33. Ty, która wysłuchałaś mnie do końca
Życie dwunastoletniej Olivii nigdy nie było proste. Jej brat miał wypadek, przez który zapadł w śpiączkę, matka jej nie zauważyła, choć tego tak bardzo pragnęła, starała się zastąpić brata. Kobieta tego nie doceniała. Ojciec, dla którego córka była małym cudem, kochaną pociechą, księżniczką, często wyjeżdżał zostawiając Olivię z osobą, której nienawidziła, choć powinna ją kochać nad życie. W końcu to jej matka. Myślała, że wtedy życie było trudne. Jednak, patrząc na to przez pryzmat tego, co się dowiedziała, wydawało się jej błahe, łatwe. Pragnęła do niego powrócić, ale nie mogła. Wiedziała zbyt dużo. Wszystkie tajemnice się do niej odwróciły okazując się w całej krasie. Wszystko, co było dla niej pewne, zmieniło się. Okazały się oszustwem. Brat, jej jedyny przyjaciel, okazał się być jej kuzynem. Nie łączyły ich więzy krwi. Ich ojcowie byli rodzeństwem, a matki - ich partnerkami. Byli owocami zdrady. Nie miłości, ale zdrady.
Zaczęła swędzieć ją skóra. Drapała się, kiedy Rosie dyskutowała z matką... Nie, Anną o rodzinie. Nie słuchała. Chciała zapomnieć o ostatnich dwudziestu minutach życia. Pragnęła otworzyć oczy i wybudzić się z koszmaru. Ale wiedziała, ze tak to nie działa. To prawdziwe życie. Czuła palącą skórę, gdy rozdrapywały ją paznokcie. Aż do krwi. Nawet się nie skrzywiła. Nie czuła tego. Patrzyła tępo przed siebie i drapała, rozrywała własną skórę. Dopiero Dave to zauważył i złapał ją za rękę, kiedy pierwsze krople krwi zaczęły się pojawiać. Skrzywiła się czując jego mocny uścisk. To lekko ją wybudziło z osłupienia, ale po chwili wróciła do tego stanu. Przymknęła oczy modląc się, żeby ten koszmar się skończył.
— Przemoc w rodzinie?! — Szarpała się matka. — Co ty mówisz, Thomas?!
— Proszę, przestań tak do mnie mówić — poprosiła łagodnie Rosie masując zatoki.— Już dawno przestałam należeć do twojej rodziny.
— Ale sama mówiłaś, że jesteś moim synem... — Kobieta wydawała się zrozpaczona.
Dziewczyna posłała jej groźne spojrzenie.
— To że mnie urodziłaś, nie oznacza, że chcę mieć z tobą do czynienia. Moja jedyną rodziną jest James, mój prawdziwy ojciec i Olivia. Nikt więcej. Z tobą nie chcę mieć nic wspólnego. Chcę, żebyś zapłaciła za swoje. — Wzięła głęboki oddech i uśmiechnęła się do policjantów.— To gdzie mogę złożyć te zeznania?
Policjanci spojrzeli na siebie, skinęli głowami i jeden z nich wyniósł krzyczącą, szarpiącą się kobietę. Rosie patrzyła na to z obrzydzeniem. Wstała, gdy została wyniesiona. Podeszła do Olivii i splotła palce z jej palcami.
— Oli, przepraszam — szepnęła delikatnie. — Musiałam powiedzieć prawdę. Inaczej mogłaby mnie oskarżyć o coś czego nie zrobiłam.
Olivia spojrzała na nią tępo. Nie rozumiała całej tej sytuacji, nie rozumiała słów, które wydobywały się z ust brat... Nie, kuzyna. Musiała nauczyć się swojej rodziny od nowa.
— Proszę powiedzieć, co się stało w związku z oskarżeniem — poprosił policjant. W jego ręki znalazł się notatnik i długopis.
Rosie ścisnęła dłoń dziewczynki i zaczęła opowiadać o tym, jak matka ją biła, gdy dowiedziała się prawdy, gdy dostała w twarz podczas koncertu. I o tym, co dowiedziała się od Olivii, o jej życiu, gdy nie było przy niej brata. A dziewczynka tylko przytakiwała, kilka razy coś dodała obojętnym głosem. Czuła, że... Że to złe. Nienawidziła swojej matki, to prawda, ale jak mogła tak bez wyrzutów, z zimną krwią, posłać ją do więzienia? Wyznała prawdę, powiedziała ją i się rozpłakała. Warren ją objął z jednej strony, a kuzyn z drugiej. Policjant położył dłoń na kolanie Olivii ze współczuciem.
— Zajmiemy się tym. Proszę, tutaj jest mój numer. Dzwońcie w każdej chwili, nawet w nocy. — I wyszedł.
Głowa Olivii była ciężka od myśli, a oczy piekły od łez. Nie mogła złapać głębszego oddechu. Chciała zakończyć ten koszmar.
— Co się z nią stanie? — załkała dziewczynka.
— Trafi do miejsca, w którym odpowie za swoje czyny— powiedziała pewnym głosem Rosie.
— Zrobią jej tam krzywdę?
— Nie większą niż ona nam — odparła. Głos miała zmęczony. Podrapała się po karku. — Kurczę, powinnam zadzwonić do Thomasa i Jamesa... To znaczy, do naszych ojców. Wiesz, co mam na myśli.
— Kontaktowałaś się z nimi? — zapytał Warren.
— Szczerze? Odkąd zamieszkałam z Dave'em, ani razu. Lekko się stresuję, ale w końcu, kiedyś trzeba to zrobić. — Wzruszyła ramionami. Wstała. — Ojcowie... Dziwnie to brzmi szczególnie, że wychowałam się z jednym, a drugi mnie stworzył.
Olivię przeszedł dreszcz, gdy ponownie usłyszała, że nie są rodzeństwem.
— Dasz radę — pocieszył Warren z szerokim uśmiechem.
— Wiem.— Pokazała zęby w uśmiechu.— To ja idę podzwonić a wy, proszę, zajmijcie się Olivią. Jest w szoku.
Skinęli głowami.
Rosie pochyliła się nad Olivią i pocałowała ją w czoło z czułością. Nawet się nie ruszyła. Wpatrywała się mętnym wzrokiem w ścianę raz na jakiś czas zaciskając palce w pięści. Warren i Dave usiedli po jej dwóch stronach. Brunet położył dłoń na jej udzie z czułością. Dave jedyne siedział, rzucił spojrzeniem na twarz dziewczynki przelotne spojrzenie i skierował je na sufit. Nikt nawet nie spojrzał w stronę wychodzącej Rosie.
— Co tu się stało...? — szepnął Warren potrząsając głową z niedowierzaniem.
— To co musiało — odparł Dave pewnym głosem.
— Ale... Nie dało się tego inaczej rozegrać? — dopytywał chłopak. — Czy musiało się skończyć tak, że ta kobieta trafi, zapewne, do więzienia?
— To nie jest kobieta. — Usta Olivii ledwo się poruszały. Sama się zdziwiła, że powiedziała to na głos.
Chłopcy spojrzeli na dziewczynkę. Spuściła głowę, zasłaniając twarz kaskadą włosów.
— Co masz na myśli? — dopytywał Warren.
Zacisnęła wargi nakazując sobie milczenie, ale długo nie wytrzymała.
— Ona... To wszystko... To ona zrobiła. To przez nią jestem. Jestem owocem zemsty własnego ojca na kobiecie, która jest jego żoną. Nie byłam chciana. Zostałam skazana na bycie zemstą... Zostałam zmuszona. Nie ma odwrotu. Nie mogła na mnie patrzeć przez te wszystkie lata, bo... — Głos się jej załamał. — Bo jestem zemstą. Jestem... Owocem zdrady. Nie miłości tylko zdrady.
Łzy pociekły po jej policzkach. Dave cicho szepnął jej imię wyciągając dłoń, żeby otrzeć krople. Olivia odtrąciła jego dłoń wstając nagle z kanapy. Szloch wyrwał się z ust. Zanim zdążyli cokolwiek zrobić, wybiegła na korytarz i biegiem rzuciła się do schodów.
Musiała się znaleźć w innym miejscu... Przy człowieku, który jako jedyny, okazał się prawdziwy w jej życiu. Jako jedyny był tym za kogo go uważała.
Musiała z nim porozmawiać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top