Rozdział 8 Żałuję

Marinette

Mama pomogła dostać mi się na dół. Siedziałam w kuchni i czekałam aż mama dokończy przygotowywać mi i sobie śniadanie. Wszystkie potrawy wigilijne były już gotowe i tylko czekać można było aż pojawią się wieczorem na wigilijnym stole. Szczerze uważałam jak zapewne każdy, że czas niezwykle szybko upłynął. Starałam się uśmiechać i cieszyć świętami, aczkolwiek zniknięcie Adriena nie dawało mi spokoju. Zadręczałam się tym od rana do nocy. A dnia dzisiejszego zastanawiałam się także nad moim snem...

Kiedy skończyłyśmy jeść śniadanie, musiałam umyć naczynia, a mama oznajmiła, że wychodzi na chwilę do piekarni i niedługo wraca. Mimo, że siedziałam na wózku dosięgałam zlewu i kranu. Myjąc talerze i sztućce byłam głęboko zatopiona w swoich myślach. Mój dzisiejszy sen zmuszał do przemyśleń. Zastanawiałam się nad jego sensem...

Biegł do mnie taki uradowany z szerokim uśmiechem na twarzy tak jak i ja do niego i tak nagle gdy stałam już tuż przed nim wyraz jego twarzy stał się całkowicie obojętny, patrzył z odrazą. Nie odzywał się do mnie ani słowem. Milczał i... cały czas milczał. A na dodatek trzymał za rękę Lilę, która śmiała mi się bezczelnie prosto w twarz i w ogóle nie zwracał uwagi na moje łzy... On przez cały sen milczał.

Gdy ocknęłam się ze swoich rozmyślań zauważyłam jak po jednym z leżących w zlewie talerzy stacza się zbyt duża ilość płynu do naczyń.

- Ach! - jęknęłam ze zdenerwowania i odłożyłam płyn na miejsce. Zagapiłam się, prawie jedna piąta płynu poszła na marne. Zakręciłam wreszcie kran, z którego dotąd leciała ciepła woda. Wzięłam w rękę gąpkę i szorowałam sztućce, talerze oraz kubki jakie użyliśmy do posiłku.

Umywszy naczynia czekałam w ciszy na mamę , która miała pomóc mi się dostać na górę po schodach do mojego pokoju. To było takie dręczące; ciągle musiała mi we wszystkim pomagać. Nie ważne jak bardzo tego chciałam, za nic nie mogłam być samodzielna. Tego dnia ćwiczenia się nie odbywały. Chwilę jeszcze porozmyślałam i przyszła.

Będąc w pokoju siedziałam sobie samotnie przy biurku, ubrana w piękny i elegancki strój z rozpuszczonymi, lekko kręconymi czarnymi sięgającymi do piersi włosami. Pomimo naprawdę ładnego ubioru humor mi dziś nie dopisywał. Smutne myśli tak jak i łzy od razu mnie napłynęły. Miałam dość czekania. Niczego już nie potrzebowałam. Wszystko było mi obojętne, ja chciałam jedynie mieć świadomość, że u Adriena wszystko dobrze... i tyle...

Cały mój świat kręcił się wokół niego, dlatego też miałam złe samopoczucie. Nie wiedziałam gdzie jest, nie mam pojęcia czy mnie zdradził i czy nadal o mnie myśli. Najgorsza jest ta niepewność.

Lila

Był zimowy poranek, leżałam w szpitalnym łóżku już drugi dzień, czując się niesamowicie dziwnie. Niczego nie mogłam sobie przypomnieć, dosłownie niczego... A już w szczególności tego co zdarzyło się, że tu trafiłam... Nie rozumiem... nie mam żadnych wspomnień, tak jakby dotąd kompletnie nic się nie wydarzyło... Pustka...

Jedyne co pamiętam to moje dwie wizje. Poza tym nic.

Patrzałam leżąc tępo w sufit. Zaraz potem do sali rozległo się ciche pukanie do drzwi. Zwróciłam głowę ku nim i rzekłam ciche "proszę", od razu po tym jakiś nieznajomy wszedł do sali i zamknął za sobą powoli biało-kremowe drzwi. Wpatrywałam się w chłopaka, który tu wszedł. Był wysoki, miał ciemne włosy, bardzo lekko podkręcone, brązowe. No nie powiem, był ładny.

W pewnej chwili przeszły mnie jakieś ciarki, bo gdy się mu przyjrzałam zdało mi się, że nieznajomy nie wiedzieć czemu, jakoś złowrogo na mnie patrzy.

Właściwie widziałam w jego oczach pewne współczucie, ale wymieszane z gniewem.

Co takiego zrobiłam? Jak tu trafiłam? - zastanawiałam się i miałam nadzieję, że może ten chłopak mi to wyjaśni.

- I jak?! - ryknął nagle tak głośno, że się zatrzęsłam. - Lepiej ci już? - pytał zdenerwowany i zacisnął pięści. Zadrżałam, a powieki rozwarły mi się szerzej. Nie wiedziałam przecież kim jest przystojny chłopak, który z niewiadomego mi powodu na mnie krzyczał.

- No co tak patrzysz?! - znowu podniósł głos i znacznie zbliżył się do mojego łóżka. - Pytam się ciebie! Mowę ci odebrali w tym szpitalu? - po swojej wypowiedzi uderzył o mój materac.

Przerażona patrzyłam na niego. Nie miałam pojęcia czego chce. Może to jakiś bandzior? A co jeżeli przyszedł mnie skrzywdzić? Kim on jest?!

Starałam się odezwać, lecz strach chyba właśnie chwilowo odebrał mi mowę.

- No co jest kuzyneczko? Mowę ci odebrali? Mówić zakazali? - pytał zniecierpliwiony i wkurzony.

- A...ale... k-kim ty... - wreszcie wydobyłam coś z siebie i ze strachem czekałam na odpowiedź. Wyraz jego twarzy gwałtownie się zmienił. Wyglądał teraz na zdezorientowanego. Zmarszczył brwi, zachwiał się i z utkwionym wzrokiem we mnie cofnął się o kilka kroków od łóżka. Minęło może pół minuty i na jego twarzy, nie wiem dlaczego, pojawił się delikatny, ale złowieszczy uśmieszek.

- Nie wierzę! - zawołał do siebie radośnie, ja nadal nie miałam pojęcia o co mu chodzi. - Lila naprawdę nie wiesz kim jestem? Mówisz poważnie? - dopytywał z entuzjazmem.

- No... nie wiem... - mruknęłam, a ten złapał się za buzię. Pełen energii przysunął sobie pod moje łóżko szpitalne krzesełko, po czym na nim zasiadł i zaczął wpatrywać się we mnie z uśmieszkiem. Wyciągnął rękę ku mnie i delikatnie pogłaskał po głowie jak małą dziewczynkę, co nie zbyt mi się spodobało. I co to miało oznaczać?... Westchnął głęboko wciąż patrząc na mnie uśmiechnięty.

- Chociaż nawet nie wiesz co, wybaczam ci... - powiedział.

Ja natomiast zmarszczyłam brwi. Co to wszystko ma być? Nic nie rozumiem...

Trzymając dłonie na moich policzkach i patrząc mi głęboko w oczy począł mówić:

- Oj biedna kuzyneczka...- pomasował delikatnie kciukiem po moim policzku. Przypatrywałam się mu ze zdziwieniem.- Nie martw się... już zapłaciłaś...

- O co ci chodzi? - odezwałam się w końcu normalnie. Zaśmiał się krótko.

- Niestety... wybacz, ale sobie na to zasłużyłaś. Trzymaj się jakoś. - po tych słowach zbliżył się do mojej na twarzy, na tyle , aby musnąć ustami moje czoło, a następnie wstał i skierował się ku wyjściu. Zanim jednak złapał za klamkę w drzwiach, obrócił się jeszcze raz i spojrzał na mnie. Tym razem to ja byłam zdezorientowana. Po ostatniej chwili wpatrywania nacisnął śmiało klamkę i wyszedł.

Zostałam sama, wraz ze swoimi myślami i przynajmniej z pierwszymi wspomnieniami. Nadal nic nie rozumiem... no jak, o co mu chodziło? Lila? Kuzyneczka? Biedna? To ja mam rozumieć, że to mój kuzyn był? Przecież nigdy go na oczy nie widziałam, nie przypominam sobie. Może to jakiś krętacz... Sama nie wiem co o tym myśleć... Coś tu jest nie tak.

* * *

Matteo Russo

Powoli zaczynało coś do mnie docierać. Zacząłem żałować, że posłuchałem Władcy Ciem i dałem się w to wciągnąć. Przez to Marinette tylko cierpi, tęskni za Adrienem, pewnie myśli, że ją zostawił i to jeszcze w takim momencie, kiedy musi zmagać się z kalectwem. Dręczyło mnie to, że temu pomogłem. Przez jego rozkazy inni tylko cierpią. Okłamałem ją. I to nie jest takie niewinne kłamstewko.

Zraniłem Mari tym listem. Była zrozpaczona.

Co mi da słuchanie rozkazów Władcy Ciem? Łudziłem się o władzę. Wmawiał mi różne rzeczy, mówił, że dzięki niemu będę szczęśliwy i że to jego zasługa, że Mari jest sama i mam szansę, bo "chwilowo" nie ma Adriena, a w zamian za "pomoc" w odbiciu blondynowi Marinette, miałem przynieść mu jej magiczną biżuterię. Głupi zaufałem mu. Tylko mnie wykorzystywał.

Lubię Mari. Jest urocza, wydaje się być taka sprawiedliwa, niewinna. Bardzo ją lubię, więc nie chcę, aby była ze mną nieszczęśliwa. To na pewno męczące być z kimś kogo się nie kocha. Jak ja jej w oczy spojrzę, moja kuzynka zniszczyła jej życie, a ja przyczyniłem się do jej zdezorientowania. Plus kłamstwa i list. Uch, jak powiem jej prawdę to mnie znienawidzi.

Nie chcę widzieć Marinette takiej załamanej i smutnej... Chcę widzieć ją zadowoloną. A skoro tego chcę...

...to powinienem powiedzieć jej prawdę. Całą prawdę. I pomogę odzyskać jej Adriena. Jest to możliwe, gdyż Władca, aby wydać mi polecenia i opowiedzieć co uczynił i co będę z tego miał a co mam robić w zamian, podprowadził mnie wtedy pod same drzwi piwnicy. Nie chciał, by ktoś nas usłyszał, więc zaprowadził mnie w najdalsze zakątki swojego domu. Droga jest trochę skomplikowana, ale do zapamiętania.

Raz miałem nawet okazję być razem z nim w jego biurze, widziałem na własne oczy jak wyciąga klucz ze schowka. A schowkiem była gruba ruda ramka na zdjęcia. To chyba był klucz do piwnicy. Albo do pomieszczenia, w którym siedzi teraz Adrien. Ale gdybym do niego szedł, szedł go uwolnić, w razie czego wziąłbym kilka kluczy.

Już planowałem jak będzie wyglądać wydostawanie ukochanego Marinette z mrocznego miejsca.

Chociaż przed tym wypadałoby przyznać się do czegoś...

_________________________________________________

_____________________________________________________

Hejaa 😄 

Może być? Choć trochę ciekawi co dalej? 💋

W sumie nie mam za wiele do powiedzenia xD

Pamiętajcie, że gwiazdki i komentarze działają na mnie motywująco!! I dodają powera na pisanie kolejnych rozdziałów 😅😅

To do zobaczenia w następnym rozdziale, czytelniku XD 😉 😎 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top