6. Ty, który jesteś wszystkim

Olivia jedyne, co pamięta z wypadku Thomasa, to uczucie niesamowitej pustki, która wydawała się ją pożerać od środka. Pamiętała, że po szkole chciała się pobawić z bratem. Pobiegła na górę i zapukała do drzwi. Zawsze tak robiła w razie ćwiczeń. Żeby zdążył wybudzić się z transu muzyki i mógł się nią zająć. Zazwyczaj wtedy mówił "proszę", ale się tego nie doczekała. Uchyliła nieśmiało drzwi i zajrzała do środka. Poczuła nagły atak paniki. Pokój był czysty, pusty, pogrążony w ciszy. Nigdy tak nie było. Thomas robił rzeczy, które wydawały dźwięki. Stukał ołówkiem w biurko, pisząc nuty, ćwiczył, uczył się gry na fortepianie, słuchał muzyki... Wszystko, co wydawało dźwięki. Czasem zdarzało się, że po prostu skakał po łóżku. Ale wtedy cisza otuliła cały pokój jak skrzydłami anioła. Weszła do pomieszczenia. Zamknęła za sobą drzwi. Rzuciła się na zasłane łóżko i zaczęła płakać, rozumiejąc, że brat może nie wrócić. Bała się, że nie znajdzie przyjaciół. Spełniło się to. Przez trzy lata prawie nic nie mówiła, chyba że musiała. Nie miała osoby, z którą mogłaby porozmawiać. Nawet rodzice nie patrzyli na nią pochłonięci leczeniem Thomasa. Nie widzieli jej talentu, nie widzieli w niej córki, tylko... Obcą istotę. Osobę, która powinna nie żyć.

Przełknęła ślinę, obserwując obce osoby. Zakręciło jej się w głowię. Nie znała ich i nie była pewna, czy chce poznać. Rosie wydawała się miła, ale nie wiedziała, czy ma rację. Nie umiała oceniać ludzi. Uśmiechała się, pokazując równe białe zęby. Dziwnie wyglądała w ubraniu punka, ale mimo wszystko, do niej pasował. Łanie oczy błyszczały w świetle dnia. Chłopak nazwany przez Rosie Dave'em wydawał się chłodny, opanowany. Mrużył oczy, a blond włosy po lewej stronie głowy, wystawały spod czapki. Byli inni niż ona. Przeciwieństwa się przyciągają, przypomniała sobie, ale jakoś, patrząc na nich, nie mogła w to uwierzyć.

— Przepraszam... Muszę iść... — szepnęła, chcąc znaleźć się daleko od nich. Cała się trzęsła. Nie wiedziała, jak ma z nimi rozmawiać. Równie dobrze, mogli być kosmitami.

— Olivio, czekaj! — Rosie złapała ją za ramię. — Też jesteśmy muzykami.

Dziewczynka zmrużyła oczy i się jej przyjrzała. Nie mogła w to uwierzyć. Nie mogła sobie wyobrazić Rossie ze skrzypcami czy przy fortepianie. Szybciej z gitarą, ale i tak to nie było proste. Już dopisała do dziewczyny kilka cech, a wytrwałość nie znajdowało się na liście.

— To.. Super — powiedziała tylko.

— Potrzebna nam skrzypaczka! — wykrzyknęła, jakby starając się przekonać Olivię samymi słowami. Samym tym zdaniem...

— Jest wiele skrzypaczek — zauważyła. — Jeśli naprawdę chodzicie na koncerty, powinniście to wiedzieć, a do punka raczej nie pasują skrzypce. To nie muzyka klasyczna.

— Dziewczyno, widzisz tylko klasyczne połączenia — powiedział David, opierając się o ścianę.

— Zajmuję się muzyką klasyczną — zauważyła Olivia.

— Daj nam piętnaście minut, zagramy ci coś, a jak to do ciebie nie przemówi, już nie będę cię zaczepiać. Obiecuję — przysięgała Rossie.

Olivia potrząsnęła głową.

— Przykro mi, muszę iść do domu. Śpieszę się.

Chciała odejść, ale Rossie złapała ją za ramię.

— Czekaj. Odwiozę cię — zaproponowała.

— Nie znam cię...

- Moje imię już znasz. Mój ulubiony kolor to fiolet. Uwielbiam kanapki z serem i ogórkiem kiszonym. Przyjaźnie się z Dave'em od kilku lat. Moja muzyka ci wszystko powie. Okay, Olivio?

Spojrzała na ulicę, tam, gdzie rodzice zazwyczaj na nią czekali. Nie było ich tam. Zapewne o niej zapomnieli. Znowu. Zdarzało im się to prawie cały czas. Przywykła do tego. Już nie bolało. Trzymała się.

— Dobrze — zgodziła się.

Rosie podskoczyła i mocno ją przytuliła.

— Dziękuję! Nie pożałujesz!

Dziesięć minut później stali w sali muzycznej. Dave i chłopak z koszulką z logo jakiegoś anime odsuwali ławki. Rossie stała przy oknie i przeglądała nuty. Olivia siedziała na ławce, majtając nogami. Dziewczyna w biało-różowej sukience przysunęła krzesło i postawiła brulion z nutami na specjalnym stojaku.

— Warren, gdzie masz? — zapytała Rossie.

— Leży. Spokojnie — odpowiedział nieznajomy.

Przyjrzała się Warrenowi. Wydawał się cichy. Naukowiec. Brązowe włosy sterczały mu na wszystkie strony. Brązowe oczy badały wszystko dookoła. Kilka razy zatrzymały się na Olivii. Wtedy chłopak się uśmiechał, a ją przechodziły ciarki. Był chudy. Jego policzki pokrywał kilkudniowy zarost. Podobał się jej. Zaskoczył ją jeszcze bardziej, gdy usiadł na miejscu, które naszykowała lolita i gdy Dave podał mu instrument- wiolonczelę. Wyjął smyczek, wziął instrument między nogi i przejechał końskim włosiem po strunach, wydobywając czysty dźwięk. Przeszły ją ciarki. Warren spojrzał na nią i się uśmiechnął.

— Grasz na skrzypcach, prawda? — zapytał.

— T-tak... — odpowiedziała niepewnym głosem.

— Wiolonczela jest trochę większa, co? — zaśmiał się.

— Troszkę.

— Warren, nie flirtuj — upomniał go Dave. — Graj.

— Dobra, dobra — mruknął i mrugnął do Olivii. Zarumieniła się i skierowała wzrok na swoje dłonie.

Pierwszy zaczął grać Warren. Nie ruszał prawie palcami. Jedynie ciągnął smyczek po strunach. Delikatne, smutne, przeciągłe dźwięki. Olivia zamknęła oczy i wyobraziła sobie brązowe oczy chłopaka zachodzące łzami. Z tym jej się kojarzyła melodia. Jakby powstrzymywał łzy. Zaciśnięte usta, błyszczące oczy... Serce zabiło jej mocniej i się ścisnęło. Po chwili poczuła, że ktoś usiadł obok niej, ale nie przejęła się tym. Nakazała sobie wsłuchać się w muzykę. Po chwili dołączył się śpiew. Przepełniony bólem śpiew Rosie. Wtedy Olivia otworzyła oczy. Spojrzała na dziewczynę. Stała wyprostowana, trzymając dłoń między klatką piersiową a brzuchem. Głos miała łagodny, delikatny, a zarazem pewny siebie. Raz krzyczała, by po chwili szeptać. Wrzask stawał się szeptem. Nie mogła uwierzyć, że umiała zrobić takie rzeczy... Nie mogła przestać słuchać. Nie mogła przestać słuchać, jak dwie osoby tworzą muzykę, której nigdy nie słyszała, a stawała się częścią jej serca. Jak pomału wnikała w jej głębię.

Olivia rozejrzała się po pomieszczeniu. Nie wzięła skrzypiec z szafki. Kurcze. Klepnęła w ramię Dave'a, który siedział obok niej i szepnęła mu coś do ucha. Wyszła z pomieszczenia i piękne dźwięki ucichły. Pobiegła na korytarz. Szybko wyjęła futerał i pognała do sali. Wyjęła skrzypce i stanęła za Warrenem. Połączenie skrzypiec i wiolonczeli było cudowne. Słyszała to nieraz w muzyce klasycznej. Złapała pewniej instrument i pociągnęła smyczkiem wydobywając wolne, ciche nuty. Chłopak spojrzał na nią ze zdziwieniem, ale po chwili dołączył się. Lolita klaskała w dłonie cicho piszcząc. Rossie uśmiechnęła się do Olivii. Odwzajemniła gest. Wtedy zaczęła śpiewać. Nie brzmiała smutno, jak przed chwilą. Słyszała ciche zadowolenie w jej głosie.

Olivia nie musiała nic mówić, by wszyscy zrozumieli, że zapragnęła z nimi grać. Jednak po jej głowię chodziła jedna myśl- co powiedzą na to rodzice?  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top