię w szkole, przywiozłem ci więc notatki — odpowiedział, jakby normalną rzeczą było to, że Kastiel Ishida przynosi ludziom zaległe prace domowe. Przez chwilę milczał; uśmiechnął się nagle.

— Chciałem też przetestować, czy pamiętasz kod.

Tym razem to Nataniel się uśmiechnął.

— Jak mógłbym zapomnieć — przewrócił oczami, rozluźniając spięte ramiona. Ponownie zapadła między nimi cisza, tym razem o wiele przyjemniejsza. Nataniel w końcu odchrząknął. — Chcesz kawy?

— Och tak — odparł z wdzięcznością chłopak. Gospodarz otworzył drzwi i przez chwilę stał nieruchomo, nasłuchując czy ktoś jest w domu. Kiwnął rudemu głową i obaj zeszli do kuchni, w której Nataniel przygotował dwie kawy, jedną czarną, drugą z mlekiem i dwiema łyżeczkami cukru. Milcząc wrócili z powrotem do pokoju Thompsona, rozsiadając się na łóżku z kubkami w dłoniach.

Kastiel westchnął, zwracając na siebie uwagę blondyna.

— Jest też inny powód, dla którego przyszedłem. — Jego długie palce ścisnęły kubek mocno. — Ostatnio dużo myślałem. Wiesz, o tym, co teraz i co było kiedyś. O Maisie...

Zapadła grobowa cisza. Nataniel wyglądał, jakby miał zaraz zemdleć. Zaczęły trząść mu się ręce. Cudownie.

— Kastiel, to nie jest... — zaczął słabo, lecz głos wyższego chłopaka mu przerwał:

— Przyszedłem, bo doszedłem do wniosku, że zachowałem się jak ostatni cham. — Jego słowa sprawiły, że Nataniel spojrzał się na niego w oszołomieniu. Kastiel pokręcił głową, marszcząc brwi. - Byłem tak wściekły i tak- tak zgorzkniały, że nie potrafiłem dostrzec, że – wziął głęboki oddech – że osobą, którą obwiniam, jestem ja sam.

— Nie zrobiłeś nic złego — zaprzeczył cicho, odstawiając naczynie na stolik nocny.

— A ty? — spytał, odwracając twarz ku niemu i patrząc mu prosto w oczy. — Co złego ty zrobiłeś?

— Byłem dla niej tak okropny — zdołał wydusić przez zaciśnięte gardło. Jego głos załamał się trochę na ostatnim słowie. — Gnębiłem ją, bo inni też to robili, i to moja wina, że ona teraz-

— To nie jest niczyja wina. — Ponownie przerwał mu Kastiel, wciąż z poważnym wyrazem twarzy. — Nikt nie wiedział, nikt nawet nie zwrócił uwagi, że Maz potrzebowała pomocy... — opuścił nieco głowę, wbijając spojrzenie w swoje dłonie. — Ja też nie zauważyłem. Nikt nie chciał przyjąć odpowiedzialności, więc całą winę zwalono na ciebie, chociaż tak nie powinno być, a ja jestem tak głupi, że dopiero teraz na to wpadłem.

Złość w jego głosie sprawiła, że Nataniel niemal zadławił się nabieranym do płuc powietrzem, ponieważ ta złość nie była skierowana w jego stronę, nie była, i nie wiedzieć czemu chciał uwierzyć Kastielowi, że wydarzenia szesnastego października naprawdę nie były spowodowane przez niego, że wszyscy patrzyli na to zbyt powierzchownie, lecz jednocześnie obwiniał sam siebie [i]tyle lat[/i] i jedna osoba mówiąca, że to nieprawda nie mogła tego zmienić.

— Nikt nie pomyślał — zaczął mówić ściśniętym emocjami głosem — że to wszystko tak się skończy.

Kastiel milczał, czekając na ciąg dalszy. Blondyn wziął rozedrgany oddech.

— To był pomysł Marcusa, żeby ją wtedy zaprosić. Zgodziłem się, bo co złego mogło się stać? — zaśmiał się głucho. — Mieliśmy jedynie z niej zażartować, pośmiać się i dać jej spokój. Ale Marcus zaczął nakręcać się coraz bardziej, a razem z nim reszta. Wiedziałem, że to wymykało się spod kontroli, ale grałem dalej, a wtedy Jenna wylała jej to wiadro wody na głowę. Nie spodziewaliśmy się, że wybiegnie w nocy w środku lutego na zewnątrz i nikt nie pomyślał, żeby za nią pobiec. Dopiero następnego dnia... — Nie zauważył, kiedy od słowa do słowa zaczął mówić coraz szybciej i równie szybko oddychać. Wyrwał się z tego odrętwienia dopiero, gdy poczuł na ramieniu dłoń wyższego chłopaka. Rozluźnił się pod dotykiem drugiej osoby.

Czuł na policzkach coś mokrego.

Spojrzał na Kastiela. Jego oczy były zaszklone i wyglądał, jakby ledwo trzymał się w kupie.

— Nie musisz się tłumaczyć — rzekł bardzo cicho. — Rozumiem.

To przelało czarę. Jedno, głupie słowo, którego nikt nie powiedział mu przez te wszystkie lata ani razu. Było mu wstyd, płacząc przed chłopakiem, z którym jeszcze niedawno się nie znosił, ale z drugiej strony czuł niewysłowioną ulgę, gdyż ten sam chłopak niegdyś nosił miano jego najlepszego przyjaciela i jego obecność była jak miękki koc na ramionach, jak zapach porannej kawy w kuchni i smak słonych paluszków.

Poczuł, jak ramię Kastiela przyciąga go do niego i chwilę później obaj siedzieli na łóżku Nataniela, w jego beznadziejnie pustym pokoju z depresyjnym sufitem, w chłodnym, nieprzyjemnym domu i Nataniel dawno nie czuł takiej ulgi, jak właśnie wtedy. Nie wiedział, ile to trwało, zanim odsunęli się od siebie, obaj z opuchniętymi oczami, zasmarkani i czerwoni na twarzach. Spojrzeli na siebie i jednocześnie wybuchnęli śmiechem; łzy wciąż płynęły z ich oczu.

— To było... — zaczął Kastiel.

— Gejowskie? — dokończył Nataniel i ponownie zaczęli chichotać, bo cóż więcej im pozostało?

Ciszę, która zapanowała chwilę potem przerwał Kastiel.

— Brakowało mi tego.

— Tego?

— Po prostu... — wzruszył ramionami. — Tego. Nie wiem. Wszystkiego, chyba.

— Nic nie poszło tak, jak powinno — przyznał Nataniel.

— A czy to ma jakieś znaczenie?

Blondyn spojrzał na Kastiela pytająco.

— Nigdy nie będzie tak, jak kiedyś. Ale może być... inaczej.

Siedzieli na łóżku Nataniela, z oczami zaczerwienionymi od płaczu i błyszczącymi nadzieją.

— Przepraszam — powiedział Nataniel. — Za wszystko, chyba.

— Chyba? — uniósł brwi Kastiel.

— Chyba — potwierdził chłopak, na co rudy parsknął śmiechem.

— Dobra, też chyba przepraszam.

Milczenie.

— Czyli... co teraz?

— Teraz? — zamyślił się Kastiel. — Teraz zamówimy cholerną pizzę i zeżremy ją całą, oglądając X-Menów.

Zbliżał się szesnasty października i jeszcze tyle rzeczy było nie tak, jak trzeba.

Ale jednak coś się układało. Powoli, ale jednak.


— Skoro jesteśmy teraz po tej samej stronie barykady, mógłbyś z łaski swojej powiedzieć siostrze, żeby się ode mnie odwaliła?

— Och, nie. Oglądanie jak się męczysz jest zbyt zabawne.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top