27. Ty, która płakałaś, gdy nikt nie patrzył


Jako dzieci połykały kłamstwa dorosłych nie mogąc sobie wyobrazić, że oni mogliby kiedykolwiek skłamać. To dla malucha coś niewyobrażalnego. Kłamstwa, intrygi jeszcze dla nich nie istnieją. Liczą, że całe życie jest piękne, nikt nie oszukuje, wszyscy mówią prawdę. Ja żyłem z taką świadomością do prawie jedenastego roku życia, dopóki matka nie nazwała mnie śmieciem. Kłamała mówiąc to. Zacząłem w sobie dostrzegać dobre cechy, a to, że urodziłem się w złym ciele dostrzegałem jako błąd Boga. Każdemu zdarza się chwila przeoczenia, chwila rozkojarzenia, prawda? Nawet Bogu. Takim mnie stworzył i popełnił jeden błąd zapewne na wiele setek tysięcy żyć. To i tak dosyć małe potknięcie. Co chwilę rodziło się nowe dziecko, nowe istnienie i On dopasowywał duszę do ciała. Może się zagapił, może pomyślał o czym innym i wsadził moją duszę, moje istnienie do niepasującego ciała. Tylko tyle. Mogłem dzięki kosmetykom, ubraniom i innym rzeczom upodabniać się do prawdziwego siebie. Do Rose.

"Wymieniłem się" z Jamesem dnia dwudziestego trzeciego marca, gdy na dworze zaczęło robić się trochę cieplej. Wtedy całkiem dobrze grał na skrzypach. Znaliśmy siebie na tyle, że mogliśmy udawać tego drugiego. Nawet nie wziąłem swoich rzeczy, a on swoich. Po prostu wymieniliśmy się tym, co mieliśmy przy sobie i skierowaliśmy się w kierunku swoich nowych domów. Znaliśmy swoje szczegóły z życia. Wiedział, kim jest Olivia, jak ma się do niej zachowywać, jaka jest matka i ile ma dziennie ćwiczyć gry na skrzypach. A ja znałem każdy szczegół. Doskonale. Jego życie było o wiele ciekawsze niż moje, dlatego z chęcią słuchałem jego historii. Większość zapamiętałem. Mogliśmy siebie udawać. Jedyne co nie dawało mi spokoju była moja siostra. Co jeśli zauważy, że się wymieniliśmy? Znała mnie najlepiej ze wszystkich domowników. James mógł popełnić jakąś pomyłkę, którą tylko ona by dostrzegła. To prawdopodobne. Przy zabawie mógłby nie rozpoznać Pana Czekoladki— pluszowego psiaka, którego ode mnie dostała. Oboje uwielbialiśmy czekoladę i jak rodzice nie zgodzili się na pieska, kupiłem jej pluszowego. Nie był za duży ani za piękny, ale tylko na takiego było mnie stać mimo tego, że zarabiałem na konkursach. Większość zabierali rodzice na moje studia. Ja dostawałem grosze. Ale mała cieszyła się z niego jak nigdy. Nie widziałem, żeby aż tak się szczerzyła. Od razu nadała mi imię. Pan Czekoladka.

SMSowałem z Jamesem przez całą drogę do domu. Pytaliśmy drugą stronę o szczegóły z naszego życia. Stopniowo się uspakajaliśmy. Byłem jedynie zestresowany, gdy dojechałem na miejsce. Do domu Jamesa. Okazał się to mały domek jednorodzinny z maciupkim ogródkiem, na którym mieściło się tylko drzewo. Na jego gałęziach znajdował się domek na drzewie. Zdziwiłem się. James nie miał rodzeństwa, to do kogo należał? Myśląc nad tym wszedłem do domu. Drzwi były otwarte. W środku było przytulnie. Masa rzeczy. Ledwo mieściłem się na przedpokoju. Potknąłem się zdejmując buty.

— James? — usłyszałem męski głos. Z pokoju wyszedł wysoki mężczyzna, który strasznie przypominał mojego ojca. Był szeroki w barach. Brązowe włosy miał obcięte na jeża. Obcisła koszulka pokazywała jego mięśnie. Wydawał się byłym wojskowym. Trochę mnie przerażał. — Myślałem, że nadal jesteś na próbie.

— Nie, tato — odparłem zdziwiony, że mój głos nie zadrżał. — Skończyła się wcześniej. Dobrze nam poszło.

James kłamał ojcu. Niby wtedy miał próbę przedstawienia, gdy do mnie przyjeżdżał.

— To dobrze. Odpocznij chwilę i odrób lekcje, dobrze? — Podszedł do mnie i klepnął w głowę. Miał rękę, jak niedźwiedź łapę, ale mimo wszystko, gest był dosyć czuły.

— Jasne.

Kiedy zniknął w pokoju, zacząłem poszukiwać swojej sypialni. James jasno wyjaśnił mi rozkład swojego domu, ale i tak się gubiłem. Poszedłem za jego wskazówkami i trafiłem na pomieszczenie pełne książek, komiksów, plakatów, rozrzuconych ubrań i gier komputerowych. Tak jak na korytarzu, było pełno rzeczy, ale wszystkie były na swoim miejscu. Tworzyły tylko artystyczny nieład. Podobał mi się.

Odrobiłem lekcje, które miał zadane i kiedy skończyłem do pokoju weszła niska kobieta o blond bobie. Była ładna i wydawała się młodsza od taty. Okazała się bardzo miłą kobietą, która mimo wzrostu i wyglądu nastolatki, miała władzę nad mężczyzną. Umiała mu dopiec, wyzwać, a on tylko się śmiał. Nie to, że się kłócili. Nie. Oni pokazywali sobie uczucie przez docinki, nie to co moja matka. Oschła umiejąca uderzyć swojego syna. Była dobra, miła. Lubiłem ją.

Akurat kiedy się wymieniliśmy z Jamesem był piątek, więc miałem weekend na to, by poznać rodzinę, dzwonić do niego, by upewnić się, jak mu idzie udawanie mnie. Wszystko szło, jak z płatka. Rodzice mojego brata nic nie podejrzewali, to pewne. Zwracali się do mnie, jak do syna. Sam James mówił, że to u nich normalne zachowanie. Drażnili siebie nawzajem, sprzeczali się, śmiali... Jak normalna rodzina, gdzie matka nie podniosłaby ręki na dziecko. Żałowałem, że nie wychowywałem się w takiej rodzinie. Modliłem się, żeby jego rodzice okazali się także moimi. W końcu, nie mieliśmy pewności, których rodzice są prawdziwi. Która matka nas urodziła. Który ojciec pozwolił jedno z nas oddać. Chcieliśmy odkryć tą tajemnice. PRAGNĄŁEM tego. Wierzyłem, że któraś z tych rodzin, jest tą prawdziwą.

Problem dopiero się pojawił w poniedziałek w szkole. Kiedy poznałem Chłopaka Jamesa.

Ledwo wszedłem do szkoły, a ktoś złapał mnie za nadgarstek i pociągnął w stronę toalet. Nie zdążyłem nawet zareagować, bo pchnął na ścianę i pocałował. Nogi się pode mną ugięły. Nawet nie zamknąłem oczu. Patrzyłem się na chłopaka o blond lokach wystających spod czapki, z kolczykiem w brwi i długimi rzęsami rzucającymi cień na policzki. Był szczupły, wręcz chudy. Wydawał się ostry, brutalny, oschły.

Kiedy się ode mnie odsunął spojrzał na mnie. Miał lodowate spojrzenie niebieskich oczu, które wręcz zmroziło mi krew w żyłach. Zmarszczył czoło i nos przyglądając się mojej twarzy z uwagą. Nie mogłem się ruszyć. Przerażał mnie, choć James mówił, że jego chłopak, Dave, zawsze sprawiał wrażenie wkurzonego. Zapewniał, że naprawdę jest miły. Polubiłem Dave'a z jego historii, ale ten był przerażający. Wydawał się w każdej chwili móc mnie uderzyć, czy zacząć krzyczeć mi w twarz.

Musiałem udawać Jamesa. Musiałem...

Wyprostowałem się udając, że nic się nie stało. Że serce wcale mi nie galopowało jak szalone.

— Hej, Dave. Takie...

I wtedy powiedział coś z śmiertelnie poważną miną:

— Nie jesteś Jamesem.

Moje serce zamarło. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top