💜 𝐂𝐇𝐀𝐏𝐓𝐄𝐑 𝟑𝟓 💜
💜
Upewnij się, że przeczytał*ś trzydziesty czwarty rozdział książki "Sen o Miłości"
O godzinie dziewiątej rano już wszyscy wylądowali w Austrii, Innsbrucku. Nikt nie był nawet zmęczony po piętnastogodzinnym locie, ponieważ każdy był mocno zestresowany. Wyszedłszy z samolotu, Madeline dopiero wtedy sprowadziła na swoim telefonie adres przebywania Kenzie, wyszukując go na nawigacji.
— Dwa kilometry stąd.— oznajmiła Madeline, widząc dostępne dwie drogi w miejsce jej przebywania.— Są dwie drogi.
— Kazali przyjść ci samej.— zauważył Mason, a blondynka skinęła głową.
— Pójdę sama jedną, a wy drugą.— oznajmiła stanowczo, nie chcąc nawet słuchać żadnych sprzeciwów. Już za dwadzieścia minut mogłoby być po wszystkim.— Nie możemy się narażać. Mogą obserwować drogę główną.
— Co jeśli obserwują drogę poboczną?— wtrącił Riko, pocierając brodę. Madeline zamyśliła się na chwilę.
— Zadzwonię do nich i powiem, że wybrałam krótszą drogę.— odpowiedziała po chwili, a następnie wybrała numer, z którym ostatnio rozmawiała. Jej rozmówca odebrał po jakichś pięciu sekundach.
— Jesteś już w Austrii?— odezwał się od razu niski głos, który prawie przyprawiał Madeline o dreszcze.
— Tak.— odparła.— Jestem dwa kilometry od was. Wybiorę krótszą drogę, będzie mi łatwiej iść główną ulicą. Później przejdę przez las i do was dotrę.
— W porządku.— odpowiedział, jak zakładała, mężczyzna.— Pamiętaj, że jeżeli nie jesteś sama, mocno się wam oberwie.
— Potrafię dostosować się do zasad. Jestem sama, mam w plecaku dwadzieścia milionów dolarów, a policja nie została poinformowana.— skłamała Madeline. Byli przecież w grupie, w plecaku miała sztuczne pieniądze, których na pierwszy rzut oka nie dało się rozpoznać, a policja została już o wszystkim poinformowana i kilka minut po przyjściu Madeline, mieli się tam zjawić.
— Świetnie. Czekamy.— oznajmił głos, a z chwilą później się rozłączył. Madeline schowała telefon do kieszeni jeansowych spodni.
— No to co, idę.— powiedziała nagle i chciała się odwrócić, jednak została złapana przez Nicky'ego.
— Bądź ostrożna.— wyszeptał Nicky, całując mocno jej usta, a blondynka pokiwała głową, szybko go obejmując.
— Zawsze jestem.— stwierdziła, a brunet skinął głową.— No tak, kocham was, ale zobaczymy się za dwadzieścia minut, a później wszyscy lecimy na jakieś wyspy tropikalne.
Takim właśnie gadaniem próbowała zakryć swoje zdenerwowanie, żeby wszyscy myśleli, że wszystko jest w porządku. Nie chciała ich wszystkich na dodatek stresować, choć wiedziała, że ich ciśnienie na pewno jest mocno podniesione.
— Wszyscy na siebie uważajcie. Ja i Kenzie damy sobie radę.— stwierdziła Madeline, przytuliła Masona, a następnie się oddaliła.— Znacie plan, po prostu się dostosujcie. Ruszajcie za trzy minuty.
— Oczywiście.— odpowiedział Nicky, a Madeline skinęła głową, ruszając w wyznaczoną stronę.
Droga zajęła jej niecałe dwadzieścia minut, ale było to zdecydowanie najdłuższe dwadzieścia minut w całym jej życiu. Przeszła jeden kilometr główną drogą, spotykając kilka samochodów, a następnie wkroczyła w las, przez co trochę się przeraziła. Przedzierała się przez krzaki, choć wiedziała, że reszta ma gorzej, ponieważ oni takiej drogi mają aż dwa kilometry. W końcu stanęła przy ogromnym, opuszczonym budynku, który wcześniej był dobrze prosperującym hotelem. Wyciągnęła telefon, dzwoniąc do porywaczy.
— Jestem.— powiedziała od razu, gdy ktoś odebrał. Nie zamierzała marnować czasu, a już tym bardziej cackać się z porywaczami własnej córki.
— Widzisz drzwi główne? Wejdź przez nie. Idź korytarzem prosto, wejdź po schodach, a później skręć w prawo, by znaleźć się w starej sali konferencyjnej. Kenzie siedzi pośrodku. Pieniądze zostaw przy drzwiach. Będziesz miała dwie minuty, żeby odwiązać Kenzie i uciec. Jeżeli to ci się nie uda, obie zginiecie.— wytłumaczył niski głos, a Madeline wciągnęła powietrze.
— Wszystko jasne.— odpowiedziała, a następnie się rozłączyła. Napisała do Nicky'ego, że wraz z policją za dwie minuty mogą wchodzić, po czym ruszyła do środka.
Wszedłszy do ogromnego budynku, drzwi zostawiła otwarte. Krocząc po starym, wyblakłym dywanie, weszła po długich, prostych schodach, zauważając rozwidlenie. Skręciła w prawo, zauważając prawdopodobnie ciężkie, drewniane drzwi, za którymi znajdowała się Kenzie. Popchnęła ów drzwi, które zaskrzypiały, zauważając córkę siedzącą pośrodku pokoju, przywiązaną do krzesła z zaklejonymi ustami.
— Spokojnie.— powiedziała Madeline, a jej głos odbił się echem po wielkim pomieszczeniu. Rzuciła torbę ze sztucznymi pieniędzmi na podłogę, szybkim krokiem podchodząc do córki. Uklęknęła, ściągając taśmę z jej ust. Zobaczyła rozmazany tusz na policzkach, przekrwione oczy i bladą twarz.
— To pułapka.— wyszeptała łamiącym się głosem, kręcąc głową, a Madeline spojrzała jej prosto w oczy, w których zobaczyła ogromny strach.
— Będzie dobrze, obiecuję. Zaufaj mi.— szepnęła Madeline, głaszcząc ją po włosach, a następnie zaczęła szybko rozwiązywać jej sznury, które były tak mocno zawiązane, że nie było opcji, aby poradziła sobie z nimi w dwie minuty.
Po dwóch minutach usłyszały strzały. Obie uchyliły głowę, a Madeline wściekła się jak nigdy dotąd. Wściekła na to, co spotkało jej rodzinę. Ściągnęła swoje buty na koturnie, a następnie zaczęła uderzać nimi w sznury, które powoli zaczynały puszczać. Wiedziała, że policja weszła już do środka, ponieważ usłyszały kilkukrotne strzały.
— Udało się.— powiedziała z westchnieniem Madeline, rozplątując córkę ze sznurów. Kenzie rozluźniła mięśnie, wstając z krzesła i lekko się zataczając. Madeline chwyciła ją pod ramię, wiedząc, że musi ją bezpiecznie wyprowadzić, jednak wciąż było słychać strzały.
Obie podeszły do najbliższych drzwi prowadzących w jakiś nieznany im korytarz, a blondynka popchnęła ów drzwi, wychodząc ze sali konferencyjnej. Na szczęście na korytarzu nie było nikogo. Powoli przeszły przez korytarz, aż na kogoś się natknęły.
— Milo.— wyszeptała oniemiała Kenzie, zauważając chłopaka, którego wcześniej tak bardzo kochała. Zmierzyła jego twarz wzrokiem pełnym nadziei, a chłopak wziął ją w swoje ramiona.
— Policja weszła do środka, wszyscy czekają bezpieczni na zewnątrz. Nie mogłem was tutaj tak zostawić...— szepnął Milo, kręcąc głową ze zdenerwowaniem, patrząc na Madeline.
— Chodźmy.— powiedziała natychmiast Madeline, a następnie obie ruszyły za Milo, który prowadził ich do wyjścia ewakuacyjnego, które było bardzo niedaleko.
— Już jesteśmy.— oznajmił cicho, a następnie chwycił klamkę, popychając mocno drzwi, które pod naciskiem jego mięśni ustąpiły. Kenzie poczuła na swoim ciele przyjemne powietrze, kiedy wyszli już z budynku. Ona wyszła pierwsza, Madeline zaraz za nią, trzymając jej ramiona, a Milo wyszedł z tego przeklętego budynku jako ostatni.
Wszyscy mieli być już szczęśliwi, Kenzie chciała już biec w stronę Riko, ale niefortunnie potknęła się o jeden z korzeni wielkiego drzewa, lądując na ziemi. Madeline, która zdążyła odetchnąć już z ulgą, schyliła się, by pomóc jej wstać, jednak wszyscy usłyszeli głośny wrzask.
— Uważajcie!— wrzasnął głośno Mason, który wyrwał się z objęć Tommy'ego, który trzymał go, by przypadkiem nie zrobił nic głupiego, jednak na nic się to zdało. Pobiegł w stronę Kenzie i Madeline, jednak Jason, który właśnie trzymał pistolet w ręku, zdążył strzelić.
— Nie!— wrzasnął Riko, który również rzucił się pędem w tamtą stronę, jednak żaden z nich nie zdążył dobiec na czas. Jednak mimo wszystko na drodze kulki z pistoletu stanął Milo. Kulka wbiła się w jego ciało tuż przy sercu, a jego oprawca uciekł. Policja pobiegła za nim.
— Milo?— spytała zszokowana Kenzie, podnosząc się z ziemi, jednak mężczyzna upadł na liście, krwawiąc na całej klatce piersiowej.— Milo!
Wrzasnęła, podbiegając w jego stronę, uklękając nad jego ciałem, które wciąż było ciepłe. Położyła dłonie na jego policzkach, a łzy spłynęły po jej własnych, lądując na jego szyi.
— Nie, nie...— wyszeptała zrozpaczona Kenzie, pochylając się jeszcze bardziej i dotykając dwoma palcami szyi Milo, by wyczuć puls. Nie poczuła nic.— Zadzwońcie po karetkę!
Wrzasnęła, jednak Madeline już dawno zdążyła to zrobić. Pogotowie miało zjawić się za pięć minut. Kenzie klęczała przed ciałem Milo, nie mogąc uwierzyć w to, co się stało. Poczuła, jak ktoś kładzie dłonie na jej ramionach i odciąga ją od zakrwawionego ciała. Chciała się wyrwać, ale nie miała siły.
— Kenzuś...— usłyszała szept Nicky'ego przy swoim uchu. Mężczyzna odciągnął ją od ciała, a ta wtuliła się w jego klatkę piersiową, brudząc białą koszulę krwią, jednak nikt nie zwracał na to uwagi. Dziewczyna rozpłakała się na dobre, kiedy Riko podjął się resuscytacji z pomocą Tommy'ego. Madeline stała z boku, obejmując jednocześnie zszokowanego Masona, który nie mógł pozbyć się tego widoku sprzed oczu, ale także przerażoną Rylee, która również głośno szlochała.
Pięć minut później przyjechała karetka pogotowia, jednak gdy ratownicy tylko pochylili się nad ciałem Milo, jednocześnie stwierdzili zgon. Resuscytacja nic nie pomogła. Riko przejechał zakrwawionymi rękami po twarzy, nie mogąc w to uwierzyć, a Tommy otworzył usta ze zdumienia, kręcąc głową.
Kiedy ratownicy pakowali martwe ciało Milo Rosena w czarny worek, a później wpakowali do karetki, chcąc przetransportować go do szpitala, Kenzie odwróciła się przodem do całej tej sytuacji, patrząc na to wszystko zamglonym wzrokiem, czując, jak jej kolana miękną, a ona osuwa się nieprzytomna w ramiona ojca.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top