Rozdział 14 Ucieczka
Matteo
Ściskali się wciąż, przytulali obdarzając się wzajemnie niezliczoną ilością czułych pocałunków. Lecz czas płynął do przodu. Począwszy zastanawiać się jak teraz po kryjomu wyjdziemy, złapałem się za brodę, zmróżyłem powieki i milczałem patrząc pusto w głąb postarzałego pomieszczenia. Nagle spostrzegłem jak leżąca dotąd blond-włosa kobieta porusza się powoli i przekręca na materacu. Widać było teraz tył jej głowy, a z tym długi jasny kucyk opadający swobodnie na cienką białą pościel.
Przez chwilę wpatrywałem się w nią uważnie.
Przez te wszystkie udręki Gabriela, twarz syna jak i matki pobladła, stali się zanadto szczupli i przez rozwichrzone i potargane włosy, szczególnie u Adriena, wyglądali mało atrakcyjnie. Ten człowiek nie miał litości. Jak oni tu żyli? Przecież to nieludzkie warunki! Jacy oni byli tu biedni... - myślałem, współczułem im. Zrobiło mi się ich żal.
Tym czasem dwoje zakochanych płakało ze szczęścia... - patrząc na nich kąciki moich ust uniosły się delikatnie w górę. Prawie sam bym się wzruszył. Ciekawe co będzie gdy obudzi się jego matka...
Musieliśmy już wracać. Musimy uciekać. Naprawdę szkoda było przerywać tak romantycznej chwili, pełnej szczęścia i zachwytu, lecz ze względu na czas i nasze bezpieczeństwo musiałem to zrobić. Postanowiłem się w końcu odezwać.
- No, moje gołąbeczki chyba czas się zbierać.- oznajmiłem żartobliwie, jednak oni całkowicie zajęci sobą w ogóle nie zwracali na mnie uwagi. To wyglądało bardzo słodko, obaj śmiali się do siebie nie mogąc się sobą nacieszyć, a ta trzymana w jego silnych ramionach i obdarzona Adrienowymi pocałunkami. Co tęsknota robi z ludźmi...
Wyglądali wspaniale.
Dokładnie jak książe i księżniczka z bajki, którzy po bardzo długim czasie, mimo przeciwności losu, spotkali się ponownie. I naprawdę szkoda mi było tej niezwykle pięknej i radosnej chwili przerywać. Niestety musiałem, bo jednak sprawa wcale nie była prosta. Nabrałem powietrza w płucach i podniosłem głośność swoich basów.
- Haloo?! - zawołałem głośno w ich stronę. - Musimy się zbierać robaczki! - krzyknąłem.
Oni nareszcie oderwali od siebie swoje twarze i rzucili mi rozczarowane spojrzenia.
- Nie patrzcie tak, musimy iść. Sprawa jest poważna, to nie zabawa, chodźcie! - wołałem do nich, niecierpliwiąc się.
I gdy na parę sekund każdy z nas umilkł, wszystkie nasze głowy skierowały się w tą samą stronę i ujrzeliśmy przed nami stojącą, wysoką i chudą kobietę. Na jej twarzy malowało się wielkie zdziwienie. Patrzyła na mnie. Nic nie rozumiała. Odezwała się cicho, ledwie mogąc wydobyć coś z siebie z zaskoczenia.
- A-adrein... Marinette...? A ty...?
Czas się przedstawić.
- Nazywam się Matteo Russo. Mam na celu was uwolnić. Wszystko co robię to tylko i wyłącznie w dobrej wierze. - przedstawiłem się jej krótko.
- Ale... ale jak? Jak...? Jak ty...? - była tak zdumiona, że nie mogła znaleźć słów. - Jak się tu dostałeś?... - próbowała pytać. Nie wiem z jakiego powodu, ale zaczęła się trząść.
- Na tłumaczenia przyjdzie jeszcze czas. Teraz musimy czym prędzej opuścić to miejsce. - wyjaśniłem. A przynajmniej starałem się wyjaśnić...
- Ale jeśli Gabriel się dowie, że uciekliśmy to... to przecież... - mówiła przerażona.- Jest człowiekiem bezlitosnym, ma serce z kamienia! - ożywiła się nagle i sama zlękła własnych słów.
A ja zdałem sobie chyba z czegoś sprawę...
Nie przemyślałem DOKĄD uciekniemy... Gdzie ja ich teraz przechowam? Bo skoro mamy stąd uciec...
Ale dobra, damy jakoś radę.
Tylko pytanie gdzie się przed nim ukryją...
Chociaż nie byłem pewny gdzie Adrien z matką ukryją się przed okrutnikiem, nie chiałem wprowadzać napiętej atmosfery. Na pierwszym planie jest wydostanie się z mrocznej piwnicy, tak też najpierw postąpmy. Drugi krok postawimy gdy coś wymyślę, bo niestety nie przemyślałem ucieczki dokładnie... Pewno, że posiadający serce z kamienia pan Agreste będzie ich szukał... Wiem, że sytuacja ta wcale nie będzie łatwa... ale co najważniejsze, już się spotkali, już znają prawdę i już uciekniemy. Nie wyobrażam sobie by coś niedobrego mogło się teraz stać...
- Ucieczka... to dla nas duże ryzyko! - panikowała pani Agreste. Jednak po chwili trochę ochłonęła i zwróciła się do mnie. - Ale... ale dziękujemy ci jak najmocniej... musiałeś naprawdę sporo ryzykować zdobywając klucze i schodząc tu... Zdaję sobie dobrze sprawę, że same podziękowania nie wystarczą; kiedy nad Paryżem zapanuje spokój, wynagrodzimy ci to... - to wszystko mówiła drżąc i patrząc tak jakoś przenikliwie. Chyba te całe zamieszanie i spotkanie i ratowanie wywołało u niej wiele emocji. Nie mogła uwierzyć. Nie trudno się dziwić, przesiedziała tu... bardzo, bardzo długo...
- Ależ nie musi pani.- odparłem.- To wszystko robiłem dla Marinette... żeby była szczęśliwa... bo bez Adriena by nie była...- wybełkotałem swoje. Po tym co powiedziałem, blondyn rzucił mi podejrzliwe i dość nieufne spojrzenie. - Chodźmy już. - mruknąłem i odwróciłem się w stronę starych, dużych drzwi. Chwyciłem za klamkę i uchyliłem je szerzej. Spojrzałem jeszcze raz po kolei na nich wszystkich. Adrien ujął Marinette w swych ramionach dokładniej i cała nasza czwórka wyszła z pomieszczenia. Zamknąłem za sobą drzwi na klucz.
Od początku nie miałem zamiaru go zwracać, myślę, że bezpieczniej było by przechować go u siebie.
Zakręcone i długie korytarze oświetlało nam słabe światło, które wcześniej zapaliłem. Szedłem ostrożnie, powoli, rozglądając się wokół, aby się nie zgubić, a reszta podążała za mną. Nie ukrywam, że czułem się dumny z siebie, że tak właśnie postąpiłem. Wiele dla nich zrobiłem...
Tym razem idąc ponurymi korytarzami, nie trzymałem już w rękach pięknej dziewczyny. Na razie pewnie jeszcze nie dotarło do mnie co się stało, lecz gdy dotrze to tak trochę serce może mi się skruszyć...
Ale nie mam wyjścia, czy tego chcę, czy nie, muszę się pogodzić z tym, że ona nigdy mnie nie kochała i kochać NIE BĘDZIE. Dam im spokój. To już koniec tego dobrego. Pewnie już nie będę miał okazji nieść Marinette. Niech Mari żyje szczęśliwie...- nawet nie zauważyłem kiedy do moich oczu napłynęły łzy.
Westchnąłem głęboko i pomyślałem stanowczo, że muszę wziąć się w garść. Pociągnąłem nosem. Och, przecież nie mogę się rozkleić jak jakaś ciota, co sobie pomyślą?!
No już Matteo, WEŹ SIĘ W GARŚĆ. - mówiłem sam do siebie w myślach i starałem się myśleć, o czymś przyjemnym.
Dostrzegłem z daleka schody, którymi się tu dostaliśmy z Mari. Cieszyłem się z pomyślnego i szybkiego odnalezienia drogi powrotnej. Jak na razie każdy z nas milczał. W tej chwili zastanawiałem się jak całą gromadką przejdziemy do wyjścia. Bałem się , że mogą nas przyłapać. Najlepiej jakby większość świateł w dużym domu było by w tej chwili pozgaszanych. Schody, jak mówiłem, były dosyć długie, ciągnęły się i ciągnęły w górę. Pomyślałem sobie, że Adrien może potrzebować trochę odsapnąć, bo przez ten cały czas trzymał na rękach Marinette, toteż przystanąłem, odwróciłem się i spojrzałem na niego. On całkiem w formie, bez żadnej zadyszki, zmęczenia czy czego tam jeszcze, rzekł zwyczajnie.
- O co chodzi?
- O nic.- pokręciłem głową na boki.- Przyszło mi na myśl, że może przerwy potrzebujesz.- powiedziałem to tak, żeby brzmiało trochę na złość, przyznaję, że za nim nie przepadam... No ale... szanuję, to w końcu chłopak dziewczyny, na której mi zależy. Jak to brzmi. Głupcze, zapomnij o niej.
- Przerwy? - zdziwił się.- Nie.
Na tym nasza rozmowa się zakończyła. Zostało jeszcze kilka schodów, tylko kilka, i lada chwila wyjdziemy. Dotarliśmy pod drzwi, stanąłem, a za mną reszta. Wyjąłem z kieszeni klucze i odpowiednio przekręciłem w zamku. Pchnąłem wrota i wyszliśmy.
Matka Adriena rozglądała się robiąc przy tym wielkie oczy, pełne podziwu i nawet lęku, jakby wcale nie znała własnego domu. Była bardzo zdenerwowana całą tą stresującą i... niezwykłą akcją.
Prowadząc wszystkich czułem się jak taki detektyw, jak bohater byłem z siebie dumny, jak ktoś kto zrobił coś wielkiego, coś niesamowitego.
Domowy korytarz, którym podążaliśmy, był ciemny, nie zapalono żadnego światła. Przynajmniej na razie, w tych częściach domu...
Szliśmy powoli i ostrożnie do przodu, nasłuchując i rozglądając się dookoła, czy ktoś nas przypadkiem nie obserwuje i nie czeka już na nas z zasadzką.
* * *
Dalej dostrzegałem światło, które dochodziło z jakiegoś pomieszczenia. W korytarzu również było jasno. Teraz szedłem jeszcze bardziej ostrożnie i wyjątkowo cicho z szybko bijącym sercem. Cała akcja nie była łatwa, ktoś w każdej chwili mógł nas zauważyć, mimo, że niemal co chwila się za czymś kryliśmy i staraliśmy zachowywać się bardzo ostrożnie.
Po pewnym czasie, łażenia po wyjątkowo dużym mieszkaniu Agrestów, znaleźliśmy się w tym salonie, w którym ostatnio rozmawiałem z Marinette. Tu było nasze wyjście. Jednak nie było to miejsce przeznaczone " potajemnym uciekinierom", wszystko było wokół widać, to duży salon połączony z kuchnią, odzielone tylko jedną ścianą, i schody prowadzące gdzieś w górę na piętro. Na całe szczęście nikogo tu nie zastaliśmy, trzeba się czym prędzej streszczać. Podbiegłem cicho do naszych kurtek, wiszących na wieszakach, podałem Adrienowi kurtkę Marinette. Ten szybko pomógł jej ją założyć, a także resztę ubrań typu szaliki i czapki.
No dobrze...
My ubrani, ale co założą Adrien i jego mama?
Blondyn opatuliwszy już ciepło swoją ukochaną rozsunął dwoje dużych drzwiczek w sporej wielkości, w niedaleko stojącej szafie. A wychudzona kobieta nadal stała z uniesioną głową rozglądając się ciekawie z lekkim szokiem i nawet przerażeniem, chyba wciąż nie mogąc uwierzyć w to co się stało.
Adrien wyciągnął dla niej i dla siebie jakieś kurtki i ciepłe dodatki, a ja w tym czasie nasłuchiwałem i rozglądałem się czy ktoś nie idzie.
Ubrawszy się wziął na ręce fiołkowooką księżniczkę i rzucił mi porozumiewawcze spojrzenie. Podszedłem do drzwi wyjściowych. Były nadal otwarte. Ciepło poubierani, wyszliśmy. Tym razem z samego domu Agrestów...
....................................................................................................................................
.............................................................................................................................
No witam xD Jak myślicie, uda im się? :D
Nie stanie przypadkiem im nic niespodziewanego/złowieszczego na drodze? *huehue* XD
Jak potoczy się to dalej, jak potoczą się losy Adriena i jego mamy? Losy Adriena i Marinette? Jak zareaguje Gabriel, co? Czy przyjdzie mu znowu coś okropnego do głowy?
Matteo dobrze się spisał, prawda? ;D
Cóż, miłego dnia życzę i do następnego! c;
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top