Missed you

(Od autorki: Kolejny rozdział będzie już tym pisanym po mojej rocznej przerwie z Desperatem, mogą się więc pojawić różnice stylu. Cieszmy się więc i radujmy, niedługo będę już na bieżąco pisać i wstawiać <3)


Demon patrzył na niego żałośnie. Kastiel dobrze wiedział, że brakowało mu wieczornego biegania, ale nie miał na to ani siły, ani ochoty. Zamiast tego poklepał zwierzaka po głowie pocieszająco i w ramach rekompensaty poczęstował go psim ciasteczkiem. Na kolanach położył otwarty album ze zdjęciami; książka była obdarta na brzegach, a niektóre zdjęcia straciły nieco koloru, ale nadal mógł dostrzec na nich znane mu twarze, które w jego pamięci straciły szczegółowość. Mógł nie wydawać się typem rozczulającym się nad przeszłością, jednak lubił powrócić do dawnych dziejów poprzez stare fotografie i różne pamiątki. Stąd na regale stały trzy albumy, a półka w korytarzu zapełniona była przedmiotami zdobytymi na wycieczkach i wyjazdach, czy to klasowych, czy z rodzicami. Zdjęcia mu najbliższe oprawiał w ramki i rozstawiał w małym pokoju, na biurku, stoliku nocnym, szafie, wszędzie gdzie się dało. Zamknął album; głośne łupnięcie ciężkich stron sprawiło, że podskoczył, przestraszony. Westchnął, odłożył opasłe tomiszcze na swoje miejsce i z biurka zgarnął jedną z fotografii, przyglądając się jej dłuższy czas. Musiał mieć z jedenaście lat, gdy zostało zrobione; uśmiechał się szeroko i szczerze, czarne włosy miał pozlepiane od wody. Obejmował wątłym ramieniem nieco wyższego od siebie blondyna, którego oczy miały w sobie przebiegły błysk, a jego twarz zdobił zadziorny uśmieszek. Jak przez mgłę pamiętał tamte wakacje; dużo śmiechu, latania z domu na plażę i z powrotem, budka z lodami, w której potracili wtedy naprawdę sporą sumę pieniędzy... Wakacje przed rozpoczęciem kolejnego roku szkolnego, w którym do ich klasy dołączyła Maz.

Z rozmyślań wyrwał go dźwięk telefonu. Podniósł urządzenie leżące na niezaścielonym łóżku i zmarszczył brwi. Nie pamiętał, kiedy do jego kontaktów dostał się numer Amber, ale to właśnie jej imię ukazało się na wyświetlaczu. Ze zbolałą miną odebrał połączenie.

— Czego? — Nie silił się na miły ton. Zdezorientowało go dopiero zduszone łkanie dochodzące z głośnika. — Amber? Co jest?

— Kastiel, Nataniel... — wydusiła z siebie dziewczyna. Chłopak nie potrzebował, by powiedziała cokolwiek więcej.

— Jestem w drodze. Nie ruszaj się nigdzie, słyszysz? — rzekł i zakończył połączenie. Z krzesła zgarnął rzucony byle jak płaszcz i ubrał go w pośpiechu. Demon zastrzygł uszami i zaszczekał, z wyraźną nadzieją na spóźniony spacer. Kastiel pokręcił głową.

— Nie dzisiaj, kolego.

Jedynym znakiem, że w domie Thompsonów ktoś jeszcze mieszkał, było żółtawe światło wydobywające się zza okna salonu. Kastiel nadal pamiętał rozkład tego budynku i czuł ucisk w żołądku wraz z każdym przychodzącym do głowy wspomnieniem, gdy spędzał wolny czas w wielkiej willi, która ziała pustką, lecz razem z przyjacielem potrafili wprowadzić do niej trochę życia, chociaż trochę. Wahał się z zeskoczeniem z motoru i zapukaniem do drzwi, lecz zanim zdołał podjąć decyzję, te otworzyły się z impetem i w zimne, październikowe powietrze wybiegła Amber, w pośpiechu zakładając stylową, beżową kurtkę. Nawet z daleka chłopak mógł dostrzec, jak zestresowana i zrozpaczona siostra Nataniela była; łzy zmyły jej maskarę z rzęs, rozprowadzając ją smugami po bladych policzkach, a jej sylwetka była przygarbiona, jakby przez niewidoczny ciężar. Wyglądała nie jak Amber, którą widywał na szkolnych korytarzach. Otuliła się kurtką szczelniej i szybkim krokiem podążyła w jego stronę. Zsiadł z motoru, zagryzając wargę i czekając na nią.

Nawet zza zamkniętych drzwi mógł dosłyszeć uniesione głosy rodziców bliźniaków.

— Co się dzieje? — spytał zdenerwowany, gdy blondynka znalazła się w zasięgu jego głosu. W dłoni trzymała kluczyki do samochodu.

Kastiel dobrze pamiętał, jak przez Get2Gether Nataniel jął narzekać na głupią, różową kulkę do nich przyczepioną. Przez krótki moment mógł zrozumieć jego irytację – rzeczywiście była paskudna.

— Nataniel zniknął — odparła Amber, nosowo; jej oczy były zaczerwienione od płaczu. — Ostatnim razem- Ostatnio, jak to się stało- — Nie mogła wydusić z siebie wytłumaczenia. Westchnęła, rozedrgane od emocji powietrze wypuściło jej usta. — Musimy go znaleźć. Szczególnie teraz... Szesnasty października...

— Wiem — przerwał jej krótko Kastiel, spuszczając wzrok na swoje glany. — To nie jest łatwy dzień dla żadnego z nas. Szczególnie dla Nata. — Przez chwilę się wahał, ale w końcu położył ciężką dłoń na ramieniu niższej dziewczyny w próbie wsparcia niej. — Będzie dobrze. Znajdziemy go – obiecał jej, i, cholera, miał zamiar tej obietnicy dotrzymać.

Amber pokiwała głową, obróconą delikatnie w bok; jej spojrzenie było wbite w ziemię. Uparcie unikała jego oczu. W końcu po długiej chwili ciężkiego milczenia westchnęła, przetarła oczy drżącą dłonią, którą szybko po tym schowała do kieszeni kurtki.

— Okej. Okej — powiedziała cicho, niepewnie, jakby przekonując samą siebie. — Będzie dobrze, znajdziemy go. Masz rację.

— Powinniśmy się rozdzielić, tak będzie szybciej — odparł rzeczowo, wkładając na głowę kask. — Pojedź na cmentarz, może tam jest. Ja sprawdzę plac zabaw w parku i klif. Dzwoń, jak coś się będzie działo. — Kiwnęła głową, gdy on zasunął szybkę na kasku. — Może powinniśmy po kogoś jeszcze zadzwonić? Lysa?

Blondynka zmrużyła oczy i westchnęła, cicho zaprzeczając.

— Wątpię, że mogliby dużo pomóc. Później zadawaliby pytania, na które byłoby ciężko odpowiedzieć i mielibyśmy jeszcze większy problem.

— Racja.

— Po prostu... Znajdźmy go. Znajdźmy go jak najszybciej.

Z tymi słowami rozdzielili się, choć Amber podskoczyła gdy z jej domu dobiegły głośniejsze niż wcześniej krzyki. Kastiel nic nie powiedział, jedynie odpalił motor i ostro wyjechał na drogę, podczas zakręcania omal nie wypadając na asfalt.

Skierował się ulicami w stronę parku centralnego; pomimo założonego kasku wiatr szumiał mu w uszach (a może był to szum jego krwi?), a z zimna przechodziły go dreszcze (na pewno z zimna?). Zacisnął zęby i dodał gazu, łamiąc przy tym przepisy, którymi w tej chwili najmniej się przejmował. Minął liceum, pogrążone w egipskich ciemnościach, i kawiarnię do której często chodzili z Iris. Miasto było ciche, okryte woalem mroku i ciężkiego wyczekiwania; cisza przed burzą. Kastiel czekał na pierwszy grzmot.

Zeskoczył z motoru, omal nie upadając na twarz, rzucił kask niedbale na siedzenie i ruszył przez skrzypiącą bramę parku, skręcając w prawo i schodząc ze ścieżki, postanawiając dostać się na skróty przez krzaki i kwiaty, lawirując między drzewami. Żółte światła latarni jedynie obrysowywało kształty roślinności i przedmiotów, nie dając wiele szczegółów. Ta przy placu zabaw zapalała się i gasła raz po raz, grożąc nieubłaganym wygaśnięciem na zawsze.

Kastiel, oddychając ciężko, rozejrzał się po znajomym otoczeniu: ławkach naokoło piaskownicy, dwóch starych huśtawkach, małej karuzeli i domku, w którym dzieciaki siedziały całymi grupami, rozmawiając przyciszonymi głosami i chichotały między sobą. Te niewinne śmiechy wypełniały uszy Kastiela, choć nikogo nie było. Pokręcił głową, zaklął i popędził z powrotem w stronę bramy.

Nie miał czasu na zakładanie kasku. Cisnął go do schowka na tyle maszyny i odpalił ją niecierpliwie, podążając ku kolejnemu miejscu, w którym mógł być Nataniel. Mógł być. Czy blondyn na pewno wróciłby tam, gdzie mieściły się dawne, lecz tak cenne wspomnienia? Czy może kręcił się teraz Bóg wie gdzie, plącząc się nieznajomymi uliczkami, wchodząc na dawno opuszczone tereny? Kastiel nie wiedział, nie wiedział, nie wiedział. Udawał, że znał tego chłopaka dobrze, ale jaka była prawda? Ludzie się zmieniali, Thompson sam to udowodnił, do tego nie raz, a nawet dwa razy. Niegdyś gitarzysta mógł niemal wejść mu do głowy, wiedział o czym myśli, co czuje, co go boli.

Ale te czasy minęły.

Teraz mógł jedynie kierować się tym, co podpowiadało mu przeczucie.

Im bliżej plaży i morza, tym zimniej się robiło, a drogi stawały się bardziej nierówne i piaszczyste. Jeśli nie chciał skończyć ze skręconym karkiem musiał zwolnić, co nijak mu nie pomagało w zachowaniu spokoju. Musiał go znaleźć jak najszybciej. Co za dureń, co on miał w głowie? (Sam nie wiedział o kim mówił)

Porzucił motor w piachu, zdruzgotany i zniecierpliwiony (jego dziecinkę, jego maleństwo) i wygrzebał z kieszeni kurtki telefon, by oświetlić sobie drogę. Przy wejściu na plażę, porośniętym naokoło trawą i krzewami, których nazw nie znał, skręcił w ledwo widoczną ścieżkę między dwoma drzewami, pnącą się w górę ku klifowi. Morze szumiało cicho, choć w otaczającym go milczeniu – nie licząc jego przekleństw i ciężkich oddechów – brzmiało bardziej jak huk wystrzałów. Czarna jak noc woda lizała skarpy klifu, wolno lecz nieprzerwanie wydrążając coraz większe wgłębienie. Gdy niemal kończył wspinaczkę, jego stopa obsunęła się o śliski kamień i wylądował twarzą w jednym z krzewów, trafiając skronią na coś twardego. Zrobiło mu się ciemno przed oczami; ból tępo pulsował, rozsadzając mu czaszkę. Drżącą dłonią dotknął czoła, gdy poczuł jak coś ciepłego i nieprzyjemnego spływa mu po policzku i zatrzymuje się na łuku brwiowym. Nie musiał się długo namyślać by wiedzieć, że rozwalił sobie skroń. Zaklął ponownie, w próbie opanowania zawrotów głowy łapiąc się za nią obiema dłońmi i podkulając kolana do brzucha. Złapał kilka głębokich oddechów. Po chwili, która trwała wieki ból trochę się rozproszył i Kastiel był w stanie stanąć na nogi, by dokończyć resztę wspinaczki. Rękawem nieświadomie otarł mokre od krwi czoło, zostawiając na nim mokre, bordowe ślady. Rozejrzał się niecierpliwie i zamarł, widząc sylwetkę rysującą się w świetle księżyca.

Postać siedziała nieruchomo na trawie mokrej od rosy, bezmyślnie przeczesując przez nią bladą dłoń. Jasne włosy, które w nikłym świetle wydawały się niemal srebrne, odstawały na wszystkie strony i zwijały się na przygarbionym karku. Kastiel wypuścił wstrzymywany oddech, którego nie pamiętał, by brał i podszedł powoli, małymi krokami. Powolne tempo niewiele dało – Nataniel na dźwięk kroków i tak podskoczył, zaczerwienione od płaczu oczy natrafiły na te wyższego chłopaka, który zamarł.

— Hej — powiedział zachrypniętym głosom, z ulgą której sam się nie spodziewał.

— Krwawisz — odparł przerażony Nataniel, poruszając się gwałtownie by stanąć na nogi, lecz Kastiel dwoma susami znalazł się przy nim i zatrzymał go, opadając z sapnięciem obok niego.

— Nie przejmuj się, to tylko draśnięcie. Z czoła zawsze mocno krwawi. Już nawet nie boli. — Bolało jak cholera, ale nie miał zamiaru tego w tym momencie przyznawać. Spojrzał na blondyna poważnie – wyglądał jak śmierć, blady na twarzy z wyjątkiem policzków i błyszczących jak w gorączce oczu, które były niezdrowo czerwone, z pogryzionymi ustami i poddaną, zmęczoną postawą.

Kastiel chyba nigdy nie cieszył się tak bardzo, że go widzi. Oddychającego. Drżącego z zimna.

Żyjącego.

— Twoja siostra niemal schodzi na zawał. — Ja niemal schodziłem na zawał, ty dupku, przeszło mu przez myśl, ale zamiast tego dodał: — Napiszę do niej, że cię znalazłem.

Jego dawny najlepszy przyjaciel westchnął ciężko i kiwnął głową, tępo wpatrując się w morze. Kastiel napisał Amber szybkiego esemesa.

(Amber)
Dziękuję, Kas, tak bardzo.

(Kastiel)
nie masz za co. nataniel też jest dla mnie ważny
był

(Amber)
Wiem.
Jeszcze jedna prośba.
Rodzice się kłócą
Boję się o Nata, jak wrócimy

Kastiel zmarszczył brwi. Wiedział, że pan Thompson miał wybuchowy temperament, szczególnie względem swojego syna, ale czy on naprawdę...?

(Amber)
Proszę, nie pytaj o nic
Tylko, czy możemy przenocować u ciebie?
Ten jeden raz?

(Kastiel)
wyjątkowa sytuacja wymaga wyjątkowych środków

(Amber)
Dziękuję. Będę pod twoim domem.

Kastiel nawet nie zdążył zapytać, skąd znała jego adres, gdy coś zostało bardzo delikatnie przytknięte do jego czoła. Zesztywniał. Nataniel szybko odsunął dłoń trzymającą chusteczkę, jakby czoło Kastiela go oparzyło.

— Wybacz, po prostu... Nie mogę patrzeć na twoją skroń, to wygląda strasznie, może powinieneś jechać na SOR? Na pewno będziesz miał paskudną bliznę, o matko-

— Nat! — przerwał mu Kastiel. — Jest okej. To nic, skup się na sobie chociaż raz, do jasnej cholery!

Blondyn zamilkł, bawiąc się zapaskudzoną chusteczką nerwowo. Kastiel, wiedziony nagłym impulsem, wyrwał mu ją z dłoni i cisnął w krzaki. Do licha. Nataniel nadal wbijał wzrok w swoje ręce, jakby zamienił się w posąg.

Kastiel naprawdę nie był w tym dobry.

Milczeli przez długą, męczącą chwilę. W końcu gitarzysta przerwał ciszę.

— Pamiętasz, co powiedziałem po naszej kłótni w gimnazjum?

Nataniel wzdrygnął się, mocno, zauważalnie. Jego oczy ponownie zalśniły. Pokiwał niemal niezauważalnie głową, choć Kastiel i tak na niego na patrzył, wbijając spojrzenie w niebo upstrzone gwiazdami.

— Nie dziwię się, że dostałem wtedy po mordzie — zaśmiał się bez humoru, przez zaciśnięte gardło. — To było okrutne, mówiłem co tylko mi przyszło do głowy, tylko po to, żeby ci dokopać. Och, byłem wściekły. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo.

Nie zauważył, jak nastolatek obok niego skulił się w sobie.

Zamknij się! Zamknij mordę, Kastiel, bo...

—... Ale się myliłem.

Bo co?! Bo co, Thompson? Zdzielisz mnie w twarz, tak jak tamtego dzieciaka?! Jesteś żałosny!

— Nie miałem prawa wtykać nosa w nie swoje sprawy.

Wiesz, co?! Jesteś dokładnie taki sam, jak on. Taki sam, jak twój ojciec, choć tak bardzo się starasz pokazać, że nie jesteś! Co masz zamiar zrobić, co?! No dalej! Uderz mnie, dawaj! Udowodnij sobie że-

— Chyba sam chciałem coś sobie udowodnić, wiesz? A przynajmniej przekonać samego siebie, że nie warto. Ale się myliłem. Tak bardzo się myliłem.

...

— Sęk w tym, Nataniel, że nigdy nie przestałem się przejmować — powiedział powoli, jego głos nabrał pewnego rodzaju delikatności i aksamitności, której dawno nikt z jego strony nie słyszał. — Zawsze się martwiłem. O wszystko. Spoglądałem na ciebie czasami i zastanawiałem się, co się stało, do cholery? Te wszystkie wojny, kłótnie, obwiniania... One nie miały znaczenia w ostateczności. Byłeś jedyną osobą, która zobaczyła we mnie coś wartościowego, wiesz? Z tych wszystkich dzieciaków. Jako jedyny mnie broniłeś. Dlatego się myliłem.

... Tak jak myślałem. Jesteś taki sam, jak twój ojciec.

— Wcale nie jesteś jak twój ojciec, Nat.

Otworzył usta, by ciągnąć wątek dalej, ale przerwało mu głośne łkanie. Z przerażeniem spojrzał na Nataniela, który zasłaniał dłońmi oczy i usta; łzy spływały mu po brodzie i przez palce.

— O ku- Nat, ja nie chciałem-

— Zamknij się, ty dupku — wydusił z siebie blondyn i przytulił go, mocno, wyduszając oddech z wyższego chłopaka. —Gnojku, jak możesz mówić takie rzeczy, kiedy ja- ja-

— Od tego są najlepsi kumple, co nie? — wyburczał cicho, niepewnie. Odwzajemnił uścisk z tą samą siłą, jeśli nie większą. — Od gadania bzdur. Co nie zmienia faktu, że mamy przed sobą poważną rozmowę.

— Mhm — odpowiedział tylko Nataniel, który odsunął się nagle, czerwony na twarzy. — Przepraszam. Musieliście się tak bardzo martwić, nie wiem sam- Nie wiem, jak to wyjaśnić.

— Shh, na razie nic nie wyjaśniaj, durniu — zatrzymał go Kastiel ze słabym, ale szczerym uśmiechem. — Odpoczniemy, zobaczymy. Pomogę ci. Będzie w porządku.

— Dobra. Dobra, może... — wstał powoli, nadal pociągając nosem. Nagle wyglądał, jakby zapadł się w sobie, niemal zielony na twarzy ze strachu. — Wróćmy wreszcie do mojego domu, zostawisz mnie tam i pogadamy jutro. Poradzę sobie, na pewno.

— O nie, o to się nie martw — odparł gitarzysta, również wstając z mokrej trawy. — Twoja siostra właśnie czeka przed moim mieszkaniem, od jakiejś... pół godziny? Nie przejmuj się i o nic się nie pytaj. Mam wygodną kanapę. Nie wracasz do domu.

Nataniel momentalnie się rozluźnił, by szybko po tym spiąć się jeszcze bardziej.

— Nie, to głupie. Będzie jeszcze gorzej jutro. Już lepiej, żebym wrócił dzisiaj i-

— Nataniel — złapał go za ramiona, zmuszając go, by spojrzał mu w oczy. — Nigdzie nie wracasz. Zostajesz u mnie. Pomyślimy o wszystkim, ale na pewno tam nie wracasz.

Blondyn oddychał ciężko, ale skinął potwierdzająco i zaraz w zgodnym milczeniu zeszli bardzo powoli z klifu, Kastiel dobrze świadomy tego że, pomimo że krew przestała sączyć się z rany, nadal musiał przejść przez proces oczyszczania jej i zakładania opatrunku. Cudownie.

Po kilku minutach spokojnego spaceru doszli do porzuconego przy plaży motoru i Kastiel podziękował Bogu, że noc była chłodna i nikt nie wpadł na pomysł wypadu na plażę, bo nawet kluczyki zostawił w stacyjce. Nigdy więcej czegoś takiego. W zgodnej ciszy wgramolili się na pojazd, Nataniel owijając ramiona wokół talii gitarzysty w tak naturalnym geście, że Kastiel dziwił się, że to była dopiero ich trzecia przejażdżka jego dziecinką. Jednak największa niespodzianka przyszła dopiero, gdy głowa blondyna wylądowała na jego barku, w tak ufnym i zmęczonym geście, że chłopakowi odebrało dech w piersi.

— Dzięki, Kas — powiedział cicho Nataniel, cicho jak szum morza, jak powiew wiatru. — Że mnie znalazłeś. Nie wiem... — westchnął, wtulając czoło w zgięcie między szyją a ramieniem Kastiela. — Tęskniłem za tobą.

Serce gitarzysty zabiło mocniej. Cholera.

— Wracajmy do domu — wymruczał, odpalając silnik. Nataniel pokiwał głową w jego plecy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top