Garage party
Sobota dziesiątego października przywitała Nataniela piękną poranną pogodą. Promienie słońca nieśmiało wyglądały zza niedokładnie zasuniętej firany, spoczywając na twarzy blondyna, który zmrużył oczy i z głośnym ziewnięciem podniósł się do siadu. Wyjrzał przez szybę, dłonią odgarniając firankę, i uśmiechnął się leniwie. Uchylił okno, by przewietrzyć pokój i podszedł do szafy, wyciągając luźniejsze niż zwykle ubrania, mając w głowie słowa swojej matki. Te koszule naprawdę tak źle wyglądają?, pomyślał ze zmarszczonymi brwiami, w dłoniach trzymając stary, czarny T-shirt z logiem Arctic Monkeys na piersi. Westchnął, wyjął do kompletu dżinsy i poszedł przebrać się do łazienki.
Gdy był w trakcie mycia zębów, do łazienki wparowała jego bliźniaczka, która uniosła brwi na zmianę jego stylu.
— Już zapomniałam, jakie bicki ukrywasz pod tymi beznadziejnymi koszulami — puściła mu oczko. Zakrztusił się pastą do zębów.
— Nic nie ukrywam — otarł usta ręcznikiem, czerwony na twarzy. — I nie mam żadnych bicków. Wyszedłem z formy dawno temu.
— Serio? — oparła ręce na biodrach. — Trzy lata trenowania boksu i uważasz, że nie jesteś umięśniony? — pokręciła głową. — Nie wiem, które z nas ma niższe poczucie własnej wartości.
— To rodzinne — odparł, wzruszając ramionami. Amber pokręciła głową, uśmiechając się pod nosem i wywaliła brata za drzwi, oznajmiając, że idzie wziąć prysznic. Nataniel, nie za bardzo wiedząc co ze sobą zrobić, zdecydował się zejść na parter do kuchni, by przygotować śniadanie.
Jako że weekend zapowiadał się spokojnie, postanowił włożyć trochę więcej starań w gotowanie. Usmażył na patelni boczek, w tym samym czasie na drugiej przygotowując jajecznicę z pomidorkami koktajlowymi. Gdy to było gotowe, na tłuszcz, w którym smażył mięso, położył na chwilę dwie kromki pełnoziarnistego chleba, z jednej i drugiej strony. Zaparzył kawę – czarną dla siebie, białą z dwoma łyżeczkami cukru dla siostry. Śniadanie podał na białych talerzach, brzegi ocierając dodatkowo chusteczką, by wszystko prezentowało się ładnie. Uśmiechnął się pod nosem, zadowolony z włożonej w posiłek pracy. Nocne maratony wszystkich show Gordona Ramsaya jednak się na coś przydały.
Amber, wchodząc do kuchni, skwitowała ucztę jawiącą się przed jej oczami jedynie głębokim westchnięciem.
— Jeśli będę mieć chłopaka, który będzie radził sobie w kuchni gorzej, niż ty, uznam to za osobistą porażkę — powiedziała, zasiadając do stołu i zacierając ręce. Nataniel przewrócił oczami.
— Więc lepiej odpuść sobie Kastiela. Powszechnie wiadomo, że jego dieta składa się z serowych Cheetosów i zupek chińskich.
Jego siostra parsknęła śmiechem w talerz.
— Jesteś okropny, wiesz o tym? — uświadomiła go, popijając swoją kawę. — Gorszy niż ja. Powinieneś być królową pszczół tej szkoły.
— Przeszkadza mi w tym moja płeć.
— To tylko dodaje pikanterii twojej osobowości — zaśmiała się. Nataniel przewrócił oczami i wepchnął jej do ust kromkę chleba.
Jego telefon zaczął dzwonić, o czym powiadomiły ich pierwsze dźwięki Dies Irae z Requiem Mozarta.
— Rozalia — poinformował siostrę cicho, odbierając połączenie. Po drugiej stronie przez chwilę słychać było jedynie podejrzane szmery.
— Zbieraj się, panie Gospodarzu — dotarł wreszcie głos Rozy, w którym wybrzmiewała nuta ekscytacji. — Będziemy pod twoim domem za pięć minut.
— Czekaj, co? — zawołał. Amber posłała mu pytające spojrzenie. Podniósł się z krzesła nerwowo. — Roza, kto, gdzie i po co? Roza...? — spojrzał na wyświetlacz. Rozłączyła się, oczywiście. Westchnął cierpiętniczo.
— Co się święci? — zapytała jego bliźniaczka, kradnąc mu z talerza ostatni kawałek bekonu. Wzruszył ramionami.
— Właśnie problem w tym, że nie wiadomo — zebrał puste talerze i wstawił je do zmywarki. — Co dzisiaj będziesz robić?
— Za godzinę przyjeżdżają tutaj Li z Charlottą — zerknęła na zegarek. — Miło by było mieć wolny dom — dodała z diabelskim uśmieszkiem. Oparł dłonie na biodrach, marszcząc brwi.
— Dziewczyny — przewrócił oczami. — Wy wszystkie jesteście w jakiejś zmowie.
— A tam zmowie, po prostu troszczymy się o twoje życie towarzyskie bardziej, niż ty sam.
W milczeniu pokiwał głową, przyznając jej rację, po czym pobiegł szybko do swojego pokoju, by zgarnąć jeszcze jedną ze starych bluz. Wrócił z powrotem na parter i, gdy był zajęty wkładaniem butów, usłyszał zza zamkniętych drzwi donośne trąbienie samochodu.
— Baw się dobrze! — usłyszał z kuchni głos Amber. — Nie rób złych decyzji!
— Dzięki, mamo! — odkrzyknął i wyszedł, czując ssanie w żołądku spowodowane nerwami. Doceniał dobre intencje Rozy, ale jednak wolałby być uprzedzony o wypadzie wcześniej, przynajmniej dwa dni przed, by mógł się psychicznie przygotować. Odwrócił się ku samochodowi zaparkowanemu na podjeździe – piękna, niebieska Honda, w której zasiadali Rozalia, Lysander, Iris oraz Pola. Pomachał im krótko, podchodząc do pojazdu.
— Dzień dobry — przywitał wszystkich, otwierając drzwi od strony Iris. Ruda wyszczerzyła do niego zęby, przesuwając się na środek, by zrobić mu miejsce.
— Wybacz, że cię wcześniej nie poinformowaliśmy — powiedział skruszony Lysander, jakby czytając mu w myślach. — Wszystko wyszło dosłownie dzisiaj z samego rana.
— Co wyszło? — spytał zniecierpliwiony. Rozalia klasnęła w dłonie.
— Ten cały Connor ma wolny dom — odparła rozentuzjazmowana — więc organizujemy przesłuchania. Kandydaci zostali poinformowani, teraz trzeba tylko doprowadzić garaż do porządku i rozstawić perkusję.
— Oczywiście zajmujemy się tym my — dodała Pola, przewracając oczami.
— A kto inny? — obruszyła się białowłosa dziewczyna. — Chyba nie Kastiel albo Lysander. Bez urazy, Lys — zwróciła się do przyjaciela. — Jesteś świetny, ale prędzej zgubiłbyś się gdzieś w domu, niż nam pomógł.
Lysander w odpowiedzi jedynie pokręcił głową z uśmiechem na ustach, skupiony na prowadzeniu pojazdu.
— Właśnie, nie powinien nas martwić fakt, że prowadzi właśnie Lys? — spytała nieśmiało Iris.
— Nie ma się o co martwić, drogę do Connora znam jak własną kieszeń — uspokoił ją szofer.
Oczywiście musieli się zgubić i byli na miejscu dziesięć minut po czasie. Spojrzenie Rozalii mogłoby mordować.
— Jasne — parsknęła, szturchając Lysandra pod żebrami. — „Znam drogę do Connora jak własną kieszeń", szkoda że nawet w swoich kieszeniach potrafisz się pogubić!
— Nie jesteśmy aż tak spóźnieni — odpowiedział jej spokojnie, wbijając spojrzenie w jadący w ich stronę motor. — I nie jedyni.
Rozalia westchnęła poddańczo. Motocyklista gwałtownie wyhamował i skręcił na podjazd. Czesane gwałtownym wiatrem, czerwone włosy ułożyły się na bladej twarzy chłopaka niesfornymi kosmykami.
Nataniel przypomniał sobie niedawną przejażdżkę z Kastielem i odwrócił od chłopaka wzrok, nieco czerwony na twarzy.
— Co tak stoicie jak święte krowy? — warknął nowo przybyły, wskazując kciukiem na dom, a raczej pałac za jego plecami. — Nie mamy całego dnia, ruszcie się.
Wszyscy ruszyli za gitarzystą, przy okazji podziwiając piękny budynek. Rodzina Connora musiała żyć na wysokim poziomie; pięknie utrzymany żywopłot otaczał dwupiętrowy dom utrzymany w stylu późnowiktoriańskim, z wysoką, ostrą linią dachu i powalającą ilością zdobionych kolumn. Budynek, pomimo widocznej wiekowości, był utrzymany w perfekcyjnym stanie. Grupa nie skierowała się jednak do białych, wielkich drzwi wejściowych, lecz skręciła nieco w bok, ku drzwiom garażowym. Kastiel niecierpliwie załomotał pięścią w blachę; huk uderzeń rozniósł się chyba na całą dzielnice. Nie musieli długo czekać, by garaż otworzył się, ukazując długowłosego nastolatka o podkrążonych, zmęczonych oczach. Chłopak włożył poobijane dłonie głęboko w kieszenie znoszonej bluzy, unosząc kąciki ust w krzywym uśmieszku.
- Witam ekipę sprzątającą – powiedział leniwie. Jego głos zupełnie nie pasował do wyglądu; był dość wysoki, jakby rozlewający się na krańcach, ale mimo wszystko przyjemny dla ucha. Ciemnowłosy nastolatek w parodii ukłonu zaprosił ich do środka, z czego szybko skorzystał gitarzysta, kierując swoje kroki ku starej kanapie, na którą zaraz bezpardonowo się rzucił, z kieszeni spodni wyciągając telefon. W jego ślady podążył Lysander, siadając tuż obok, a za nim reszta, bardzo nieśmiało i niepewnie.
Nataniel ogarnął miejsce wzrokiem. Pokój był zagracony, ale dość spory, więc poupychanie niepotrzebnych przedmiotów w kartony i odsunięcie ich w kąt powinno załatwić sprawę. W środku stały już dwie sofy i fotel, więc problem z miejscami siedzącymi był w miarę załatwiony. Przy ścianie umieszczona była nawet mała lodówka, obklejona magnesami.
— Jak długo nie będzie twoich rodziców? — dosłyszał pytanie Rozalii skierowane w stronę Connora. Chłopak splótł ręce na piersi, marszcząc brwi.
— Oby jak najdłużej — burknął, odgarniając niesforny kosmyk włosów za ucho. Widząc minę Rozy, westchnął. — Pewnie do jutra. Dobrze się złożyło, Larry i tak ciskał się, bym posprzątał w garażu. Się chłopaczyna zdziwi.
— Larry? — spytała niepewnie dziewczyna. Connor zmarszczył brwi jeszcze bardziej.
— Mój stary — wyjaśnił, a jego mina pokwaśniała jeszcze bardziej na te słowa. Nataniel poczuł dziwną więź z tym chłopakiem.
— Dobra, może skupimy się na uprzątnięciu tego burdelu? — zawołał Kastiel, uprzednio podnosząc się z kanapy i porzucając telefon. Wszyscy przyznali mu rację – nie mieli całego dnia, ba! Nie mieli nawet całej godziny.
Wspólnymi siłami udało im się uwinąć w zaledwie pół, do tego obyło się bez żadnych obrażeń i wybuchły jedynie dwie kłótnie, obie szybko zażegnane przez Rozalię, która przypominała mitologiczną Meduzę, gdy się wściekała.
Zmęczona banda opadła na siedzenia – Kastiel, Lysander i Pola na jednej sofie, Iris w fotelu, a Nataniel z Rozą na drugiej kanapie, przestawionej tuż obok tej pierwszej. Connor podszedł do lodówki i otworzył ją, ukazując skrywany stos piwa. Spojrzenia wszystkich wylądowały na długowłosym chłopaku, który jedynie wzruszył ramionami.
— Siostra miała imprezę wczoraj. A to musi dzisiaj zniknąć — oznajmił, wyciągając dwie puszki i machając nimi w zachęcającym geście. — Kto się skusi?
Skusili się wszyscy prócz Nataniela, Lysandra oraz, o dziwo, Kastiela.
— Jestem motorem — burknął, odpowiadając na niezadane pytanie. Rozalia zaś szturchnęła Nataniela w ramię.
— Nat, ze mną się nie napijesz? — puściła mu oczko.
— Nie przepadam za alkoholem — wyjaśnił, choć jego ciekawskie spojrzenie powędrowało ku puszce trzymanej w dłoni gospodarza. Ten wcisnął mu ją w ręce, przewracając oczami.
— To jedno piwo, nie zabije cię — powiedział, opadając na miejsce obok niego. Z bliska Nataniel mógł dojrzeć, że jego prawe oko jest innego koloru, niż lewe. Uśmiechnął się mimowolnie.
— Heterochromiczny zespół rockowy — podsumował na głos, zwracając na siebie uwagę reszty.
— Kastiel, nie wpasowujesz się — dodała Iris, kopiąc wspomnianego w łydkę. Kastiel nie wahał się z odkopnięciem.
— Spadaj, też mam heterochromię, tylko w jednej tęczówce.
— Serio? — zawołała zaskoczona Iris, łapiąc gitarzystę za kołnierz skórzanej kurtki i przyciągając go bliżej siebie, by przyjrzeć się jego oczom. — Serio, masz taką zielonkawą plamkę w prawym oku.
— Nie pasuje to do twoich chińskich oczek, Kas — zachichotał Connor. Kastiel rzucił go kapslem od piwa w czoło.
— Japońskich, rasisto.
Rozmowa zeszła na temat azjatyckich korzeni Kastiela i tego, czy potrafi mówić w innym języku. Chłopak w odpowiedzi poczęstował ich płynną wiązanką japońskich przekleństw. Wkrótce pojawił się pierwszy kandydat, nieśmiało wchodząc przez uchylone drzwi umieszczone obok tych przeznaczonych dla pojazdów, które otworzyli, stwierdzając, że niewygodnie byłoby wpuszczać ludzi przez garażowe.
Całe przesłuchanie trwało dwie godziny. Przez pierwszą każdy słuchał z zaangażowaniem, jednak szybko stało się to nużące, szczególnie dlatego, że wszyscy perkusiści nie byli wyjątkowo uzdolnieni i każdemu wiele brakowało. Doszło do tego, że na kanapach zostali jedynie trzej członkowie zespołu, a reszta poszła na tyły pomieszczenia grać w chińczyka. Pola poinformowała, że piwo się skończyło, a Kastiel z nadzieją zaproponował, że podjedzie do sklepu po więcej na później. Nikt nie protestował.
Ostatecznie całe przesłuchania skończyły się marnie – było ze dwóch perkusistów trzymających poziom, ale „To nie jest to", jak podsumował ich Kastiel.
— Nie poczują naszej muzyki — stwierdził, rozciągając się jak kot na sofie. — Nie będę pracował z kimś, kto gra jak drewniany kołek.
— To masz problem, bo nikogo lepszego nie znajdziemy — westchnął Connor, związując włosy w niedbałego koka na czubku głowy.
— Przynajmniej nie teraz — dodał zrezygnowany Lysander. — Może po koncercie się uda.
Zapanowała grobowa cisza. Nataniel siedział sztywno w fotelu, zastanawiając się nad czymś ze zmarszczonymi brwiami. Zagryzł kciuk.
— W sumie to kiedyś grywałem na perkusji — zaczął. Wszyscy spojrzeli na niego z nadzieją w oczach. Spiął się jeszcze bardziej. — Ale to było dawno i wybitny nigdy nie byłem, więc pewnie i tak bym się nie nadał — próbował się wyplątać, ale przerwał mu Kastiel, rzucając w niego pałeczką, którą umiejętnie złapał, zanim trafiła go w twarz.
— Mniej gadania, więcej grania — powiedział sucho, ale bez zwyczajowej wrogości. Blondyn westchnął, zwlekając się z siedzenia i nerwowym krokiem podszedł do rozstawionego na środku instrumentu. Lysander podał mu drugą pałeczkę. By uspokoić nerwy, skupił się na znajomym ciężarze w dłoniach.
Boże, to były lata. Jego wspomnienia były zamglone, jak tamten garaż, o wiele mniejszy od tego, w którym teraz się znajdował, gdzie potrafili się pomieścić z kumplami w dziesiątkę, nawalając na stojącym w kącie, zakurzonym instrumencie. Nawet nie do końca wiedzieli, w jaki sposób trzymać pałeczki, a jednak raz podszedł do niego starszy brat Marcusa, w którego mieszkaniu koczowali, i stwierdził „dzieciaku, czujesz flow". Nataniel wziął sobie te słowa do serca i grał, grał, grał. Kochał klasykę i fortepian, ale w tamtym okresie życia, gdy nie miał na co skierować całą negatywną energię, perkusja okazała się jego wybawieniem i obdarzył ją wielką miłością, inną niż ta, którą czuł do muzyki klasycznej i klawiszy, ale równie silną. Potem wszystko się skończyło i nawet nie pomyślał o powrocie do garów. A teraz, siedząc po tylu latach przy instrumencie, czuł się, jakby witał dawno niewidzianego przyjaciela.
Postanowił zacząć od standardowego bitu, by rozgrzać się i pozbyć nerwów. Gdy jego uwaga była już całkowicie skupiona na graniu, postanowił rzucić się na głęboką wodę i spróbować zaprezentować solówkę z pierwszego utworu, którego się nauczył – Caravan Duke'a Ellingtona. Prostym drum fill przeszedł na pierwsze noty solo. Czuł, jak krople potu spływają mu po czole. Zaciskając zęby, trzymał narzucone przez siebie samego tępo, które teraz wydawało się mordercze, a kiedyś było bułką z masłem. Kilka razy niemal wypadł z rytmu, co niegdyś nigdy mu się nie zdarzało. Naprawdę wypadł z formy.
Jego dłonie paliły bólem, odzwyczajone od ściskania pałeczek. Przypomniał sobie wszystkie odciski, których się nabawił, zanim zdołał wypracować ręce na tyle, by pęcherze przestały się tworzyć, a skóra obcierać do krwi. Wydawało się, że to wszystko poszło w las, że musiał ponownie zaczynać od początku, ale to nie stanowiło większego problemu. Bardzo dobrze wiedział, że regularność i ciężka, sumienna praca czynią mistrza, a gdy Nataniel się uwziął, musiał wszystko doprowadzić do perfekcji.
Nadszedł moment wyciszenia. Jedną pałeczką wystukiwał zwalniający rytm, niczym zatrzymująca się na peronie lokomotywa. Łapał głębokie oddechy, nigdzie się nie rozglądając, by nie wyprowadzić się z muzycznego transu. Ponownie zaczął przyspieszać, na początku niezauważalnie, rozpędzając się coraz szybciej, szybciej i szybciej. Powitał się z talerzami, kończąc występ bezbłędną zmianą metrum na trzy czwarte, wkładając całą swoją pozostałą siłę w ostatnie uderzenie w bębny.
Wypuścił wstrzymywane powietrze, odważając się na uniesienie oczu ku zebranym. Twarze wszystkich – nawet Kastiela, w szczególności Kastiela – wyrażały czysty, ogromny szok. Nataniel czuł pot spływający mu po twarzy i po linii pleców, bolały go wszystkie mięśnie i nawet nie musiał patrzeć na swoje ręce, by wiedzieć, że zdarł je sobie całkowicie.
Dawno nie czuł się tak dobrze.
Pierwszy odezwał się Kastiel, podsumowując całe zajście soczystym przekleństwem. Szczerząc głupio zęby zaczął powoli klaskać, a chwilę później dołączyła do owacji cała reszta i nagle Nataniel był otoczony z każdej strony, poklepywany po mokrych plecach i ramionach, oszołomiony tak pozytywnym odzewem na swoją grę. Gdzieś za nim Connor wrzeszczał coś o opijaniu nowego członka zespołu, a wtórował mu przerażony głos Rozalii, wołającej coś o apteczce. Emocjonalny haj zaczął z niego schodzić dopiero, gdy siedział już na kanapie w otoczeniu przyjaciół, a Iris owijała mu dłonie bandażami, kręcąc głową ze skrzywioną miną.
— Nie czułeś, że cię ręce bolą? — spytała, zawiązując bandaż i chowając przybory do apteczki. Wzruszył ramionami.
— Może trochę. To nic takiego — sapnął, zdejmując z siebie bluzę, w której było mu teraz zdecydowanie za gorąco. Wszyscy nadal byli trochę oszołomieni. Gospodarz rozdał następną kolejkę puszek.
— Gdzieś ty się nauczył tak grać? — spytała Pola, która zwinęła się w kłębek na fotelu, niebieskie włosy rozczochrane wokół jej głowy niczym aureola.
— W gimnazjum, mój znajomy miał w domu perkusję, a że często u niego przesiadywałem, to zacząłem na niej grywać.
— Czy jest coś, w czym nie jesteś dobry? — zadała kolejne pytanie Iris, na co kilka osób parsknęło śmiechem. Nataniel uniósł kąciki ust.
— Tak, jestem beznadziejny z matematyki. — Wszyscy spojrzeli na niego zaskoczeni.
— Ty? Zły z przedmiotu szkolnego? — Roza teatralnie przyłożyła dłoń do ust.
— No nie? Sam jestem sobą zadziwiony.
— Kastiel za to kosi na matmie — odparła Iris, dźgając łokciem wspomnianego. — Dzięki niemu polubiłam chodzić na te zajęcia. Od razu poprawia mi się humor, jak widzę czerwonego ze złości pana Hemingway, który tak by chciał, a nie może go usadzić.
— Od razu koszę – przewrócił oczami, czerwieniąc się na uszach. — To jest jedyny przedmiot, na którym uważam, dlatego tak to przeżywacie.
Rozmowa zeszła na temat nauczycieli; Connor, który chodził do liceum w mieście obok, zaczął opowiadać historię z lekcji fizyki, kiedy omal nie wysadzili klasy. Znieśli do garażu laptopa i głośniki, puszczając na Spotify playlistę indie rocka. Procenty uderzyły do głowy i, słysząc pierwsze nuty piosenki Electric Six wszyscy wparowali na środek pomieszczenia, podrygując bez ładu i składu, zwijając się ze śmiechu. Nawet Kastiel, który cały wieczór nie tknął alkoholu, wskoczył na kanapę i udając granie na niewidzialnej gitarze, zaczął ze wszystkimi wykrzykiwać słowa piosenki:
— I wanna spend all your money at the gay bar, gay bar, gay bar!
Nim się obejrzeli, nadszedł czas wracania do domu ze spotkania, które i tak przeciągnęło się o dobre dwie godziny. Lysander zaproponował Natanielowi podwózkę, lecz ten tylko machnął ręką, stwierdzając, że zadzwoni po Amber. Nie chciał się narzucać, w końcu chłopak nie miał do niego po drodze i musiałby się zawracać.
— Chyba nie zamierzasz stać tu i czekać jak pień. — Do rozmawiających dołączył Kastiel, marszcząc brwi. — Jadę w stronę twojego domu, podrzucę cię.
— Nie wsiądę znowu z tobą na motor — odmówił słabo Nataniel; nie widziała mu się wizja czekania, szczególnie że słabo trzymał się na nogach, ale nie chciał się także narażać na całkowite zszarganie nerwów piracką jazdą Kastiela. Wyższy chłopak uniósł oczy ku niebu.
— Będę jechał przepisowo, słowo honoru. Więc?
Nataniel długo się nie zastanawiając pokiwał głową. Pożegnali się z pozostałymi i wskoczyli na motor, Nataniel za Kastielem. Pamiętając ostatnią przejażdżkę bezpardonowo oplótł kierowcę ramionami w pasie.
— Będziesz musiał obyć się bez kasku. Zapomniałem go wziąć — rzekł Kastiel, odpalając silnik. Nataniel w odpowiedzi jedynie wzruszył ramionami.
W głowie mu szumiało.
Słońce dawno zaszło, a wspomnieniem po nim była jedynie pomarańczowa linia na horyzoncie, przechodząca płynnie w granatowe, gwieździste niebo. Jechali pustymi ulicami miasta, blondyn nie wiedział, czy przepisowo, czy nie, ale w tym momencie nie było to najważniejsze. Bardziej interesowało go ciepło bijące od pleców Kastiela i chłód owiewający go naokoło. Zadrżał, przybliżając się jeszcze bardziej do wyższego chłopaka. Rudy spiął się na krótką chwilę, szybko się jednak rozluźniając.
Nataniel czuł, że całą niedzielę spędzi schowany ze wstydu pod kołdrą.
Jazda nie była długa, a może i była, tylko czas działał śmiesznie, gdy nie chciałeś, by coś się kończyło. Nataniel zsiadł z motoru tylko trochę chwiejnie, poprawił bluzę i odwrócił się do gitarzysty, by podziękować mu za podwózkę.
—To było coś — odezwał się Kastiel, zanim blondyn zdążył otworzyć usta. Nataniel patrzył na niego, skołowany. Gitarzysta zaczerwienił się na twarzy. — To solo. Nie spodziewałem się, że będziesz tak... dobry. Gratulacje — odchrząknął.
Nataniel pokręcił głową; uśmiech błąkał mu się po ustach.
— Dziękuję — wydusił z siebie cicho, nie wiedząc, co więcej powiedzieć. A może wiedząc, tylko nie potrafiąc tego ubrać w słowa. Kastiel skinął głową i niespodziewanie walnął go w plecy otwartą dłonią, przez co Nataniel niemal wywalił się na chodnik.
— Próba o osiemnastej w poniedziałek — rzekł, na powrót odpalając maszynę. — Zarezerwuj termin. Później napiszę, gdzie się odbędzie. — I z tymi słowami dodał gazu i odjechał z podjazdu. Nataniel przeczesał blond kosmyki dłonią, westchnął i poszedł do domu. Ku jego niezmiernemu zadowoleniu, nikogo w nim nie było, wślizgnął się więc do swojej sypialni, dopiero tam przypominając sobie o butach. Nieumiejętnie ściągnął jednego, prawie się wywracając, z drugim poszło mu trochę lepiej. Wyciągnął z kieszeni telefon i podłączył go do ładowarki. Powitało go z dwadzieścia powiadomień. Ze zmarszczonymi brwiami położył się na łóżku, odczytując wiadomości. Amber powysyłała mu z dziesięć zdjęć Charlotte próbującej jeść ramen pałeczkami i jeden filmik, gdy w akcie frustracji owymi pałeczkami rzuca w śmiejącą się Li. Chat z Daisym był zawalony jedną wiadomością tekstową. Nataniel przeczytał kilka przypadkowych zdań i zaczął krztusić się ze śmiechu, gdy zorientował się, że jest to skrypt filmu o pszczołach.
[DesperateType] Jesteś niemożliwy.
[Daisymerollin22] ignorowałeś mnie cały dzień :|
[DesperateType] Miałem niespodziewany wypad z przyjaciółmi.
[DesperateType] Teraz jestem cały twój!
[Daisymerollin22] mrał ;>
[DesperateType] Nie w tym sensie :|
[Daisymerollin22] nic nie powiedziałem!
[Daisymerollin22] teraz opowiadaj, co się tam działo. oczekuję dobrego wyjaśnienia na pozostawianie mnie samopas
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top