Rozdział 12 Co jej jest?

Chloe

Wciąż nie mogę uwierzyć jak Lila mogła się posunąć do czegoś takiego! To nienormalne! Co takiego zrobiła jej ta grzeczna dziewczyna, żeby zrzucić ją ze schodów? Jeszcze jak dobrze to rozegrała, nikogo nie było w pobliżu skorzystała z tego. Jednak nie zauważyła mnie. Widziałam całą akcję. I chyba tylko ja jedyna.

Marinette, nie wiem czemu gdy weszła na samą górę, uśmiechając się ciągle do siebie i rumieniąc, nagle odwróciła się znów ku schodom, które miały ją prowadzić w dół, wtedy Lila wyszła z ukrycia i natychmiast pchnęła ją z całej siły, a ta, biedna poobijała się o każdy schodek.

Mimo, że Lila od początku zachowywała się wobec mnie wrednie, nigdy bym nie pomyślała, że stać ją na coś tak podłego! Już nawet nie wierzę w to, że taki chłopak jak Adrien wyznał jej miłość! To jego totalne przeciwieństwo, niebezpieczna wariatka! Jestem w szoku.

Tamto miejsce ma jedną wadę... Otóż nie ma tam zamontowanych kamer. Więc liczą się tylko świadkowie. Chciałam powiedzieć o tym nauczycielom, bardzo chciałam powiedzieć prawdę co widziałam, ale... Bałam się Lili. Bałam się tego co może mi zrobić. Teraz wiem, że ona może się okrutnie zemścić. Nie chcę mieć przez nią za dużych problemów... Tym bardziej się ode mnie nie odwali, jeśli dowie się, że to ja nakapowałam, nie miałabym życia w szkole.

Ochh, wręcz ciągnęło mnie do tego, żeby pójść do nauczycieli i powiedzieć prawdę, przecież ta nówka sobie na to zasłużyła! Rzecz w tym, że się bałam... Dlatego nic nikomu nie powiedziałam.

Teraz w sumie sama naprawdę martwię się o koleżankę z klasy. Źle ją kiedyś traktowałam, niesprawiedliwie i okropnie. Żałuję tego jak się zachowywałam... Jaka byłam w stosunku do innych... Chciałabym to naprawić... Żeby teraz wszyscy postrzegali mnie inaczej. Nie jako tą wiecznie czepiającą się, strasznie wredną i głupią Chloe. Bo to prawda, owszem, byłam taka. I źle mi z tym, lecz czasu nie cofnę.

Adrien

Siedzieliśmy, ja a także rodzice Marinette, w szpitalnym korytarzu w ciszy. Atmosfera, łatwo się domyślić, była spięta i ponura. Cały czas modliłem się w duchu, by mojej Księżniczce nie stało się nic poważnego. Bardzo martwiłem się o nią. Czułem się temu winny, że jej nie przypilnowałem, inaczej złapałbym ją i nie spadła by z tak wysokich schodów. A ja poszedłem wtedy wypożyczyć książkę... Och, mogłem iść razem z nią, wtedy nic by się nie stało, nie dopuściłbym do tego. Boże, mam nadzieję, że nic jej nie będzie, płonę z niepokoju.

Siedziałem już na tym szpitalnym korytarzu z jakąś dobrą godzinę. Z najczarniejszych myśli wyrwał mnie dźwięk mojego dzwoniącego telefonu. Wyciągnąłem go z kieszeni, spojrzałem na wyświetlacz i...

Tak jak się spodziewałem, dzwonił mój ojciec. Nie chciałem teraz z nim rozmawiać. Byłem zmęczony i wystraszony tym dzisiejszym wydarzeniem. Bałem się co będzie z Marinette. A jeszcze pewnie w domu czeka mnie surowa mina ojca, oznaczająca, że natychmiast mam się ze wszystkiego wytłumaczyć. Postanowiłem jednak odebrać, żeby nie był aż tak zły...

- Halo? - mruknąłem cicho.

- Adrien, gdzie ty jesteś? Nathalii czekała na ciebie pod szkołą pół godziny, a ciebie nadal nie ma, żarty sobie stroisz?! - już na sam początek usłyszałem groźby.

Ach Nathalii, kompletnie zapomniałem ją poinformować!

- Przepraszam tato... Jestem w szpitalu.

- Co się stało? - zapytał obojętnym głosem, co mnie zabolało.

- Mi nic. Ale... Jestem tu z koleżanką... - wytłumaczyłem nieśmiało i smutno.

- Już wracaj mi do domu, przestań się wygłupiać.- usłyszałem stanowczy, chłodny głos.- W jakim jesteś szpitalu?

Przez chwilę milczałem, musiałem się przecież dowiedzieć co będzie z Marinette, pragnąłem być teraz przy ukochanej. Nie chcę, aby przyjeżdżał i zabrał mnie stąd! Muszę zostać przy Mari!

- Tato... - zacząłem błagalnym, smętnym głosem.- Marinette tu jest. Spadła ze schodów, muszę z nią być... - nawet nie zauważyłem kiedy duża łza potoczyła się po moim policzku.

- Dobra, ale czemu do cholery mnie o tym nie poinformowałeś?! - słysząc jego mocno zdenerwowany ton głosu, przełknąłem głośno ślinę.

- P-przepraszam... Proszę, pozwól mi tu zostać jeszcze trochę.- błagałem ojca marnym głosem.

Błagam, błagam, pozwól mi zostać, błagam.

- Adrien, powiedziałem ci PODAJ W JAKIM JESTEŚ SZPITALU.- rozkazał tak jakby moje słowa nie miały żadnego znaczenia. No to nie udało mi się go przekonać... Kurde, wiedziałem.

Westchnąłem ciężko i znużony podałem mu nazwę, po czym rozłączył się. Miałem tylko nadzieję, że nie zjawią się tak szybko i prędzej zdążę zobaczyć się z moją Mari.

Po nie długiej chwili, podszedł do nas lekarz z poważną miną. Już myślałem, że poda wyniki, lecz on zapytał.

- Ten chłopak jest tu z wami? - przeniósł wzrok na rodziców Marinette.

- Tak, to nasz syn.- odpowiedziała jej mama. Byłem nieco zaskoczony, ale i bardzo wdzięczny jej.

- Państwo Dupain-Cheng? - pytał dalej.

Potwierdzili.

Uprzejmie wyglądający mężczyzna w lekarskim ubiorze, podszedł do nas trochę bliżej i westchnął ciężko przed wypowiedzią. Nogi lekko mi drżały gdy staliśmy przed nim.

- No więc... Jest nam bardzo przykro... robiliśmy wszystko co w naszej mocy, ale... - bałem się. Naprawdę bałem się co zaraz padnie z jego ust. Czekaliśmy w napięciu na dalszą wypowiedź lekarza.- Niestety. - kontynuował bezlitośnie. - Państwa córka bardzo źle upadła i... - I? I co?... Te jego ciągłe przerywanie wprawiało mnie w jeszcze gorszy strach. - I może nie odczuwać nerwów w nogach. To wiąże się z tym, że nie będzie mogła już nigdy chodzić. - dokończył... Dokończył okrutnie...

To co usłyszałem przez chwilę nie mogło do mnie dotrzeć. Marinette? To niemożliwe.

Pani Cheng zachwiała się i pewnie by upadła, gdybyśmy jej w porę nie podtrzymali. Usiadła i łzy poczęły po kolei spływać po jej policzkach. Drżałem od środka. Dlaczego. Dlaczego Marinette. Przecież to... NIE MOGŁO SIĘ STAĆ! Nie wierzę!

Stałem jak sparaliżowany wpatrując się wciąż w turkusowe guziki na stroju lekarskim.

Chciałem zapytać, czy można do niej wejść, jednak nic nie mogło przedostać się przez moje gardło. Stałem osłupiały i w moje myśli ciągle wplątywały się gorzkie słowa lekarza.

- M-mogę... do n-niej wejść? - wydukałem.

- Tak, teraz na chwilę można.- odpowiedział bez emocji lekarz.

Jej rodzice siedzieli ze smutnymi twarzami, pani Cheng płakała wtulając się w ramię męża, a ten siedział przytłoczony i bardzo smutny.

Poszedłem do sali, w której leżała ukochana. Przed wejściem zapukałem. Uchyliłem kremowe drzwi i wszedłem do środka. Mari leżała z zamkniętymi oczami, chyba spała. Na widok jej takiej bladej i bezbronnej ściskało mnie za serce, a łzy naszły mi do oczu. Jednak zamrugałem szybko, starając się je ukryć.

Zauważyłem, że nie była w sali sama, po drugiej stronie pomieszczenia, przy drugim oknie leżał chłopiec, wyglądał może na siedem lat. Także leżał nieruchomo z zamkniętymi oczyma. A na trzecim łóżku po środku nie było nikogo. Podszedłem powoli do Marinette. Przy jej łożu było małe krzesełko, na kółkach. Aczkolwiek nie usiadłem tylko wpatrywałem się w nią smutno stojąc nad nią.

- Mari... - rzekłem cicho. Poruszyła się, mając jeszcze zamknięte oczy uśmiechnęła do siebie, po czym otworzyła je. Jej prześliczne fiołkowe oczy spojrzały na mnie.

- Adrien... - szepnęła taka zadowolona. Było mi jej tak bardzo szkoda. To nie mogło się stać! Ona na to nie zasłużyła! Przez to, co powtarzałem sobie w myślach, zaczęło mi się robić jeszcze bardziej smutno i łzy cisnęły mi się do oczu. Zamrugałem szybko, starając się je powstrzymać. Jednak nic z tego, jedna spłynęła po moim lewym policzku. Natychmiast wytarłem palcami drugą, wydostającą się z mojego oka.

Gdy to zobaczyła uśmiech zszedł jej z twarzy.

- Adrien nie płacz! Przecież nic mi nie jest kochany! - uśmiechnęła się do mnie szczerze. Powoli usiadła na łóżku i objęła moją szyję. A ja otoczyłem rękoma jej plecy. Postanowiłem natychmiast się pozbierać i uchować łzy dla siebie. Przecież nie mogę pokazywać jej mojego smutku, że coś jest nie tak!

Kiedy oderwaliśmy się od siebie, powoli zbliżyłem się do jej zarumienionej twarzy i w pewnej chwili, gdy już przymknęliśmy nasze oczy, złapałem swoimi ustami za jej. Spróbowałem najpierw dolnej wargi, potem górnej. Całowałem bardzo delikatnie.

- Adrien, ale lekarz mówił, że będę musiała tu jeszcze trochę zostać... - zaczęła nagle.- Dlaczego chcą mnie tu trzymać? Przecież nic mi nie jest! - powiedziała z lekką irytacją.

- Mariś... - pogłaskałem ją czule po głowie.

Właściwie to nie wiedziałem co mam jej powiedzieć. Ale nie chciałem jej od razu mówić o tym co powiedział lekarz... Nie jest na to gotowa. Ja chyba też nie jestem. A czy w ogóle można być na taką wiadomość gotowym?

- To dla twojego dobra kochanie, mocno się obiłaś, więc muszą cię wyleczyć, musisz odpocząć.

Spojrzała w drugą stronę, w okno.

- Nie martw się, będę Cię codziennie odwiedzał.

Zachichotała i uśmiechnęła się uroczo do mnie. Pocałowala mnie w policzek i przez dłuższą chwilę wpatrywaliśmy się w swoje twarze.

- Dziękuję Adrien.- kąciki jej ust uniosły się w pięknym uśmiechu. Odwzajemniłem uśmiech.

I wtem drzwi od sali uchyliły się, obejrzałem się za siebie i mój uśmiech trochę zmarniał. Razem z nami w pomieszczeniu był mój ojciec i Nathalii. On zawsze musi zepsuć najpiękniejszą atmosferę. I jak zwykle z tą surową twarzą wpatrywał się we mnie jakbym był czemuś winny.

- Witaj tato. - odezwałem się ponuro.

- Adrien, chodź. W domu sobie porozmawiamy.- oznajmił chłodno. Odwróciłem się do Marinette. A potem znów do ojca.

- Dobrze. To... poczekajcie proszę, pożegnam się z Marinette.- rzekłem do niego.

Wyszedł bez słowa. Wypuściłem powietrze z płuc.

- Adrien? Dlaczego twój ojciec jest taki?... - spytała mnie nieco smutniej.

- Jest taki odkąd mama zniknęła. Mówiłem Ci...

Przytuliła mnie.

- Nie smuć się, nie lubię gdy się smucisz.- powiedziała, nadal tuląc mnie do siebie.

Uśmiechnąłem się do niej szczerze.

- Szkoda, że muszę już iść... - orzekłem smutno.

Pocałowałem ją w czoło.

- Ale już jutro przyjdę. Przyjdę jak najszybciej. - obiecałem jej.

- Będę tęsknić.

- Ja też.




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top