5. Ty, który jesteś niezniszczalny

Rosie nigdy nie miała prostego życia. Nie była taka, jaką spostrzegali ją inni. Nie była szaloną dziewczyną z masą pomysłów. To była szkolna Rossie. W domu, przy swoim byłym ukochanym, była cicha, spokojna, opanowana. Zanim coś zrobiła, wymieniała za i przeciw. Rozwaga to podstawa. Jednak sama wolała szkolną Rosie. Wymyśliła ją, gdy poszła do gimnazjum. Wtedy przefarbowała włosy na brąz, zaczęła ubierać się w punkowe rzeczy, przekuła uszy, brew i nos, ale nigdy nie nosiła "krowiego kolczyka". Nienawidziła ich. Przekuła nos z boku. Od kilku lat nosiła tam srebrny kolczyk z malutkim diamencikiem. Prezent od Davida, którego znała od zawsze, ale dopiero w gimnazjum się zaprzyjaźnili. Był jak ona. Wszyscy brali go za tak zwanego "bad boya", ale on był typem artysty. Grał na gitarze i fortepianie. I do tego dział na dwa fronty. Twierdził, że miłość, to miłość, nieważna od płci, która tylko nas ogranicza. Patrzymy komuś w spodnie zamiast na jego charakter. Otwierał Rossie oczy, pokazywał nowe rzeczy każdego dnia. To on nauczył ją, że nie ma czego się wstydzić. To on ją zachęcił do śpiewu. Nie śpiewała przy nikim, przy nikim, komu nie ufała.

Pierwszy raz zaczęła śpiewać, gdy Dave ją podpuścił. Mieli wtedy trzynaście lat. Leżeli w jej łóżku i zaczął grać jedną z jej ulubionych piosenek, a ona zaczęła cichutko śpiewać. Zamarł na chwilę. Powrócił do grania, ale głośniejszego. Zagłuszył głos Rosie. Zauważyła to jej podświadomość. Podniosła głos. Wciąż śpiewała. David patrzył na nią zdziwiony, a kiedy zapytała się, o co chodzi, powiedział, że nie spodziewał się usłyszeć tak świetny głos. Zaczęli ćwiczyć. Każdego dnia śpiewali przynajmniej jedną piosenkę, a jej głos stawał się coraz lepszy. Coraz lepiej nad nim panowała. Umiała śpiewać wysoko, a także nisko. Zmienić barwę głosu w ciągu chwili. Podnieść go, a następnie przejść do szeptu. Zajmowało jej to mrugnięcie oka.

Tak wszystkim mówiła.

Rosie zmrużyła oczy, starając się, cokolwiek dotrzeć przez ostre światło. Kuło ją w oczy. Patrzyła na budynek szkolny, opierając się o jeepa Warrena — przyjaciela Davida. Wydawał się jej aseksualny i nadzwyczaj spokojny. Umiał grać na wiolonczeli i na wszystkich typach gitar, ale się do tego nie przyznawał. Wolał zachować to w tajemnicy, szczególnie po incydencie z Olivią Chamberlain, najlepszą skrzypaczką, o której słyszał świat. Przyszła do ich szkoły i została wyśmiana. Nie słyszeli tej magii w jej graniu. Tego napięcia. Tych idealnych dźwięków. Byli głusi. Nigdy nie widzieli anioła stojącego na scenie ze skrzypcami, ze spuszczonymi powiekami. Złote światło dodawało jej tylko magicznego wyglądu, jakby sam Bóg zsyłał na nią blask. Zazwyczaj nosiła białą sukienkę, która pasowała idealnie do anioła. Rossie wychylała się, wstawała, by się upewnić, że na plecach miała skrzydła. Nigdy ich nie dostrzegła, ale była pewna, że je miała. Ludzka istota nie mogłaby wydobyć ze zwykłego instrumentu, tak przepięknych dźwięków.

— Widzisz ją? — zapytał David, pochodząc do niej z puszką coli.

— Nie. Jest za jasno. Światło się odbija od podłogi — poskarżyła się, biorąc napój od przyjaciela.

— Jeszcze dwie minuty do końca lekcji — zauważyła Anabeth stojąca tuż obok nich. Jak zwykle, była ubrana, jak lolita. Wyglądała słodko w różowo-białej sukience. Strasznie się kojarzyła Rossie z Madoką z "Madoka Magica". Blond loki spływały na plecy. - Ooo. Chcę ją zobaczyć, Rossie...

Dziewczyna wystukała palcami nerwowy rytm.

- Przecież nawet cię nie obchodzi muzyka, Ana — zauważyła Rossie.

- Wiem. Ale jeśli ta dziewczynka was tak interesuje, to mnie też — powiedziała i uśmiechnęła się szeroko.

Przez chwilę stali w milczeniu oglądając budynek szkolny. Rossie nie mogła sobie wyobrazić, że od kilku tygodni chodziła z Olivią Chamberlain do szkoły. Wiedziała, że do ich szkoły chodziła dziewczyna, która grała na skrzypcach, ale nie spodziewała się, że to ona. Spodziewała się, że Olivia, jak jej brat przez początki kariery, chodziła do szkoły prywatnej lub uczyła się w domu. Słyszała, że jedna dziewczyna była wyśmiewana przez grę na instrumencie, który zbytnio nie był wykorzystywany w muzyce popularnej, ale nikt nie połączył faktów. Plus, Olivia to dopiero jedenastolatka, powinna chodzić do podstawówki, a nie do gimnazjum. Nic z tego nie rozumiała, dlaczego znalazła się w ich szkole. Może miała złe informacje?

Dzwonek wyrwał ją z zamyślenia. Dłonie zaczęły się jej pocić. Wyprostowała się i przełknęła ślinę. Denerwowała się. Nie wiedziała, co ma powiedzieć Olivii. Chodziła na jej koncerty, widział każdy jej występ. Każdy. Odkąd wystąpiła zamiast Thomasa...

Serce jej zamarło, gdy zobaczyła Olivię. Widziała ją po raz drugi w szkole. Była idealna. Zmieniła się...

Podbiegła do niej zostawiając przyjaciół za sobą.

*

Nie mogła zostać długo w szkole, bo musiała szybko wrócić do domu. Matka wysłała do niej SMS-a, że jadą do Thomasa i mogą ją zabrać po drodze. Dlatego, gdy zadzwonił dzwonek, wzięła swoje rzeczy i wyszła, zanim korytarze zapełniły się uczniami. Założyła plecak na ramiona, wzięła potrzebne książki z szafki i skierowała się na dziedziniec. Ledwo zrobiła kilka kroków w pełnym słońcu, a ktoś do niej doskoczył. Dziewczyna. Ładna. O długich brązowych włosach z fioletową grzywką, wielkich brązowych oczach, wydatnych kościach policzkowych, idealnie wykrojone usta pomalowane fioletową szminką. Nie mogła oderwać od nich oczu. Hipnotyzowały ją. Oblizała swoje spuchnięte wargi, spuszczając wzrok na glany dziewczyny. Myślała, że ją ominie, popędzi dalej, ale nieznajoma chwyciła jej ręce w swoje. Spojrzała na dłonie. Dziewczyna miała trochę duże dłonie, jak na kobietę- idealne, by grać na pianinie, instrumencie strunowym... W kilku miejscach miała nawet odciski.

— Nie mogę uwierzyć, że to ty, Olivio! - powiedziała nieznajoma ochrypniętym głosem. Kojarzył jej się z głosem Paku Romi — aktorki głosowej, która mogła podkładać głos męskim, jak i żeńskim postacią.

Serce Olivii zacisnęło się boleśnie. Nie wiedziała, jak ma się zachować... Nikt jeszcze do niej nie podbiegł i nie zwrócił się do niej przyjaźnie w tej szkole, nie licząc nauczycieli, bo to ich praca... Spojrzała w jej oczy zainteresowana. Rzęsy miała długie, rzucały cienie. Podkreśliła oczy maskarą i cieniem do powiek.

Nie odezwała się, ale nieznajoma ciągnęła dalej:

— Jestem twoją fanką! Byłam na każdym twoim występie! Jesteś niesamowita, Olivio!

— D-dziękuję... — mruknęła, zastanawiając się, czy Thomas też miał taką sytuację.

— Kocham, jak grasz Dance Macabre, Olivio!

— Zgłupiałaś? — krzyknął ktoś ze schodów, idąc w ich kierunku. Wysoki chłopak w wełnianej czapce, mimo że na słońcu było trzydzieści stopni. Był ubrany w takim samym stylu jak dziewczyna. Punk, przypomniała sobie Olivia. Miał kilka kolczyków w brwi, nosie i w wardze. Pociągnął dziewczynę za ramię. - Nie powinnaś tak naskakiwać. Wystraszysz ją i będzie. A zależało ci na rozmowie, nie? Zachowuj się — powiedział i zwrócił się do Olivii: — Przepraszam za nią. Mam nadzieję, że przynajmniej się, głąb, przedstawił.

Nieznajoma wydęła policzek.

— Bierzesz mnie za idiotkę, Dave... — mruknęła, odrywając się od Olivii. — Ale to prawda, nie przedstawiłam się. Olivio, oto twoja największa fanka, Rossie Testvér. I to ja, zmienię twoje życie — powiedziała i wyciągnęła ku niej dłoń.

Olivia wtedy jeszcze nie wiedziała, że Rosie miała rację — zmieni jej życie i to na jeszcze dziwniejsze...  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top