ROZDZIAŁ 5

Wzięłam kolejny łyk kawy, chociaż jedyne, na co miałam teraz ochotę, to szklaneczka burbona z lodem. Wyznawałam jednak zasadę, że nie piję przed południem, natomiast w chwilach takich jak ta zastanawiało mnie, czy nie byłam przypadkiem pijana, kiedy ją ustanawiałam...

Uśmiechnęłam się do kelnerki, machając w sposób sugerujący, że wciąż oczekuję na rachunek. Musiałam zajrzeć do mieszkania i wziąć szybką kąpiel, jak również założyć coś czystego. Na szczęście dla mnie, na ciemnej garderobie nie było widać plamek krwi, ale z pewnością tarzanie się po ziemi odcisnęło na niej swój ślad.

Nie miałam najmniejszego pojęcia, od czego powinnam zacząć. Poszukiwanie wskazówek na temat naszej zguby w miejscowych lombardach i antykwariatach byłoby dla mnie stratą czasu, ponieważ pomimo ich zapewnień, nie ulegało wątpliwości, iż demony maczały w tej sprawie palce.

Niecałą godzinę zajęło mi przywrócenie się do porządku. Jedyne, co mogłam w tej chwili zrobić, to wrócić na miejsce kradzieży i poszukać jakichś wskazówek czy punktu zaczepienia. Z pewnością znajdę chociażby jedną osobę, która zauważyła coś podejrzanego. W tak wielkim klasztorze aż roiło się od potencjalnych świadków, mogących nawet nie zdawać sobie sprawy z tego, iż byli kluczem do rozwiązania całej zagadki. Skoro za tą sprawą stały demony, musiały mieć w tym jakiś ukryty cel. Nie zabrały tego krzyża przecież dlatego, że był ładny.

Z ogromną niechęcią powróciłam do zakonu. Po krótkiej rozmowie z przeoryszą podążyłam do fraterni[1], by zamienić parę słów z pozostałymi siostrami. Zajmowały się akurat segregacją odzieży, którą otrzymały od wiernych miejscowego kościoła i którą należało posortować przed przekazaniem potrzebującym. Kilkanaście lat temu razem z matką często korzystałyśmy z takiej pomocy. Wychowywanie dziecka w pojedynkę nie należało do łatwych zadań, szczególnie gdy tym dzieckiem byłam ja. Zaliczałam się raczej do tych grzecznych, nieśmiałych dziewczynek, ale samo to, iż podejrzewała mnie o wszystko, co najgorsze, nie napawało zbytnim optymizmem na przyszłość.

Zakonnice okazały się tego dnia wyjątkowo przyjazne i rozgadane, od razu zauważyłam, że za wszelką cenę chciały stać się pomocne. Wręcz nie przestawały trajkotać o tym, jak ogromnie pragnęły odnalezienia zguby, zarzucając mnie przy okazji gradem pytań oraz zlepkiem chaotycznych szczegółów. Byłam im niezmiernie wdzięczna, jednakże faktu, iż czasem nie mogły spać, ponieważ księżyc świecił po oknach lub opos hałasował obok kosza na śmieci, nie mogłam uznać za podpowiedź, jakiej oczekiwałam.

Podziękowałam im za chęci i zrobiłam szybką rundkę po korytarzach, następnie ponownie zajrzałam do oratorium[2]. Panujący tam klimat nie sprzyjał wnikliwym oględzinom, więc wolałam się upewnić, że niczego wcześniej nie przeoczyłam. Z braku innych możliwości musiałam zdusić w sobie uprzedzenia, by porządnie poszukać istotnych wskazówek.

Od mojej poprzedniej wizyty nic się tutaj nie zmieniło. Duże, w większości puste pomieszczenie, wypełnione dwoma rzędami ławek, skromnym ołtarzem, na którym prócz białego obrusu i kunsztownie zdobionego świecznika nie zauważyłam niczego więcej, oraz porozstawiane po kątach donice z kwiatami. To tyle. Detektyw ze mnie żaden, ale gdyby złodziej zostawił jakieś ślady, nietrudno byłoby je odnaleźć w tak lśniącym czystością wnętrzu. Demony to straszne niechluje, lecz najwyraźniej tym razem przeszły samych siebie. Sprawa z minuty na minutę rosła do coraz wyższej rangi.

Rozejrzałam się po raz ostatni. Zero choćby najmniejszej podpowiedzi. Odczułam za to dyskomfort, kiedy wpatrywały się we mnie umieszczone na witrażach podobizny świętych. Miałam wrażenie, jakby dosłownie prześwietlały moją duszę.

Podskoczyłam nerwowo, gdy ktoś położył mi rękę na ramieniu.

– Siostro przełożona – wysyczałam. – Niebezpiecznie tak zakradać się do ludzi.

– Wołałam, ale pani nie słyszała – oświadczyła ze skruchą. Moja postawa obronna musiała ją nieźle zaskoczyć. – Przypomniałam sobie coś, co może być istotne.

– Co to takiego? – Spojrzałam na nią z zainteresowaniem.

– Raz w tygodniu odwiedza nas pewien mężczyzna – rzekła spokojnie. – Jest emerytowanym ogrodnikiem i przychodzi opiekować się naszymi kwiatami, czasem przynosi również świeże wiązanki na ołtarz. Nigdy nie przyjmuje pieniędzy, uwielbia za to wypieki siostry Abigail, tak więc zachodzimy do niego w niektóre niedziele. – Wyciągnęła dłoń i podała mi świstek papieru. – Zapisałam pani jego adres. Być może zauważył coś podejrzanego, być może nie. Zawsze warto sprawdzić. Proszę natomiast pamiętać, że to dobry człowiek. Z pewnością nie miał z tą sprawą nic wspólnego. Zalecam ostrożność w zadawaniu pytań.

Odebrałam od niej karteczkę. Ona uśmiechnęła się lekko, chociaż jej wzrok dawał jasno do zrozumienia, że nie darzyła mnie zbytnią sympatią. Nie wiedziałam, czy była świadoma tego, kim jestem, ale coś zapewne wzbudzało jej czujność.

– Dobrze. Dziękuję. – Odwzajemniłam słaby uśmiech.

Uzbrojona w pierwszą realną poszlakę, mogłam wreszcie zacząć działać. Nie spodziewałam się oczywiście cudów, do rozwiązania zagadki jeszcze daleka droga, mimo to ten drobny element pozytywnie mnie nastroił. Obym tylko nie trafiła na kolejny martwy punkt, bo nie pozostanie mi nic innego, jak dać sobie z tym spokój. Rozpracowanie Enigmy trwało ładnych parę lat, ja nie planowałam poświęcić na to więcej niż kilka dni.

***

Kiedy wyszłam na zewnątrz, śmignęła mi przed oczami znajoma twarz. Na dworze zapadał zmierzch i widziałam ją raptem przez ułamek sekundy, lecz byłam praktycznie pewna, że się nie pomyliłam. Jej właściciel skręcił w przylegającą do klasztoru uliczkę, zatem powoli ruszyłam za nim. Nie miałam pojęcia, czy zdawał sobie sprawę z mojej obecności, czy jego wizyta w tym rejonie to całkowity przypadek, ale nie byłabym sobą, gdybym nie starała się tego dowiedzieć.

Szedł dosyć żwawym, aczkolwiek normalnym krokiem. Nie było w nim niczego nienaturalnego. Miał chyba po prostu taki styl. Przyspieszyłam, by nie stracić go z oczu, jednocześnie starając się, aby moje trapery nie narobiły zbytniego hałasu. Skręcił ponownie, tym razem w ślepą uliczkę, przy której leżał nieduży parking. Jedyna droga wyjazdowa to ta, gdzie stałam. Jeśli nie chciałam, żeby mnie zauważył, musiałam działać szybko.

Mężczyzna pochylił się nad sportowym chevroletem camaro i zaczął grzebać kluczem w zamku. Uznałam to za najlepszą okazję. Zaszłam go od tyłu, jednakże coś musiało mnie zdradzić, ponieważ gdy byłam w odległości zaledwie kroku, odwrócił się, tym samym pozbawiając mnie elementu zaskoczenia.

Bingo! To w stu procentach gość z wczoraj, tylko co, do cholery, mam teraz robić?!

Spanikowałam. Grzmotnęłam go łokciem w głowę. Krzyknął, przykładając dłoń do czoła. Spłoszyłam się znacznie bardziej i przyrżnęłam mu jeszcze dobre trzy razy, zanim upadł, tracąc przytomność.

– Kurwa, co ja wyprawiam?! – zrugałam samą siebie.

Błyskawicznie rozejrzałam się dookoła, aby sprawdzić, czy nikt nas nie widział. Chyba czysto, choć było zbyt ciemno, żeby mieć pewność. Latarnie nie dawały za wiele światła.

Nachyliłam się i złapałam mężczyznę pod pachy, po czym zataszczyłam jego omdlałe ciało w zarośla drzew. Nie rosło ich za dużo, raptem niewielka kępka, ale raczej nikomu nie przyjdzie na myśl, aby tam zaglądać.

Co robić? Co robić?! Myśl, Tessa! Myśl!

Oparłam go o niewielki pień, potem wciągnęłam kilka uspokajających wdechów. Potrzebowałam sznurka albo czegoś do wiązania. Nie miałam zielonego pojęcia, dlaczego go uderzyłam, lecz z pewnością nie będzie zadowolony, kiedy odzyska przytomność. Nigdy nie działałam bez planu, jednak tego dnia wszystko wymknęło mi się spod kontroli.

Podeszłam do samochodu; w zamku wciąż dyndał klucz. Wyjęłam go delikatnie, następnie zbliżyłam się do bagażnika. Zawsze mogłam znaleźć w nim coś, co mi się przyda.

Zastygłam, gdy zajrzałam do środka. Było tam dosłownie wszystko! Różnego rodzaju noże, sztylety, broń palna, ale także pałki i drewniane krzyże. Butelki z wodą – powąchałam, chyba święcona. Co prawda ciężko to stwierdzić po zapachu, natomiast co innego mógłby tam wozić? Znalazłam też łańcuchy, liny oraz wiele innych podejrzanych przedmiotów. Wyglądało to albo na rozszerzony zestaw seryjnego zabójcy, albo mój towarzysz zabawiał się w tropiciela bytów nadprzyrodzonych. I to nie takiego z pierwszej łapanki! Połowy z tych rzeczy nie potrafiłam wręcz nazwać, a co dopiero wykorzystać w praktyce.

Odwróciłam się. Rzuciłam mu podejrzliwe, chociaż pełne uznania spojrzenie.

No, no. Czeka mnie niemała zabawa.

Sięgnęłam po najgrubszą z lin. Podeszłam, aby przywiązać go do drzewa. Był dobrze zbudowany i sprawiał wrażenie silniejszego, niż zapamiętałam, więc dla pewności założyłam mu jeszcze parę kajdanek.

Obserwowałam nieznajomego przez dłuższą chwilę. Wyglądał na całkiem nieszkodliwego. Trochę jak niewinny chłopczyk, a nie groźny mężczyzna, w którego z pewnością się zamieni, gdy tylko oprzytomnieje. Miał równo przystrzyżone brązowe włosy, opadające lekko na czoło, kiedy tak siedział ze spuszczoną głową. Jego jednodniowy zarost mogłabym nawet uznać za pociągający, gdybym nie podejrzewała, że zapewne nie zdążył się ogolić, bo tak mu było śpieszno, żeby spierniczyć mi wieczór.

Zajrzałam ponownie do bagażnika, aby ocenić, co mogło mi się przydać. Z zaciekawieniem podniosłam pordzewiałą, metalową skrzyneczkę. Zamiast zamka posiadała jedynie niewielki skobelek, więc nie miałam zbytniego problemu, by przeszukać jej zawartość. O dziwo nie zszokowało mnie to, co tam znalazłam. Przynajmniej nie tak bardzo, jak wyposażenie samochodu. Znajdował się w niej spory plik pieniędzy, kilkanaście paszportów i dowodów osobistych z jego zdjęciami, ale różnymi nazwiskami, odznaki policyjne i FBI oraz zestaw fałszywych identyfikatorów.

Serio, kim jest ten gość? W tym momencie opcja z seryjnym mordercą wydaje się najbardziej prawdopodobna...

– Znalazłaś tam coś interesującego? – przemówił niski, głęboki głos za moimi plecami.

Przez mój kręgosłup przebiegł lekki dreszcz. Nie przypuszczałam, że ocknie się tak szybko. Z pewnością nie chciałam też, żeby przyłapał mnie na myszkowaniu w jego samochodzie.

– Trochę rzeczy – odezwałam się twardym tonem i, odwracając się powoli, usiadłam na skraju bagażnika.

Pomyłka. Mężczyzna wcale nie wyglądał na niebezpiecznego. Prędzej na rozbawionego. Jego nieznośny uśmiech sugerował, jakoby sytuacja, w której się znalazł, bardziej go bawiła, niż denerwowała. Irytujący gość. Ta arogancja oraz bijące na milę zuchwalstwo sprawiły, że automatycznie nabrałam ochoty, aby naprawić błąd i przyrżnąć mu ponownie. Tym razem porządniej. Żeby popamiętał.

Zapanowała dłuższa cisza. Przez moment mierzyliśmy się spojrzeniami. Odwróciłam wzrok, nie mogąc znieść widoku jego ciemnych oczu, tak bardzo podobnych do moich. Mieszanka migdałów z mrokiem. Swoje odziedziczyłam po matce, razem ze śniadą cerą i niemal kruczoczarnymi włosami, czego doprawdy w sobie nie znosiłam. Przypominały mi o niej za każdym razem, gdy tylko spoglądałam w lustro. Kolejny punkt na coraz dłuższej liście rzeczy, którymi ten wesolutki przyjemniaczek przyprawiał mnie o pulsowanie w skroniach.

Odchrząknęłam. Mój towarzysz zamrugał parokrotnie, następnie wykonał serię mocniejszych szarpnięć, ale nie udało mu się wyswobodzić z więzów. Były porządne. Wiedziałam, bo w końcu sama go związałam.

– Należałaś do skautów czy coś? – zapytał kpiąco.

– Czy coś, panie... Noelu Smith? Dorianie Bishop? – zaczęłam odczytywać dane z jego dokumentów. – John Carter, Van Helsing i Connor Macleod? Serio? – Zaśmiałam się z ironią. – Z tego klanu Macleodów?[3] Naprawdę kogoś tym nabrałeś?

– Ty mi powiedz, Nocna Zmoro, Mroczny Żniwiarzu, czy jak tam siebie nazywasz dzisiejszego dnia, półdemonie?

Zbladłam.

Skąd o tym wiedział? Szpiegował? A może reputacja mnie wyprzedza?

Bez znaczenia. Fakt, że zdawał sobie sprawę z mojej „podwójnej osobowości", niczego nie dowodził. Mógł się o tym dowiedzieć od jakiegoś demona, skoro najwyraźniej sam na nie polował. Przecież żaden z nich nie robiłby z tego wielkiej tajemnicy. Wyśpiewałby wszystko z nadzieją, że przy odrobinie szczęścia ktoś się mną zajmie.

Odłożyłam skrzyneczkę na miejsce, po czym wstałam i podeszłam bliżej niego. Obserwował mnie wesołym wzrokiem, zupełnie jakby niczego się nie obawiał, jakbym nie stanowiła dla niego żadnego zagrożenia.

– Mam na imię Kilian, skoro już musisz wiedzieć.

– Skąd mogę mieć pewność, że mówisz prawdę? – Uniosłam brew, spoglądając na niego podejrzliwie.

– Nie możesz, będziesz musiała mi zaufać.

– W porządku. – Westchnęłam. – W takim razie ja jestem Tessa.

Zaśmiał się gardłowo. Nie wiedziałam, co to miało znaczyć. Że mówił prawdę? Kłamał? Może to mi nie uwierzył? Nieważne, nie obchodziło mnie to.

– Dlaczego za mną łazisz? – Zmieniłam temat. Jego durny uśmieszek zaczynał powoli działać mi na nerwy.

– Ja? – prychnął. – To ty mnie prześladujesz. Jako przykład mogę podać tę oto sytuację sprzed raptem kilku minut, kiedy zaszłaś mnie od tyłu, potem rąbnęłaś w głowę bez powodu, ostrzeżenia czy chociażby zadawania jakichkolwiek pytań. Jakie są twoje argumenty?

– Ja... to znaczy... To ja tu zadaję pytania! – Tupnęłam nogą, na co on zaśmiał się jeszcze głośniej.

– Nerwowe z ciebie stworzenie – stwierdził z lekką drwiną. – Demony też tak przesłuchujesz? Nic dziwnego, że do tej pory nie wyjawiły ci niczego przydatnego.

– Skąd możesz wiedzieć, co wiem, a czego nie wiem?

– Budowanie logicznych zdań również, widzę, nie wychodzi ci najlepiej...

– Och, zamknij się! – wysyczałam.

– Zamknij się – zaczął mnie przedrzeźniać, naśladując kobiecy głos.

– Masz pięć lat? – Spojrzałam na niego z politowaniem.

– Masz pięć lat?

– Jesteś idiotą. – Zatrzasnęłam z hukiem pokrywę bagażnika i zawróciłam w kierunku klasztoru. Niech przesiedzi tam całą noc. Jutro ktoś go rozwiąże. Miałam to gdzieś.

– Dokąd się wybierasz? – zapytał zdziwiony.

– Do domu. Jest późno. Powinieneś zrobić to samo – udzieliłam mu identycznej odpowiedzi, jaką poczęstował mnie poprzedniego wieczoru, i szłam dalej, dokładnie tak, jak zrobił to on.

– Nie jesteś zbyt oryginalna, wiesz?! – zawołał za mną. Usłyszałam odrobinę irytacji w jego głosie.

Nie odezwałam się. Miałam cichą nadzieję, że od zimna złapie jakieś paskudne przeziębienie.

– W porządku – skomentował w taki sposób, jakby próbował dać mi do zrozumienia, że jeszcze tego pożałuję. – Jak nie chcesz, sam wszystko odkryję!

Zrobiłam kolejnych kilka kroków, ale przystanęłam, słysząc dźwięk otwieranego bagażnika. Odwróciłam się i osłupiałam, obserwując, jak pakował do niego idealnie poskładaną linę. Tę samą, która jeszcze chwilę temu przytwierdzała jego ciało do drzewa.

– Co jest, do cholery? Jak to zrobiłeś?! – krzyknęłam zszokowana. – Wykonałam te więzy własnoręcznie, nie ma szans, żebyś się z nich uwolnił!

– A jednak! – Zachichotał wesoło. Rozłożył szeroko ramiona i zawirował dookoła, prezentując swoją sylwetkę w całej okazałości. Miał niesamowite mięśnie, to musiałam mu przyznać. – Bardzo łatwo cię rozproszyć – kontynuował wszechwiedzącym tonem. – Jak tylko zacząłem mówić, ani razu nie zwróciłaś uwagi na moje ręce.

– A kajdanki? – Zerknęłam na przeguby jego dłoni.

Nie odpowiedział. Posłał mi za to spojrzenie typu: „Serio? Mam ci to wytłumaczyć?".

Podeszłam bliżej, lecz zatrzymałam się w bezpiecznej odległości. Nie miałam przy sobie żadnej broni. Zostawiłam wszystko w samochodzie, gdy wchodziłam do zakonu, za to on miał jej pełen bagażnik.

– Coś ty się naraz taka płochliwa zrobiła? – zapytał, mierząc mnie rozbawionym wzrokiem.

– Nie planujesz mnie zabić, prawda? – wypaliłam. – A z mojej skóry zrobić sobie rękawiczek czy etui na dokumenty?

– Nie miałem takiego zamiaru, ale nie zakładajmy niczego – oznajmił drwiąco. – Noc jeszcze młoda.

Wypuściłam wstrzymywane powietrze. Byłam na dziewięćdziesiąt procent pewna, że żartował.

– Wskakuj do środka, to porozmawiamy – zaproponował. Otworzył drzwi i zajął miejsce za kierownicą.

Rozejrzałam się wokół. Oprócz nas nie wypatrzyłam tu nikogo. Zapadała noc, powinnam raczej stąd zniknąć, zamiast ucinać sobie pogawędki z niewątpliwie groźnym człowiekiem, jednak ciekawość zwyciężyła. Napięłam wszystkie mięśnie, niespiesznie wykonując jego polecenie. Ostatecznie ja też wcale nie należałam do całkowicie nieszkodliwych. Dostał już krótki pokaz tych umiejętności. Nie widziałam przeszkód, by otrzymał powtórkę z rozrywki.

Wewnątrz było czysto i luksusowo, moja pupa idealnie wkomponowała się w miękką tapicerkę. Ciekawe, czym zarabiał na życie. Mnie z kelnerowania stać jedynie na zdezelowanego mustanga...

– Więc, co wiesz? – zapytał, patrząc przed siebie.

– Ja? Najpierw ty mi powiedz – burknęłam z wyrzutem. – Skąd mogę wiedzieć, że nie wyciągniesz ode mnie informacji, a później odjedziesz w siną dal?

– Serio, musisz popracować trochę nad zaufaniem, bo to zaczyna być irytujące – odgryzł się. – Ogłuszyłaś mnie, przywiązałaś do drzewa, mimo to zaprosiłem cię do swojego auta i jeszcze w prezencie zamierzam podzielić się informacjami. Chcę, żebyś powiedziała, ile wiesz, żebym nie musiał tłumaczyć wszystkiego od początku.

– Okej, okej... – wymamrotałam. Przeczesałam włosy palcami, biorąc głęboki wdech. Nie planowałam wchodzić w szczegóły, to na pewno, gdyż gość bez wątpienia nie wyglądał na uczciwego, ale coś tam od biedy mogłam mu wyjawić. W sumie i tak nie było tego wiele...

Westchnęłam, następnie niechętnie opowiedziałam o dziwnej kradzieży krucyfiksu, o informacjach, jakie uzyskałam od Remiela, oraz wczorajszej pogawędce, którą przerwał bez potrzeby. Kiedy zamilkłam, on podrapał się po brodzie, wydając z siebie głośne „hmm".

– „Hmm"? Tylko tyle masz mi do powiedzenia? – sarknęłam zirytowana i skrzyżowałam ręce na piersiach, w celu dodania swoim słowom odrobiny dramatyzmu.

– To ty tak naprawdę nie wiesz nic – zawyrokował.

– Co masz na myśli? – dociekałam, odczuwając coraz większe rozdrażnienie.

Wypuścił powietrze. Pomasował obolałą głowę, potem rzucił mi krótkie spojrzenie, po którym prawdopodobnie powinnam czuć się winna, że go uderzyłam. Jeśli oczekiwał przeprosin, czekał na próżno.

– Słuchaj mnie uważnie, bo to jest skomplikowane i nie będę ci tego dwa razy powtarzał – poinstruował, obracając się w moją stronę. – Kiedy dwa tysiąclecia temu do Lucyfera dotarły słuchy, że Bóg wysłał na Ziemię swojego syna, aby ten odpokutował za ludzkie grzechy, zauważył w tym pewną okazję. Zlecił pobratymcom, żeby opętali każdego grzesznika w okolicy i ich rękoma dołożyli mu dodatkowej męki. Gdy Bóg się o tym dowiedział, wpadł we wściekłość. Nakazał Świętemu Filipowi Apostołowi wykonać komplet przedmiotów, a na nich umieścić pewną transkrypcję, która, wypowiedziana w odpowiedniej kolejności oraz przy pomocy konkretnych atrybutów, mogła zamknąć Bramy Piekieł na wieki albo też na zawsze je otworzyć. Władca odkrył ich istnienie już setki lat temu, ale z racji tego, że nie wiedział, gdzie one są, jak wyglądają ani jak należy ich użyć, aby przypadkiem nie przyczynić się do własnej klęski, postanowił, że nie będzie ich szukał.

– A teraz nagle mu się odwidziało? – zapytałam z powątpiewaniem. – Przyznaj, sam żeś wymyślił tę historyjkę, by się odegrać za to, że kobieta powaliła cię jednym uderzeniem, co? Ha, ha. Rzeczywiście bardzo śmieszne!

– Jak mnie przejrzałaś? – Udał zszokowaną minę, po czym wykrzywił usta w szyderczym uśmiechu. – Mam mówić dalej czy wysiadasz?

– Mów – syknęłam, poprawiając się na fotelu. – Oby szybko.

– Może pominę parę szczegółów... – Rzucił mi chytre spojrzenie, wówczas już wiedziałam, że nie zamierzał ominąć żadnego. – Wracając do tematu. – Przechylił głowę na bok. – Władca miał wśród swoich poddanych jednego inteligentnego i nad wymiar dociekliwego sługę, który uznał, że taka zagadka nie może pozostać nierozwiązana. Wizja ponownego życia na Ziemi, wśród ludzi jak równy z równym, była dla niego wręcz upajająca, jako że pośród demonów zawsze czuł obcość i nie potrafił się dostosować – kontynuował swój wywód. – Minęły wieki, a on w końcu rozszyfrował całą procedurę. Nie zwlekając ani chwili, pobiegł do swojego Mistrza, nie zdając sobie sprawy, że właśnie on był kluczem do odprawienia rytuału. On, a dokładniej jego krew. Kiedy to zrozumiał, uciekł, ponieważ jego celem było życie na Ziemi. Nie zamierzał uwalniać swoich kompanów. Miał głęboko w poważaniu, co się z nimi stanie, i skoro musiałby umrzeć, ta opcja w ogóle nie wchodziła w grę. Miało to miejsce niecałe pięćdziesiąt lat temu, a z racji tego, że Władca poznał prawdę i poczuł wolność niemal na wyciągnięcie ręki, postanowił odnaleźć artefakty, natomiast zbiegiem zająć się na samym końcu. – Przełknął ślinę. – Pierwszym, jaki zlokalizował, był właśnie ten twój zaginiony krucyfiks. Pozostały mu jeszcze ze dwa lub trzy, nie wiadomo, ponoć ich liczba jest zapisana na każdym z nich, coś w stylu: „To drugi z czterech", czy jakoś tak. Pół wieku zajęło mu odnalezienie tego artefaktu, lecz jestem bardziej niż pewien, iż z pozostałymi pójdzie mu zdecydowanie szybciej. – Zamilkł i przyglądał mi się przez chwilę z zainteresowaniem. – Sprawa wygląda tak, że najwyraźniej poszukujemy tego samego, zatem możemy połączyć siły albo działać przeciwko sobie. Decyzja należy do ciebie, ale wiedz, że czas gra tutaj kluczową rolę, więc nie możesz namyślać się w nieskończoność.

– Wiadomo, gdzie szukać tego demona? – zapytałam. – Tego, który rozwiązał zagadkę? Jeśli udałoby się go zabić, polowanie na starocie moglibyśmy sobie darować.

– Nie mam bladego pojęcia – odpowiedział z rezygnacją w głosie. – Może być gdziekolwiek, chociażby na drugim końcu świata. Zważywszy na to, że od ponad pół wieku żaden demon nie trafił na jego ślad, zapewne znalazł skuteczną metodę, by pozostać nieuchwytnym.

– Dlaczego od razu zakładasz, że nam się nie uda? – Zaostrzyłam swój ton. – Jeżeli dobrze to rozegramy, na pewno znajdziemy jakiś sposób.

– Nie no, ależ oczywiście. – Westchnął ze znudzeniem. – Zamieniam się w słuch.

Zagryzłam wargi, obserwując go wściekłym wzrokiem. Siedzieliśmy w ciszy przez krótką chwilę, podczas której próbowałam na szybko wymyślić jakiś chaotyczny plan. Ostatecznie nie powiedziałam ani słowa.

Cholerny dupek!

– Tak właśnie myślałem – oświadczył, przybierając triumfalną minę. – Więc jak? Pomożesz mi czy nie?

Ścisnęłam świstek papieru znajdujący się w mojej kieszeni. Miałam coś, czego nie posiadał. Wskazówkę. Jednak na dłuższą metę to on dysponował wiedzą i informacjami, a wspominając zawartość bagażnika – z pewnością większym doświadczeniem. W ogólnym rozrachunku na razie mógł mi się przydać, a co będzie dalej... zobaczymy.

– No dobra... – stęknęłam. – Przekonałeś mnie, wchodzę w to.


______________________________

[1] Fraternia – pomieszczenie służące do wspólnej pracy (przyp. red.).

[2] Oratorium – klasztorna kaplica (przyp. red.).

[3] Nawiązanie do filmu Nieśmiertelny z 1986 roku (przyp. red.).

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top