3.

Była godzina 14:30. Mam półtorej godziny do spotkania z Nashem i Cameronem. Wzięłam prysznic. 15:00. Ubrałam się w biały crop top na krótki rękaw, i czarne wycierane szorty. W pasie przewiązałam koszulę w czerwoną kratę.15:30. Zrobiłam od nowa makijaż, który musiałam zmyć przed „wyjściem na basen". Znów kreski. Tym razem z jaskółką. 15:50. Wysuszyłam włosy i zebrałam górę w „samurajskiego" koczka. 15:55. Usłyszałam dzwonek do drzwi. Zbiegłam szybko po schodach na dół i otworzyłam drzwi, w których stali Cam i Nash.

-Cześć! Wejdźcie jeszcze na chwilę musze założyć buty – według czasu mam jeszcze 5 minut!- Zaśmiali się.

Poszli za mną na górę do mojego pokoju. Założyłam Timberlandy, co zajęło mi mniej więcej 7 minut. W tak zwanym między czasie obczaili mój pokój- trochę się już zdążyłam urządzić. Zainteresowała ich fotografia z czasów, kiedy miałam ok.8 lat. Stałam na niej z trzema innymi dziewczynami.

-Skąd to?- Spytał Cam

-Kiedyś śpiewałam w zespole. To zdjęcie z jednego występu.

-Może nam coś zaśpiewasz? Spytał Nash susząc zęby.

-Haha. Chcielibyście. Może kiedyś przez przypadek.

Nie naciskali. Po prostu się śmiali.

Koło 16: 10 wzięłam czarną skórzaną torbę. Noszę ją wszędzie i mam tam chyba wszystko. Prowadzili mnie prosto do parku. O tej porze było tam dużo ludzi. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się, biegaliśmy, tańczyliśmy, nagrywaliśmy. Najprościej mówiąc robiliśmy wszystko. Nigdy się tak nie czułam. Zawsze tylko treningi, albo zajęcia. Rzadko, kiedy mogłam wyjść ze znajomymi. Było cudownie. W pewnym momencie chłopaki zaczęli machać do kogoś. Podeszliśmy do niego. Chłopak prawie równy z Nashem, blondyn, trochę dłuższe włosy. Miał brązowe oczy pełne ciepła i radości.

-Ooo, znaleźliście sobie koleżankę. – Powiedział ze śmiechem.

-Łucja.- Przedstawiłam się, z uśmiechem.

-Jestem Matthew. Miło Cię poznać.

-Wzajemnie.

I znów zaczęły się pytania. Ale mniej niż wcześniej. Czuję, że dogadam się z Mattem. Nie wiem jak to jest, ale bije od niego taka uprzejmość przeplatana gościnnością i pogodą ducha. Poszliśmy na coś do jedzenia. Wybrałam moje ukochane kebaby. Tak jak się spodziewałam, nie skończyło się na jedzeniu. Mięso latało nad naszymi głowami. Mięso, sałata, bułka. Powiedzieli, że musimy dzisiaj pójść do klubu potańczyć. W sumie, czemu nie? Każda okazja do zabawy, tańca i śmiechu jest dobra. Jest 18:30. Poszliśmy nad fontanny w środku parku. Robią wrażenie.

-W nocy jest jeszcze ładniej.- Powiedział teatralnym szeptem do mnie Cam. Zaczęliśmy się śmiać. Z reszta ciągle to robimy. Zupełnie zapomniałam o reszcie świata. Z tego obłędnego, idealnego świata wyrwał mnie telefon. Dzwonił Kris.

-„Cześć młoda! Jak tam? Radzisz sobie jakoś?"

-No ja wyszłam na miasto z nowymi kolegami. Kiedy wracasz?

-„Właśnie po to dzwonię. Wracam jutro popołudniu. Kiedy zdążyłaś poznać kolegów?"

-Opowiem Ci jak wrócisz.

-„To do zobaczenia Łusia. Jakby, co to dzwoń."

-Siemka.

Rozłączyłam się. Zdążyłam się przyzwyczaić do tego typu telefonów. Poczułam trzy spojrzenia na sobie. Trzy wręcz palące spojrzenia.

-Kto dzwonił?- Spytał Nash.

-A co? Zazdrosny jesteś? Haha. Nie no Braciak.

-Idziemy już do „X"? (Tak X to „nazwa klubu" wymyślona przeze mnie xD)

-Idziemy? Przecież to 30 minut spacerkiem Nash. Jest już 20.- Odpowiedział mu Cam. Najlepsze (sarkazm) jest to, że nie mam pojęcia, co właśnie robimy i gdzie idziemy. Ale co tam. Idę za trójką chłopaków, których poznałam dzisiaj. Ze mną jest chyba coś nie tak. Zaraz jednak zapominam się, i wracam do błogiego świata, śmiechu i radości. Idziemy pół godziny. Widzę już świecący szyld klubu. Będzie ciekawie.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Miało być regularnie, ale nie będzie. Nie potrafię tak. Trudno. Mam nadzieję, że rozdział się spodobał ;3 Do następnego!


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top