Rozdział 20 Gdzie Adrien i Chloe?...

Lękałam się co zrobi dalej. Przerażona wbiłam tępy wzrok w rzekę. Nie była całkiem czysta, ale też nie zanieczyszczona. Przyglądałam się ze strachem w kołyszące się delikatne fale, które wywoływał wiatr.

Usłyszałam kolejny strzał gdzieś w dali, na co gwałtownie zwróciłam głowę w drugą stronę. Mój oddech był niespokojny. Błagałam w myślach by mnie nie puścił do tej głębokiej wody z tak wysoka...

Och, muszę coś zrobić! Tylko co?... Najmniejszy ruch mógłby spowodować mój upadek do rzeki. Poczułam jak jego ręka trzyma mnie coraz słabiej. Uderzyła we mnie fala gorąca.

Niespodziewanie puścił mnie, w końcu puścił, ale nad przepaścią, leciałam w dół w stronę rzeki. Nie miałam zbyt wiele czasu na zaczepienie o coś jojem by się uratować, opadałam błyskawicznie, rzuciłam krążkiem gdzieś daleko w powietrze, mając nadzieję, że się o coś zahaczy. Nic z tego.

Zaraz potem poczułam to co czuje każdy gdy wpada do basenu. Tylko, że znacznie mocniej uderzyłam o wodę. Zanurzyłam się, zacisnęłam powieki. Poruszałam nogami i rękami chcąc wypłynąć do góry. Gorączkowo starałam się w końcu wynurzyć, wpadłam z wysoka, więc na pewno znajdowałam się gdzieś głębiej.

W końcu ujrzałam jak woda się rozjaśnia, było już blisko, zaraz potem wynurzyłam głowę na wierzch. Od razu zaciągnęłam dużo powietrza, którego mi brakowało. Zakrztusiłam się i łapałam oddechy. Rozglądnęłam się wokół. Znajdowałam się mniej więcej na środku jeziora, musiałam dopłynąć do brzegu. Zadrżałam z zimna.

W końcu udało mi się dopłynąć do samego brzegu, wyszłam z oziębłej wody, trzęsąc się. Byłam cała mokra, przez co zrobiło mi się jeszcze bardziej zimno, resztę kropelek wody skapywało ze mnie. Założyłam ręce na klatce piersiowej, żeby się choć trochę ogrzać i rozglądałam się za złoczyńcami. Wykręciłam swojego warkocza, pozbywając się z niego resztek wody. Zmarznięta szukałam swojego przeciwnika.

Ujrzałam go. Serce zakołatało mi w piersi. Stał plecami do mnie, chyba właśnie mnie szukał, bo zobaczyłam jak się nerwowo rozgląda. Chyba dopiero teraz zorientowałam się jak wiele był większy od innych. Był potężny, wzmocniony, miał bardzo sprytne ruchy. Może to on rządzi ich całą armią?

Zaraz, a nie Władca Ciem?

Niee, on wyglądał inaczej, Władca Ciem go zesłał. Sam jest wielkim tchórzem, toteż nasyła na nas innych przeciwników.

Oglądnął się za siebie. Wstrzymałam oddech. Niech to.

Mimo to, śmiało podbiegłam do niego. Miałam tej walki dość, ale byłam też zła na siebie, że dopuściłam by mnie zrzucił. Uciekłam od niego zamiast stawiać czoło najtrudniejszym. A przecież obiecałam...

Złość dodała mi nieco energii. Poczęłam się z nim szarpać, był naprawdę silny, ale pomimo tego, nie rezygnowałam. Dawałam z siebie wszystko. Latałam wokół niego, unikając jego wszelkich ciosów. Toczyliśmy walkę tuż przy brzegu rzeki, a po naszej drugiej stronie i w ogóle wokół nas widniał ładny krajobraz. Walczyliśmy przy lesie, wśród drzew, a między rzeką.

Wtem zobaczyłam na jego czarnej koszuli niewielką... odznakę? Zabłysnęła w blasku słońca. Na pewno tam siedzi zaklęty motyl...

Starałam się ją jakoś przechwycić. Nie udało się. Drugi raz też nie i w dodatku uderzył mnie, w skutek czego upadłam. No ale w końcu do trzech razy sztuka.- powiedziałam sobie optymistycznie w myślach.

Chwilę potem jednak podniosłam się prędko na nogi i myślałam co by tu wykombinować. Bałam się, że znów mnie uderzy i, że tym razem nie zdołam się tak łatwo podnieść. Wcelował kamieniem. Ominęłam go jednak sprytnie, padając raptownie na ziemię. Coś mi się zdaję, że zdobycie tej odznaki będzie niemożliwie trudne...

Chyba potrzebna mi jest Biedronka... Ten przeciwnik jest wyjątkowo trudny.

Marinette

Starałam się pokonać teraz silną, zaklętą kobietę. I wyłapać Akumę. Walczyłyśmy ze sobą w centrum miasta, na placu, w oddali widać było wieżę Eiffla.

Taki pogodny dzień, a taki dramat.

Próbowałam jakoś przechwycić od zaklętej kobiety jej przeciwsłoneczne okulary, które miała na nosie, bo przeczucie mówi, że to w nich ukryła się Akuma. Nieznajoma, mimo, że nie przybrała jakiegoś wielkiego rozmiaru, jak inne postacie Władcy to była obdarzona przez złego nienaturalną siłą, a także nadludzką szybkością. Nie mogłam jej dogonić, biegałyśmy wokół dużego placu, wzajemnie próbując się dopaść. Nie wiem jak Władca Ciem zdołał nagle stworzyć tak trudne do pokonania postacie.

Dogoniła mnie. A chyba powinno być na odwrót. Zaczęłyśmy szarpaninę. Starała się za wszelką cenę zabrać mi kolczyki. A ja w każdy możliwy sposób jej to uniemożliwiałam, jednocześnie starając się zdobyć jej ciemne okulary, w czym też mi przeszkadzała. W pewnej chwili mocno pchnęła mnie na drzwi jakiegoś z budynków. W momencie walnięcia plecami o drzwi, przymknęłam powieki. Zaraz potem jednak ogarnęłam się i natychmiast szarpnęłam z jej nosa okulary. Miałam zaklęty przedmiot w ręce, już miałam go rozłamać, kiedy moja przeciwniczka niemalże od razu wyrwała mi go z ręki, a następnie otworzyła drzwi, przy których stałam, otwierały się do środka wnętrza, więc jak nacisnęła na klamkę, ja przywarta do nich tyłem, wpadłam do środka.

W pośpiechu zatrzasnęła je. Było to małe pomieszczenie, raczej ciasne, w rogu stało tylko wiadro wypełnione wodą, a obok oparty o ścianę mop do mycia podłóg. Pomieszczenie miało jeszcze jedne drzwi. Było tu też jedno małe okno, zamknięte. Wstałam na nogi i chcąc czym prędzej wydostać się z pomieszczenia szarpnęłam za klamkę w drzwiach, którymi "poddana" Władcy mnie tu wtrąciła.

Ani drgnęły. Zamknięte. Moja szarpanina z klamką na nic się zdała. Byłam zdenerwowana i zrozpaczona. Podbiegłam pod drugie drzwi. To samo. Były szczelnie zamknięte. Zaczęłam wrzeszcząc na całe gardło nawoływać pomoc i uderzać w nie pięściami. Przecież jest nas tylko trzech, muszę pomóc Chloe i Adrienowi, JUŻ!

Był to dla mnie duży stres, całe miasto było opanowane przez niebezpieczne zło, wiele ludzi było rannych, wiele też nie przeżyje, gdy polegniemy...

Nie ma opcji. MUSIMY ICH POKONAĆ.

Tylko jak ja się stąd wydostanę?!

Rozpaczałam, nie przestając nawoływać pomoc. Okno było zbyt małe, aby można było się przez nie wydostać. A co gorsza, nawet nie mogłam go otworzyć, było tak szczelnie zamknięte jak i drzwi.

Cóż za pech...

Kręciłam się nerwowo po ciasnym pomieszczeniu, z przyspieszonym oddechem. Zrezygnowana z przejęciem złapałam się za głowę. Ucichłam, na chwilę przestałam wzywać pomoc i raczej próbowałam z całej siły szarpać wciąż nie poruszające się drzwi.

Nagle poczułam jakiś dziwny, ostry zapach. Zakrztusiłam się. Obróciłam się na chwilę od drzwi i ujrzałam wnikający do pomieszczenia dym. Nie wiedziałam co to jest. Zbliżało się, dziwna biała para pochłonęła prawie całe pomieszczenie. Od tego zaczęły piec mnie oczy. W pewnym momencie zrobiło się bardzo duszno. Zakaszlałam i zaczęłam znów nawoływać pomoc. Drżałam. Oczy tak mnie piekły, że nie mogłam już nic dostrzec, oprócz opanowującej to całe miejsce pary. Coraz trudniej łapałam powietrze, zamiast niego był tylko ten duszący, ostry dym.

Może to ta zaklęta kobieta napuściła tu tego?

Bardzo ciężko mi się oddychało, dłonie mocno mi drżały, a z mojego czoła spłynęły kropelki potu. Mocno zakręciło mi się w głowie, było tu strasznie gorąco, z zamkniętymi oczyma, upadłam na ziemię i leżałam na niej szeroko, chcąc się ochłodzić. Łzy spłynęły po moich policzkach, znów się zakrztusiłam. Mimo, że zaciągałam głęboko powietrze do płuc, to jednak było zanieczyszczone, zaczęłam się dusić. Kompletnie nic już nie widziałam.

* * *

Czułam, że leżę na czymś twardym i zimnym. Poczułam powiew chłodnego wiatru. Leniwie otworzyłam oczy i przetarłam je, żeby pozbyć się mgły. Przeciągnęłam się lekko.

Gdy otworzyłam oczy szerzej, moje serce ożywiło się, a dłonie zadrżały. Wokół było całkiem ciemno, na prawie że czarnym niebie pojawiło się już mnóstwo gwiazd. Światło paryskich lamp nie oświetlało drogi, nawet ich nie było, jeżeli już jakąś dostrzegłam do wywaloną na drogę. Była przerażająca cisza, nikogo wokół. Gdy się bardziej przyjrzałam zobaczyłam, że budynki są całkowicie zniszczone. Spojrzałam na siebie. Leżałam na zimnym chodniku, tuż przed samą kałużą w stroju Biedronki. A tuż za mną rozciągał się długi w połowie wyniszczony blok mieszkalny.

Wstałam na nogi nadal rozglądając się z dużym przerażeniem. Przypomniała mi się cała dzisiejsza walka. Gdzie Adrien i Chloe?...

Poczęłam zdenerwowana rozglądać się za przyjaciółmi. Postawiłam parę kroków do przodu. W każdej walce używam swojej mocy, po której wszystko wraca do normy, a wszyscy inni są cali i zdrowi, jakby żadnej walki nie było.

Więc dlaczego teraz budynki, lampy, park... dlaczego wszystko jest zniszczone? Gdzie moi przyjaciele?... A gdzie wszyscy inni ludzie?

Żadnego krzyku, żadnego możliwego dźwięku, po prostu zupełnie nic! Kompletna cisza! Zero świateł...

Usłyszałam tylko spadającą skądś do wody kroplę. Obejrzałam się za siebie. Usłyszałam szept, na co drgnęłam, uderzyła mnie fala zimna, na chwilę wstrzymałam oddech. Szept wymieszany z wiatrem, z dziwnym szumem, mrożący krew w żyłach. Drżałam, a tempo bicia mojego serca znacznie przyspieszyło.

Mimo, że wciąż rozglądałam się nerwowo wszędzie wokół, nikogo ani nic szczególnego nie ujrzałam.

- Adrien! - zawołałam głośno, przerażona.

Odpowiedziała mi zupełna cisza. Nawet dziwnego i niebywale strasznego szeptu nie było już słychać.

Co jest?... Gdzie Adrien? Gdzie Chloe? Wygraliśmy?... Bo zaczynam mieć co do tego straszne obawy...

Ponownie o moje uczy obił się szept. Bardzo przerażający, mieszający się z szumem i wiatrem, niewyraźny. Nikogo jednak nie ujrzałam. I znów wstrzymałam oddech, bojąc się poruszyć. Z wielkimi wystraszonymi oczami wpatrywałam się w dal, w różne strony. Ale dalej nie miałam pojęcia skąd wydobywa się tajemniczy szept. I dlaczego jest tak przerażający...

- Biedronko... - zdołałam usłyszeć nie wyraźnie. Gwałtownie obróciłam się za siebie, bo zdało mi się, że głos stamtąd gdzieś pochodzi.

Nikogo jednak nie ujrzałam. Nie było żadnej żywej duszy.

- Przegrałaś. Poległaś.- to zdołałam zrozumieć.

Jak to?...

W jednym momencie cały strój Biedronki zniknął ze mnie. Stałam na lekkim wietrze, w swoim zwyczajnym ubiorze, jako bezbronna Marinette.

- Jak mogłaś wierzyć, że wygrasz? - mówił tajemniczy, mrożący krew w żyłach, głos. Był jednak niewyraźny, zmieszany z wiatrem, z przerażającą ciszą.

Nie odpowiadałam.

NIE. TO NIEMOŻLIWE. Nie mogliśmy przegrać! Nie! Nie! Nie!

- Jesteś głupia Biedronko. Marinette.

Nie mogłam w to uwierzyć... Nie chciałam wierzyć... Szybko oddychałam, trzęsłam się.

- Powiedz coś... Coś na pożegnanie, bo zaraz skończysz jak twoi przyjaciele. Jak wszyscy.

- T... Al... - nic nie mogło się ze mnie wydobyć.

- CZARNY KOCIE! - zawołałam jak najgłośniej potrafiłam. - AADRIEEN! - mój głos załamał się.

My naprawdę... przegraliśmy?...

- Może gdybyś nie była tak głupia i nie ryzykowała to by się udało? - powiedział niewyraźnie. Nie wiem kto właściwie.

Westchnęłam ciężko, prawie płacząc.

- To niemożliwe.- rzuciłam. Do oczu momentalnie napłynęły mi łzy.

- Zawiodłaś wszystkich. Ale spokojnie... nie dowiedzą się. O tyle dobrze dla ciebie. Bo nie żyją.

Zrobiło mi się słabo. 

____________________________________________________________________
__________________________________________________________

I jak? :)  

Ciekawi co dalej? ;))

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top