15. Spotkanie na nowo...
- Lecil?- Dreszcz przeszedł mi po plecach, słysząc ten głos. Niegdyś przyjemny, teraz niemal chce mi się przez niego rzygać. Spojrzałam gniewnie na osobę zbliżającą się do nas. Wysoki, dobrze zbudowany brunet o piwnych oczach. Miał na sobie tylko spodenki przez co było widać jego kaloryfer, widać, że długo nad nim pracował, zapewne by wyrywać tępe lalunie.
- Czego chcesz?- spytałam krótko.
- Oi, tak się wita dawnych znajomych?- posłał mi uwodzicielski uśmiech, myślałam, że zwrócę swoje śniadanie, jak go zobaczyłam. - A, przepraszam, przecież łączyło nas coś więcej-
- Idź do diabła-
- Właśnie przed nim stoję- Chciałam rzucić mu niezłą wiązankę, ale Kastiel mnie zasłonił, stając twarzą w twarz z chłopakiem.
- Stary, masz jakiś problem?- powiedział chłodno Kastiel.
- A ty kto? Jej chłopak?-
- Może-
- Heh... Szybka jesteś skoro masz nowego-
- Spieprzaj- warknęłam.
- Damie nie wypada przeklinać- popatrzył się na mnie jak na małe dziecko, kręcąc lekko głową.
- Przeklinać to ja dopiero zacznę- Podeszłam do niego bliżej. - Mam ci poprawić drugą stronę mordy?-
- Hej! Dzieciarnia!- usłyszeliśmy czyjś krzyk. Podszedł do nas mężczyzna, był wysoki, przerastał nas wszystkich. Miał długie, brązowe włosy do połowy klatki i krótką bródkę, a jego lewe oko przeszywała stara blizna. Wydawał się bardzo znajomy, ale jak na złość nie mogłam sobie go przypomnieć. - Co tu się dzieje?- spytał, zaciągając kłąb dymu z papierosa.
- Nic...- powiedział brunet.
- Luke, spieprzaj do domu- nakazał mężczyzna. - Już, myk, myk- poganiał go. Chłopak tylko fukną i odszedł. Szatyn patrzył jeszcze chwile na odchodzącego chłopaka, a potem spojrzał na mnie. Nie wierzyłam własnym oczom, jak mogłam go nie poznać? - Sporo czasu minęło- uśmiechną się.
- Marco- odwzajemniłam uśmiech. - Ale myślałam, że wyjechałeś?-
- Oi, przestać, miałem zostawić swoją ukochaną dzieciarnię?- Marco spojrzał na Kastiela. - A twój kolega to?-
- Kastiel- wyprzedził mnie w odpowiedzi.
- Skąd się znacie?- spytał.
- Ze szkoły- powiedzieliśmy jednocześnie. Popatrzyliśmy się na siebie. Marco parskną śmiechem.
- Przyjechaliście tu we dwoje?-
- Niedaleko jest reszta dzieciarni- odparłam.
- Staruszek też?- dopytał.
- Tak-
- To będzie popijawa- ruszył przodem. - Czekacie na oklaski? Ruszać się, idziemy-
Po kilku minutach byliśmy już na miejscu, gdzie wszyscy siedzieli i śmiali się w najlepsze. Oczywiście nikt nas nie zauważył. Marco zaszedł od tyłu mojego ojca i zasłonił mu oczy.
- Zgadnij kto to?- spytał.
- Pewnie jakiś zboczeniec- odparł ojciec.
- Widać, że Lecil to twoja córka, oboje nie umiecie się w to bawić- Marco westchną. Odsłonił ojcu oczy, odchylając jego głowę do tyłu. - Teraz już wiesz?- uśmiechną się.
- Mówiłem, że zboczony koleś-
- Daj już z tym spokój!- zaczął go czochrać.
***
Nadal siedzieliśmy na plaży. Zdążyło się ściemnić, więc rozpaliliśmy ognisko.
- A więc, co cię tu sprowadza, Marco?- spytał Leo.
- Cóż, przyjechałem tu do pracy. Niby miałem wyjechać za granicę, ale jakoś zmieniłem zdanie-
- Wiedziałem, że nie dasz rady nas opuścić- zaśmiał się Tobio.
- Ciebie szczególnie- odparł z rozbawieniem, ale dało wyczuć w tym ironię.
- A co tam u Clarissy? Przyjechała z tobą?- spytał ojciec.
- Tak, nie chciałem zostawiać jej samej z dzieckiem-
- Masz dziecko!?- ojciec otworzył szeroko oczy.
- No, czteroletniego syna, nie wiedziałeś?-
- Dlaczego nikt mi o niczym nie mówi?- jękną ojciec.
Rozmowa ciągnęła się jeszcze jakiś czas. Piekliśmy także pianki, ojciec, jak to on, zabierał Marco każdą piankę, którą upiekł. Skończyło się to, gdy za dziesiątym razem zjadł strasznie spaloną i od tamtej pory ojciec robił je sam, co jakiś czas mażąc się jak małe dziecko.
Wszyscy zaczęli się zbierać do domku. Leo pomagał mi pakować rzeczy do torby. Podszedł do nas Marco.
- Lecil, masz chwilę?- spytał.
- O co chodzi?- spojrzałam na niego. Ten wykonał gest głową mówiący bym za nim poszła.
Spacerowaliśmy wzdłuż plaży.
- A więc, o co chodzi?- spytałam.
- Wiesz, po tym jak rozwiązaliśmy swój zespół każdy poszedł w swoją stronę. Kuro i Tobio skończyli szkołę, Ty i Leo zaczęliście liceum, a ja mam żonę i dziecko. Od tamtego czasu jedyną osobą, z którą utrzymywałem kontakt był Leo. Chciałem by miał na ciebie oko-
- Dlaczego?- spojrzałam na niego i po chwili zrozumiałam. - Aaa... Chodzi o Luke'a?-
- Chciałem by cię pilnował i informował mnie o różnych rzeczach-
- I czego się dowiedziałeś?-
- Zakochałaś się-
- He?!-
- To tamten Kastiel, racja? Wiem o co chodzi. I wiedz, że ci- Przerwałam mu.
- Rany, czemu wszyscy chcą mi pomóc? Sama doskonale umiem o siebie zadbać i załatwię tą sprawę po swojemu. Nie potrzebuję niczyjej pomocy-
-Tylko tak mówisz, a naprawdę sama nie wiesz co robić. Martwię się o ciebie, Lecil. Nie chcę by to co kiedyś, zdarzyło się znowu. Nie chcę byś znowu musiała przez to przechodzić- Westchnęłam.
- Wiesz, późno już, powinnam wracać- zatrzymałam się i odwróciłam.
- Lecil-
- Na razie, pozdrów żonę- odeszłam.
Nie potrzebuję niczyjej pomocy. Nie chce nikogo mieszać w moje życie. Myślałam wcześniej by po prostu zapomnieć o moich uczuciach do Kastiela, ale jest to trudniejsze niż myślałam. Przez to wszystko dziura w moim sercu jeszcze bardziej się powiększa.
**************
Podobało się? Mam nadzieję.
Dla ciekawych, w rozdziale z postaciami znajdziecie informacje o Marco.
To do następnego...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top