35. Ty, który byłeś kimś innym


Żeby w coś uwierzyć, kiedyś musiałaby to zobaczyć. Dotknąć, posłuchać, zobaczyć. Ale od pewnego czasu, wystarczyło jej tylko usłyszeć. Dobrym dowodem się stawały słowa. To co mówili ludzie, to co słyszała, stawało się dla niej tak samo ważne, jak to co sama zobaczyła. W końcu, nie mogła cały czas stać, być wszędzie. Dlatego zaczęła nasłuchiwać szukając różnych informacji. Sama także musiała mówić, szczególnie przed adwokatem Rosie. Był to miły mężczyzna, około czterdziestki, z lekko siwiejącymi włosami, potężnej budowy. Zawsze się uśmiechał, gdy widział Olivię. Czasem trzymał ją za rękę, gdy musiała opowiadać, co matka im robiła. Zazwyczaj wtedy płakała. Nie mogła się powstrzymać. Szlochała tak bardzo, że zabierało jej tchu. Rosie w takich chwilach patrzyła twardo na adwokata i mówiła głosem nieznoszącym sprzeciwu, który zapewne miała po kobiecie, która ją urodziła:

— Koniec. 

To jedne słowo wystarczyło, by pan Campbride zamykał usta i nie ciągnąc dziewczynki za język. Ojciec, który uczestniczył w sesjach, także nie dawał skrzywdzić córki. Czuła, że nawet będąc przed sądem Anna jej nie zagraża. Miała zostać wezwana na świadka jako ostatnia, gdyby zeznania poprzedników nie wystarczyły. Ojciec i Rosie tego dopilnowali. Nawet powołali Thomasa, brata taty. Byli podobni, choć Thom był szerszy w barkach i lepiej zbudowany. Wyglądał, jak wojskowy. Cathy rzuciła mu się na szyję, jak nastolatka. Ten ją złapał zwinnie i pocałował. W ich spojrzeniu widziała miłość. Obróciła wzrok zmieszana, ale wtedy wuj podszedł do Olivii z wyciągniętą dłonią i powiedział potężnym basem, który ją przerażał, jak i uspokajał: 

— Jestem Thomas. Mąż Cathy i brat twojego ojca. I tatą Rosie i Jamesa. Kurde, to dobre do opery mydlanej, by było. Co o tym sądzisz, Jim? Wyślemy im pomysł? 

Dziewczynka uśmiechnęła się szczerze. Pierwszy raz ktoś żartował z tej sytuacji i miała ochotę, żeby robili to częściej.

Przez miesiące, gdy przygotowywali się do rozprawy Olivia spoglądała na zakochanego Thoma i Cathy. Cały czas się dotykali, trzymali za ręce. Patrzyli na siebie tak, jakby ona chciała patrzeć na swojego męża w przyszłości. Czasem, gdy nawet bracia rozmawiali, dawał buziaka żonie w czoło. Olivia uśmiechała się wtedy mimowolnie. Wyglądali tak młodo... Mogłaby się przy nich wychowywać. Ciekawe kim, by wtedy była? Ale wtedy nie poznałaby Rosie. Mogłaby być innym człowiekiem. Nie chciała tego. Dlatego tylko przyglądała się zakochanym pragnąc, by takie uczucie kiedyś łączyło ją i jej ukochanego. 

Dzięki tym obserwacją dostrzegła kilka ciekawych rzeczy, na przykład, Cathy inaczej się poruszała przy Thomie, inaczej akcentowała słowa, inaczej na niego patrzyła. Zaczęła dostrzegać miłość w czyiś oczach. Dostrzegła je w oczach Rosie, gdy spoglądała na Dave'a. Wtedy ledwo zauważalny uśmiech błąkał się jej po ustach. Szczęście i smutek kryły się w oczach. Olivia wtedy do niej podchodziła  i brała za rękę. Wtedy jakby wychodziła z amoku i patrzyła na dziewczynkę. W końcu nie wytrzymała i zapytała:

  — Rosie, coś czujesz do Dave'a? 

Dziewczyna otworzyła szeroko oczy. Uchyliła usta, jakby chcąc coś powiedzieć, ale po chwili je zamykała. Uśmiechnęła się. 

— Zauważyłaś? — to było bardziej stwierdzenie niż pytanie. Spojrzała w stronę Dave'a, który siedział z Warrenem na podłodze i się sobie przyglądali z dłonią na policzku drugiej osoby. Wydawało się, że świat dla nich nie istniał. Potrząsnęła głową, a po skórze potoczyła się pojedyncza łza. — Cholera, jestem pieprzoną egoistką. 

Obie usiadły na dywanie za wejściem do salonu, tak że chłopcy nie mogli ich zauważyć. 

— Rosie, to nic złego — przekonywała Olivia trzymając mocno dłoń dziewczyny. 

— On kocha Warrena. Ja nie mam prawa nic mówić. 

— Kochasz go? 

— Tak — powiedziała bez chwili wahania. — Kocham go. 

— Powinnaś mu powiedzieć. Mimo wszystko spotykacie się codziennie. Nawet z nim mieszkasz. Od ilu to trwa? 

— Olivio... Ja... — szeptała ciągnąc nosem. — Jak się kogoś kocha dba się o jego dobro. Chce się dla tej osoby jak najlepiej. Pragnie się jego szczęścia kosztem własnego. I właśnie to robię. Pragnę, by Dave był szczęśliwy. Dlatego milczę. Bo widzę, że jest szczęśliwy. To, że nie jest ze mną to mały koszt. Cieszę się, że się ze mną przyjaźni i jest ze mną, gdy tego potrzebuję. 

Olivia powtarzała te słowa, gdy siedziała w sali sądowej przed własną matką, tuż obok sędzi, na przeciwko adwokatów. Mężczyzna o nazwisku Caleb kręcił się wokół miejsca, gdzie siedziała dziewczynka. Nie dosięgała nogami ziemi. Wpatrywała się w obrońce Anny czekając na słowa. Została wywołana na salę, gdy jej drobna postura wzbudzała współczucie. Rosie ubrała ją w białą sukienkę, którą nosiła na koncerty. Włosy miała rozpuszczone, porządnie rozczesane. To zrobiła dziewczyna. Korzystały z takich okazji, by być chwilę same i porozmawiać o uczuciu kuzyna do Dave'a. 

— Jesteś Olivia Kira Chamberlain? — zapytał adwokat wpatrując się w dziewczynkę szukając w mowie jej ciała oznak kłamstwa. Wysunęła buntowniczko podbródek wiedząc, że niczego nie znajdzie.

— Tak. Mam dwanaście lat. Uczę się w pierwszej klasie gimnazjum. Jeśli pan chce potwierdzić moją osobowość, proszę spojrzeć do gazet naszego miasta. Często o mnie piszą. 

Mówiąc to, czuła się lekko głupio, ale musiała. Rosie mówiła jej, by pokazała swoją pewność siebie. Walczyła. Dla dobra rodziny. 

— Jesteś powiązana z oskarżoną? 

— Chodzi panu o więzy krwi? — zapytała niepewnie słodkim głosem. 

— Tak. 

— To nie. 

— Czemu zapytałaś o więzy krwi, Olivio? 

— Bo Anna Chamberlain mnie wychowywała, ale nie jest moją mamą. 

— Matka adopcyjna? 

— Można tak powiedzieć... Ale nie do końca. Nie zaadoptowała mnie. Jestem córką Catherine i Jamesa Chamberlain. Nazwisko mają wspólne, bo mama jest żoną jego brata. 

Adwokat cmoknął. Rosie uśmiechnęła się z satysfakcją, a ojciec pokazał jej dwa uniesione kciuki. Cathy i Thom trzymali się mocno za ręce posyłając jej oczy pełne nadziei. Anna za to... Smutne oczy i pełne nienawiści. 

— To dlaczego mieszkałaś z Anną Chamberlain? — zapytał adwokat. 

— Bo miałam  być rodzajem zemsty — wyjaśniła bez chwili wahania.

— Zemsty? — zdziwił się. O, czyżby nikt o tym wcześniej nie mówił? Spojrzał się na Annę marszcząc czoło. 

— Tak. Anna zdradziła mojego ojca z Thomasem. Dzięki temu mam dwóch kuzynów. Oboje mają imiona po braciach. Thomas to Rosie, trafił do Anny, a James, który jest w szpitalu w śpiące, do Thoma. Dosyć skomplikowane... 

— A ty...? 

— Ja jestem dzieckiem Catherine i Jamesa. Chcieli się zemścić na swoich małżonkach i tak powstałam. 

Obrońca pobladł. Czyżby zostawili takie informacje na potem, by Olivia mogła to wszystko powiedzieć i tylko potwierdzić los matki? 

— A więc, Olivio... Jak mieszkało się z Anną Chamberlain? — zaczął przesłuchanie Caleb. 

Dziewczynka się uśmiechnęła. Pan Campbride ją na to przygotował. 

— Szczerze... To trudno wytłumaczyć. Mieszkałam z nią, ale bez niej. 

— Co masz przez to na myśli? 

— A to, że mnie nienawidziła odkąd pamiętam. Thomas, teraz jako Rosie, był jej oczkiem w głowie. Jej synek. Jej cud. Jej jedyne dziecko. A ja... Ja byłam ta gorsza. Zawsze na drugim miejscu. Wie pan, jak to jest? Zawsze gorsza, zawsze druga. Rzadko kiedy miałam nowe rzeczy. Zazwyczaj dostawałam je po bracie. Nawet kiedy dostawałam nagrody za pierwsze miejsca w zawodach, mam na myśli za grę na skrzypcach, nie dostawałam pochwał. Ignorowała to. 

— Kiedyś użyła przemocy fizycznej? 

— Tak. 

— Kiedy? 

— Kiedy dowiedziała się, że mój brat... to znaczy kuzyn, jest transwestytą. Twierdziła, że to spaczenie psychiczne i to się leczy. 

— Bo tak jest! — wrzasnęła matka. — To jest chore! 

— Pani Chamberlain — upomniał sędzia. — Proszę się uspokoić. 

Skuliła się potulnie. Nie przeprosiła. Jak zawsze. 

— Wracając, Olivio... Thomas o tym opowiadał... A dla ciebie, jaka była? 

— Oschła, pozbawiona dobrych emocji. Jedynie niechęć i nienawiść — powiedziała Olivia szybko, głosem pozbawionym emocji. Uśmiechnęła się delikatnie.

— Olivio, a jak miałam cię traktować, gdy nie jesteś moją córką? — zapytała matka wstając. — Jak mogłam żyć patrząc na ciebie i widząc tylko zdradę swego męża?

— A jak ja musiałem się czuć? — warknął ojciec. — Thomas i James to nasze pierwsze dzieci! Dzień w dzień widziałem Thomasa i myślałem o tym, co ty widząc Olivię! Myślisz, że to było fajne?! Myślisz, że było mi prosto wybaczyć wiedząc, że to nie był jednorazowy numerek? — Matka pobladła, a po jej policzkach potoczyły się łzy. Nie wyglądała, jak ta silna, niezależna kobieta, którą znała Olivia. Była krucha, zraniona i zagubiona. Zrobiło się dziewczynce jej żal. — Myślisz, że o tym nie wiedziałem?! To, że udawałam, że tego nie wiem, nie znaczy, że tak było!

Sędzia, starszy mężczyzna z dużym brzuchem i gęstą, siwą brodą, przez którą wyglądał, jak święty Mikołaj, zastukał w stół młotkiem. Olivia lekko się skrzywiła.

— Cisza — rozkazał donośnym, mocnym basem. — Będziecie się kłócić po rozprawie. Teraz jesteście na sali sądowej, więc macie się zachowywać. Wasze dzieci na was patrzą.

Oboje mruknęli przeprosiny i usiedli. Sędzia spojrzał na nich mrużąc oczy i zwrócił się do Olivii łagodnym głosem:

— Proszę, dziecko, kontynuuj. Nie wstydź się. — Uśmiechnął się łagodnie. W policzku pojawił się dołeczek.  

— Odpowiedziałam chyba na pytanie — zauważyła. 

Sędzia przytaknął ruchem głowy. 

— Tak, tak. Prosimy o następne pytanie. 

— Muszę porozumieć się z klientką — poinformował adwokat. Po chwili jednak sobie przypomniał o manierach i zapytał:— Mógłbym? 

Święty Mikołaj pozwolił. 

Pan Campbride podszedł do Olivii, gdy Caleb znalazł się przy matce. Coś szeptali do siebie. Adwokat wydawał się zirytowany. Najwyraźniej nie spodziewała się, że dziewczynka będzie zeznawać. 

— Dobrze ci idzie, Olivio — pochwalił adwokat. Pogładził ją po włosach.— Odpowiadasz bez chwili zastanowienia. To dobrze. Widzę, że ława przysięgłych spija słowa z twoich ust. To bardzo dobrze. 

— Cieszę się, że mogę pomóc— powiedziała lekko się uśmiechając. 

Po chwili Caleb wrócił na swoje miejscu tuż przed Olivią. Patrzył na nią przenikliwie zimnymi oczami, jakby w niej nie widział prawie dwunastoletniej dziewczynki, tylko rywalkę, która może zniszczyć to co kocha. Ale co ona takiego mogła zrobić? Powiedziała prawdę. Tyle wydawało mu się wystarczające. 

— Powiedz nam, Olivio— zaczął chłodno spacerując, jak lew zamknięty w za ciasnej klatce. Obserwował ją. Nie spuszczał z niej wzroku. — Gdzie mieszkałaś kilka miesięcy temu? 

— U Anny i taty — powiedziała przeczuwając do czego zmierza. 

— Nie, nie chodzi mi o ten okres. Chodzi mi troszkę później, Olivio. 

Otworzyła usta chcąc skłamać, ale przypomniała sobie przysięgę. Niechętnie mruknęła: 

— U Rosie. 

— U Rosalie? Twojego brata per siostry? 

— Jesteśmy kuzynami — zaprzeczyła. 

— Ależ tak. Przepraszam za pomyłkę. Ale wracając do tematu, czyż twoimi prawnymi opiekunami nie jest Anna i James Chamberlain? 

Spojrzała w stronę adwokata i Rosie szukając pomocy. Dziewczyna pobladła i zacisnęła palce w pięści. Szepnęła coś do mężczyzny. 

— Nie wiem —przyznała szczerze.— W mojej rodzinie jest tyle sekretów, że nie zdziwiłoby mnie to, gdyby tata i Anna nimi nie byli. 

— Ale przez całe życie mieszkałaś z nimi, tak? 

— I z Rosie — przytaknęła. 

— To dlaczego przez te kilka tygodni mieszkałaś tylko z Rosie? 

— Sprzeciw! — zawołał pan Campbride. — To spekulacje. Nic nie wnoszą do sprawy. 

— Popieram — powiedział sędzia. — Proszę zadać inne pytanie. 

— To inne... Dlaczego opuściłaś matkę? 

Olivia otworzyła szeroko oczy i zacisnęła palce w pięści. Czuła nadchodzącą falę gniewu.

— Słucham? Czemu odeszłam? Bo moja "matka" to wariatka! Wielbiła trupa! Rozumie pan to? Trupa, który do tego nie jest jej synem, którego wychowała! Biła własnego syna za inność, gdy powinna go kochać najbardziej na świecie! A ja byłam dla niej nikim. Gdy mój brat zniknął, starałam się go zastąpić. Ale jak wygrać z ideałem? — Oczy zaszły łzami. — Jak się mierzyć z ideałem, gdy sama jestem tylko przeciętna...? 

Załkała zasłaniając dłońmi twarz. Rosie szybko do niej podbiegła i ją przytuliła. 

— Dosyć! — warknęła kuzynka. — Powiesz jeszcze słowo... — zagroziła mocniej obejmując ją ramionami. — Nie dam zrobić jej krzywdy. 

Rosie, nie zaważając na sędziego ani na adwokatów, poprowadziła do ławy Olivię. Otoczyli ją najbliżsi. Pocieszali, przytulali, obejmowali... 

Rozprawa zakończyła się, gdy pan Campbride powiedział, że nie ma więcej pytań. Adwokaci wygłosili mowy końcowe, ale Olivia ich nie słuchała. Wyszła razem z Rosie do toalety, gdzie dziewczynka zwymiotowała. Kuzynka przetrzymywała jej włosy. 

— Spokojnie, Oli — pocieszała. — Poszło ci świetnie. 

— Dziękuję. 

Gdy wróciły do sali trzymając się za ręce, pół godziny później, gdy dziewczynka zdążyła się uspokoić, ogarnąć i porozmawiać z kuzynką, sędzia wygłosił wyrok. Matka za znęcanie się nad rodzeństwem i za oszustwa prawne, które wyszły podczas rozprawy, miała trafić na cztery lata do więzienia. 

Wygrali. 

Wszyscy skakali z radości. Obejmowali się, krzyczeli, całowali... A Olivia czuła się, jak sparaliżowana. Nie mogła myśleć, nie mogła oddychać. Czuła się, jak obserwator. To jej nie dotyczyło... To nie ona wysłała kobietę, która ją wychowywała, do więzienia. To nie ona... Rosie ją objęła i lekko uniosła. Czuła jej palce na plecach, ale nic to dla niej nie znaczyło. Chciało się jej płakać. 

  — Olivio— jęknęła kuzynka. — Co się stało? Nie cieszysz się? 

Dziewczynka przepchnęła się przez cieszący się tłum i podeszła do załamanej kobiety, która szlochała nad swoim losem. Pięściami uderzyła w stół. 

— Anno... — szepnęła dziewczynka. — Tak mi przykro...

— Wynoś się! — wrzasnęła kobieta. Wstała. — Wynoś się! Nie jesteś moją córką! Wynoś się! To wszystko twoja wina, suko! 

Opadła, jakby pozbawiona z reszty sił. Ukryła twarz za dłońmi i szlochała. 

Olivia podeszła do cieszącej się rodziny przypominając sobie, dlaczego to zrobiła, przez wybuch gniewu kobiety. Dała się objąć Rosie i wziąć za rękę Cathy. 

Teraz to ona odeszła. Tak jak robiła to nieraz kobieta, którą kiedyś nazywała matką.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top