Rozdział 10 Zabierzesz?

Marinette

Nie chcę dłużej czekać. Nie chcę już dłużej się zadręczać. Nie chcę żyć w ciągłej niepewności. Chcę znać prawdę, ale chcę usłyszeć ją Adriena. Niech on mi powie.

Już dziś... tego zimowego dnia postanawiam odwiedzić mojego ukochanego osobiście...

Rodzice nie za bardzo zgadzali się, abym wychodziła sama z domu na wózku, szczególnie bez uprzedzenia, toteż miałam zamiar skorzystać z okazji, że nie było ich w domu i wymknąć się pokryjomu. Mają wrócić za około dwie godziny, więc trochę czasu mam. Muszę się jednak pospieszyć, bo jak ich znam to mogą martwić się o mnie i wrócić prędzej.

Podjechałam do garderoby gdzie wisiały moje zimowe ubrania. Dla mnie wieszak był dosyć wysoki, musiałam sięgać wysoko po kurtke, a siedząc dodawało to trudności. Co prawda chwilę szarpałam się z bluzą i kurtką, żeby je zdjąć, ale po niewielkim wysiłku zdołałam to zrobić.

Odłożyłam zdjęte ubrania na miękie siedzenie w kolorze martwej zieleni, które stało tuż obok mnie. Najpierw jednak chciałam założyć kozaki co było dla mnie zadaniem niezwykle trudnym. Moje obie nogi nadal nic nie odczuwały i ani mi się śniło nimi poruszyć. Zawsze gdy wychodziłam gdzieś z domu, na przykład do szkoły, rodzice pomagali mi nałożyć buty. Wstydziłam się tego, no ale cóż miałam zrobić. Życie inwalidy jest beznadziejne. Samej było mi teraz bardzo ciężko. Poczęłam siłować się z butem, starałam się wcisnąć go na moją lewą stopę. Ciągnęłam do siebie szare obuwie.

W końcu po wysiłku dwa zimowe buty trzymały się już na nogach, które pomagając sobie rękoma, oparłam już o wózek. Pozostało jeszcze założyć resztę ubrań, czyli czapkę, szalik, bluzę oraz ciepłą, puchową kurtkę o barwie indygo. Ale założenie tych ubrań nie sprawiało mi już na szczęście żadnych trudności.

Zaraz potem byłam ciepło opatulona. Dłonie moje się trzęsły, a w brzuchu ściskało mnie od stresu. Bałam się, bardzo bałam tego co może mnie spotkać. Drgającą dłonią przekręciłam klucz w zamku.

I jechałam swym wózkiem pośród gęstego śniegu. Cała trzepotałam, ale nie zwracając na to uwagi pchałam wózek do przodu...

Matteo

Aach! Stchórzyłem! Nie zostałem tam, a powinienem był czekać aż wróci z ćwiczeń... Ech, przecież sobie obiecałem! I tak jej powiem, nie stchórzę! Bo chyba tylko ja jestem osobą, która może jej pomóc... pomóc jak najszybciej wyciągnąć Adriena z lochów. Chcę, żeby Marinette była szczęśliwa, więc muszę jej powiedzieć! I nie stracę ani chwili dłużej...

Ubrawszy się w niesamowicie szybkim tempie wyszedłem z domu. Miałem na sobie czarną kurtkę, ciemny szalik w kolorach granatu i zieleni oraz grubą czapkę zimową zakrywającą uszy. Był mróz, jednak zimno mi nie przeszkadzało, bo bardzo szybko szedłem, prawie biegłem. Coś we mnie mówiło, że muszę przekazać jej to jak najszybciej. Coś wołało, że nie mogę dłużej czekać. Przyspieszyłem.

* * *

Byłem już niedaleko, jeszcze trochę i zaraz dostrzegę piekarnię. Mimo, że byłem dość zamyślony i niezwracałem na nic wokół uwagi, ujrzałem kogoś na swojej drodze. I w tej chwili moje serce zabiło mocniej, gdyż w oddali widziałem osobę jadącą na wózku... Przypomniała mi się Marinette i zrobiło mi się okropnie przykro. Biedna...

Wózek był coraz bliżej, mogłem dostrzec, że osoba siedząca na nim jechała w pośpiechu. I zaraz potem oczy otworzyły mi się szerzej, gdyż zdałem sobie sprawę, że osoba jadąca na wózku to naprawdę Marinette...

Wtem mój krok zwonił nieco i począłem wpatrywać się w nią jeszcze bardziej.

Tak, to z pewnością ona.

Te ciemne włosy, które teraz spięte w dwa kucyki zwisały jej na klatkę piersiową, kurtkę miała granatową, a czapkę różową. Ta piękna, śliczna twarzyczka... to ona!

Patrząc na nią serce waliło mi w piersi jak szalone i czułem jak przechodzi przeze mnie coś dziwnego. Jakiś ciepły prąd, który mną władał. To już. Już teraz. Powiedz jej.

Tylko pytanie: dlaczego Mari w tak obfitym śniegu i mrozie jedzie samotnie na wózku?...

Kiedy stałem na przeciwko niej, kiedy dzielił nas jakiś metr czy dwa, widziałem na jej twarzy smutek... Coś musiało się stać...Właściwie może coś powinno się stać... Widząc te malujące się wyraźnie na jej twarzy przygnębienie, sam posmutniałem. Była jakaś roztrzęsiona, głowę wciąż miała spuszczoną w dół, w ogóle nie zwracała uwagi na to co dzieje się wokół... Co prawda zwolniła troszkę, przynajmniej tak mi się zdawało, ale dalej pchała wózek jakby nigdy nic. Minęła mnie...

Cofnąłem się natychmiast i stanąłem tuż przed nią wołając:

- Marinette! - wystraszyła się i podniosła na mnie swoje ładne oczy. Bardzo ładne. Niebieskie. Pragnąłem jej pomóc. Wydawała się być zagubiona, pociągnęła nosem i załkała.

Potrzebowała pomocy. Zrobiło mi się jej strasznie żal.

Dotąd nie odezwała się. Milczeliśmy patrząc na siebie. Ja podziwiałem jej śliczne fiołkowe oczy, a ona... patrzyła z... rezygnacją...? Tak obojętnie... ech no za dobry to ja dla niej nie byłem.

I w pewnym momencie jej różowe usta poczęły drżeć, a w oczach dostrzegłem gromadzące się łzy.

- Adrien... - wyłkała przez łzy.

Tak strasznie, tak okropnie, tak bardzo było mi jej żal...

- Zostawił mnie? - spytała mnie bardzo smutno. I zacząłem żałować jeszcze mocniej.

Palcami w rękawiczce starłem jej nowo uronione krople łez i odezwałem się.

- Marinette, nie płacz! Nie płacz proszę! Nie mogę patrzeć jak się smucisz! Zabiorę cię do niego! - zakomunikowałem stanowczo.

Nie dopuszczę by uroniła więcej łez! Pomogę jej!

Po tym co powiedziałem na jej twarzy malowało się wyraźne zdziwienie. Uniosła głowę w górę i jej śliczne oczy wciąż patrzyły mnie. Po jednym z różowych policzków spłynęła ociężale jeszcze jedna łza. Patrzyła na mnie z jakąś nadzieją, wyraz jej twarzy mógł świadczyć, że nie jest pewna czy usłyszała właśnie to co powiedziałem. Pomyślałem, że zaraz zada mi pytanie. I pewnie nie jedno...

- Naprawdę zabierzesz? Do Adriena? - zapytała cicho, zachrypnięta, lecz w tym głosie dało się słyszeć jakąś nadzieję... Nawet entuzjazm.

Patrząc tak na nią nawet gdyby to nie była prawda i musiałbym zaprzeczyć, to bym po prostu nie potrafił. W tym momencie jedyne co potrafiłem to zgodzić się z nią. Nie chcę, naprawdę nie chcę , aby tak cierpiała, ja na to już nie pozwolę! Ponownie spojrzeliśmy sobie w oczy. Ja w jej pełne smutku, ale i nadziei, ona w moje pełne współczucia.

- Tak, pomogę ci.- odpowiedziałem stanowczo. Po tym jej wargi złączyły się ze sobą i zdobyła się nawet na delikatny uśmiech przez łzy. - Tylko musisz mi coś obiecać.- dodałem po chwili.- Obiecaj mi Marinette, że... nie zrobisz nic głupiego... - już miałem tłumaczyć kiedy ona zdziwiona znów odezwała się.

- Co to znaczy? - spytała dociekle.

- Bo widzisz... ty nie wiesz czegoś co wiem ja, więc musisz się mnie słuchać i być ostrożna. Bardzo ostrożna. Możesz wierzyć mi na słowo, mogę przysiądz, że jestem po twojej stronie i zamierzam pomóc tobie go odzyskać. - po mojej wypowiedzi zamyśliła się na krótko. Zwróciła głowę w inną stronę. Sam byłem ciekawy, o co zapyta teraz. I nagle znów spojrzała na mnie i od razu szybko zapytała.

- Ale co? Co wiesz ty?

- Marinette, księżniczko nie ma na to czasu. To... długa historia. Powiem tylko tyle: zapomnij o tym wszystkim co mówiłem jeszcze niedawno i o tym liście, który otrzymałaś.- no i ponownie się zdumiała. No tak... ale to jeszcze nie koniec zdumień na ten dzień. Widziałem, widziałem, że miała ochotę obsypać mnie pytaniami.

- Jak to: zapomij? I skąd wiesz...? J-jak? - pytała bardzo zdziwiona, mrużąc przy tym powieki. Domagała się wyjaśnień...

- No... - urwałem na krótko - zapominij... - nie wiedziałem, a raczej bałem się mówić prawdę, zdenerwowała się i obawiałem się, że zaraz odmówi mojej pomocy.

Musiałem się jakoś ratować. Chciałem jej pomóc, bardzo chciałem choćby nie wiem co!

- Marinette posłuchaj ja... byłem głupi... Kłamałem. Wszystkie moje słowa były kłamstwem. Wybacz mi proszę, wiem, że postąpiłem okropnie wobec ciebie, ale teraz chcę ci pomóc. Chcę to naprawić. Możesz mnie znienawidzić nawet i do końca życia, ale proszę... pozwól sobie pomóc. - w jej fiołkowych oczach widziałem gniew i zawód.

- Czyli co? - zaczęła ostro dosyć mocno zdenerwowana. - Mam rozumieć, że to wszystko co mi mówiłeś było kłamstwem? Wszystko? A...a ten list? - krzyczała na mnie rozgniewana i domagała się wyjaśnień. Chyba będę musiał wyznać całą prawdę, a tym niestety rozszarpać jeszcze bardziej jej nerwy.

- Mari... Marinette przepraszam... to... ten list to... ja go napisałem! Nie: Adrien, ja! Przyznaję zrobiłem to, bo... - nabrałem powietrza w płuchach - podobasz mi się bardzo i korzystając z okazji miałem ochotę odbić ciebie Adrienowi, wtedy byłem skończonym draniem, dążyłem do tego, abyś o nim zapomniała i została ze mną... A to jeszcze nie wszystko reszty dowiesz się później. To nie jest tylko moja wina... Ale teraz to naprawię. Przyrzekam ci!

Ona słuchała ze zdumieniem, lecz negatywnym zdumieniem, tym razem zdziwiła się na dobre. Patrząc na nią miałem wrażenie jakby nie wierzyła w to co właśnie usłyszała.

- Czyli to nie Adrien! Nie on! - trąciło w nią życie, usłyszałem w jej głosie prawdziwy zachwyt, zadowolenie i wiedziałem, że powód do radości miała w tym, że to w stu procentach nie Agreste napisał list. No tak, Adrien pozostaje czysty...

- W takim razie gdzie on jest? Co się z nim stało? - dalej dopytywała. O niego. Naprawdę kamień spadł mi z serca mając świadomość, że nie jest na mnie zła za napisanie listu. Chyba nie jest...

- Teraz nie ma czasu tłumaczyć, zabiorę cię do niego to sama zobaczysz.- powiedziałem.

- A co jeżeli ty nadal kłamiesz? - zadała szybko pytanie, którego raczej się nie spodziewałem.

- Marinette.- uklęknąłem przy niej.- nie kłamię.- patrzyłem głęboko w śliczne oczy.- Uwierz mi...

- To zabierz mnie do Adriena! Do Adriena! - wołała z zapałem. Promieniała gdy wymawiała jego imię. Uwierzyła mi, jak dobrze!... Zdobyłem się na uśmiech widząc ją taką radosną z oczyma pełnymi nadziei. Wstałem na równe nogi i począłem pchać wózek do przodu...

Podczas tej drogi do wielkiej willi Agrestów szliśmy, a raczej tylko ja szłem w milczeniu. Nie prowadziliśmy żadnej rozmowy. Mari siedziała taka słodka, ciepło opatulona i po dno zatopiona w swych myślach. Denerwowała się. Właściwie ja też. I to bardzo, w końcu miałem do odwalenia kawał ciężkiej roboty...

Byliśmy już całkiem niedaleko. Prawieże dotarliśmy. Od willi dzieliło nas dosłownie kilka metrów. Zacząłem się teraz nad czymś zastanawiać... Myślałem, że może lepiej i wygodniej byłoby nam bez wózka, jeśli mamy łazić i węszyć (wydostać jakoś Adriena z piwnicy) po domu Agrestów. Wprost ciągnąło mnie do tego, aby nieść ją w ramionach...- spojrzałem w dół na nią. Mogłem widzieć jedynie tył jej głowy. Kiedy podjechaliśmy jeszcze bliżej zauważyłem jak Mari coraz bardziej się trzęsie. Dłonie bardzo jej drżały, cała się trzęsła.

I w tej chwili nawet ja począłem się naprawdę mocno denerwować, bojąc się co będzie gdy otworzy Gabriel. Przecież to Biedronka! To oczywiste, porwie ją i wsadzi do lochów, następnie zarząda oddania mocy. Oj nie... za daleko ją wpakowałem, nie przemyślałem tego ech... Ale nie. Nie wycofam się, muszę dać radę. Postanowiłem powiedzieć Mari o czymś jeszcze... tia... kolejna zdumiewająca informacja na ten dzień...

Znajdowaliśmy się tuż pod wejściem, pod biało-złotymi schodami prowadzącymi do drzwi. To znaczy dzisiaj były ozdobione białym puchem. Wymusiłem spojrzenie księżniczki i rzekłem:

- Marinette... musisz wiedzieć o czymś jeszcze... - patrzyła roztrzęsiona ze stresu nie wydobywając z siebie słowa.- Bo widzisz... musisz być naprawdę bardzo, bardzo ostrożna, bo...- nabrałem powietrza w płucach. Ta informacja będzie dla niej nie miłą niespodzianką...- Władca Ciem wie, że jesteś Biedronką.- znowu otworzyła oczy szerzej, znacznie szerzej. Wiedziałem, że ten dzień będzie dla niej niezwykle zaskakujący.

- A-ale coo?! - wykrzyknęła zdziwiona.- Co ty mówisz?... Jak...? Skąd...? - nie wiedziała nawet o co zapytać najpierw. Po raz kolejny oszołomiłem ją tego dnia. Ale świadczy to o tym, że naprawdę mogłem jej pomóc... miałem tyle informacji, wiedziałem tyle rzeczy, o których ona nie miała bladego pojęcia. Złapała się za buzię drżącymi rękoma.

- Nie! Nie! To nie możliwe! Nie! Ale skąd? J-jaak? - wypytywała rozpaczałym głosem. Skąd? Mhm... to było pytanie, na które odpowiedzi już nie znałem... tego Władca mi nie powiedział...

- Sam nie wiem.- odpowiedziałem szczerze i zawiał delikatnie mroźny wietrzyk. Na jej twarzy malował się strach. Bała się. Tą informacją wzbudziłem w niej jeszcze większy lęk. Chciałem temu zapobiec.

- Nie bój się Marinette. Wie nie od dziś. Już... wcześniej wiedział. A teraz mnie posłuchaj. - chcąc ją uchronić chciałem się najpierw upewnić, że nie ma Gabriela w tej chwili w domu. - Musisz tu zostać, ponieważ ja muszę sprawdzić czy jest Gabriel.- oznajmiłem.

- Czekaj, czekaj, czemu Gabriel? Co on do tego ma? - pokręciłem głową od zniechęcenia.

Nie chciałem więcej pytań. Trzeba działać, czasu coraz mniej, a roboty sporo.

- Ale...

- Zostań tu.- powiedziałem stanowczym głosem przerywając jej. Zajechałem wózkiem bardziej w bok, po to, żeby był dokładnie ukryty pod schodami.

- Matteo! Wytłumacz mi! Matteo... nie możesz mnie tu zostawić, nie zostawiaj mnie tu samej! - wołała rozpaczając.

- Marinette słuchaj mnie uważnie. Czy pójdziesz po Adriena ze mną czy nie, dużo zależy, a właściwie wszystko zależy od tego kto będzie przebywał teraz w wielkim domu. Jeżeli tu zaraz wrócę to znaczy, że jest bezpiecznie i nie ma się czego obawiać. Jeśli jednak nie wrócę tu choćby w ciągu pięciu minut to oznacza, że w willi Agrestów przesiaduje teraz Gabriel i wtedy będziesz musiała natychmiast zawracać do domu.

- Ale... ale Matteo, w czym przeszkadza Gabriel, przecież to jego ojciec, co on do tego ma? - no tak, dla niej wiele jeszcze było nie jasne, mówiłem o Władcy Ciem, który zna jej tożsamość, ale nie wspomniałem słowem kim jest ten Władca.

- Dużo.- palnąłem żartobliwie, a na mojej twarzy pojawił się uśmieszek. - Dowiesz się w swoim czasie.

______________________________________________________
_______________________________________________

Lubicie Mattea?😀 ja tak, osobiście lubię jego postać😆

Pozdro wszystkim, którzy czytają xD 🌸 

Zapraszam do komentowania i gwiazdkowania :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top