Rozdział 27 Muszę ich ocalić

Marinette

Powoli budziłam się, czułam się słabo, zaczęłam przypominać sobie co się wydarzyło.

Natychmiast rozwarłam powieki, lecz ujrzałam jedynie ciemność. Czerń gęsto wypełniała otaczającą mnie przestrzeń, była tak intensywna, że nie mogłam dostrzec kompletnie nic. Wpadłam w panikę, gdy gwałtowniej się poruszyłam, poczułam jak bardzo ograniczyli mi swobodę ruchu, najprawdopodobniej byłam związana, nie mogłam poruszyć ani rękoma, ani nogami. 

Koszmar.

Serce chciało wyskoczyć mi z piersi, cała dygotałam.

Gdzie jest Adrien?

Tylko tego chcę wiedzieć. Chcę wiedzieć czy jest cały.

Poczułam wobec pana Agreste'a  palącą nienawiść. Nie pojmowałam tego jak mógł uczynić coś tak niepodważalnego własnemu synowi. Wtedy nie mógł pozbawić jego i panią Agreste życia, bo liczyły się miracula. Teraz widać, że byli mu kompletnie, nienormalnie obojętni.

Tak strasznie bałam się o Adriena...

A Chloe? Co z Chloe?

Była taka blada... nie zasłużyła na to. Zmieniła się. Na lepsze.

Napłynęła mnie myśl, że mnie też mógł postrzelić, lecz, o dziwo, nie czułam nigdzie jakiegoś większego bólu, byłam tylko cała związana, a usta miałam czymś zaklejone, pewnie taśmą, dlatego nie mogłam wydobyć z siebie żadnego dźwięku.

Mimo że nic nie widziałam, starałam się poruszyć, gorączkowo próbowałam wyrwać się spod tej... liny? Nie wiem, w każdym razie spod tego, co całkowicie uniemożliwiało mi ruch. Chociaż gorzkie łzy oblały moje policzki, wiedziałam, że nie mogę pozwolić sobie na chwilę słabości, a muszę natychmiast ratować Chloe i Adriena. 

Bo w końcu od czego jest Biedronka?

Nie chcę nawet dopuścić do siebie myśli, że jest za późno. Przysięgam, że jeśli coś poważniejszego stanie się Adrienowi bądź Chloe, która z zołzy stała się wspaniałą bohaterką i sympatyczną dziewczyną, osobiście ukatrupię Gabriela Agreste'a. Zabiję go, choćby własnymi rękami.

Jak mógł...

Szarpałam się ile sił, z determinacją walczyłam z plączem czy czymś, co mnie ustanawiało w bezruchu. Dobrze wiedziałam, że ten okrutnik zrobił mi to specjalnie, chciał, żebym tu skonała.

Nienawidzę cię Gabrielu. Z całego serca cię nienawidzę.

Życzę ci, abyś spłonął w płomieniach.

Zresztą pewnie już smażyłeś się w piekle, tylko ten twój bezmyślny brat musiał cię wskrzesić! Oszukał nas! Wykiwał! Nie wierzę, że my z Matteem wciąż jesteśmy tacy naiwni! Jak mogliśmy uwierzyć jego słowom, wprowadził nas w pułapkę, prosto w sidła chorego psychicznie Gabriela, pragnącego zemsty, łaknącego czyjegoś bólu.

Ktoś wszedł.

Słyszę kroki.

Krok za krokiem.

Serce chce wyskoczyć mi z piersi, cała drżę i za wszelką cenę staram się dostrzec cokolwiek w tej błogiej ciemności.

Ktoś chyba szukał włącznika do światła na ścianie, usłyszałam ciche pstryknięcie, jednak światło się nie zapaliło.

Widzę blask żółtego, lecz słabego światła.

Zapalił latarkę. 

Przypomina mi się jak Adrien opowiadał jak jego ojciec skradał się z latarką.

To chyba Gabriel.

Pomocy! Pomocy! 

* *  *

Matteo

— Chloe... — łkał Victor nad bladą twarzą blondynki, która leżała nieprzytomna na szpitalnym łożu. — Tak bardzo żałuję... — szlochał coraz żałośniej — Przebacz mi, przebacz.

— Sam do tego doprowadziłeś, to teraz weź się w garść.— prychnąłem wściekły, lecz w środku płakałem teraz równie mocno jak on. Wiem, że nasi cudowni obrońcy Paryża na to nie zasłużyli.

— Przepraszam, ja tylko potrzebowałem pieniędzy, ja nie chciałem... Szantażował mnie...

— Gdybyś nie był taki głupi to... — przerwałem mu, ale niekoniecznie wiedziałem jak dokończyć tę wypowiedź. Bo skoro ten cały Adam miał dzięki Gabrielowi zapisane informacje na temat bohaterów to i tak by ich znalazł. Jednak Victor to przyspieszył, no i poza tym, Władca Ciem chyba nie wiedział kim jest Pawica. Pojawiła się później, po Biedronce i Kocie, dużo im pomogła przy ostatecznej walce.

Tym bardziej jak Victor mógł wydać własną dziewczynę? Co za prostak. Dla pieniędzy wydał jej największy sekret, który tak naprawdę po wyjściu na światło dzienne może przysporzyć dużo kłopotów. Na miejscu Chloe od razu po przebudzeniu bym z nim zerwał. Nie pojmowałem też jak ten Władca Ciem w ogóle znowu wrócił. Przecież go nie było, wszyscy ludzie widzieli jak kona, totalnie nie rozumiem, co on z nieba spadł? 

Pff, albo raczej rakietą z piekła wybył. 

Pojechaliśmy tu, gdyż Victor koniecznie chciał się dowiedzieć co z Chloe. Jeszcze parę dni temu pozwolił ją zamknąć w odludziu, w nieludzkich warunkach, poddał się szantażu, a teraz nagle się martwi. Co za tchórz, nawet nie podjął się walki o swoją dziewczynę, tylko dla głupiej forsy naraził ją na wielkie niebezpieczeństwo. No i nie tylko ją... Ten pieprzony drań chciał skrzywdzić Marinette. Krzywda Adriena też jakby nie patrzeć mi ciąży, bo wiem, że ona będzie się zamartwiać, a mimo wszystko wolę widzieć ją szczęśliwą.

Marinette

  Podszedł bliżej, czułam, że jest blisko mnie, klęknął. Panicznie się bałam, starałam uwolnić. Jednak to na nic.

Poczułam jego chłodne palce, pospiesznym ruchem zerwał taśmę z moich ust, co krótko zabolało.

To chyba jednak nie Gabriel. — stwierdziłam i uspokajała mnie ta myśl.

Wiedziałam zaś, że mógł to być Adam, nie rozpoznawałam tych dłoni, przez co rodziły się we mnie wątpliwości, ale były duże. Jakbym usłyszała Adama byłam gotowa zaatakować. 

Usłyszałam stanowczy, ale łagodny głos.

— Spokojnie, nic ci nie zrobię. — poświecił w tym momencie latarką na swoją twarz, abym dostrzegła kim jest. — Jestem tu, by cię uwolnić. — brzmiał poważnie, jak policjant, którym okazał się być. 

Rozwiązał mnie i zapewnił, że jestem bezpieczna, bo pan Agreste oraz jego "dobroduszny" braciszek tłumaczą się w komisariacie i zapowiada się, że szybko stamtąd nie wybędą. 

Powiadomił mnie również, że mało brakowało, aby Gabriel zabrał mi moją magiczną biżuterię. Odetchnęłam z ulgą, gdy zobaczyłam, że mam strój bohaterki na sobie.    

  — Akurat w tym momencie się zjawiłem, kiedy się do ciebie skradał, dzięki czemu pokazał mi od razu drogę do miejsca, w którym cię uwięził. Tymczasem pogotowie zabierało twoich rannych przyjaciół. To prawdziwy psychol, chyba zostanie osadzony w ośrodku dla wariatów. Szczerze, sądziłem, że go już nie ma...

— Bo nie było, po prostu... ech, za sprawą jednego z miracul wrócił. To nie są zabawki. Niebezpiecznie jest bawić się magią.

— Aha rozumiem. A ten jego braciszek też niebezpieczny typ, Victor nam wszystko opowiedział.

— A Adrien? Czy widział pan może jak duża była jego rana?  Tak bardzo się martwię...

— Był nieprzytomny, ale myślę, że z biegiem czasu wydobrzeje. Postrzał był w ramię. Z czasem się zagoi. Córka burmistrza tak samo. Życzę im szybkiego powrotu do zdrowia, są tacy młodzi...

— Gdzie teraz są? W szpitalu? 

— Tak, Victor i Russo chyba z nimi pojechali, ja w tym czasie zajmowałem się Gabrielem, a moi koledzy Adamem. Macie szczęście, że przybyliśmy na czas.

— Dziękuję.   

— I co do tego chłopaka, Agresta,  Victor powiedział, że uskoczył przy strzale ostatkiem sił, dzięki czemu uniknął poważniejszych obrażeń, gorzej zaś z dziewczyną. A i jeszcze jedno. Victor zabrał ze sobą to jakieś miraculum, kazał ci przekazać.

Wyszliśmy na zewnątrz, staliśmy już na ulicach Paryża, pośród innych ludzi.

 — Jeszcze raz dziękuję za ratunek. Gdyby nie to, że zranił Adriena, dałabym radę. Tak bardzo się bałam o moich przyjaciół, że nie byłam w stanie nic zrobić. Strach mnie sparaliżował, to działo się tak szybko...

— Rozumiem. Nie ma za co, od tego jesteśmy Biedronko, (Dla jasności Marinette przed wejściem do willi przemieniła się, dlatego "Biedronko") w końcu też jesteśmy stróżami tego miasta. Wracam do pracy, obowiązki wzywają. Pomódl się za swoich przyjaciół, w wolnej chwili też to zrobię.

— Jasne. Do widzenia.

— Do widzenia moja droga.

Alice

Siedziałam smutna na swoim łóżku w myślach użalając się nad sobą. Mój dziadek miał już swoje lata, wiedziałam, że kiedyś nadejdzie moment, kiedy będę musiała nosić na duszy ciężar, spowodowany jego stratą.

Los bezwzględnie się mną bawi, szydzi ze mnie, odebrał mi kolejną kochaną przeze mnie osobę.

Gdyby tylko rodzice wciąż ze mną byli...

Mama przycisnęła by mnie do siebie i płakałybyśmy obie, wszystko potoczyłoby się inaczej, nie straciłabym siebie, nie stała się taką zimną, bezwzględną s*ką, która zupełnie nie dba o uczucia innych i, która rujnuje życie innym, dlatego, że jej się nie udało. Mi los odebrał najbliższych. Przyjaciółki też straciłam, byłam nawet zdolna oczarować chłopaka mojej koleżanki, odebrać jej go tak po prostu, spodobał mi się, a cóż mi w życiu pozostało... Jest za mało czasu, by mieć wątpliwości. Działałam zatem z zimną krwią raniąc innych, tak jak zraniono mnie.

Mną los się zabawił, jak zwykłą szmacianą lalką, o którą najpierw dbano i kochano, a potem rzucono raz na zawsze w szary kąt i totalnie zapomniano o niej, odebrano miłość i pozostawiono samą...


Dlaczego więc ja nie mogłam zabawić się innymi?
  
Teraz nawet zabrano mi dziadka. Ale co prawda, był już schorowany, więc teraz przynajmniej nie będzie się męczył.

Niech spoczywa w spokoju.

Mam dość.

Dość.

Po policzkach potoczyły mi się łzy. Zmarkotniałam. Chyba powinnam pocieszyć babcię, która stara się na każdym kroku mnie uszczęśliwić, posłać jej chociaż ciepły uśmiech i podziękować, ale jak zwykle nic mnie nie obchodzi.

Czasami odwiedza nas też ciocia, pomaga babci mimo że stara się ona, by na moją twarz wpełznął uśmiech, bywam dla niej samolubna, czego trochę żałuję.

Nie mam ochoty uszczęśliwiać innych, podczas gdy sama tylko markotnieję, a kąciki mych ust unoszą się w górę tylko za sprawą trawki. Stałam się bardzo obojętna, czuję, że kompletnie nic mnie już nie obchodzi.

Mnie los nie uszczęśliwił.

Ja nie zasługuję na szczęście.

Nienawidzę siebie.

Nienawidzę wszystkich.

Liczyłam, że Adrien jest w stanie ofiarować mi radość, jednak on jest zapatrzony w Marinette. Na co ja głupia liczyłam, nikt by mnie nie zechciał. Jestem niczym przeszkoda, która tylko utrudnia innym życie.

Z zamyślenia wyrwał mnie babciny, lekko zachrypnięty głos.

— Alice, koleżanka do ciebie! 

Koleżanka? Kto by do mnie przyszedł?

Po chwili w moich drzwiach stanęła wysoka blondynka w warkoczach i okularach z czarnymi oprawkami, które posiadały ładne kryształki.

Poznałam ją. To dziewczyna z drugich klas, która na mnie naskarżyła. Chyba nie ma co robić, zajęłaby się własnym życiem! Przez nią zapisali mnie do psychologa! Pewnie przyszła się ponaśmiewać, niech się lepiej zajmie sobą i własnymi sprawami zamiast mnie nachodzić! Zaraz dam jej popalić, za to, że weszła mi w drogę i naskarżyła na mnie.

— Alice. — odezwała się poważnym i spokojnym tonem. — Chcę ci pomóc. 

Prychnęłam śmiechem.

— Ty? — zakpiłam. — Jak śmiesz się wtrącać w moje życie! Co cię obchodzi co robię po szkole! Po jaką cholerę na mnie naskarżyłaś?!

Westchnęła ciężko i pokręciła z zażenowaniem głową, co mnie tylko rozdrażniło.

— Dziewczyny opowiadały mi jakie piekło im wyrządziłaś. Ale mimo to bardzo współczuję ci... straty. Widzę cię codziennie w szkole i patrzę ze współczuciem jak narkotykami rujnujesz sobie życie. Przykro mi... przykro mi, że...

— Nie potrzebuję twojego współczucia. — syknęłam. — Ani twoich beznadziejnych rad, kiedy ty nic nie rozumiesz.

— Nie Alice! Nie! Beznadziejne to jest twoje myślenie! Chcę ci pomóc odzyskać siebie. —oliwkowe oczy blondynki zaglądały uważnie w moje. — Jesteś żałosna Alice. Masz czerwone oczy. Płakałaś?

— Co cię to obchodzi! Przez ciebie muszę chodzić do psychologa, mają mnie za wariatkę!

— Ty w ogóle mnie nie słuchasz! — zdenerwowała się. — Myślisz, że ta głupia marihuana wyniesie z życia twoje problemy? Oczywiście, że nie! Musisz zawrzeć nowe przyjaźnie jeśli nie chcesz być samotna.

— Nie obchodzą mnie inni! Już nic mnie nie obchodzi. Ja nie miałam łatwo, nadal czuję ból po...

— Alice, ty cholerna egoistko! — przerwała mi. — Myślisz, że tylko ty masz najgorzej? A wiesz, że złamałaś serce wielu swoim koleżankom? Zawiodłaś je. One chciały ci pomóc, a ty na to nie pozwoliłaś i jeszcze o wszystko winiłaś innych! A gdzie ty? Ty jesteś niewinna?

Przez chwilę zastanawiałam się nad jej słowami. Myślałam jaką podać odpowiedź...

— Wiem. — zgodziłam się bez oporu. Zdawałam sobie sprawę, że w jej słowach była zawarta prawda. — Jestem nikim, więc daj mi spokój. Daj mi spokój!

— Och, ciężki masz charakter... — westchnęła. — Dobrze, zostawiam cię. Ale wiedz, że jeśli dalej będziesz tak postępować to już zawsze będziesz sama.

— Nie będę sama. W końcu wrócę do rodziców.

— Ale... — otrząsnęła głową na boki, jakby za potrzebą pozbierania i uprecyzować myśli.— Teraz jesteś na ziemi. Myśl o teraźniejszych problemach. Przemyśl proszę moje słowa. Chcę ci pomóc, bo naprawdę ci współczuję...

— Nie potrzebuję litości! — syknęłam nieprzyjaźnie.

— Jesteś słaba Alice. Pozwól...

— Dość! Wynoś się stąd! Zajmij się lepiej własnymi problemami, jeśli w ogóle jakieś masz! Wydaje ci się, że wszystko jest takie proste! Wynoś się!

Spojrzała na mnie, a w oczach miała współczucie, żal, ale na jej twarz wstąpił również gniew.

Niedługo potem opuściła mój pokój.

__________________________________________________________________________________________________

No, no gwarantuję Wam, że w kolejnym rozdziale będzie się działo :D

Niestety nie mogę Wam zdradzić czy dobrych rzeczy czy złych xD ;p


Ale... spodziewajcie się w każdym razie rzeczy ciekawych :] 

Już tytuł następnego rozdziału może Wam wiele zdradzić co się będzie dziać.

Trzymajcie się! <3 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top