29. Ty, która byłaś silna
Nigdy nie byłem typem sportowca. Nie lubiłem biegów, ganiania za piłką, krzyczenia, plucia na boisko. Nawet nigdy nie siedziałem z ojcem i nie oglądałem meczów. Po prostu to mnie nie interesowało. Raz na jakiś czas zerknąłem na rozgrywkę, by później tylko wiedzieć, o czym rozmawiają chłopcy z klasy. Tylko tyle. Wychowania fizycznego unikałem, bo bałem się przebierać w szatni z innymi, dlatego moja kondycja była prawie zerowa. Ale kiedy biegłem razem z Dave'em do szpitala, nie myślałem o tym. Ignorowałem sprzeciwy własnego ciała. Ziałem, nogi się pode mną uginały, ale ciągle biegliśmy. Dave wydawał się napędzony rozpaczą. Słyszałem, jak płakał nawet pędząc w stronę szpitala, w którym znajdował się James.
Cholera, bracie, coś ty zrobił?
Jak zdążył mi wytłumaczyć chłopak, James wczuł się w moją rolę tak bardzo, że zapragnął zabłysnąć na scenie, że zapisał się na konkurs. Poczuł się pewnie ze skrzypcami. Może matka go do tego zmusiła? Nie wiem, ale szedł na koncert. Co się wtedy stało? Wchodząc na deski, ukłonił się publiczności i... Wtedy prawdopodobnie, z nerwów, stracił przytomność i uderzył głową w fortepian. W jego klapę z drewna. Czasem zderzałem się ramieniem z klapą i to już bolało, a co dopiero upadek! Mógł zginąć! Mógł także tylko zemdleć. Na początku każdy myślał, że tak było. Stracił przytomność, za niedługo się ocknie. Ale tak się nie stawało. Zawieźli go do szpitala modląc się, żeby się obudził. Też się o to modliłem. Zaklinałem Boga, żeby nie karał Dave'a a także mnie. Chciałem mieć brata, poznać z nim prawdę. Nie chciałem widzieć cierpiącego chłopaka. Przez te prawie trzy tygodnie dostrzegłem, jak bardzo go kochał. Wydawało mi się, że bez niego nie dałby rady żyć. A kiedy mógł tego nie przeżyć, nie wybudzić się, jego świat się zawalił. Legł w gruzach. Jak mógłbym mu pomóc? Jak miałem pomóc człowiekowi, który zapewne nigdy nie pozbiera się po takim ciosie? Jak?
Wbiegliśmy do szpitala, nawet nie pytaliśmy o drogę pielęgniarki, czy kogokolwiek innego. Po prostu pędziliśmy przed siebie szukając właściwej sali. Kiedy dotarliśmy, moi rodzice klękali przy łóżku trzymając Jamesa za rękę i coś do niego szepcząc. Zatrzymałem Dave'a przetrzymując go za ramię, ale ten w szale i w rozpaczy, wyrwał się i pobiegł do swojego ukochanego szlochając.
— Chryste, kochanie! Słyszysz mnie? Obudź się! — krzyczał.
Matka otworzyła szeroko oczy i skoczyła na równe nogi. Oczy miała na tyle opuchnięte, że prawie nie widziałem jej tęczówek. Aż tak "za mną" rozpaczała?
— Kim ty, do cholery, jesteś?— wrzasnęła na Dave'a, który wydawał się jej nie zauważać, bo cały czas mówił do Jamesa:
— Proszę, otwórz oczy. Wiem, że sobie żartujesz. Że jest wszystko okay. Błagam cię, żartuj! Zaśmiej się!
— Wynoś się! — rozkazała matka.
— Kochanie — powiedział kojącym głosem tata — to może kolega Thomasa? Może się znają ze szkoły?
— Thomas nie miał przyjaciół — zauważyła, co zabolało mnie, jak policzek, który kiedyś mi dała. — I to jakiś dziwak, James!
Dave spojrzał na nią tym wzrokiem, który zmroził mi krew w żyłach.
— Dziwak? Tak pani mówi? — Wstał. Był wyższy od kobiety o dobrą głowę, mimo młodego wieku.— Czy pani ma prawo mnie oceniać? Po czym? Że jestem biały? Że noszę takie ciuchy, a nie inne? Że jestem sobą?
Spojrzałem na tą scenę z przerażeniem. Czyżby na chwilę zapomniał o swoim bólu i chciał dogryźć kobiecie, która zapewne poniżała jego ukochanego? A może skupił swój smutek, ból na niej i chciał go rozładować?
Matka spojrzała mu w oczy twardo. Nie znosiła sprzeciwu.
— Przyszedłeś tutaj bez zapowiedzi, nawet cię nie znam, dzieciaku. Na znajomego mojego syna nie wyglądasz. Więc tak, mam prawo to zrobić.
Przez chwilę stał, jakby zastanawiając się nad kolejnymi słowami. Uśmiechnął się drapieżnie i odpowiedział spokojnym głosem:
— Potwór mówi o potworze. To ciekawe. Potwór ocenia innego potwora. To jeszcze ciekawsze. Potwornie ciekawe.
Matka nagle zbielała.
— O czym ty, do cholery, gadasz?
— Przepraszam — odezwał się nagle ojciec. — Czy ty... Jak masz na imię?
Dave spojrzał na niego, tak jakby wcześniej go nie zauważył.
— Dave — powiedział.
— Dave. Ładne imię. Miło mi. Jestem James Chamberlain, jestem ojcem Thomasa. Przepraszam cię, ale czy mógłbyś przyjść do naszego syna trochę później? Musi za niedługo mieć badania... Nic nie wiemy o jego stanie. Chcemy wiedzieć, czego oczekiwać. I za niedługo zjedzie się rodzina, rozumiesz, prawda? — mówił to wszystko spokojnym, wręcz kojącym głosem.
Dave przyjrzał mu się dokładnie. Zaciskał zęby i palce najwyraźniej powstrzymując się od płaczu. Łzy lśniły mu w oczach.
— Jest pan miłym gościem. Umiem oceniać ludzi. Przepraszam, jeśli panu przeszkodziłem. I... jeśli pan zechce mnie posłuchać, proszę uważać na żonę.
Matka chciała coś powiedzieć, ale Dave szybko wyszedł i opuścił pokój. Zatrzasnął za sobą drzwi. Podszedł do mnie, minął i usiadł na krześle, w malutkiej odnodze, gdzie było kilka siedzeń, osunął się na nie, zakrył twarz dłońmi i zaczął płakać. Nigdy nie widziałem, żeby ktoś aż tak płakał. Nigdy przenigdy.
Podszedłem do niego, usiadłem i go objąłem.
— Thomas — szepnął. — Błagam cię, daj tej suce nauczkę. Nie szanuje czyjegoś cierpienia. Chcę zobaczyć, jak ona cierpi za stratą syna. Za stratą ciebie.
— Też tego chcę — odpowiedziałem bez chwili zawahania.
Siedzieliśmy tak w nieskończoność, dopóki chłopak nie zasnął.
Kilka godzin później, gdy sala się zapełniła fanami, rodziną, zobaczyłem panią Stevenson - sekretarkę ze szkoły siostry. Niosła coś na rękach. Dopiero gdy podeszła dostatecznie blisko, zauważyłem, że to moja siostra. Miała na sobie swoje ulubione, moje stare rzeczy i kocyk. Opowiadała mi o nim. Czuła się pod nim bezpieczna. Pachniał kurzem i starymi książkami. Mówiła, że kobieta go wyjmowała, gdy do niej przychodziła. Uwielbiała go.
Łzy naleciały mi do oczu. Moja siostra była za mała, żeby to wszystko zrozumieć. Cholera, przecież to dziecko! Rozglądała się niespokojnie. Miałem wrażenie, że mnie zauważyła, że zrozumiała, że to nie ja tam leżę, ale jej wzrok się po mnie ześlizgnął i powrócił na twarz sekretarki. Weszły do sali.
Podszedłem do drzwi, tak żeby mnie nikt, kto był zwrócony twarzą do Jamesa mnie nie zauważył. Patrzyłem na swoją siostrzyczkę, która ściskała w malutkich rączkach jego dłoń. Mówiła podekscytowanym głosem:
— Thomas! Wiesz, że umiem zagrać nowy utwór? Tak samo dobrze, jak ty! Thomas! Będę skrzypaczką, jak ty! A klown da mi balona w kształcie konika! Będziesz chciał się pobawić? Thomas!
Cholera. Malutka siostrzyczko. Obiecuję. Będzie klown. Będzie tort. Będzie wszystko czego zapragniesz. Ale nie płacz jak inni. Nie zniosę tego. Nie płacz.
Matka spojrzała z obrzydzeniem na córkę. Jak można tak patrzeć na własne dziecko?
— Olivia — powiedziała lodowatym tonem. — Odłóż ten ohydny koc.
Twarz dziewczynki wykrzywiła się w grymasie. Podeszła do krzesła w rogu pomieszczenia, rzuciła tam koc, wskoczyła i okryła się nim szczelnie. Po jakimś czasie zaczęła śpiewać, a moje serce się złamało:
— Sto lat, sto lat, Olivio.
Nikt nie złożył jej życzeń urodzinowych. Nawet ja.
Matka musi cierpieć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top