34. Ty, który nie patrzyłeś mi w oczy, gdy kłamałeś
Kiedy ostatni raz biegła? Wydawało jej się to oddalone o tygodnie, miesiące... Może nawet lata. Pamiętała jednak to zmęczenie, które pozbawiało ją tchu i resztek sił. Pamiętała także wysokie słońce... Czy to był jej ostatni bieg? Gdy nauczycielka do niej krzyczała, by się śpieszyła, wysiliła choć pot spływał jej po całym ciele i czuła, że już nie mogłaby dłużej? A może wtedy, gdy uciekła z domu i biegła, by zrobiło się jej cieplej i, by jak najszybciej, znaleźć się z dala od własnej matki? To był ostatni raz? A może był jeszcze jakiś, o którym zapomniała? Może kolejne jej wspomnienie miało się okazać kłamstwem? Może biegła kiedy indziej jeszcze, a tego nie pamiętała? Już niczego nie była pewna. Wszystko legło w gruzach. A ona czuła się tak, jakby ktoś zburzył dom i ona, jako dziecko, miała go odbudować. Sama układać cegiełki. Sama malować ściany. Sama uzupełniać braki. Sama zbierać gruz. Wszystko sama. Była samotna pośród kłamstw i sama miała podejmować decyzje.
Sama... To słowo przygnębiało Olivię. Potrząsnęła jednak głową pragnąc zapomnieć. Zapomnieć wszystkiego o swoim życiu. Pragnęła żyć w swoim dawnym życiu, gdy jej jedynym problemem była matka. Pragnęła wrócić do dawnego życia. Ale... Coś ją powstrzymywało. Czuła, że jeśli ktoś, by do niej podszedł i zaproponował, że mogłaby powrócić, nie zrobiłaby tego. Dlaczego? Powstrzymywała ją Rosie? Warren? Dave? Ludzie, których z czystym sercem mogła nazwać przyjaciółmi?
Zwolniła dopiero, gdy znalazła się prawie pod drzwiami swojego... Domu? Nie czuła, że to miejsce mogłaby nazwać "domem". W końcu, przez lata mówiono jej, że dom to miejsce, do którego pragnęłaby wracać. Tęskniłaby za nim. A tego nienawidziła. Czuła niechęć na samą myśl. A stojąc przed nim, serce biło szybko, nierówno i to nie ze szczęścia. Ze strachu.
Wyciągnęła dłoń, żeby zapukać. Dotknęła kostkami drzwi, które się otworzyły. Nie chciała wchodzić. Czuła się z tym źle, ale zmusiła się do zrobienia kroku. I kolejnego. I kolejnego. Było ciemno i głucho. Jakby nikt tam nie mieszkał. Weszła nieśmiało dalej i dopiero wtedy usłyszała głosy. Swojego ojca i jakiejś kobiety. Zamarła, ale po chwili, ruszyła. Czuła, że coś było nie w porządku. Kim ona była? Matka w końcu, siedziała z policjantami. Rosie rozmawiała z kimś przez komórkę w swoim pokoju, a później miała jechać na komisariat i adwokata w sprawie rozprawy. Więc kim ona była?
Na palcach podeszła do salonu, w którym, jako jedynym pomieszczeniu, świeciło się światło. Przyłożyła ucho do ściany, by lepiej słyszeć.
— Jim... — kobieta miała miękki, wręcz kojący głos. — Wszystko się skomplikuje, co?
— Daj spokój — powiedział zmęczonym głosem ojciec. Głośno westchnął. — Myślałem, że nigdy nie będziemy musieli tego zrobić...
Chwila ciszy. Usłyszała ciche kroki. Tenisówki zapiszczały o podłogę.
— Daj spokój. Kiedyś trzeba będzie to zrobić. W końcu, w akcie jestem wpisana ja.
W akcie? Wpisana ja? Powtarzała sobie w myślach Olivia. Wtedy zrozumiała. Przycisnęła ucho jeszcze mocniej do ściany.
— Można zapłacić, podrobić— wyliczał. — Byłem gotowy to zrobić. Tylko, żeby tego nie mówić... To takie okropne...
— Wstydzisz się tego? Brzydzisz? — miała zirytowany głos. — ZROBILIŚMY TO. Do tego są potrzebne są dwie osoby.
Chwila ciszy. Delikatny szelest i skrzypnięcie kanapy.
— Nie wymiguję się. Nie mogę — powiedział z rezygnacją. — Po prostu... To, cholera, męczące.
— Męczące? — prychnęła. — To zemsta, Jim. Nic więcej. To zemsta. A ja chcę ją poznać. To moje dziecko. Mam prawo ją chyba zobaczyć, prawda?
— Ale ja nie wiem, gdzie ona jest...
Mówili na pewno o niej. To ona była zemstą. To na pewno o niej, dlatego zebrała w sobie odwagę i wyszła ze swojego ukrycia. Kobieta, niska brunetka z krótkimi włosami związanymi w kucyk, wpatrywała się w dziewczynkę z szeroko otwartymi zielononiebieskimi oczami. Miała na sobie T-shirt z nadrukiem, dżinsy dzwony i trampki. Była niska i drobna. Wyglądała jak nastolatka. Stała za ojcem Olivii, który siedział wygodnie na fotelu i obejmowała go za szyję.
— Tutaj jestem, tato — prawie szepnęła.
— Kochanie... — westchnął odsuwając dłonie kobiety od siebie. Objął córkę. — Gdzieś ty była?
— Nie udawaj, że się przejmujesz. — Odtrąciła go. — Bo sądzę, że mnie już więcej mnie nie zobaczysz. Więc po co ten cyrk? Chcę się dowiedzieć tylko kilku rzeczy i sobie idę — powiedziała to wszystko lodowatym tonem pozbawionym jakichkolwiek uczuć. Sama się zdziwiła, że tak potrafiła.
— Kochanie... — jęknął.
Spojrzała się na kobietę szukając swoich cech w twarzy kobiety.
— Dzień dobry. Jestem Olivia. Jesteś moją mamą, prawda? — przywitała się wyciągając do niej dłoń.
Zrobiła zdziwioną minę. Spojrzała się na mężczyznę szukając pomocy, jakiejś podpowiedzi.
— T-tak... Jestem twoją biologiczną matką... Mam na imię Caty... Proszę, zwracaj się tak do mnie.
Dziewczynka skinęła głową.
— Oczywiście, Cathy.
Dorośli wydawali się podenerwowani. Ojciec drapał się nerwowo w kark. Kobieta starała się znaleźć wygodną pozycję przenosząc ciężar ciała z pięt na palce. Patrzyli się na siebie szukając u drugiej osoby, pomocy.
— Może... Zrobię herbaty — zaproponował ojciec.
— Ja podziękuję — odrzuciła propozycję Olivia. — Chcę poznać kilka odpowiedzi i już mnie nie ma.
Ojciec posłał kobiecie współczujące spojrzenie i zniknął w kuchni. Dziewczynka usiadła na kanapie prostując się, jak struna. Czuła się... Obco we własnym domu. Znała idealnie te cztery ściany, ale były jej zupełnie obce. Dlaczego? Dlaczego tak było mimo że mieszkała w tym miejscu od dwunastu lat? Dlaczego miejsce, w którym dorastała, żyła było dla niej nieprzyjemne? Czy to dlatego, że nie było w nim Thomasa? Może... Może dlatego, że w nim doprowadziła matkę do łez? A może dlatego, że nic nie zrobiła, by jej własna matka... Nie, to nie jej matka. Nie urodziła Olivii. Jej matką była kobieta stojąca naprzeciwko niej.
— Więc... — odezwała się Cathy po pewnym czasie. Usiadła na kanapie obok Olivii, na tyle blisko, by czuła jej bliskość, ale na tyle daleko, by nie było to niezręcznie. — To wszystko musi być dziwne dla ciebie, prawda?
— Nie wiesz, co dopiero jest dziwne, Cathy — powiedziała chłodno dziewczynka. Uśmiechnęła się, ale uśmiech nie dosięgnął oczu. — To dopiero wierzchołek góry lodowej.
Kobieta skrzywiła się.
— Współczuję ci w takim razie, Oli... — Chciała złapać ją za dłoń, ale dziewczynka się odsunęła. Sama nie wiedziała dlaczego.
— Nie musisz mi współczuć. To ja współczuję tobie. Wiem, że jestem z zemsty. Wiem, że zdradzaliście swoich mężów, żony, by się zemścić, bo oni zdradzili was jako pierwsi. To miała być zemsta. Mieli się poczuć, jak wy. Ale ja... Nie miało mnie być, prawda? W końcu, kto chce patrzeć na swoje dziecko i widzieć w nim wyłącznie miłość fizyczną? Zdradę? Musieliście to przeżywać zawsze, gdy widzieliście Thomasa i Jamesa, dzieci. Prawda? Chcieliście tego samego dla nich.
Wydawała się zmieszana tą wypowiedzią.
— Tak, kochanie... Nie pomyśleliśmy o konsekwencjach... Chcieliśmy tylko, żeby ich zabolało... Byliśmy egoistami, którzy nie pomyśleli o dziecku, które z zemsty powstało. Chcieliśmy tylko ze sobą sypiać. Jak to oni robili. Ale... Ale pewnego dnia, po prostu... — miała smutny głos. — Zabezpieczenia nie mają stu procent skuteczności. Wiesz to, prawda? I my... To był wypadek. Pękła. I tak znalazłaś się na świecie... Nie mogłam usunąć ciąży. To morderstwo! Czułam, jak rozwijałaś się tuż pod moim sercem. — Położyła dłonie na lewej piersi. Delikatnie, jakby z namaszczeniem.— Mimo że byłaś ze zdrady, kochałam cię. Czułam, jak rosłaś we mnie. Rozwijałaś. To cudowne uczucie. Kochałam cię...
— To dlaczego mnie zostawiłaś?! — krzyknęła zanim zdążyła się opamiętać. — Dlaczego... Mnie zostawiłaś? — zapytała szeptem. Głos się jej załamał. W oczach miała łzy. Pochyliła głowę pozwalając, by włosy zasłoniły jej twarz. — Dlaczego musiałam mieszkać z kobietą, która... Która mnie poniżała i, która biła Thomasa?
— Olivio, co ty wygadujesz? — zdziwiła się Cathy. Położyła jej dłoń na ramieniu.
— Co ty wygadujesz, kochanie? — zawtórował ojciec, który wszedł do salonu z parującymi kubkami. — Anna... Uderzyła Thomasa?
Dziewczynka spojrzała na ojca. Był jedyną osobą, która okazała się prawdziwa w jej życiu. Ale... Ale tak bardzo ją skrzywdził. Chciała, żeby ją przytulił i powiedział, że to wszystko kłamstwo. Że została poczęta z miłości. Że pragnęli mieć dziecko razem. Że... Planowali wspólną przyszłość. Wiedziała jednak, że to niemożliwe.
Pochyliła głowę i zaczęła żałośnie płakać. To wszystko kłamstwo... A ona miała zaledwie dwanaście lat... Jak mogła sobie sama poradzić?
— Tatusiu... Dlaczego... Dlaczego, to zrobiłeś? — łkała żałośnie. — Dlaczego dałeś mnie gnębić? Dlaczego musiało się tak to skończyć? Dlaczego nie powiedziałeś mi prawdy? Dlaczego mama biła Thomasa? Swoje własne dziecko...
— Bo chciała, żebym była idealna — usłyszała dobrze znany jej głos. Poniosła głowę i ujrzała Rosie. Stała oparta o ścianę ze skrzyżowanymi ramionami. Patrzyła na Olivię błyszczącymi oczami pełnymi łagodności. — Chciała, żebym grała idealnie. Pragnęła idealnego dziecka. Pragnęła kogoś innego niż byłam. Niż jestem. Wolę zostać znienawidzona za to, kim jestem, niż kochana za to udawałam kogoś, kim nigdy nie byłam i nie będę. Sama to wybrałam. Sama tego chciałam. Wiedziałam, jak zareaguje. Wiedziałam a mimo wszystko powiedziałam prawdę. Sama zesłałam na siebie karę. Więc proszę cię, Olivio. Nie płacz. Zachowaj łzy na inną okazję.
Dziewczynka, bez zastanowienia, wstała gwałtownie i pobiegła w ramiona Rosie. Mocno ją chwyciła. Objęła. Wydawało się jej, że nie dałaby skrzywdzić Olivii, gdyby tylko tam była. Gdyby tylko o tym wiedziała. Drżała szlochając. Pocałowała dziewczynkę w czubek głowy.
Ojciec i Cathy wstali. Przyglądali się Rosie z niedowierzaniem.
— Skąd to...— chciała zapytać Cathy, ale mężczyzna jej przerwał.
Rosie mocniej przytuliła Olivię.
— Thomas...?
Oczy dziewczyny były zimne, nieprzeniknione. Jak oczy Davida.
— Tak, tato. To ja. I mam ci dużo do opowiedzenia.
Rosie złapała mocno Olivię za rękę i poprowadziła na kanapę, na której położyła dziewczynkę i oparła jej głowę o swoje kolana. Przymknęła oczy tylko na chwilkę, tak się jej zdawało. Musiałą przysnąć, bo gdy otworzyła powieki Cathy płakała, a ojciec zaciskał szczękę zdeterminowany. Wściekły. Rosie musiała powiedzieć im większość... A może wszystko?
— Kurwa mać! — wrzasnął. Wstał i walnął ręką w ścianę. — To nie jest moja żona. To nie jest kobieta, którą poślubiłem! To nie ona! Nie znam jej! Ona nie uderzyłaby własnego dziecka!
— Przykro mi, ale taka jest prawda— powiedziała Rosie kojącym głosem. — Wiem, że to trudno sobie wszystko poukładać. Osoba, którą wychowywałeś okazała się transwestytą. Żona to... Sam wiesz. Ale jeśli chcesz więcej dowodów, to proszę. Możemy pojechać do mojego adwokata. Ona ma wszystkie dowody. Zbieram je od lat. Chciałem, żeby ona cierpiała, tak samo jak ja i Olivia. Mamy ich zbyt dużo, żeby się z tego wybroniła.
A wtedy ojciec powiedział coś, czego Olivia się nie spodziewała nigdy usłyszeć. Wysyczał to zdławionym głosem:
— Niech ta suka zgnijcie w pierdlu. Osoba, która bije, znęca się nad własnymi dziećmi, nie ma do nich prawa.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top