Rozdział 21 Nie da rady pokonać wszystkich...
My naprawdę... przegraliśmy?...
- Może gdybyś nie była tak głupia i nie ryzykowała to by się udało? - powiedział niewyraźnie. Nie wiem kto właściwie.
Westchnęłam ciężko, prawie płacząc.
- To niemożliwe.- rzuciłam. Do oczu napłynęły mi łzy.
- Zawiodłaś wszystkich. Ale spokojnie... nie dowiedzą się. O tyle dobrze dla ciebie. Bo nie żyją.
Zrobiło mi się słabo.
W pewnej chwili wydawało mi się, że coś widzę w tej całkowitej ciemności. Zmrużyłam oczy, przyjrzałam się bardziej ze strachem i dostrzegłam jakiś czarny wir, jakby taką małą trąbę powietrzną, kłębiący się i niemalże nieprzenikliwy czarny dym. Brnął w moją stronę.
Zaraz potem dziwny, czarny, wzbudzający strach, przypominający trąbę powietrzną dym pochłonął mnie, zamknęłam oczy, byłam gdzieś w jego wnętrzu, całkiem bezbronna. Czułam chłodny powiew wiatru, poddałam się.
Gdy ponownie otworzyłam oczy, znów zobaczyłam przed sobą dym, tym razem jednak był on biały, całkiem inny. Zorientowałam się, że na czymś leżę. Była to podłoga. W tej chwili podniosłam się i zobaczyłam uchylone drzwi od małego pomieszczenia, w którym się znajdowałam. Bez namysłu, nie zastanawiając się kto i kiedy je otworzył, rozwarłam je szerzej i natychmiast opuściłam miejsce z prawdopodobnie trującym gazem.
Czyli to... tylko sen? Wyobraźnia? Nie zawiodłam?
Gdy zobaczyłam zniszczone miasto, rozwalone sklepy, ławki, mieszkania, ale i przebijające się przez chmury jeszcze jakoś słońce, poczułam ogromną, niewyobrażalną ulgę, że to jeszcze nie koniec wszystkiego, że jeszcze możemy ocalić całe miasto.
Mimo, że niemały stres znów się u mnie pojawił to naprawdę cieszyłam się, że to co wydarzyło się przed chwilą było zupełnie nieprawdziwe. Sen. Koszmar.
Był nadal dzień, co prawda promyki słońca nie dawały już tak o sobie znać, no ale dookoła było jeszcze całkiem jasno.
Walka wcale nie jest zakończona.
Jejku, jaki przeżyłam niesamowity strach, będąc w koszmarze. Nie mogłam dosłownie znieść myśli, że zawiodłam. Że my w trójkę zawiedliśmy.
Ruszyłam do walki.
* * *
Zrobiło się trochę szarawo. Wiosenne słońce schowało się za chmurami, było chłodno, wiał lekki wietrzyk. Jednak nie przeszkadzało to nam, a sprzyjało, gdyż byliśmy już bardzo zmęczeni walką, a także przegrzani, czerwoni.
Choć pragnęliśmy odpocząć, nie mogliśmy.
W moją stronę szedł tym razem wyjątkowo duży przeciwnik. Dużo większy niż inni. Ubarwienie miał fioletowe, cały wzbudzał postrach, przypominał wyglądem ciemnego ducha.
Dostrzegłam u niego z przodu jakąś chyba odznakę. I od razu pomyślałam o ukrytej w niej Akumie.
Zanim postawiłam jakikolwiek krok, wróg niespodziewanie trafił w moją nogę kamieniem.
Naprawdę? Lepszej broni nie było?
No dobra, ja się śmieję, a to jednak boli i w dodatku sama w obronie ciekawszych rzeczy nie mam.
Uniknęłam kolejnego uderzenia i wzbiłam się w powietrze.
Dokładałam wszelkich starań, aby powalić "pana wielkiego", aczkolwiek nic z tego. Był niesamowicie silny, z łatwością walnął pięścią w blok mieszkalny, rozwalając go i szantażując mnie, że nie przestanie póki nie oddam miraculum.
Dobra, czas na plan b.
Ponownie zahaczając o przedmiot wyżej, wzbiłam się w powietrze. A następnie trzymając się mocno magicznego krążku, leciałam w powietrzu celując nogami prosto w przeciwnika.
Udało się. Upadł na ziemię.
On jednak od razu, bez żadnej przeszkody podniósł się i rzucił się na mnie, próbując wyrwać mi kolczyki.
Chyba, żeby go pokonać potrzebuję Kota... Bo tu coś mam wrażenie, że nic z tego nie wyjdzie. Jest bezlistosny, nieprzezwyciężony, sama nie dam rady.
Drgnęłam nagle gdy zdało mi się, że słyszę krzyk Czarnego Kota. Rozglądnęłam się, uciekłam od fioletowej postaci i poleciałam na pomoc Adrienowi.
Wołałam go, lecz nikt się nie odezwał. Bałam się o niego. Poczęłam go szukać, biegłam różnymi uliczkami nawołując.
Wtem tuż przy rogu jednego z fabryk ujrzałam leżącego na ziemi, obwiązanego sznurkami Czarnego Kota. Zaklelili mu nawet usta, przez co nie mógł już później wołać o pomoc.
Z obawą rozejrzałam się wokół.
- Hej Biedroneczko.- zaśmiał się jeden z tych okrutników Władcy. Wyszedł ze swojej kryjówki. Tuż po chwili zobaczyłam drugiego. Byli bardzo podobni, może to nawet bliźniacy?
- Słuchaj... chyba nie chcesz by coś stało się Kotkowi? - drwił sobie. Wiedziałam. To pułapka. Zaraz będzie mnie szantażował.
Wyciągnął gdzieś z boku małe ostrze. Na jego widok otworzyłam oczy szerzej. Zbliżył się z tym do Czarnego Kota. Stanął tuż nad nim. A ten, bezbronny leżał na drodze.
- Nie rób mu krzywdy! - bezsilnie podeszłam bliżej.
- To oddaj swoje kolczyki.- wyciągnął dłoń w moją stronę czekając na zdobycz.
Milczałam przez chwilę stojąc w bezruchu. Zastanawiałam się jak postąpić.
Nagle poczułam jak ktoś od tyłu łapie mnie. To był jego pomocnik, trzymał mnie mocno dwoma rękoma uniemożliwiając mi ruch. Szarpałam się w jego bardzo silnych ramionach. Chyba każdy z przeciwników wysłanych od Władcy Ciem, był obdarzony nadludzką siłą.
- Trzymaj ją! - zawołał tamten i podszedł bliżej. Na tyle blisko by wyciągając prosto ręce, złapać za moje kolczyki. Ja jednak kołysałam głową gwałtownie na boki.
Nieoczekiwanie Czarny Kot pozbył się taśmy i wyplątał się ze sznurów. Kąciki moich ust uniosły się w bladym uśmiechu. Wrogowie skupili teraz uwagę na nim. Ten, używając swojego kociego kija walnął ich po głowie, na co wściekli się i zaczęli go ścigać. Kolejna gonitwa po placu.
Teraz razem próbowaliśmy ich dorwać i w końcu się udało! Zniszczyłam zaklęty przedmiot, z którego wyleciał ciemnofioletowy motyl. Oczyściłam go.
Jednak i tym razem nic nie wróciło do normy.
Wiedziałam, że do tych wszystkich trudnych i awaryjnych sytuacji mogę użyć super mocy, tak zwanego "Szczęśliwego trafu", ale nie chciałam zbyt szybko wykorzystać mocy, bo ledwo pokonaliśmy zaakumowanych czterech, a nie wiadomo jak długo może jeszcze ciągnąć się ta walka.
A może jest w niej jakiś haczyk? Czy musimy pokonywać aż wszystkich setki i przy każdym niszczyć Akumę? Przecież... Nie pokonamy ich aż tylu...
Razem z Kotem ujrzeliśmy idącą w tą stronę Chloe. Wyglądała na wyczerpaną. Była na twarzy cała czerwona, widocznie zgrzana, a jej warkocz był już w nieładzie. Zresztą ja pewnie też tak teraz wyglądam. I Kot.
Posłaliśmy sobie wzajemne uśmiechy.
- Jak wam idzie? - spytała blondynka z niebieskim strojem.
- Ciężko... - odparliśmy jednocześnie, na co uśmiechnęliśmy się do siebie.
- Mi też i to bardzo.- powiedziała zdyszana.
- Ej tak myślałam czy może jest w tym jakiś haczyk? Może nie musimy pokonywać ich wszystkich co do jednego?
- No nie wiem...- wypowiedział się Kot.
- Nie pokonamy ich wszystkich, nie widzicie jak brutalnie ciężko idzie zbić chociaż jednego? - mówiłam.
- No strasznie, och nie mam już siły.
- A widziałyście tego mega dużego? Może to jest jego cała "armia" czy coś...
- Możliwe...
- Oj jest bardzo, baardzo trudny do pokonania, uwierzcie.- westchnęla Chloe.
- Wiem, sama się z nim zmagałam.
- Ja również.
- Może właśnie Czarny Kot ma rację i idąc tym tropem to jego musimy powalić? Spróbujmy wszyscy razem.- spojrzałam na nich z nadzieją.
- No dobra.
Staliśmy chwilę w bezruchu rozglądając się za złym. Miasto coraz bardziej cichło, już nie było tylu krzyków rozpaczających i przerażonych ludzi wokół, a całych nienaruszonych mieszkań była już nie duża ilość. Niszczyli wszystko co minęli na swojej drodze, robili to zapewne to po, abyśmy zrezygnowali, byśmy oddali miraculum prosząc by przestali demolować już wszystko i wszystkich na drodze.
Porywali ludzi, żeby potem zamienić ich w takie same postacie jakimi są, by stali się jednymi z nich, nieprzezwyciężonych, bezlitosnych okrutników Władcy. Dlatego rozprzestrzeniali w ten sposób swoją "zarazę" i ciągle się ich mnożyło zamiast ubywać.
Szczerze, łudziłam się, że ta walka będzie łatwiejsza. Nie dość, że było ich w niezliczonych ilościach to jeszcze ile trzeba było siły użyć, by choć jednego pokonać - odebrać jedynie zaklęty przedmiot.
Całą naszą trójką trzymaliśmy się blisko siebie, co prawda rozeszliśmy się, ale jednak umówiliśmy się, że nie będziemy odchodzić gdzieś daleko od siebie i mamy dać znać o odnalezieniu tego największego. To on był teraz głównie naszym celem, jest charakterystycznie wielki, znacznie większy od innych i mimo, że zachowuje się cicho i nie odzywa się słowem to jest bardzo silny, potężny i bezlitosny. Jego moc brzmi wprawdzie bardzo komicznie - celował w nas większymi i mniejszymi kamykami. Gdy jednak idzie z nim walczyć to nie jest już tak zabawnie. W dużym stopniu utrudnia odebranie mu zaklętego przedmiotu. A była to jakaś odznaka.
Szłam przez miasto, znalazłam się właśnie przed swoim domem. Przed piekarnią. Załamałam się, widząc moje mieszkanie zniszczone. A co z rodzicami? Czy są cali? Czy są teraz jednymi z "poddanych" Władcy?
Martwiłam się o nich. Jednak po chwli odeszłam od piekarni, przekonując siebie, że muszę skupić się na zadaniu.
Biegnąc przez miasto ujrzałam przed sobą na drodze zranionego pieska. Na widok jego krwawiącej łapy rozmiękło się mi serce. Pies leżał bezbronny, na środku drogi, nie poruszając się. Miał jednak otwarte oczy wpatrzone smutno we mnie.
Rozczulona podbiegłam do niego bliżej, uklęknęłam tuż przy nim, po czym ostrożnie wzięłam go na ręce i odłożyłam delikatnie tuż przy rozwalonym już mieszkaniu, żeby był mniej widoczny dla naszych wrogów.
- Oo jaka bohaterka, doprawdy mega słodko.- zakpił sobie jeden z przeciwników. Słysząc głos drgnęłam i obróciłam się raptownie za siebie. Wyglądał na całkiem młodego. Na mojego rówieśnika. I kogoś mi przypominał... Przyjrzałam się twarzy. Matteo. To on. Zamienili go.
______________________________
____________________________
Hejka xd 😀
Jeśli ktoś dotarł dotąd to się bardzo cieszę c:
No, zdradzę Wam, że powoli opowieść się kończy... 😅
Pytanie czy sobie poradzą i czy wszyscy przeżyją... 😈😇😜
Trzymajcie za nich kciuki😉😁
Do zobaczenia w kolejnej części! 💚
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top